After party
kolejna rzecz
która nie pochodzi ode mnie
i ze mnie nie
wychodzi jak ten śnieg
bieleje za oknem a
ja czuję że niebawem
wyzionę ducha
wczoraj była świetna zabawa
koleżanka
urządziła imprezę jej chłopak
a mój przyjaciel
co ze mnie nie
wychodzi nie jest moje
dzisiaj chwila
spokoju na obiedzie u babci
kiedy siedziałem
na krześle całkowicie sam
mówiła do mnie
kuchnia i życie
półmrok ledwie
światło dania zupka
nic bowiem ode
mnie nie pochodzi
słyszałem i
widziałem mówił papież
na dworze już
zimno zimne grudnie
i moja niemożność
dojścia gdziekolwiek
lęki które lęgną
się jak u kreta pod skórą
wszystkiego się
boję najmniej snu
ach gdyby tak sen
był stowarzyszony
a nie jest bo
właśnie teraz powoli umieram
na pierwsze drugie
trzecie i czwarte danie
ciemność pod
skórą tylko ona
jest moja
tam najgłębiej
zakopany
najciemniejszy
ślad
próżno wydobywać
zupka i drugie
zielone monety za
które nic nie kupię
przyjaciele przed
którymi udaję że jestem
ciastko które
dodało mi siły
sklepik na dole
który świeci w nocy
para skarpetek i
para kaloszy na zimę
ciepłe skarpety
na bujanym fotelu
i tym w kącie na
którym siadam
rzadko i
niechętnie babcia która nie poddaje się
i umiera na
rozpacz tata który umiera
na rozpacz dziadek
który umiera z nudów
mama która żyje
i umiera Ewelinka
która jest
pośrodku tego ja który niebawem
wyzionę ducha po
moje trzecie czwarte
pierwsze i
dziesiąte danie ach te porządki
Panie Boże oświeć
mnie i napełnij
moją duszę
zielona trawka w koszyczku
i dzieciątko
Jezus świecąca się choinka
tyle siły
włożyliśmy w nasz przytulny domek
w nasze przytulne
państewko pluszowych sów
i misiów i cieni
tyle siły i teraz after party
teraz czuję że
wyzionę ducha jestem delikatny
wywaliło mi
wątrobę na kacu z dachu
na podwórku
mojego rodzinnego domu
zjeżdża kotek
burek łapie wróbelka
ja łapię słońce
i słoneczne promienie
a kiedy deszcz to
chowam się w mojej pieczarze
i tam notuję jak
krople uderzają o szybę
i blat stołu
notuję ich powolne spadanie
kiedy jem zupę
pomidorową
zmarła babcia
Jasia z kluczami dzyń dzyń
i święci
Mikołaje i renifery i sanie
i moje skąpstwo
aż do zatracenia
wszystkich
pieniędzy i moje wszystkie lata
i ta jedne jedyne
święta i ta jedna jedyna Wigilia
którą spędzę
na niczym odpoczywając
po tym wszystkim
co mi się przytrafiło
dzisiaj adwent
miałem iść do Kościoła
posłuchać że
adwent księża w fiolecie
i bieli ite missa
est pater noster
agnus dei brakuje
mi organów i chóru
kościelnego
brakuje mi śpiewów i chorału
brakuje mi gitar i
szopki ale jestem słaby
wylewam się jak
deszcz na blat stołu
mojej babci
powolne kapanie po pierwsze
drugie trzecie
czwarte danie po wrzące
talerze i miski po
zupie burdel Panie
po obiedzie u
babci wrzątek we mnie
i powolne smutne
kapanie deszczu do środka
do wewnątrz
przyjaciela mam
jednego może dwóch trzech
wszyscy obdarzeni
oceaniczną głębią
i mądrością jak
szerokie kontynenty świata
wszyscy potwornie
zaniedbani pijący na umór
piwo i wódkę i
whisky na lodzie
te wszystkie
nadmiernie zdolne obdartusy
za którymi
podążam od wielu lat
ci wszyscy pięknie
przegrani geniusze
o tłustych
włosach i rumianej cerze
ci wszyscy od
których biorę śnieg i płomień
oni w tej kuchni u
mojej babci
i ja z tym moim
powolnym kapaniem
na blat stołu
witam pszczeli wosk
który wylewa się
z miodu który wlewam
do herbaty
wylew i wlew
pszczoły i
kapanie
deszcz i śnieg
na mroźnej ulicy
w zimny grudzień
kiedy z
przyjaciółmi szukamy
ciepłego miejsca
i posiłku
a ja marzę o tym
by znaleźć się w łóżku
dzisiaj jestem
niezmiernie słaby
nawet kawa nie
pomoże bo mróz
w środku i żaby
tańcząca we mnie
dziewczynka w czerni
podsuwa mi obrazek
w złoconych ramkach
na nim wycięty z
gazety maleńki biały kotek
głaszczę go po
futerku i jest mi lepiej
on siada mi na
nogach koty wyciągają choroby
może ten
wyciągnie ze mnie śmierć i umieranie
po pierwsze drugie
trzecie czwarte
zewsząd powolne
kapanie
marzy mi się aby
blat stołu mojej babci
na razie deszcz
spływa z rynny garażu
na moim rodzinnym
podwórku
gdzie zimne powietrze łapią białe koty
Myślę, że pisanie poezji to przeżycie prawdziwie istotne. Tym samym, niech żyje to, co istotne, chwała istocie i lampkom na choince i białym łańcuchom i złotym bańkom. Choć święta za nami, niech żyją święta, ten czas zielony, biała i czerwona reminiscencja. Święta są we mnie, jeszcze nie umarły, a ja idę w ten czas zielony, w ten zwyczajny czas, świąteczny i biały, idę przez śnieg i zostawiam zielone choinki, bańki i łańcuchy. Niech żyje poezja, niech żyje czas zielonego, zwyczajnego święta. Niech żyje szary poeta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz