czwartek, 30 czerwca 2022

Komunikacyjna frustracja

 

  Komunikacja jest rzeczą umowną, jej umowność jest de facto przerażająca. To, co naprawdę ciekawe, nigdy nie jest powiedziane tym językiem, na który wszyscy się zgadzamy. Są możliwe dwa, błędne podejścia do języka: albo to, co ktoś mówi, jest znane i nie niesie zagadki, albo jest niewyczerpalną tajemnicą. Oba te podejścia są błędne;  pierwsze albo do nudy prowadzi, albo dla nudziarzy jest charakterystyczne, drugie prowadzi do chorób psychicznych, albo wręcz jest ich objawem. Taka panwiedza językowa może pozornie jedynie eliminować wszelki ból psychiczny, ponieważ ból psychiczny powstaje jakby niezależnie od tego, co językowo wytłumaczalne.
     Być może gwarantem zdrowego podejścia do kwestii komunikacji, są zdrowe relacje, czy tzw. zdrowe relacje, bo trzeba w tym miejscu powiedzieć, że relacje, zwłaszcza te bliskie, prawie nigdy nie są zdrowe, a kiedy udają, że są zdrowe, to tak naprawdę celowo przykrywają jakiś głębszy problem, który dla zachowania status quo i tzw. świętego spokoju, nie powinien ujawnić się, ani wyjść na wierzch.
    Ale to, co utajone, prędzej czy później na jaw wyjdzie i to przeważnie przy najmniej spodziewanej okazji Np. po wielkiej radości,przychodzi nagle smutek, a po nim jakiś niewyobrażalny ból psychiczny, który nie ma racjonalnej przyczyny. A w zasadzie ma, bo jest przejawem jakiejś sytuacji, która nie została pogłębiona ani porządnie przepracowana.
     Oddalenie, zwłaszcza to fizyczne, największą bliskość może rodzić. I to nie bliskość w znaczeniu komunikacyjnej łatwości, ale wręcz przeciwnie: w znaczeniu niesłychanej jej trudności, a czasem wręcz niemożliwości, co przy relacji bliskiej, może rodzić potworny ból oraz frustrację.
      To, co językowo wyczerpać się nie daje, jest faktycznym życiem.
To, co objęte zostaje językiem, zastygnąć może w martwotę, albo w pozór tejże.
    Pracownicy akademiccy kierunków humanistycznych, mają przeważnie bardzo ograniczoną inteligencję językową, zastygają w kilku, może kilkunastu gotowych schematach komunikacyjnych i poza nie nie wychodzą do końca swojej mocno, przepraszam za sformułowanie, zramolałej kariery akademickiej.
      Inteligencja językowa w tym się przejawia, że wychodzimy poza swój językowy ogródek, ku językom innym.
     Nie znam ludzi mniej ciekawych świata, aniżeli pracownicy naukowi kierunków humanistycznych.
     Ważnym krokiem w rozwoju swojego stosunku do języka, wydaje mi się negacja dotychczasowych języków, w których się przebywa, które się bada i o których się pisze.
    Ale ta negacja musi wynikać z faktycznych przesłanek, nie może być robiona tylko dlatego, bo tak trzeba, musi za nią stać autentyczne zobaczenie miałkości i banału dotychczasowych języków opisu.  Tak naprawdę nie ma zdrowego podejścia do języka, tak jak nie ma zdrowej relacji, wybór filologii jako przedmiotu studiów powinien wynikać z bardzo dużych kłopotów komunikacyjnych, a nie z rzekomego talentu, który prowadzić może jedynie do wypełnienia pewnych luk publikacyjnych w uniwersyteckich archiwach. Problem z językiem jest czymś prawdziwym, a nie gładkie używanie tego.
     Nie mówię tutaj w tym momencie o chorobach takich jak dysleksja czy inne upośledzenia komunikacyjne, ale o żywym i żarliwym stosunku do języka, który często prowadzi do kompletnie ślepego zaułka.
    Stereotypowo można to wyrazić nieładnym, akademickim sformułowaniem: język właściwie przeżyty. Język powinien żyć, taka jest jego główna rola, a żyje prawie zawsze w odniesieniu do danej sytuacji komunikacyjnej (również brak tejże, jest jakąś jej formą).
     Radykalnym brakiem sytuacji komunikacyjnej jest oczywiście śmierć.
     Przy czym sama śmierć jest już jakimś aktem komunikacyjnym.
     Ze światem najlepiej komunikują się umarli, którzy są albo stają się ważnym punktem odniesienia dla żywych, zapewne z tego powodu, że już nie mogą niczego powiedzieć, a swoim życiem zaświadczyli rzetelnie o tym, że nie dopuszczono ich do słowa.
     Najlepiej używają języka ci, którzy niczego nie mówią, albo mówią bardzo mało.
    Są niedostosowani do żadnej, konwencjonalnej sytuacji komunikacyjnej, ergo, najżywiej przeżywają swój wewnętrzny język – a wszelki, prawdziwy język, ze środka pochodzi, to, co zewnętrzne, zazwyczaj w kogoś jest wymierzone i powstaje jako konceptualna całość z myślą o konkretnej osobie, taki jest najczęstszy zwyczaj używania języka w sensie jego wymiaru społecznego. Nie należy się tym wymiarem w ogóle przejmować moim zdaniem, ponieważ bazuje on w przeważającej mierze na przeświadczeniach, przesądach a często wynika z osobistych frustracji oraz kompleksów danego nadawcy, rzadziej na głębokiej intuicji co do adresata danej wypowiedzi. 


