piątek, 21 października 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.5

 Mocne trzymanie się realności de facto blokuje naturalny impuls twórczy, który nie wypływa z ugruntowanego poczucia hierarchiczności świata, ale wręcz odwrotnie: z totalnego zamazania a nawet odwrócenia hierarchiczności tego, co światowe.


Świat jest li tylko marną sceną, którą śni ktoś niezrównoważony psychicznie. 
W antraktach, schorowani przez sam fakt życia aktorzy, wołają kompulsywnie: nie puszczaj mojej ręki. Daremnie, gdyż i na nich czeka nieuchronna klapa, kiedy z trzaskiem zamknie się wieko trumny, kończące to żałosne przedstawienie, przez omyłkę jedynie nazwane cudem życia.

Wierzę w ciągle zielonego Boga.

Ateizm, jak mi się wydaje, jest zawsze jakimś wydumaniem, pretensjonalnością.

Jestem mało oryginalnym naśladowcą Chrystusa: tak jak On, mam w swojej drużynie moczymordów, łobuzów, pieprzniętych oraz przegranych w tym świecie.

Czy lubię dewotki? Nie wiem, w gruncie rzeczy są mi obojętne.
Czy lubię wojujące dewotki?
Niczym nie różnią się od wojujących wyznawczyń ideolo z drugiej strony barykady, więc unikam.

Czy jestem upośledzony, dlatego że podobają mi się teksty oczywiste i nie potrafię tego uzasadnić?
A może jestem małym człowiekiem, kierującym się niskimi pobudkami i w rzeczywistości odczuwam perwersyjną radość z powodu dominacji?
Kocham Was, geniusze i odkrywcy lądów dawno odkrytych, przynosicie mojemu domowi pokój i bezpieczeństwo, które, nie waham się tego powiedzieć: jest święte.
Pytanie w jakim celu i co chcę tak naprawdę osiągnąć, idąc tym dziwnym traktem, pozostaje dla mnie w wymiarze mojego upośledzenia…


Obecnie nie ma ludzi szarych, każdy jest wyjątkowy. W związku z powszechnym panowaniem wyjątkowości, która stała się rodzajem poprawności politycznej, zapanowała powszechna nuda i marazm, która może doprowadzić do końca świata, jaki znamy.

Co to znaczy wierzyć?
Być może wierzyć znaczy otworzyć się na to, co dla nas zupełnie niewygodne, co zupełnie nam nie po drodze i afirmować to, co nam z gruntu obce.

Schulz przestał mi się podobać, za bardzo gwiazdorzy w tym swoim pisarstwie.

Zauważyłem, że obecnie bardzo często używa się słowa, które powinno być używane jak najrzadziej, gdyż niewiele, jeśli nie nic, możemy na jego temat powiedzieć.
Tym słowem jest słowo „Bóg”.
Bliźniaczym słowem do słowa „Bóg” jest moim zdaniem słowo „nic”, ale kapłani wolą jednak używać tego pierwszego słowa, czynią to nadmiernie, więc de facto nie wiadomo o czym mówią.

Z Bogiem nie można niczego innego zrobić prócz antropomorfizowania Go.
Myślę, że mrówki podobnie patrzą na nas, po mrówczemu…

Tylko jeden człowiek był wobec mnie uczciwy,  po intensywnej i nawet trochę trwającej przyjaźni, suto zakrapianej piwem, powiedział, że mnie nie zna, że nie wie, kim jestem i zerwał ze mną wszelkie kontakty.
Reszta zna mnie doskonale i na wylot.
Albowiem zabawa społeczna na tym właśnie polega:
wszyscy doskonale wiemy z kim rozmawiamy i dlatego czujemy się dobrze.
Zdecydowanie wolimy kogoś znać niż nie znać.
Najlepiej rzecz jasna znają nas urzędnicy, w dalszej kolejności psychologowie i psychiatrzy, na końcu barmani.

