Najciekawszy
dzień tygodnia. W poniedziałek załatwiam swoje sprawy, jakoś
zbroję się na nadchodzący tydzień. Dzisiaj na przykład kupiłem
bilety na jutrzejszą podróż. Wyjeżdżamy bardzo wcześnie rano.
Przed szóstą. Jedziemy do Warszawy, na pogrzeb mojego stryja. Nie
znałem go zbyt dobrze. Dzisiaj, kiedy szedłem do biblioteki,
układałem w myślach, co mógłbym o nim powiedzieć, gdyby kazano
mi wygłosić mowę pogrzebową na jego cześć. Kiedy szedłem ulicą
Piłsudskiego w Krakowie, obok siedziby Towarzystwa Sokół, naszła
mnie krakowska, jesienna epifania, że stryj, kiedy gościł u nas, w
Krakowie, nadawał Krakowowi kształt szczególny, kształt
niezwykły, kształt, by rzec, stryjeczny. Stryj przecież długi
czas mieszkał w Krakowie. Dopiero później przeprowadził się do
Warszawy wraz z rodziną. Miał żonę, córkę i syna. Stryj był
Sybirakiem, pułkownikiem wojska polskiego i doktorem historii. Stryj
wiedział, co to był Gułag, zaznał go. Spisywał swoje
wspomnienia. Podobno do tej chwili zebrał się ich spory stos.
Czytałem jedynie wycinek, dawno co prawda, jeszcze na studiach, ale
zrobiły na mnie wówczas dobre wrażenie. Stryj był ogromny, łysy
jak kolano, nie posiadał jednej nerki (teraz żółty mocz i ta jego
niedołężność, która przecież ogromniała). Był potężnym
mężczyzną, barczystym, silnym, przecież przetrwał Gułag.
Bardzo
mnie zawsze ciekawił ze względu na jego długowieczność. Urodził
się w tym samym roku, co nasz papież, w 1920. Zmarł niedawno,
kilka dni temu, dokładnie w czwartek dowiedziałem się o jego
śmierci, w czwartek, w którym to dniu umówiłem się z moim
dziadkiem na obiad.
Dwa razy albo trzy razy w życiu spędziłem czas z moim stryjem, Edwardem Lenikiem. Może trochę więcej: pięć albo sześć. Dokładnie nie pamiętam. Choć przecież pamiętam go dość dobrze.
Dwa razy albo trzy razy w życiu spędziłem czas z moim stryjem, Edwardem Lenikiem. Może trochę więcej: pięć albo sześć. Dokładnie nie pamiętam. Choć przecież pamiętam go dość dobrze.
Jak
powiedziałem już, Kraków pod wpływem stryja Lenika, nabierał
pełniejszych kształtów, ogromniał jakby w swojej, wielkiej,
pęczniejącej duchowości, to dzięki stryjowi ja patrzyłem i
jeszcze bardziej Kraków kochałem, można powiedzieć, że stryj z
Warszawy przywoził mi Kraków na nowo.
Pamiętam
jego niebieską koszulę, podobną trochę do piżamy, ciepłe,
przytulne mieszkanie w Warszawie, spacery do Łazienek, kawę, którą
piłem i książkę, którą czytałem po obiedzie (nie poszedłem
wtedy na spacer ze stryjem i dziadkiem do Łazienek, zbuntowałem
się, chciałem wypić kawę z mlekiem i zapalić w ukryciu papierosa
na balkonie, z którego było widać zielone drzewa, brązowe
gałęzie, skwery na ulicy Belwederskiej).
Pięknie opowiadał, wieczorami piliśmy piwo i siedzieliśmy przy stole nakrytym białym obrusem, na obrusie kosz z owocami.
Pięknie opowiadał, wieczorami piliśmy piwo i siedzieliśmy przy stole nakrytym białym obrusem, na obrusie kosz z owocami.
Nie
wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, czy napisać o moim potężnym,
ogromnym stryju.
Wiem,
że pisał także dzieło naukowe, filozoficzne, dotyczące czasu.