środa, 15 czerwca 2022

Fragmenty rozmyślań o naturze języka

 

   Intuicja: odnoszę wrażenie, a raczej mam przeświadczenie, że język w swojej najgłębszej strukturze nie jest samodzielny, innymi słowy to nie my nim władamy, ale bardziej jesteśmy mówieni, jesteśmy pisani.
     Język dostosowuje się do rzeczywistości: obojętnie, czy zewnętrznej, czy wewnętrznej.
Najpierw jest motywacja, potem czyn, a dopiero potem praca języka, czyli nazywanie.
Być może Paruzja języka będzie polegała na odwróceniu tego linearnego porządku: rzeczywistość będzie kształtowała się pod wpływem języka, zresztą już tak poniekąd się dzieje, tylko mało kto o tym wie, dlatego język jako narzędzie de facto najpotężniejsze, jest traktowany bardzo źle, ale paradoksalnie to bardzo dobrze dla języka, bo im gorzej jest on traktowany, tym bardziej rośnie w siłę jego faktyczne znaczenie.
Dopóki człowiek nie zrozumie, jak bardzo język jest ważny, że jest de facto ważniejszy aniżeli rzeczywistość, świat, będzie
cierpiał niebywałe męki.
     Dogłębna bowiem znajomość języka i jego mechanizmów, daje de facto nieskończony dystans do rzeczywistości, choć to może być oczywiście bujda, bo sam język nie załatwi tego, co jest od języka głębsze nieskończenie: czyli samego człowieczeństwa.
A człowieczeństwo to coś, co jest nie do nazwania, ale do przeżycia i do bycia.
     Efekt płaskości języka, kiedy wie się już w zasadzie wszystko, co wiedzieć trzeba i po prostu zdaje się relację, referuje swoją wiedzę, jest bardzo nieciekawy,
bo nie na tym powinno polegać władanie językiem.
    Myślę, że właściwym miejscem prawdziwego wydarzania się języka jest rozmowa: z niewidzialnym Bogiem po pierwsze, a po drugie z człowiekiem.

Coś się pozmieniało w komunikacji. Świat i czas niebywale przyspieszył.
Słowa do niczego nie prowadzą, są jakimś faktem, konieczną przerwą, która nic nie znaczy.

Kolejne rozważania o języku - to, czego nie mówimy, jest ważniejsze aniżeli to, co wypowiemy, bo to, co wypowiemy zastyga w gotową i martwą strukturę, a język ożywia to, co niewymówione moim zdaniem - im więcej prześwitów tego niewymówionego, tym żywszy jest i bogatszy język, choć zapewne sam akt powoływania do życia wypowiedzi ma

swoje źródło w nieświadomym. Chodziło mi o to, że tak naprawdę naszym językiem rządzi nieświadome, ale wstyd się do tego przyznać, stąd ten Gombrowicz, ergo gotowe, instytucjonalne gotowe struktury języka, które zapewniają np. tytuł naukowy, bazujące na pewnych gotowcach. A im mniej tych gotowców, tym żywszy moim zdaniem jest język, często te gotowce są pewnym wytrychem w relacyjnej strukturze języka, który chce maskować prawdziwe intencje i naturalną bezpośredniość. A mnie chodzi właśnie o badanie relacyjnej natury języka – pochodna zapewne terapii i przyglądania się temu, jak tam funkcjonuje język, a raczej jak nie funkcjonuje... Stąd te kwestie podniesione powrotu do raju

(w tym wypadku językowego), bez tych wszystkich mediatyzacji, konwencji, stąd trzeba czytać z tytułem, czyli tym Lucyferem i szminką... Nie wiem, czy moja "teoria" języka nie byłaby możliwa jedynie w warunkach ambulatoryjnych, ludzie są za dumni, by się przyznać do tego, jak dziecinni są... , co w ogóle nie jest niczym złym, ale naturalnym - chodzi raczej o to, że w sensie relacyjnym moim zdaniem język nie działa i nie może w społeczeństwie w miarę uporządkowanym działać naturalnie. Być może "dorosły" język możliwy byłby jedynie

w niebie.

