czwartek, 23 października 2014

Żółte wspomnienie o moim stryju dziadecznym, Edwardzie Leniku.

Najciekawszy dzień tygodnia. W poniedziałek załatwiam swoje sprawy, jakoś zbroję się na nadchodzący tydzień. Dzisiaj na przykład kupiłem bilety na jutrzejszą podróż. Wyjeżdżamy bardzo wcześnie rano. Przed szóstą. Jedziemy do Warszawy, na pogrzeb mojego stryja. Nie znałem go zbyt dobrze. Dzisiaj, kiedy szedłem do biblioteki, układałem w myślach, co mógłbym o nim powiedzieć, gdyby kazano mi wygłosić mowę pogrzebową na jego cześć. Kiedy szedłem ulicą Piłsudskiego w Krakowie, obok siedziby Towarzystwa Sokół, naszła mnie krakowska, jesienna epifania, że stryj, kiedy gościł u nas, w Krakowie, nadawał Krakowowi kształt szczególny, kształt niezwykły, kształt, by rzec, stryjeczny. Stryj przecież długi czas mieszkał w Krakowie. Dopiero później przeprowadził się do Warszawy wraz z rodziną. Miał żonę, córkę i syna. Stryj był Sybirakiem, pułkownikiem wojska polskiego i doktorem historii. Stryj wiedział, co to był Gułag, zaznał go. Spisywał swoje wspomnienia. Podobno do tej chwili zebrał się ich spory stos. Czytałem jedynie wycinek, dawno co prawda, jeszcze na studiach, ale zrobiły na mnie wówczas dobre wrażenie. Stryj był ogromny, łysy jak kolano, nie posiadał jednej nerki (teraz żółty mocz i ta jego niedołężność, która przecież ogromniała). Był potężnym mężczyzną, barczystym, silnym, przecież przetrwał Gułag.
Bardzo mnie zawsze ciekawił ze względu na jego długowieczność. Urodził się w tym samym roku, co nasz papież, w 1920. Zmarł niedawno, kilka dni temu, dokładnie w czwartek dowiedziałem się o jego śmierci, w czwartek, w którym to dniu umówiłem się z moim dziadkiem na obiad.
Dwa razy albo trzy razy w życiu spędziłem czas z moim stryjem, Edwardem Lenikiem. Może trochę więcej: pięć albo sześć. Dokładnie nie pamiętam. Choć przecież pamiętam go dość dobrze.
Jak powiedziałem już, Kraków pod wpływem stryja Lenika, nabierał pełniejszych kształtów, ogromniał jakby w swojej, wielkiej, pęczniejącej duchowości, to dzięki stryjowi ja patrzyłem i jeszcze bardziej Kraków kochałem, można powiedzieć, że stryj z Warszawy przywoził mi Kraków na nowo.
Pamiętam jego niebieską koszulę, podobną trochę do piżamy, ciepłe, przytulne mieszkanie w Warszawie, spacery do Łazienek, kawę, którą piłem i książkę, którą czytałem po obiedzie (nie poszedłem wtedy na spacer ze stryjem i dziadkiem do Łazienek, zbuntowałem się, chciałem wypić kawę z mlekiem i zapalić w ukryciu papierosa na balkonie, z którego było widać zielone drzewa, brązowe gałęzie, skwery na ulicy Belwederskiej).
Pięknie opowiadał, wieczorami piliśmy piwo i siedzieliśmy przy stole nakrytym białym obrusem, na obrusie kosz z owocami.
Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, czy napisać o moim potężnym, ogromnym stryju.
Wiem, że pisał także dzieło naukowe, filozoficzne, dotyczące czasu. Dręczyłem dziadka przy Wigilii, w naszym domu, w Tarnowie, aby zdobył dla mnie te pisma stryja.