Dręczyłem dziadka przy Wigilii, w naszym domu, w Tarnowie, aby
zdobył dla mnie te pisma stryja.
Kiedyś
przyjechał także do Tarnowa, ale nie zmienił tego miasta, tak jak
zmieniał Kraków.
Zresztą,
może byłem zbyt młody, żeby dowiedzieć się o tej zmianie, żeby
ją poczuć w świadomości. Jeszcze student, dość nieopierzony,
nawet bardzo nieopierzony, siedziałem przy stole i słuchałem
rozmowy dziadka, taty, stryja, zapytał tatę, pamiętam do dzisiaj:
„Piotrek, a czy ty pomagasz swojej żonie?” Tata odrzekł, że
tak, wtedy po kuchni kręciła się mama i przyrządzała dla nas
obiad, dzisiaj jest w Chicago i ratuje nas wszystkich przed finansową
zgubą. Chcemy odnowić kamienicę w Tarnowie, kamienicę, w której
dojrzewałem jak świeży pomidor, jabłka, szczypiorek, seler,
pietruszka, marchewka, niedaleko naszej kamienicy był warzywniak,
lata dziewięćdziesiąte, mocno pachniało w nim jarzynami.
Więc
nie zmienił Tarnowa, przynajmniej ja nie poczułem tej zmiany, być
może Tarnów i nasz dom w Tarnowie, nasza kamienica, były zbyt
silne, zbyt mocne, zbyt wrośnięte w tarnowską ziemię, żeby tej
zmianie podołać? Nasza tarnowska kamienica mocno tej zmianie się
opierała, ja się jej mocno opierałem, być może wtedy jeszcze nie
nadszedł czas, ten jeden, jedyny i właściwy czas.
Była
to niezwykła wizyta, biały, potężny stryj, ciągle go widzę w
tej niebieskiej koszuli, która przypominała piżamę. Och, mówię
Wam, przyjaciele, ta jesień, którą wszyscy przeżywamy, ta
ciemność, która zapada w naszych domach i na zewnątrz, na
dworach, na polach, nasza miłość, nasze kobiety, nasze rodziny, ta
cała jesienność, jesienność tych dni, niezwykłe kolory,
intensywność, żółć, zieleń, brąz, czerwień, jesienne liście,
sklepik na dole, moja, co poniedziałkowa wizyta w bibliotece
osiedlowej, nakrętki sypiące się z żółtego woreczka (to nie
mocz, ale żółć cieplejsza, bardziej bezpieczna, choć także
przecież nieco groźna, zapowiadająca).
Ciemność
za oknem, Piślo otulone kocykami. Panie, czekam na blask, brzask,
rozświetlenie, światło w pokoju, czyj jestem? Zacząłem czytać
Carpentiera „Szaleństwo i metodę”, jak w każdej książce, nie
historii szukam, a codzienności, historia się zmienia, codzienność
zostaje.
Zacząłem
czytać Carpentiera w tych jesiennych, żółtych, złotych i
czerwonych liściach, w tym mroku, w tej nocy, w tej ciemności.
Pożyczyłem
z biblioteki osiedlowej Herberta „Labirynt nad morzem” oraz
Hrabala „Piękną rupieciarnię”.
Stryj,
łysy jak kolano, potężny, mały i bezbronny, w niebieskiej
piżamie, widzę go jak wstaje z łóżka, je śniadanie, ogląda coś
w telewizji, a potem idzie do swojego pokoju, aby we mgle i
zapomnieniu, w amoku zapomnienia, w siwej, dymnej mgle, gdzieś poza
światem i poza czasem,
pisać.
Oby tam, gdzie jest teraz, mógł robić to samo.
Choć
przecież być może tylko ziemia, nasz tutaj, ziemski pobyt, potrafi
dać nam szczęście prawdziwe, to znaczy takie, które nie jest
tylko radością, ale również cierpieniem i bólem, w tej czarnej
ziemi, w tym zamglonym dymem i siwymi kłębami pokoju, w którym
zmartwychwstaje czas jak stryj w swojej niebieskiej koszuli, białej
piżamie.
