czwartek, 9 stycznia 2014

Krótka uwaga o pojęciu rzeczywistości

Najlepiej, kiedy przylega ciasno jak sweter od babci. Dzisiaj intuicja: kiedy rzeczywistość jest bardzo blisko ciała, wtedy tym lepszy dla tej rzeczywistości filtr, modnie powiem: zapośredniczenie. Natomiast, kiedy rzeczywistość jest daleko od ciała, wytwarza się złudzenie "bezpośredniego" doznania rzeczywistości. Mówiłem tacie, kiedy byłem w Tarnowie: bezpośrednio rzeczywistości może doznawać tylko Pan Bóg.
Tak. Natomiast wariatowi wydaje się, że dotknął bezpośrednio jej skóry. Dlaczego? Bo dusza wariata krwawi, ociera się krwawo o ostre kanty świata, szorstkie kanty świata. Więc ten sweter od babci i kołderka w różyczki. Dzisiaj się kilku wybitnym osobom zwierzyłem, że ja nie wiem, czy jest sens ten blog prowadzić, że może mnie on od rzeczywistości oddalić. No tak. Rano wstaję i słyszę jak za ścianą, u Pani Lusi sąsiedzi grają w karty. Kiedyś te karty i to, co za ścianą, moje wyobrażenie, przylegały do mnie tak ciasno i ciepło jak sweter od babci, że ja marzyłem na jawie, pisałem wiersze, przecież te moje wiersze, cóż, "babcine", w istocie mam przypuszczenie, że regularne wizyty u mojej babki wpłynęły istotnie na kształt mojej poetyki. Ciepło, sennie, sernik z jagodą albo szarlotka, herbatka, kompocik ze świeżych jabłek, dobra zupka, drugie danie, rozpływałem się w tym aż po drugie, trzecie i czwarte danie.
A teraz? Teraz jest tak, jakbym nie tylko dla siebie pisał. To przecież gorsze od pisania powieści, od bycia uznanym pisarzem. Człowiek jest przestrzelony przez obce oczy, obce spojrzenia. Człowiek wystawia na widok publiczny swoje ciało światu. Sam sobie tym ciałem.
Mam wrażenie, że kiedy piszę to coś, robaki mnie jedzą od środka. Robaki, maleńkie robaczki świata.
A przecież, kiedy publikowałem w internecie, na portalach literackich, facebooku, wtedy przecież też robaki mnie jadły, jeszcze gorsze, bo złośliwe, dogryzające, wstrętne i takie, bez których internetowe życie literackie byłoby nudne. Bo w życiu nie ma dobrze. Albo jest nuda i brak kłopotów albo kłopoty i brak nudy. No oczywiście, że przesadzam. Żyje się bowiem w gruncie rzeczy dla tych pojedynczych, świetlnych epifanii. Chwile na cmentarzu nad grobem mego stryja, wczesna wiosna, Wielkanoc, świeżość i radość, zmysłowość przemieszana z głęboką religijnością.
Czy to będzie mnie jeszcze "jarać", kiedy przeżywając, będę myślał neurotycznie: o, teraz czas, trzeba koniecznie to zapisać.
Jeśli nie na blogu, to na czym? Na kartce swojej duszy? A jeśli dusza jest przeźroczysta, przestrzelona światłem, na oścież otwarta? A jeśli do tej duszy wszystko wpada?
Rzeczywistość jest trudna, kiedy jej się dobrze nie widzi. Widzieć rzeczywistość to znaczy dla mnie tyle, co znaleźć odpowiedni język dla jej opisu, dajmy na to wyrazu. Definicja Romana Jakobsona poezji brzmi mniej więcej tak, że to jest ekwiwalent dla rozmaitych stanów, uczuciowych, intelektualnych, stanów świadomości i mnie się wydaje, że to jest bardzo dobra i trafna definicja.
A język jest moim zdaniem rodzajem plastra, zalepia miejsca pęknięcia.
Rzeka jest wartka, czysta i ostra. W tej rzece płyną suche patyki. Trzeba rzekę oswoić, wpaść w jej leniwy nurt, rzeko, rzeczko ponieś Miśla i Piśla, niech sobie na puchatej kołderce jak chmurka w różyczki pożeglują het, het, do nieba. Niech sobie odpoczną. Rzeczko płyń, leniwie się wylewaj, puchata rzeczko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...