wtorek, 20 grudnia 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.9

W obecnych czasach współżyć z bliźnimi, znaczy nie przejmować się nimi. Ci, którzy przejmują się czyimś losem, nazywani bywają stalkerami albo natrętami.


Nie ma literatury i nie ma krytyki, jest środowisko i pewne mechanizmy, struktury przetrwania.

Być może język prawdziwie wynaleziony to taki, który odrywa się od gleby osobistego doświadczenia i swobodnie dryfuje w sfery uniwersalne.
Z kolei język prawdziwie odnaleziony to taki, który nigdy z osobistym doświadczeniem nie zrywa.
Pierwszy jest charakterystyczny dla naukowców, drugi dla artystów.
Ciekawe są punkty przecięcia obu tych języków – tym wydaje mi się język krytyki literackiej.

Relacje międzyludzkie często polegają na grze wzajemnych odbić.
Relacje prawdziwe mają gdzieś korzystne lustro, czy to dla jednej czy drugiej strony.

Myślałem, że wynajdę nowy język do opisu tego, co jest, ale to, co jest, dawno już zostało opisane przez dwóch Panów, którzy nazywali się Platon i Arystoteles.

Wszystko, co napisałem do tej pory, napisałem nieświadomością, która rzecz jasna działa w sposób utajony, niejawny, głęboki i ukryty.
Kiedy nieświadomość wyłazi na wierzch jak flaki, doświadczam owładnięcia psychozą.

Z kim mam najgłębszą relację?
Wszystko wskazuje na to, że relację najgłębszą mam z Bogiem, jeśli Bóg jest językiem, a wszystko wskazuje na to, że nim całe szczęście nie jest.
Jeśli ktoś Boga traktuje wyłącznie jako język, nie umie z Nim w ogóle rozmawiać.


Obawiam się, że wszystkie możliwości zostały już wyczerpane – została usilna chęć ich penetracji, która jest silniejsza od stanu faktycznego i chyba głębiej umotywowana – tym samym ważniejsza aniżeli sam repertuar czy gama, stała się motywacja, która w obrębie wciąż tego samego repertuaru czy gamy niejako operuje.
Motywacją tą powinno być pragnienie rozwoju, natomiast często jest nią narcystyczna pobudka, łaknącego pieszczot ego.

Zakładam kolejne, konwencjonalne maski, po to, by ludzie byli zadowoleni.
Ja tylko udaję zadowolonego.

Ten, kto pracuje w języku, zazwyczaj w sposób bezpośredni nie przysłuży się swoim bliźnim.
Zabawne, że każda służba domaga się imienia, chyba że pragnie bez imienia pozostać.
Dziś nie ma imion mocniejszych i słabszych, są imiona.
Idiomatyczne.

Kategorią, która daje się przetłumaczyć na imię wspólne, jest kategoria sukcesu, merkantylnego i medialnego. Imiona tej kategorii pozbawione, warczą wściekle w piekle imion anonimowych.
W piekle swojej nieprzetłumaczalnej partykularności.

Czy język stwarza rzeczywistość czy rzeczywistość język?
Co było pierwsze? Jajko czy kura?

Wszelkie języki literackie są konwencjonalne i służą jako pretekst do prężenia muskułów i nadymania się.
Niewypowiadalna jest miłość, będąca na antypodach prężenia muskułów i tego, co skonwencjonalizowane. Tuszę, że z momentem ustania terroru konwencji, ustałby, idący z nią w parze, terror nienawiści.
Paruzja będzie polegać na zniesieniu konwencji.

Bycie człowiekiem z diagnozą psychiatryczną jednocześnie przeszkadza i pomaga.
Przeszkadza, bo „profesjonaliści” traktują cię jak idiotę, pomaga, bo zawsze możesz wypuścić flarę, że jesteś idiotą, kiedy okoliczności ku temu zaistnieją i bycie idiotą okazuje się pomocne.

Czy rodzajem misji i powołania jest poznawanie drugiego człowieka?
Czy wszelkie zawody nie na tym polegają?
Chyba wyjąwszy tych, którzy nie muszą już tego robić i doskonale znają ludzkie potrzeby, zbijając na nich fortunę.
Przekleństwem mojej egzystencji, jest przebywanie w ramach struktur relacji konwencjonalnych, stwarzających iluzoryczne wspólnoty.
Wszelki ich byt, rzecz jasna efemeryczny, bierze się ze strachu przed prawdziwą bliskością.

