czwartek, 29 września 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.3

 Po co się pisze?

Właściwą chyba intencją pisania jest dominacja nad otoczeniem, co stoi jednocześnie w sprzeczności wobec postawy samego piszącego, który przeważnie nie jest zainteresowany żadną władzą ani dominacją w sensie dosłownym.
Jest to bowiem przeważnie osobnik skryty oraz zupełnie wycofany, który dlatego zajmuje się pisaniem, ponieważ w sensie estetycznym prawidła świata i życia społecznego napawają go głębokim wstrętem oraz obrzydzeniem.
Pisaniem rekompensuje sobie zgrzebność realności i czyni ją, czyli realność, w tym sensie nieosiągalną. Innymi słowy, między pisarzem, a rzeczywistością, nie ma tak naprawdę kontaktu, gdyż rzeczywistość pisarza tak naprawdę nie obchodzi.
Interesuje go jedynie rozmowa, o którą obecnie najtrudniej i która przybrała obecnie jedną formę: rozmowy o interesach, a w najlepszym razie rozmowy interesownej, gdzie dany rozmówca ma pewien interes w tym, aby przed danym adwersarzem się wypowiedzieć za nic sobie mając i lekce sobie przeważnie ważąc jego komfort, jako odbiorcy.
Albowiem moja prawda zawsze była „mojsza” i tak już będzie zawsze.  

 Każdy człowiek jest de facto schizofrenikiem, jeśli pojmować tę kategorię jako rozszczepienie na to, co się mówi i na to, co się myśli.
Ludzie chorzy na schizofrenię to wcieleni autentyści, którzy naiwnie i idealistycznie myśleli, że w życiu społecznym można mówić prawdę i tylko prawdę.
Dlatego chorych na schizofrenię, trzeba od nowa nauczyć udawać i mniej lub bardziej udolnie kłamać, aby byli tymi schizofrenikami właściwymi, czyli de facto stanowili jednolitą bryłę z całym społeczeństwem.

Pisarz to schizofrenik, który ma komfort zwany pod nazwą licentia poetica.
W każdej chwili może użyć swojej legitymacji zasłaniając się językiem literackim – przecież ja wcale tak nie myślę, ja to tylko napisałem,
w gruncie rzeczy bardzo mi się wszystko podoba a najbardziej ludzie, w przeciwnym razie nie pisałbym przecież takich brzydkich rzeczy o ludziach.

Człowiek, który ma coś do powiedzenia, jest przeważnie przez swoich bliźnich niezbyt lubiany.
Najbezpieczniej, na pewno w Polsce, być profesorem – safandułą, który wciąż sadzi te same sadzone jaja truizmów i nikt się go nie czepia, wręcz przeciwnie: udaje, że słucha z zachwytem, choć najchętniej potężnie by ziewnął: wszak bojkot prawdziwych talentów w dziejach świata był zawsze normą i podejrzewam, że nigdy od tej normy nie będzie odstępstwa.

Do czego Pan Bóg powołał artystę?
Odpowiedź jest prosta i niewesoła: przeznaczył go do męczarni.
Czy artysta chce siebie wywyższyć?
Niekoniecznie bycie skazanym na mozolne rzeźbienie w talencie, który ma się od Boga, oznacza wywyższenie danego artysty: to raczej skutek uboczny jego ciężkiej pracy, której oczywiście końcowym efektem jest hejt i ostracyzm społeczny.
Artysta nie ma jakby wyjścia: zatrudnił go Pan Bóg i dla Niego pracuje – o wiele łatwiej mają kapłani, którzy są zatrudnienie w boskiej firmie w nieco bardziej literalny sposób, pomijając kapłanów – artystów w swoim zawodzie, którzy najczęściej są hejtowani za swoje niekonwencjonalne podejście.
Pan Bóg lubi metaforę i niejednoznaczność, jak również ma nieco dziwne czasem i dla nas niezrozumiałe poczucie humoru: nie masz wyjścia bracie, pracujesz dla Mnie, więc się męcz i nastaw się na to, że:
a). nikt Cię za życia nie pozna
b). jeśli Cię nawet pozna to go niewiele obejdziesz
c). jeśli go nawet obejdziesz i tak nic z tego de facto nie wyniknie
d). śmierć dla Ciebie i tak nie będzie żadnym rozwiązaniem.
(kurtyna opada, słychać chichot zza kulis).