Człowiek całkowicie prawdomówny w obecnych czasach byłby poczytany za największego zbrodniarza, złoczyńcę, łotra, w najlepszym razie straszliwego grzesznika albo wariata.
Prawda dzisiaj to nic innego jak wybór danej konwencji towarzyskiej czy środowiskowej.
Ergo, prawda przestała istnieć.
Dzisiaj umrzeć za prawdę znaczy tyle, co popełnić środowiskowe harakiri.
Instynkt przetrwania stał się o wiele silniejszy aniżeli wierność czemukolwiek bądź komukolwiek.
Niedługo niemodne stanie się bycie człowiekiem i do lamusa w ogóle odejdzie pojęcie człowieka.
Zastąpi się go nowym, bardziej modnym.
Orwell triumfuje i rwie włosy z głowy jednocześnie.

Myśląc o relacji, nie mam na myśli budowania przymierza terapeutycznego, gdyż języka psychologicznego po prostu nie rozumiem, choć nie zaprzeczam, że jakoś on może wpływać
na danego pacjenta.
Mówiąc o relacji, mam na myśli głęboką rozmowę bądź wspólne przebywania dwojga bardzo bliskich sobie osób.
Takich w swoim otoczeniu nie mam.

Cóż znaczy zdjęcie maski?
Znaczy to tyle, co stać się bezbronnym.
W tym sensie życie społeczne, relacje międzyludzkie, to nieustająca wojna, batalie, potyczki, bardzo wyczerpujące. Tylko przed najbliższymi możemy spokojnie być nadzy, choć i to czasem bywa trudne.

Wielu poetom brakuje odwagi, albo rzeczywiście są tak żałośnie banalni.

Im dłużej przeglądam facebook, tym większą ochotę mam z niego się wycofać, choć w moim wypadku groziłoby to środowiskowym harakiri.
Tym samym instynkt przertwania zwyciężył we mnie nad pragnieniem życia w prawdzie.
Gdybym nie był tak samo brzydki, jak sytuacje, które opisuję, nie byłbym w stanie ich opisać.

Dojrzałość społeczna polega na posłuszeństwie wobec gorszych i mniej świadomych od siebie.
To niestety jedyny sposób na to, żeby zachować wewnętrzną autonomię.

Jedyne co może ocalić obłęd pojedynczego życia, zanurzonego w obłąkanym systemie wśród zidiociałych do imentu obywateli, to wiara w Boga.

Człowiek, który nie potrafi żartować z siebie, jest przeważnie nieszczęśliwy.
 

 

 

 

 



 

piątek, 7 października 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.4

Czuję odruch buntu wobec niektórych tez ks. Pawlukiewicza, ale nie sposób odmówić mu głębokiej, życiowej mądrości, odpowiednio teologicznie przefiltrowanej, co jego kazania czyni atrakcyjnymi, choć często konstruowanymi na perserweracyjnej zasadzie powrotu wciąż tych samych motywów, wątków, tematów.

Niektóre jednak jego sądy, choćby na temat natury mężczyzn i kobiet, obecnie mogą być jedynie atrakcyjne dla małych i zamkniętych społeczności, które nasycone są odpowiednio przerysowanymi stereotypami, aby utwierdzić się w swoich rolach, czy to męża czy żony.
Pawlukiewicz chciałby powrotu do polującego mężczyzny i siedzącej w domu kobiety – straszny z niego w tego rodzaju kazaniach wyłazi mizogin, do tego kompletnie nie znający życiowej praktyki mizogin. Zresztą chyba większość, jeśli nie wszyscy księża, to mizogini – stąd adoracja księży, głównie przez starsze panie, bo dla większości obecnych dziewcząt księża są w najlepszym  wypadku obojętni.
Frustrację związaną z brakiem adoracji ze strony płci przeciwnej, obecni kapłani najczęściej rozładowują przy pomocy wódki.

Czy obecnego kryzysu kościoła chciał Pan Bóg czy Antychryst, trudno powiedzieć, ale na tego drugiego bym nie zwalał: raczej sami decydenci kościoła uczynili go chlewem i stajnią zamiast świątynią Bożą.