 

W jakich rejonach świadomości czy nieświadomości znajduje się niewypowiedziane, nie wiem i nie wiem, czy ktokolwiek wie... Natomiast język jest narzędziem komunikacji, porozumiewania się, to standardowa i powszechna definicja języka. Ale ma on oczywiście wiele odmian: język artystyczny, naukowy, publicystyczny, krytycznoliteracki, poza tym język muzyki, malarstwa, język ciała, itp... Barwa głosu również jest odmianą języka. Natomiast w mojej, amatorskiej teorii języka chodzi bardziej o to, że tak naprawdę nie wiemy tego, co chcemy powiedzieć i dostosowujemy się do rozmówcy, sytuacji, okoliczności, medium, poprzez które wydarza się język (np. Internet), itp... Więc to niejako podziemna definicja języka, w której tak naprawdę go nie znamy, to raczej nic odkrywczego, ale pobawić się tym można . Więc czym jest język? Tym, czego nie znamy, a co staje się, wydarza w interakcji, w danej sytuacji komunikacyjnej... Taką sytuacją komunikacyjną jest dialog, ale również tworzenie dzieła, np. pisanie jakiejś pracy naukowej - mamy na względzie odbiorcę, czyli gremium akademickie, przywykłe do precyzyjnego definiowania tego, co chce się powiedzieć... Ergo w tej definicji język istnieje jedynie jako twór społeczny. A mnie

chodzi bardziej o powrót do języka adamickiego.... , sprzed upadku, który był wyjściem z Ogrodu, a wejściem w świat. To takie Heideggerowskie, jak zapomnienie o byciu, u mnie zapomnienie o języku.

    Jeśli chodzi o komunikację, warunkiem jej przetrwania, może nie tyle porozumienie jest, co zgrzyt w tym porozumieniu.
    I kolejna rzecz: mówimy zawsze do kogoś, do jednego łatwiej nam się mówi, do drugiego trudniej i od wielu czynników to zależy, a czynnikiem podstawowym jest tzw. oswojenie sytuacji komunikacyjnej, kiedy przy danym rozmówcy, mogę poczuć się komfortowo, a czasem wręcz wolny. Ponieważ udana komunikacja, to komunikacja oparta na wolności.
Wolność ta zakłada powiedzenie tego, co na ten moment wydaje się najistotniejsze.
Nieciekawa jest komunikacja oparta jedynie na wymianie pojęć, o ile za tymi pojęciami nie stoi jakaś odświeżająca energia inteligencji, która daną skorupę konceptualną rozbija, ergo ożywia.
     Gotowe schematy komunikacyjne, tzw. gotowce, są użyteczne, potrzebne, a niekiedy nawet konieczne w konwencjonalnej oraz utylitarnej poniekąd sytuacji komunikacyjnej.
Komunikacja, która jest w jakiś sposób nieutylitarna, zakłada dwie rzeczy:
1). Rozmowę z samym sobą.
2). Odniesienie do świata.
     Komunikacja, w której przeważa aspekt tego, co utylitarne, w mniejszym stopniu zakłada rozmowę z samym sobą, w większym zaś odniesienie do świata, a przede wszystkim do rozmówcy, ergo do tego, kto jest kreatorem danej sytuacji komunikacyjnej i jest kluczowy dla danej treści komunikatu ze strony adresata. Metoda położnicza to metoda będąca zawsze po stronie nadawcy komunikatu, to on zawsze stwarza swego Pigmaliona, innymi słowy to prowadzący dane spotkanie kreuje daną sytuację komunikacyjną, a nie jego bohater, który jedynie dostosowuje się mniej lub bardziej udolnie do danej sytuacji komunikacyjnej.
Sytuacja komunikacyjna, która nie jest wywiadem, może być monologiem, zakładającym jednak, że ktoś danych treści wysłucha, bądź je przeczyta.
Ten typ monologu nie jest ani wywiadem, ani całkowitym monologiem, nie zakładającym  żadnego odbiorcy, należy on do przejściowej sytuacji komunikacyjnej.
Może on charakteryzować się celowym brakiem czytelności, jasności wywodu, oraz zaciemnianiem sensów. Jest on taki również ze swej istoty i powołania, ponieważ nie posiada vis a vis swojego nadawcy, który niejako cyzeluje dane treści, jest ich jawnym bądź skrytym jubilerem, dany diament szlifuje do połysku. 
 
 



 
 


 

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...