Jako że artysta bardzo mało rozumie z czegokolwiek, musi dać się prowadzić Panu Bogu niemal na smyczy po drodze, która jest absurdalna.
Stąd artyści, w przeciwieństwie do kapłanów, na ogół z Bogiem rozmawiać nie lubią, bo jak tu rozmawiać z kimś, kto im robi takie ziaziu.

Artyści są na ogół o wiele bardziej egocentryczni od najbardziej egocentrycznych kapłanów, ale to nie jest ich wina, ale pochodna tego w co zostali wyposażeni.

Pisząc, piszę tak naprawdę wciąż o sobie, albo o świecie, postrzeganym arcysubiektywnie.
Normalni ludzie piszą o rzeczywistości obiektywnej, którą da się nazwać oraz wymierzyć.
Ja w taką rzeczywistość po prostu nie wierzę, co prawdopodobnie jest wyjaśnieniem zagadki mojego nieustającego bezrobocia.
 
Krytykuję obecną rzeczywistość, a jednocześnie niezwykle ulegam jej wpływom i staram się korzystać z możliwości, które ona ze sobą niesie, oczywiście bez większego sukcesu, bo mój przekaz, bez względu na medialny nośnik, pozostaje tradycjonalistyczny, ergo całkowicie dzisiaj nie do przyjęcia.

Żyję w świecie, w którym ludzie żyją na wyspach ze sobą nie komunikujących się,
przez co mają coraz mniej spraw wspólnych.
Wyspa na której żyję, tonie.
Niedługo zostanę na niej jedynym rozbitkiem, o ile nie wymrę przed członkami mojego plemienia.
Sam na przeciw pandemonium okrucieństwa, którego warunki istnienia dyktuje opętańczy, obłąkany monolog Antychrysta, który większość przyjmuje jako dobrodziejstwo.
Ale to nie potrwa długo. Paruzja coraz bliżej.

Literaci opanowują doskonale rozmaite rejestry języka: od całkiem prostych do niebywale wyrafinowanych. Niezbyt dobrze wychodzi im język relacji międzyludzkich, gdyż i w nich traktują medium języka niejako „zawodowo”, więc często są (nie z ich winy), odrzucani poza zdrowe wyspy społeczne, które zwyczajnie cieszą się życiem i byciem razem.
Literat cieszy się najbardziej (jak dziecko), gdy ktoś do niego mówi, bo sam od siebie rzadko cokolwiek potrafi powiedzieć, co nie będzie poczytane za dziwactwo.

Literaci uwielbiają wmyślać się w rzeczywistość, to dla nich przednia zabawa, jak dla dzieci fikanie koziołków. Rzadko kto uważa ich zajęcie za sensowne i rzadko kto im płaci za tę ich „zabawę”, stąd najczęstszym wrogiem literata, przed którym czmycha, gdzie pieprz rośnie, jest urzędnik, który go rozlicza ze społecznej przydatności, najczęściej na jego niekorzyść.

Najczęstszym towarzyszem literata w jego samotnej wędrówce przez życie, jest jego wewnętrzny język, który prowadzi go do tego, co nazywa się umownie dziełem literackim.
Najczęściej literat udaje rozmowę z innymi ludźmi, poza tymi, których kocha.
Miłość do kobiety w wypadku literata to coś więcej aniżeli uzgodnienie języków (wszak literat również jest człowiekiem i kocha jak wszyscy ludzie), lecz jednak, gdy te języki nie zostaną uzgodnione, coś literata gryzie w sensie niedopasowania języków. Przechodzi nad tym jednak do porządku dziennego, gdyż aspekt ludzki u dobrego literata zawsze zwycięży i będzie miał pierwszeństwo nad aspektem komunikacyjnym.
Literat jest bowiem komunikacyjnym anarchistą i w życiu codziennym traktuje on język byle jak, niedbale, co potem zostaje mu odpłacone w postaci jego człowieczeństwa, które aż do śmierci będzie chyba nieuformowane.

Najbardziej kochałem Ewelinkę, która mnie znała lepiej niż ja sam siebie; czułem przy niej komfort i bezpieczeństwo w postaci niekonieczności używania języka, mogłem przy niej być po prostu Michałem, co dawało mi poczucie spełnienia w miłości. Jednak potem, po wielu latach, inny mój język dopomniał się o naszą relację: był to niszczący język mojej psychozy i alkoholizmu, który wywrócił do góry nogami całą moją dotychczasową rzeczywistość.

