środa, 8 stycznia 2014

Urodziny sobka

Pierdzielewicz od lat spotyka się ze swoim dziadkiem na obiedzie. Poszli do domu dziadka i jedli śledzia we dwóch w ramach urodzinowego przyjęcia Pierdzielewicza, bo Pierdzielewicz był sobek straszny i nikt mu życzeń oprócz dziadka nie będzie składał. Zresztą dziadek mu kiedyś powiedział: ty sobek jesteś, dlatego kolegów nie masz. O koleżankach nie mówiąc, ale tego już dziadek nie powiedział, tylko Pierdzielewicz sam to sobie w myślach dodał. Więc jedli tego śledzia we dwóch a Pierdzielewicz świeżo co swój bardzo dziwny doktorat złożył do promotora, bo uczniem był zawsze pilnym od szkoły podstawowej i uczyć się nigdy nie przestawał. I miał Pierdzielewicz udać się do pokoju Katedry, aby tam, w tym pokoju, o tym doktoracie ze swoim promotorem porozmawiać. I pomyślał sobie jedną rzecz Pierdzielewicz i myśl ową (co rzadko mu się zdarzało), tym razem wyraził głośno:
-Ja tak sobie myślę, że ja przed tym jak ja się z promotorem spotkam, to wezmę sznura kawałek i się w tym pokoju, co my się z promotorem mamy spotkać, powieszę.
-No jak masz takie ideały..., powiedział dziadek, przegryzając śledzika z cebulką. Podobno najlepiej jest się dźwignąć.
I nic już więcej nie mówili, tylko sobie śledzia z cebulką zagryzali przepijając wódeczką od czasu do czasu i tak miło się czas urodzinowy i świąteczny Pierdzielewiczowi mitrężył.
Wstał na drugi dzień Pierdzielewicz w pustym, samotnym łóżku. Zrobił sobie śniadanko , posłuchał swoich ulubionych piosenek z youtube, papieroska zapalił i w te dyrdy idzie na uczelnię, na Uniwersytet. I woźny jemu klucz daje do pokoju Katedry, bo przecież woźny Pierdzielewicza znał, bo ten zajęcia prowadził kiedyś na Uniwersytecie. I idzie do pokoju i drzwi otwiera i krzesło do żyrandola przykłada i pętlę na szyję zakłada i jeszcze przed dźwignięciem się, mówi: "to za Polskę robię i za Polaków".
I zawisnął Pierdzielewicz w pokoju Katedry na Uniwersytecie.
I nadeszła ta godzina umówiona spotkania Pierdzielewicza z promotorem i wchodzi promotor do pokoju Katedry i Pierdzielewicza zobaczył jak zwisa i dynda i szybko komórkę wyjmuje z płaszcza i po karetkę dzwoni i tak mówi:
-Szybko karetkę na Gołębią 16. Powiesił się student w pokoju profesorskim.
I przyjechali ratownicy i ratowniczki i Pierdzielewicza reanimują i Pierdzielewicz ni to śpi ni to budzi się ni to oczy otwiera, choć oczu otworzyć nie chce, bo nikogo na świecie nie ma, sobkiem jest był i będzie strasznym, tylko dziadka ma i babcię, do której na obiadki chodzi i jeszcze się nie przyznaje, że chodzi, bo może ktoś by chciał pójść z nim na ten obiad i mu zabrać coś i dowiedzieć się, że smaczny i by Pierdzielewiczowi brakło.
Więc się nie chce budzić Pierdzielewicz i oczu otworzyć i świat zobaczyć, ale zasypia słodko, głęboko i inny zgoła sen śni, choć może podobny i z tego snu budzi się nad ranem w kołderce, co ją od babci dostał, z ukochaną dziewczyną przy boku, jego Piślakiem i mu lepiej już i oczy przeciera i myśli sobie, że obiad z dziadkiem musi zjeść dzisiaj i od razu mu lepiej się zrobiło na duszy. A że sobkiem był, jest i będzie? Cóż zrobić, taki los. I w te dyrdy na Uniwersytet trzeba iść i udawać, że kimś się jest, że kimś się zostało. Szarym, wstrętnym, śmierdzącym, mającym nieproporcjonalnie spore mniemanie o sobie Pierdzielewiczem, którego nikt nie lubi i którego nikt nie zauważa. Tak kończą drogie dziatki bohaterowie, o których nikt nie napisze epopei. Co najwyżej dawni, starzy kumple zapalą mu świeczkę, ale to już inna historia, nie na ten poemat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...