Nie odbyłem żadnej rozmowy istotnej od ponad trzech lat.
Muszę chyba powrócić do dawnego zalewania pały, bo tak się dłużej nie da.
Jestem człowiekiem niewyobrażalnie wręcz samotnym.

Próbuję dociec, skąd we mnie tak głęboka nienawiść do rodzaju ludzkiego.
Być może dlatego, że rodzaj ludzki nie pojmuje, iż łączenie się w pary, a następnie płodzenie, jest niewybaczalnym błędem.

Cóż jest lepszego ponad łączenie się w pary i to nerwowe zapylanie kwiatu?
Ten kiczowaty artysta Bóg nie wymyślił niczego lepszego.

Tak czy siak, skazani jesteśmy wszyscy na afirmację, nawet samobójcy afirmują niebyt.
Ten, kto wymyślił taką niewolę, niewolę nieustającego potwierdzania, musiał być tyranem.

Pokochać świat, znaczy rozgościć się wygodnie w swojej niewoli.
Najweselsi więźniowie nie rozstają się z flaszką, może właśnie oni mają najwięcej rozumu.

Ależ Artysto, gdyby nie rodzili się kolejni spacerowicze tej cudownej łąki, któż mógłby Ciebie podziwiać? Czyżbyś był nieskończonym Narcyzem?
Jedynie kapłanów zwolniłeś od obowiązku przymnażania klakierów Twojego, nieskończonego majestatu. Czy był w tym jakiś zamysł?

Prędzej niż w Boga i te wszystkie bajki o niebie i piekle, wierzę w kosmitów, czyli w istoty ode mnie mądrzejsze i za mnie w jakiś sposób odpowiedzialne.

Jestem głębokim apologetą chrześcijaństwa, które uczyniło ludzkie doświadczenie niezmiernie głębokim oraz bogatym, a jednocześnie głęboko się z nim nie zgadzam, bo to właśnie chrześcijaństwo uczyniło ludzi połamanymi, nieszczęśliwymi, pełnymi napięć, konfliktów, wewnętrznych zranień, traum, poczucia winy. Uczyniło ich pomiętymi, poranionymi, uczyniło z ludzi de facto śmieci.
Ale to już robota św. Pawła, który prawdopodobnie radykalnie zdeformował nauki Jezusa.

Jeśliby życie ograniczało się do pomidorówki w sobotę, rosołu w niedzielę, karpia na Wigilię czy jajeczka na Wielkanoc, to doprawdy, przychodzenie na teren tak bez reszty gówniany, nie miałoby najmniejszego sensu.

Nie może jakaś jedna wrażliwość narzucać swojej woli cudzej wrażliwości. Chrześcijaństwo z jednej strony głęboko traumatyzuje teren ludzkiego doświadczenia oraz de facto unieszczęśliwia ludzi, ale z drugiej jest religią najbardziej tolerancyjną.
Chrześcijaństwo głęboko chroni cudzą wrażliwość, to chrześcijaństwo najgłębsze, najbardziej Chrystusowe. Dlatego jest religią ludzi dobrych.

A cóż znaczy szczęście?
Jeśli szczęście byłoby tylko brakiem cierpienia, to najszczęśliwszy byłby niebyt, dlaczego więc tego niebytu tak wszyscy się boją?
Najszczęśliwsi byliby ci, którzy nigdy nie przyszli na świat, oni osiągnęli stan szczęścia doskonałego, nie wkładając w to żadnego wysiłku.
Żyć w tym świecie znaczy nigdy de facto nie zaznać szczęścia.
Być może stan bliski prawdzie, ergo szczęściu, polegałby na możliwie głębokim współodczuwaniu ze światem w jego męce, biedzie, poniżeniu, absurdzie i niekończącym się szaleństwie, z którego wybawić może jedynie chwilowy obłęd.


 



 

 

 


piątek, 9 grudnia 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.8

 

Najpiękniejsza dla artysty jest śmierć, wtedy jego dzieło najbardziej dojrzewa.