 



 





 

czwartek, 22 września 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.2

 Obecnie jestem niebywale zmęczony tym, co dzisiaj określa się mianem poezji.

Gdyby nie to, że mój zawód polega na obcowaniu z tą materią, nader wątpliwą, już dawno bym przestał się tym zajmować.

Moje felietony pełne są myślowego brudu, mało co w nich ulega krystalizacji poza nieokreślonym i bardzo mglistym buntem.

Tajemnica poezji z całą pewnością nie tkwi w jej intelektualnym ciężarze.
Poezja to jest coś niedefiniowalnego, albo coś jest poezją albo nią nie jest.
A większość obecnych tomików poezją nie jest.

Gubię się w tych wszystkich, tzw. humanistycznych językach, brzmiących bardzo podobnie, z których jedyny, zwycięski i dyktujący warunki, jest język, który z wartościami humanistycznymi nie ma zbyt wiele wspólnego, czyli język polityki.

Zastanawia mnie, czy ludzie obecnie chcą być poetami, czy wydawać tomiki.
Być może ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę poeta, jest wydać tomik poezji.

Na początku poeta Kucharski, Karmelia Bosy, za bardzo się rozgadywał, jego wczesne tomiki są zbyt gadające, potem, z biegiem lat i nasyceniem życia cierpieniem, osiągnął ten stan, z którego jest rozpoznawalny bądź rozpoznawalny być może, bo jest jeszcze relatywnie mało znany: stan szlachetnej prostoty, będący jednocześnie rodzajem trafnej i oczyszczonej ze zbędności i nadmiaru, kondensacji poetyckiej.

Rozpadająca się rudera mojego snu… Czytałem przed chwilą bardzo piękne wiersze Glorii Kossak, w tomiku o niezbyt zachęcającym i mylącym tytule, którego autorka pewnie nie wymyśliła, ze znakomitym wstępem i myślę o życiu, którego już nie ma.
Przedziwny dialog z przeszłością i osobami zmarłymi…
Być może większą część swojego urzędowania ziemskiego powinno poświęcać się zmarłym, jakże wobec tego trzeba cenić badaczy odległych epok literackich.
Badacze literatury XX wieku i tej najnowszej, żyją jakby w uproszczonym świecie, nie znając bowiem poprzednich światów, jakże mogą zrozumieć świat obecny?
Najgłupsi i najbardziej naiwni, a zarazem najbardziej potrzebni są krytycy i recenzenci, piszący o nowościach – nie ma jednocześnie głupszego i bardziej potrzebnego zajęcia.
Tworzenie obecnego świata należy bowiem do nich i to z nich, jak ze źródła, będą czerpać zapatrzeni w przeszłość kolejni badacze.
Świat bowiem miniony i ludzie, którzy odeszli, mają ten, niewątpliwy urok, że niczego poprawić już się  w nich nie da, są przeto jakby doskonali…
Choćby wielkie nawet popełniali błędy, doskonali są przez swoje odejście.