Bycie wiernym synem kościoła w obecnej sytuacji, ogólnej masakry religijnej i społecznego buntu, jest wyjątkowo trudną rzeczą. Oznacza albo bezmyślność, kiedy jak ślepe barany, idziemy pod nóż, albo próbę ocalenia za wszelką cenę status quo i zachowania tradycji, czytaj świętego spokoju mimo wszystko, co przeważnie oznacza po prostu ukryty indyferentyzm religijny.
Sami księża są maksymalnie pogubieni, nie wiedzą, czy mają być fajnymi kumplami od kieliszka, czy w lepszym razie hamburgera, czy przewodnikami albo autorytetami dla zbłąkanych duszyczek.
Jeśli kumpel, to cię bracie szanować nie będę, a jeśli autorytet, to nie kumpel.
Trzeba wybrać, bo w tej sytuacji róża trzecia nie istnieje.
Tym samym księża zamienili się w cyrkowców albo obwoźne teatrzyki internetowe, lud Boży ogląda aktualnie błaznów, mając z tego radochę, błazen zwyciężył kapłana.
Błazen ów wieszczy niekiedy Apokalipsę i nadejście Antychrysta, ale to wciąż błazen.
Droga bratania się, kumplowania, cyrkowych występów, może trwać długo, nawet bardzo długo, ale w końcu lud Boży straci zainteresowanie puszczaniem ogni, bo ileż można tego samego i wtedy trupa cyrkowa rozpadnie się.
Zostanie kościół.

Totalne rozproszkowanie idei przeniosło się oczywiście na kapłanów.
Co jeden to inna interpretacja prawd wiary, ale to w sumie mały pikuś w gruncie rzeczy, choć bardzo przeszkadzający. Za odejściem ludzi z kościoła nie stoją tak naprawdę skandale, pedofilia, itp. To są jedynie wytrychy i preteksty, bardzo ważne co prawda, ale dlatego, że tak silne to usprawiedliwiające coś silniejszego: powszechne znudzenie tą totalną decentralizacją idei, kiedy powszechnie zatriumfował kult interpretacji prawa, zamiast jasnego wyłożenia dogmatu.
To super, że można robić, co się chce w instytucji, która rzekomo wszystkiego zebrania, super, ale jednocześnie to super prowadzi do ogromnego znużenia kościołem, kiedy ów kościół stał się po prostu przedłużeniem McDonalda.
A jeśli taki się stał, cóż za wyzwanie on jeszcze może stanowić, jaką atrakcję dla potencjalnych, nowych członków ludu Bożego?
Po co mi chodzić do kościoła, skoro hamburgera mogę zjeść na mieście?
Do tego kapłanom coraz mniej chodzi o służenie Bogu, a coraz bardziej o własny wizerunek cyrkowy – czy dobrze wypadną na danym trapezie teologicznym, czy gorzej.
Tak rodzą się te absurdalne zawody błaznów w sutannach i habitach.
Jak już wspomniałem, to się może spodobać przez pewien czas, może dłuższy czas,
ale to nie jest istotą kościoła.
Istotą kościoła jest łamanie chleba wśród ludzi, a nie występy w obwoźnych teatrzykach internetowych. 

Szustak to taki genialny kaznodzieja od życiowych spraw.
Jego przekaz jest na tyle szeroki, że wiele grup społecznych może pomieścić, łącznie chyba z ludźmi uczonymi.
Niemniej czasem mówi z tego ekranu do ludzi jak do dzieci – dzieci nie w sensie niewinności, ale  w sensie ich niedojrzałości oraz infantylizmu, to nieco upokarzające,
jakby dobrze znał programowanego przez siebie odbiorcę.

Stałem się urzędnikiem od literatury, pracującym w swoim biurze na ul. ks. Gurgacza w Krakowie.

W sensie intelektualnym jestem w stanie wyobrazić sobie, że Bóg jest jakąś realnością.
W sensie empirycznym nie daję rady.
Między Bogiem, a empirią jest jakieś nieprzekraczalne
hiatus.  Być może ci, którzy chcą dowodu empirycznego są słabi jak św. Tomasz.


Między obecną a dawną kinematografią również zauważam nieprzekraczalne hiatus.
Obecna jest jakoś śmiertelnie serio, brak jej lekkości, poczucia humoru, zmrużenia oka, jest niekiedy ciężka jak czołg radziecki.
Zresztą owa ciężkość nie tylko filmów dotyczy, ale chyba całej kultury.
Figlarność i poczucie humoru zachowali jedynie kapłani, co jest sytuacją zgoła paradoksalną.
 

 
 


 

 
 

 
 

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...