Nagle zdałem sobie sprawę, że zajmuję się rzeczami skrajnie niepoważnymi.
Jak jednak na poważnie podchodzić do języków humanistycznych, które nie mają przed sobą żadnej przyszłości? Należałoby je zamknąć do kufra razem z molami.
Przyszłością jest jakiś cyber język, który z jednej strony niesłychanie uprości komunikację, a z drugiej nadzwyczajnie ją skomplikuje.
Ostanie się język prawdziwej poezji, którego nie będzie w stanie podrobić żadna, najbardziej inteligentna nawet maszyna.

Nie przepadam za uczonymi, nie umieją w ogóle bawić się w codzienności.

Artysta, w przeciwieństwie do uczonego, nie hierarchizuje rzeczywistości, jego interesuje dosłownie wszystko, nawet pierdnięcie może wywołać w nim stan bliski iluminacji.
Z byle powodu raduje się i z byle powodu płacze.

Kiedy tak patrzę na obecne czasy, to nie widzę różnicy między moją psychozą, a tym, co się dzieje obecnie. Więcej: moja psychoza miała przynajmniej jakiś cel, nazwijmy go pozytywnym: było nim zbawienie Lucyfera przez ostatniego człowieka.
Dzisiaj natomiast celem jest totalna demolka wszystkiego.

Być może prawdziwa mądrość i prawdziwe zwycięstwo polega na kompromisie.
Bezkompromisowi bywają ludzie nadmiernie ambitni, mający często kompleks Mesjasza.

Przepychanki w świecie literackim mają swój ponury urok, albowiem nigdy nie wiadomo o co w nich chodzi. Ludzie zajmujący się literaturą, będąc w miarę precyzyjnymi w języku, są wybitnie nieprecyzyjni w swoich działaniach i posunięciach, co skutkuje bardzo często rujnowaniem karier ludziom naprawdę utalentowanym.

Niejedna święta była kurwą i niejedna kurwa jest święta.

Obecna rzeczywistość nie zasługuje nawet na to, żeby z niej emigrować.

Codziennie wieczorem, z perspektywy wspólnego balkonu na korytarzu, oglądam pustą ulicę a na niej od czasu do czasu jakichś zbłąkanych Zombie.
Zaprawdę powiadam Wam, bezludna wyspa jest rajem w porównaniu do tego ponurego kraju, w którym de facto nikt z nikim nie rozmawia, a wątpliwa kultura rozmowy polega na udowadnianiu swoich przewag, racji i wzajemnym przekrzykiwaniu się.

Co byłoby w takim razie owym językiem wspólnym?
Na oko strzelam, że byłby to język publicznej debaty.
Im kto bardziej publiczny, tym bardziej zapomina języka w gębie.
Literatura jest jednak sprawą indywidualną, czy całkowicie aspołeczną, nie wiem, temat do dyskusji.

Im dłużej żyję w Krakowie, tym silniej utwierdzam się w przekonaniu, że mam do czynienia albo z półgłówkami albo z ludźmi całkowicie pozbawionymi dobrej woli.
W Krakowie, owo nagminne przywiązanie do tytułomanii oraz rozmaitych hierarchii i zależności, powoduje u mnie odruch wymiotny.

W Krakowie zawsze najsilniejsza była gwardia, która miało bardzo mało ciekawych rzeczy do powiedzenia. Dlatego ludzie z talentem są w tym mieście kneblowani.

W Krakowie jedyną możliwością przetrwania jest umiejętność śmiania się z samego siebie, która wprawia w konfuzję pomieszaną z nienawiścią pozostałych mieszczan krakowskich, którzy owej sztuki nie posiedli.
Wszyscy są tutaj potomkami królów i hrabiów, w najgorszym razie profesorami. 

 W Krakowie, żeby przetrwać, trzeba często grać głupszego niż się jest.
Ten balans jest wyjątkowo trudny a czasem niemożliwy do utrzymania, kiedy mądrość nie jest wyuczona ani zakłamana, a jest darem, talentem od Pana Boga.
Wtedy wychodzi to, co w Krakowie najpowszechniejsze, czyli kompleksy.