Mieszkam w jednej, wielkiej ubecji, czyli w Polsce. Obecne metody światowe są ubeckie, jak dawniej, różnica jest taka, że wszyscy się na nie zgadzają ,a nawet sobie bardzo je chwalą i nie wyobrażają sobie wręcz bez nich życia codziennego, bo jak to tak, każdy może być genialny i nie ma żadnych reguł poza regułą ilościową. Walka o rząd dusz przeniosła się do ubeckiego centrum inwigilacji każdego, czyli do pandemonium Internetu.
Nie czujesz, jak umierasz bracie, bo Wielki Brat dał ci słodki cukierek, najsłodszy, który możesz smakować do śmierci – twoje rozwydrzone ego, które jest nienasycone.
Niczego nieświadomy, de facto cały świat go ssie, nie wiedząc, że jest on równocześnie potężną trucizną, powodującą totalny rozkład i demolkę życia społecznego oraz ruinę kontaktów międzyludzkich i rodzinnych.
Odwrotu już nie ma, jest raczej powolne i jednocześnie coraz szybsze osuwanie się w przepaść.
Chyba już wiecie, czym będzie Paruzja?
Oczywiście nastąpi wtedy, kiedy zgaśnie ten najpotężniejszy obecnie demon, niosący światło – Internet.
Czy widzę jakieś dobre strony tej sytuacji?
Widzę jedynie komunikacyjną katastrofę i zręcznie utkane przez diabła pozory dobrodziejstwa oraz postępu. Literatura wcale nie przenosi się do sieci, bo to, co jest w sieci, po prostu literaturą nie jest.
Gdzie zatem jest ona?
Odpowiedź jest prosta i jednocześnie w swojej prostocie krótka, jak negatywna riposta:
literatury już nie ma, została wyparta przez swój awatar.
I tak teraz, poszczególne awatary będą decydować o tzw. życiu literackim, od którego obecnie o wiele ciekawszy jest śmietnik na podwórku.
Zresztą zapytaj przypadkowego sąsiada: zdecydowanie bardziej interesuje go obecnie wyrzucenie śmieci, aniżeli te, obecne awatary, które ułomnie i kaleko naśladują to, co kiedyś znane było pod nazwą literatury pięknej; dzisiaj słowo literatura kojarzymy raczej ze słowem makulatura, a zaraz będziemy ją kojarzyć ze słowem śmietnik, do którego już zresztą ludzie masowo wyrzucają książki, jednoznacznie i błędnie kojarzone z tym, co jest ich marnym cieniem aktualnie i awatarem, zręcznie je naśladującym.
Radość z mieszkania na śmietniku, oto dzisiejsza rzeczywistość.
Nieprawdopodobnie się sobą zaczęliśmy męczyć i nie wiadomo w sumie która męka jest bardziej męczliwa: czy męka żywego kontaktu, czy wirtualnego?
Obie to formy porozumiewania stały się obecnie równie beznadziejne.
Jedynym gwarantem przetrwania więzi społecznych stał się alkohol, kto nie pije, musi udawać, że zależy mu na podtrzymywaniu jakichkolwiek relacji.
Ale proszę państwa, czy nie zawsze tak było?
Od zarania de facto człowiek miał w dupie drugiego człowieka, wszystkie jego zabiegi, polegające na dbałości o relację brały się z chęci zobaczenia siebie w lepszym świetle.
Innym słowy, za wszelką wzajemnością, stoi tak naprawdę próżność.
Ludzie intelektualnie uczciwi żyją przeważnie w odosobnieniu, o ile nie są wariatami, zamkniętymi w rozmaitych przytułkach, a przeważnie niestety są, bo człowiek intelektualnie uczciwy obecnie, zwykle jest wariatem, odklejonym zupełnie od reguł, praw, mechanizmów oraz potrzeb rynku, zależy mu jedynie na prawdzie i nie ma pojęcia,
że stała się ona nagle ruchoma i daje dupy wszystkim, którzy wpierw obsypią ją mamoną.
Jedynego sprawiedliwego ukrzyżowano, ale nauczeni tą lekcją faryzeusze wszystkich czasów z nikogo już nie chcą robić męczennika – najwyżej po jego śmierci, bo nie będzie mógł już odszczeknąć i dopomnieć się o to w co wierzył przez całe życie, a co obecnie stało się mocno trącące myszką i anachroniczne: o prawdę.
Prawdziwa jest dzisiaj willa z basenem a nie Ewangelia, na której co sprytniejsi również mogą ugrać niezły biznes.
Tak też diabeł pokazuje ludzkość Panu Bogu i pyta: o to Ci chodziło?
Dalej ich tak strasznie kochasz, żebyś oddał za nich życie?
Tak, odpowie Pan Bóg, kocham ich bardziej aniżeli samego siebie, a my dalej plujemy Mu w twarz, a On dalej nie przestaje nas kochać miłością dla nas niepojętą.

Człowiek dąży przez całe życie do zbudowania sobie jakiejś pozycji.
Pytanie po co?
Po śmierci głęboko pocałuje nas niebyt a co za radość może powstać z niebytu?
Przepadniemy gdzieś w odmętach zapomnienia.
Czy nie lepiej żyć, jak ludzie tego świadomi, świadomi, że nie będą drugimi Norwidami i Mickiewiczami, popijając codziennie piwko pod akacją?

W życiu tak naprawdę najciekawsze jest to, że właściwie nie wiadomo o co w nim chodzi, dlatego tak ciekawe jest życie dla tych, którzy próbują dowiedzieć się po co żyją.
Tacy ludzie nie chcą nigdy umrzeć, bo wyobrażają sobie, że w niebie będą robić dokładnie to, co na ziemi: czyli szukać nieba.


 

 
 

 


  



Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...