Kiedyś przyjechał także do Tarnowa, ale nie zmienił tego miasta, tak jak zmieniał Kraków.
Zresztą, może byłem zbyt młody, żeby dowiedzieć się o tej zmianie, żeby ją poczuć w świadomości. Jeszcze student, dość nieopierzony, nawet bardzo nieopierzony, siedziałem przy stole i słuchałem rozmowy dziadka, taty, stryja, zapytał tatę, pamiętam do dzisiaj: „Piotrek, a czy ty pomagasz swojej żonie?” Tata odrzekł, że tak, wtedy po kuchni kręciła się mama i przyrządzała dla nas obiad, dzisiaj jest w Chicago i ratuje nas wszystkich przed finansową zgubą. Chcemy odnowić kamienicę w Tarnowie, kamienicę, w której dojrzewałem jak świeży pomidor, jabłka, szczypiorek, seler, pietruszka, marchewka, niedaleko naszej kamienicy był warzywniak, lata dziewięćdziesiąte, mocno pachniało w nim jarzynami.
Więc nie zmienił Tarnowa, przynajmniej ja nie poczułem tej zmiany, być może Tarnów i nasz dom w Tarnowie, nasza kamienica, były zbyt silne, zbyt mocne, zbyt wrośnięte w tarnowską ziemię, żeby tej zmianie podołać? Nasza tarnowska kamienica mocno tej zmianie się opierała, ja się jej mocno opierałem, być może wtedy jeszcze nie nadszedł czas, ten jeden, jedyny i właściwy czas.
Była to niezwykła wizyta, biały, potężny stryj, ciągle go widzę w tej niebieskiej koszuli, która przypominała piżamę. Och, mówię Wam, przyjaciele, ta jesień, którą wszyscy przeżywamy, ta ciemność, która zapada w naszych domach i na zewnątrz, na dworach, na polach, nasza miłość, nasze kobiety, nasze rodziny, ta cała jesienność, jesienność tych dni, niezwykłe kolory, intensywność, żółć, zieleń, brąz, czerwień, jesienne liście, sklepik na dole, moja, co poniedziałkowa wizyta w bibliotece osiedlowej, nakrętki sypiące się z żółtego woreczka (to nie mocz, ale żółć cieplejsza, bardziej bezpieczna, choć także przecież nieco groźna, zapowiadająca).
Ciemność za oknem, Piślo otulone kocykami. Panie, czekam na blask, brzask, rozświetlenie, światło w pokoju, czyj jestem? Zacząłem czytać Carpentiera „Szaleństwo i metodę”, jak w każdej książce, nie historii szukam, a codzienności, historia się zmienia, codzienność zostaje.
Zacząłem czytać Carpentiera w tych jesiennych, żółtych, złotych i czerwonych liściach, w tym mroku, w tej nocy, w tej ciemności.
Pożyczyłem z biblioteki osiedlowej Herberta „Labirynt nad morzem” oraz Hrabala „Piękną rupieciarnię”.
Stryj, łysy jak kolano, potężny, mały i bezbronny, w niebieskiej piżamie, widzę go jak wstaje z łóżka, je śniadanie, ogląda coś w telewizji, a potem idzie do swojego pokoju, aby we mgle i zapomnieniu, w amoku zapomnienia, w siwej, dymnej mgle, gdzieś poza światem i poza czasem,
pisać. Oby tam, gdzie jest teraz, mógł robić to samo.
Choć przecież być może tylko ziemia, nasz tutaj, ziemski pobyt, potrafi dać nam szczęście prawdziwe, to znaczy takie, które nie jest tylko radością, ale również cierpieniem i bólem, w tej czarnej ziemi, w tym zamglonym dymem i siwymi kłębami pokoju, w którym zmartwychwstaje czas jak stryj w swojej niebieskiej koszuli, białej piżamie.