Poprzez nasłuchiwanie różnych języków, czy to teologicznych, czy psychiatrycznych, czy literaturoznawczych, w których z kolei jestem w miarę obyty, kształtuję język własny, na przecięciu tych trzech.
Zauważam też między tymi językami wiele podobieństw.

Wszystkie nasze wysiłki, aby zaistnieć, czy to to doraźnie, w przestrzeni publicznej, czy też w przestrzeni dzieł wiecznych, są dla Pana Boga rozczulające.

W obecnej rzeczywistości społecznej oazą spokoju i normalności są szpitale psychiatryczne.

Oswajaniem absurdu narodzin i życia ludzkiego zajmuje się chrześcijaństwo, chcące za wszelką cenę ukazać sensowność każdego, marnego żywota.

Czemuż służy powoływanie na świat nowych nieszczęśników, jeśli nie budowaniu warownej twierdzy własnego ego?
Osobnicy wyzbyci aspiracji z ego związanymi, najczęściej rezygnują z posiadania potomstwa, poświęcając się w zamian jakiejś idei czy sprawie społecznej, ale tacy są w mniejszości, ergo świat w swojej zasadniczej strukturze trwał będzie jeszcze wiele lat, bo struktura ego u normalnego człowieka nie będzie się raczej zmieniać.

W obecnych czasach już coraz mniej bredzi się o ratującej wszystko miłości, oczywiście rozumianej w odniesieniu do relacji między kobietą a mężczyzną.
Otóż zdano sobie chyba sprawę, że sprawa ta, pomimo naturalnych uwarunkowań i sprzyjających okoliczności natury biologicznej, stała się de facto niemożliwa do pomyślnego przeprowadzenia w dłuższej perspektywie życiowej.
Obie płci bowiem z jednej strony zanadto się do siebie upodobniły wskutek rozmaitych procesów społecznych, a z drugiej jeszcze nigdy kontrast między nimi nie był aż tak widoczny, ergo poczynają się tworzyć coraz częściej, w każdym, większym bądź mniejszym gremium, pewne wyspy kobiet i wyspy mężczyzn – wszystko wskutek obawy przed tykającym jak bomba zegarowa konfliktem.

Obecnie ludzie, wskutek całkowitej dezorientacji i równoczesnej, usilnej chęci zachowania twarzy, totalnie zdziecinnieli.
Najdojrzalsi intelektualnie wydają się pracownicy fizyczni, albowiem najmniej mówią.

Czyżby najbardziej dziecinną potrzebą u człowieka nie byłaby potrzeba wiary w dobrego Pana Boga, który się nami opiekuje?
Czyni z nas ona gorliwych wyznawców idei, że codzienne wstanie z łóżka ma sens.
Czy naprawdę ma?

Jestem pełen podziwu dla monotonii tematów Ojca Szustaka, w zasadzie jednego tematu i dla techniki, którą niezmiennie stosuje, aby ów temat naświetlić.
Ileż jeszcze razy usłyszę, że tak, jestem w najgorszym syfie, ale Pan Bóg ma plan…
Ta płyta zaczyna się już zacinać.

Najczęstszym zarzutem kobiet wobec mężczyzn jest fakt, że są Narcyzami.
Lecz jakże człowiek bez reszty oddany jakiejś sprawie, może nie być Narcyzem?
Przecież wypełnia bez reszty daną ideę sobą.
Dlatego kobiety nie są zdolne traktować sztuki serio.
Nawet te uprawiające sztukę, czynią to jakby dla rozrywki bądź z braku laku, pomijając egzemplarze głęboko zaburzone.

Dla kobiet nie istnieje wymarzony małżonek. Istnieje jedynie małżonek. Wymarzeni mężczyźni, owszem, istnieją.

Jeśli kiedyś jakaś lewicowa badaczka bądź lewicowy badacz, podejmą się analizy moich zapisków, stwierdzą zapewne, że jestem kryptogejem, mizoginem i faszystą, który nie dokonał zbawiennej dla siebie transgresji. 
Strategia lewicy polega na permanentnej próbie nieujawniania swojej bezradności za cenę pognębienia tego, z którym przecież w sposób niejawny się zgadza.
To cena, jaką się płaci za ukrytą miłość do swojego przeciwnika – atak.





Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...