Jeśli prowadzi mnie Duch św… Również przez te
wszystkie literaturoznawcze oraz krytycznoliterackie "łgarstwa", które nie mają
niczego wspólnego z żywym językiem Parakleta. Wiedza dzieli się na dwa rodzaje:
gotowa, której człowiek nabywa w trakcie studiów i niegotowa, która jest
znacznie ciekawsza, bo wynika z bezpośrednich kontaktów z ludźmi, językiem,
samym sobą oraz Duchem św. No i oczywiście niegotowa wiedza wiedzą
jest możliwie najbardziej współczesną, bo
będącą efektem reakcji na aktualną rzeczywistość, zapisaną choćby w postaci
książek, które powinno czytać
się w ilościach bardzo dużych, żeby
cokolwiek móc powiedzieć o tym, co jest, a
przede wszystkim o tym, dzieje się, wydarza, staje… Pewien kamelelonizm
rozmaitych sytuacji komunikacyjnych jest po pierwsze konieczny, a po drugie
pozorny, bo w istocie wszystkimi relacjami językowymi włada Ten, który jest od
nich najlepszym i największym specjalistą, czyli Duch św.; to On ożywia dany schemat komunikacyjny, prowokując go do
przemian i nowości. Czasem dla rozmaitych, językowych artefaktów, bywa Duch św.
bezlitosny wręcz… Jezus Chrystus jest miłosierny dla wszystkich ludzi, ale Duch
św. bywa wyjątkowo wręcz perfidny wobec tych, którzy języka nieumiejętnie używają,
skazuje ich na limbo, albo za życia
już, albo po śmierci.
Umiejętność przebywania w różnych
rejestrach języka, w tym i w tym najgorszym, czyli akademickim, jest tak
naprawdę językową dojrzałością, albo też sposobem na życiowe przetrwanie, kiedy
dana korporacja dajmy na to, zamówi tekst na określony temat, będący oczywiście
rezultatem pewnych oczekiwań czytelniczych, które po pierwsze bardzo często
są mylne, a po drugie nie są
niezmienne.
Tzw. bycie wiernym sobie jest
dzisiaj oznaką zupełnego nieprzystosowania i nie do końca już wiadomo, co ono
oznacza, bo często staje się synonimem komercyjnego sukcesu, który jest
notorycznym zaprzeczeniem tej postawy.
Ale słuchać Boga, to słuchać trzech
osób Trójcy św., zatem życie ograniczone jedynie do przeżywania języka, nie
wydaje się życiem prawdziwym.
Niemniej dogłębna znajomość języka z drugiej strony bardzo ułatwia życie oraz
sposób reakcji w danej sytuacji komunikacyjnej.
Trzeba tutaj dodać, że świadome
przeżywanie języka jest zaprzeczeniem emocjonalnego do niego stosunku (niestety
dla wielu to może być cios, bo większość pragnie jedynie wykorzystywać język do
wyrażania tzw. emocji, które tak naprawdę, przynajmniej moim zdaniem, niewiele
wnoszą do rozumienia języka, a wręcz zaciemniają daną sytuację komunikacyjną,
czy nawet czynią ją niemożliwą, zamiast rozjaśniać ją i czynić możliwie
najbardziej transparentną.
To, co wydaje mi się najistotniejsze
w świadomym przeżywaniu języka to bardzo duży wobec niego dystans, nie biorący się rzecz jasna z powietrza, ale
będący rezultatem wieloletnich studiów.
Mnie na przykład bardzo interesuje problem języka w jego aspekcie relacyjnym,
bo w większości sytuacji komunikacyjnych, nie mam pojęcia, co dana osoba chce
mi zakomunikować, czy to werbalnie, czy niewerbalnie.
Stąd z jednej strony potrzeba we
mnie utrwalonego grypsu, o którym nie mam pojęcia, bo nikt mnie grypsery
społecznej porządnie nie nauczył, byłem i jestem na to wyjątkowo oporny, a mój stosunek do społecznej grypsery ma
charakter wyłącznie intuicyjny i na wskroś samodzielny, stąd towarzyszy mojej
postawie częsta konfuzja tych, którzy umiejętność społecznej grypsery nabyli
wcześniej, a którą to umiejętność niemniej uważam za niebywale prymitywną,
wyżej stawiając grypserę więzienną nad wyjątkowo perfidną grypserą akademicką.
Z drugiej jednak strony moja
kompletna nieświadomość gotowych schematów komunikacji relacyjnej, gwarantuje
mi pewną elastyczność w moim, własnym, bardzo wąskim zakresie doświadczenia
osobistego, co dla niektórych osób z mojego kręgu towarzyskiego, jest nawet
pewną zaletą.
Być może wolność komunikacyjna
(prawdziwa), polegać głównie na tym powinna, by oddać głos innym. Tak też
pojmuję powinność pisarza, który dlatego właśnie, że więcej wie, powinien mieć baczenie na swoich
podopiecznych, którzy również chcą bawiąc się, zaistnieć w tej nieokreślonej i dziwnej sferze, umownie jedynie zwaną literaturą.
Nie chcę tutaj jednak nikomu
przeszkadzać w jego przyzwyczajeniach, jeżeli w nich czuje się szczęśliwy i
spełniony. Nie chcę nikogo na siłę uszczęśliwiać, sam szczęścia pragnąc.
Uważam jedynie, że śledzenie
stawania się języka w jego żywej zmianie, jest powinnością nie tylko filologa i pisarza, ale każdego człowieka myślącego,
który swojemu życie pragnie nadać kształt.
Dwa wnioski na dziś:
1). Najważniejsze są relacje.
2). Życie jako takie to kategoria zupełnie osobna, do której opisu ma prawo
każdy, kto żyje.
I wniosek ostatni: nic nie wynika z tych moich zapisków,
nic w sensie społecznym… Choć z drugiej strony, jeśli język miałby gwarantować
jedynie społeczne przetrwanie, to mnie taki język ni ziębi ni
grzeje.
Będę mówił zrozumiałym dla
wszystkich, własnym językiem.