Żółty stryj i czarne, niezwykłe Królestwo Galicji i Lodomerii. Aneks poetycki, kuchenny, prosto z pieca chlebowego.


Ten wiersz napisałem równo rok temu, symetria się zaciska, dzisiaj lekkie poddenerwowanie, ale nie tak jak wtedy, coś innego, jesień, deszcz. Wczoraj byłem na pogrzebie mojego stryja, na brązowej trumnie czapka pułkownika wojska polskiego, w czasie nabożeństwa widziałem jak świeża, dobra, żółta, nieco słoneczna i mgielna energia unosi się znad trumny, widziałem łagodne światło, znak, że stryj jest. Ożywiał mnie stryj cały czas wczoraj, kiedy jadłem, piłem, rozmawiałem z rodziną, kiedy jechałem pociągiem i czytałem jego wspomnienia z łagru i te późniejsze, domowe, mój wzrok był zmęczony, wstałem o czwartej rano, coraz bardziej zmęczony, przenikałem czarnym, ciemnym wzrokiem na tę jedną, ale nie ostateczną, drugą stronę, zanim powiem słowo: ostatni, będę musiał szczerze i dobrze się zastanowić, albowiem towarzyszyła mi ta żółta, dobra, stryjeczna poświata, jeszcze dalej, w Krakowie, przenikałem i uśmiechałem się do swoich myśli, tam w Warszawie poczułem silnie i istotnie, gdzie należę, gdzie jest moje miejsce, że należę do Królestwa Galicji i Lodomerii, że tam powstają moje wiersze, teksty, utwory poetyckie i te mniej poetyckie, bardziej krytycznoliterackie, zawsze gdzieś na styku między niebieskim, białym niebem, a czarną, żyzną ziemią, że tam istotnie oraz prawdziwie pracuje moja wyobraźnia, tam, tutaj, właśnie tutaj: w Królestwie Galicji i Lodomerii. Patrzyłem, brałem udział w pogrzebie w moim czarnym płaszczu i wciąż przenikałem, wciąż uśmiechałem się do swoich myśli, ja, moja ciocia przedstawiła mnie: to jest Michał, poeta, ale zapomniała dodać: poeta z Królestwa Galicji i Lodomerii. Więc przenikałem, śmiałem się, uśmiechałem, na tej stypie nie czuć było śmierci, ale istotny, czarny brak, że skończyła się potężna, niewidzialna, ale konieczna energia, żółta i trochę mgielna przez zapomnienie, energia naszego stryja. Ja widziałem, stryj zmarł, kiedy miał 94 lata.
Piękne i wspaniałe mieszkanie stryja, pełno książek i te wspaniałe, pięknie napisane wspomnienia, wspomnienia mojego stryja, ale cicho, wciąż, nie przeszkadzaj, nie dzwoń, nie rozmawiaj, przenikaj, tam, na drugą, nieco czarną stronę, do Królestwa Galicji i Lodomerii.
Nie chciałbym mieszkać w Warszawie, choć może to jest miasto dla normalnych ludzi, choć pewnie jest to miasto dla normalnych ludzi.
A ten wiersz, cóż, miałem wkleić inny, "Czarne obłędy", prosto z Królestwa Galicji i Lodomerii, ale wklejam inny: "Daniel", też stamtąd, ale starszy, to znaczy młodszy, bo pisałem go, kiedy miałem mniej lat i jeszcze dokładnie nie wiedziałem, gdzie jestem, bo miejsce, w którym byłem, było jedyne i właściwe i konieczne na ziemi, a tej Warszawy trochę się przestraszyłem, trochę wniknąłem czarno i niebiesko w siebie i wglądnąłem i zobaczyłem skąd jestem, że my wszyscy, dziadek, tata i ja, a ja podwójnie, jesteśmy z Królestwa Galicji i Lodomerii i płynie w naszych żyłach niebieska krew, która użyźnia naszą, czarną ziemię. Stryju, poczekaj, jeszcze o Tobie napiszę, wiem, że u dziadka czytałeś mój tom, "Odpoczynek po niczym" i podobno bardzo Ci się podobało, stryju czekaj, poczekaj, już napisałem o Tobie wspomnienie, a to był tylko jedynie i zwłaszcza, poetycki aneks, ale bez tego wiersza. Prosto z pieca chlebowego Królestwa Galicji i Lodomerii.

Dzisiaj już po pogrzebie stryja. Nerwy, nerwy, nerwy, tyle rzeczy się nagromadziło i dalej gromadzi, że nie wiem w co ręce złożyć. Mam nadzieję, że to się wnet uspokoi.
Dzisiaj na spotkaniu literackim siedziałem, spałem, a potem zadałem pytania.
Stryj był potężny, barczysty, łysy jak kolano, przypominał czasem duże, niewinne dziecko.
Może ta niewinność pozwoliła mu przetrwać te straszliwe łagry, być może tą niewinnością stryj zjednywał sobie ludzi. Niewinności nie mylić należy jednak z naiwnością. Rzekoma prostota w literackiej warstwie jego wspomnień w istocie bogata jest o głębię, dobrą głębię. Stryj był bowiem wrażliwy na świat, wrażliwy mądrze, to znaczy on kochał widzialność, tej widzialności dawał świadectwo jasne, konkretne i przejrzyste, co nie znaczy, że nie miał literackiego talentu. Pierwsze strony jego wspomnień z Syberii przypominają trochę pisarstwo Ernesta Hemingwaya, są literacko piękne i urzekające.
Do dzisiaj widzę jego pokój, już czysty i jasny, przepełniony jasną mgiełką tamtego świata.
Do dzisiaj widzę jego czapkę pułkownika wojska polskiego na brązowej trumnie i jego piękną, żółtą energię, która z tej trumny się dobywa.
Widzę to wszystko tutaj, choć tam, w Warszawie widziałem to inaczej, ale tutaj, w tej mojej Galicji wszystko znów zostaje trochę uśpione, senne, widziadła, widziadełka, od kurczaczka nóżka i porcja groszku, surówka z marchewki, kompot i sen, sen w tym czarnym bezkresie aż po wybudzenie się w kolejnym dniu, jesiennym, jasnym dniu, nienasyconym nasyceniu.








Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...