Żółty
stryj i czarne, niezwykłe Królestwo Galicji i Lodomerii. Aneks
poetycki, kuchenny, prosto z pieca chlebowego.
Ten
wiersz napisałem równo rok temu, symetria się zaciska, dzisiaj
lekkie poddenerwowanie, ale nie tak jak wtedy, coś innego, jesień,
deszcz. Wczoraj byłem na pogrzebie mojego stryja, na brązowej
trumnie czapka pułkownika wojska polskiego, w czasie nabożeństwa
widziałem jak świeża, dobra, żółta, nieco słoneczna i mgielna
energia unosi się znad trumny, widziałem łagodne światło, znak,
że stryj jest. Ożywiał mnie stryj cały czas wczoraj, kiedy
jadłem, piłem, rozmawiałem z rodziną, kiedy jechałem pociągiem
i czytałem jego wspomnienia z łagru i te późniejsze, domowe, mój
wzrok był zmęczony, wstałem o czwartej rano, coraz bardziej
zmęczony, przenikałem czarnym, ciemnym wzrokiem na tę jedną, ale
nie ostateczną, drugą stronę, zanim powiem słowo: ostatni, będę
musiał szczerze i dobrze się zastanowić, albowiem towarzyszyła mi
ta żółta, dobra, stryjeczna poświata, jeszcze dalej, w Krakowie,
przenikałem i uśmiechałem się do swoich myśli, tam w Warszawie
poczułem silnie i istotnie, gdzie należę, gdzie jest moje miejsce,
że należę do Królestwa Galicji i Lodomerii, że tam powstają
moje wiersze, teksty, utwory poetyckie i te mniej poetyckie, bardziej
krytycznoliterackie, zawsze gdzieś na styku między niebieskim,
białym niebem, a czarną, żyzną ziemią, że tam istotnie oraz
prawdziwie pracuje moja wyobraźnia, tam, tutaj, właśnie tutaj: w
Królestwie Galicji i Lodomerii. Patrzyłem, brałem udział w
pogrzebie w moim czarnym płaszczu i wciąż przenikałem, wciąż
uśmiechałem się do swoich myśli, ja, moja ciocia przedstawiła
mnie: to jest Michał, poeta, ale zapomniała dodać: poeta z
Królestwa Galicji i Lodomerii. Więc przenikałem, śmiałem się,
uśmiechałem, na tej stypie nie czuć było śmierci, ale istotny,
czarny brak, że skończyła się potężna, niewidzialna, ale
konieczna energia, żółta i trochę mgielna przez zapomnienie,
energia naszego stryja. Ja widziałem, stryj zmarł, kiedy miał 94
lata.
Piękne i wspaniałe mieszkanie stryja, pełno książek i te wspaniałe, pięknie napisane wspomnienia, wspomnienia mojego stryja, ale cicho, wciąż, nie przeszkadzaj, nie dzwoń, nie rozmawiaj, przenikaj, tam, na drugą, nieco czarną stronę, do Królestwa Galicji i Lodomerii.
Nie chciałbym mieszkać w Warszawie, choć może to jest miasto dla normalnych ludzi, choć pewnie jest to miasto dla normalnych ludzi.
A ten wiersz, cóż, miałem wkleić inny, "Czarne obłędy", prosto z Królestwa Galicji i Lodomerii, ale wklejam inny: "Daniel", też stamtąd, ale starszy, to znaczy młodszy, bo pisałem go, kiedy miałem mniej lat i jeszcze dokładnie nie wiedziałem, gdzie jestem, bo miejsce, w którym byłem, było jedyne i właściwe i konieczne na ziemi, a tej Warszawy trochę się przestraszyłem, trochę wniknąłem czarno i niebiesko w siebie i wglądnąłem i zobaczyłem skąd jestem, że my wszyscy, dziadek, tata i ja, a ja podwójnie, jesteśmy z Królestwa Galicji i Lodomerii i płynie w naszych żyłach niebieska krew, która użyźnia naszą, czarną ziemię. Stryju, poczekaj, jeszcze o Tobie napiszę, wiem, że u dziadka czytałeś mój tom, "Odpoczynek po niczym" i podobno bardzo Ci się podobało, stryju czekaj, poczekaj, już napisałem o Tobie wspomnienie, a to był tylko jedynie i zwłaszcza, poetycki aneks, ale bez tego wiersza. Prosto z pieca chlebowego Królestwa Galicji i Lodomerii.
Piękne i wspaniałe mieszkanie stryja, pełno książek i te wspaniałe, pięknie napisane wspomnienia, wspomnienia mojego stryja, ale cicho, wciąż, nie przeszkadzaj, nie dzwoń, nie rozmawiaj, przenikaj, tam, na drugą, nieco czarną stronę, do Królestwa Galicji i Lodomerii.
Nie chciałbym mieszkać w Warszawie, choć może to jest miasto dla normalnych ludzi, choć pewnie jest to miasto dla normalnych ludzi.
A ten wiersz, cóż, miałem wkleić inny, "Czarne obłędy", prosto z Królestwa Galicji i Lodomerii, ale wklejam inny: "Daniel", też stamtąd, ale starszy, to znaczy młodszy, bo pisałem go, kiedy miałem mniej lat i jeszcze dokładnie nie wiedziałem, gdzie jestem, bo miejsce, w którym byłem, było jedyne i właściwe i konieczne na ziemi, a tej Warszawy trochę się przestraszyłem, trochę wniknąłem czarno i niebiesko w siebie i wglądnąłem i zobaczyłem skąd jestem, że my wszyscy, dziadek, tata i ja, a ja podwójnie, jesteśmy z Królestwa Galicji i Lodomerii i płynie w naszych żyłach niebieska krew, która użyźnia naszą, czarną ziemię. Stryju, poczekaj, jeszcze o Tobie napiszę, wiem, że u dziadka czytałeś mój tom, "Odpoczynek po niczym" i podobno bardzo Ci się podobało, stryju czekaj, poczekaj, już napisałem o Tobie wspomnienie, a to był tylko jedynie i zwłaszcza, poetycki aneks, ale bez tego wiersza. Prosto z pieca chlebowego Królestwa Galicji i Lodomerii.
Dzisiaj
już po pogrzebie stryja. Nerwy, nerwy, nerwy, tyle rzeczy się
nagromadziło i dalej gromadzi, że nie wiem w co ręce złożyć.
Mam nadzieję, że to się wnet uspokoi.
Dzisiaj
na spotkaniu literackim siedziałem, spałem, a potem zadałem
pytania.
Stryj
był potężny, barczysty, łysy jak kolano, przypominał czasem
duże, niewinne dziecko.
Może
ta niewinność pozwoliła mu przetrwać te straszliwe łagry, być
może tą niewinnością stryj zjednywał sobie ludzi. Niewinności
nie mylić należy jednak z naiwnością. Rzekoma prostota w literackiej warstwie jego wspomnień w istocie
bogata jest o głębię, dobrą głębię. Stryj był bowiem wrażliwy
na świat, wrażliwy mądrze, to znaczy on kochał widzialność, tej
widzialności dawał świadectwo jasne, konkretne i przejrzyste, co
nie znaczy, że nie miał literackiego talentu. Pierwsze strony jego
wspomnień z Syberii przypominają trochę pisarstwo Ernesta
Hemingwaya, są literacko piękne i urzekające.
Do
dzisiaj widzę jego pokój, już czysty i jasny, przepełniony jasną
mgiełką tamtego świata.
Do
dzisiaj widzę jego czapkę pułkownika wojska polskiego na brązowej
trumnie i jego piękną, żółtą energię, która z tej trumny się
dobywa.
Widzę
to wszystko tutaj, choć tam, w Warszawie widziałem to inaczej, ale
tutaj, w tej mojej Galicji wszystko znów zostaje trochę uśpione,
senne, widziadła, widziadełka, od kurczaczka nóżka i porcja
groszku, surówka z marchewki, kompot i sen, sen w tym czarnym
bezkresie aż po wybudzenie się w kolejnym dniu, jesiennym, jasnym
dniu, nienasyconym nasyceniu.