wtorek, 28 grudnia 2021

Droga do źródła

 

  Mam tyle wspomnień różnych. Z Kątów Rybackich i nie tylko. Regularnie czytam i publikuję ostatnio wyłącznie moje pogadanki na Pisarze.pl. To moje ulubione, internetowe pismo literackie, innych zresztą w Internecie nie znam i poznawać nie mam chęci.
     Literatura jest jak przeczytane życie: powoduje bezbrzeżny i okrutny dystans do wszystkiego
    Mój spór z prof. Ligęzą powinien nabrać charakteru publicznego, bo jest to de facto spór o imponderabilia. On broni swojej racji badacza wątków japońskiego łucznictwa u Wata, ja stoję na stanowisku, że nikomu do niczego to niepotrzebne, ale może z drugiej strony stanowić pewną, osobliwą frajdę poznawczą, jak podziwianie skamielin czy owadów zatopionych w bursztynie. W skrócie duże dzieci intelektualne mogą się bawić tym smoczkiem, ot tak, dla zabawy, jak zjedzenie smacznej gałki lodów, ale przecież lody nie mogą stanowić głównego dania. To jedynie deser, Ligęza to pisarz intelektualnego deseru, czekamy na danie główne Panie Profesorze.
    Na Pisarze.pl lubię czytać Andrzeja Waltera, ostatni jego tekst o Różewiczu, sowicie okraszony wierszami tego genialnego poety, jest dobry, może nawet bardzo dobry, gdyż stanowi swego rodzaju zagadkę, otwarcie pytania, co dalej z kulturą słowa pisanego. Rzeczywiście nastąpił chyba zdecydowany zwrot ku kulturze oralnej. A w gruncie rzeczy to do końca nie wiadomo ku czemu nastąpił zwrot. Ludzie są za bardzo zajęci swoimi prywatnymi mikrokosmosami, mikroskopijnymi wspólnotami, które tworzą w rozmaitych przestrzeniach i wyspach społecznych, aby zauważyć choćby tak istotny fakt, jak koniec świata, Paruzję, czy przyjście Zbawiciela. Mógłby Zbawiciel przyjść, ale nie zauważy Go prawie nikt, jedynie garstka nikomu niepotrzebnych nieudaczników życiowych oraz obłąkańców. Ten oficjalny świat stał się niebywale przewidywalny, płaski, w gruncie rzeczy nijaki, dlatego to, co najciekawsze, rozgrywa się teraz w „chudej warstewce nieoficjalności”, delikatnej jak dusza poety. Ale tłum zawsze przedkładał huczne igrzyska nad subtelną frazę Petroniusza, tak było zawsze i to się nigdy nie zmieni.
   Fenomen Ojca Szustaka ukazuje zjawisko niebywale dynamicznej myśli religijnej, która jest w stanie porwać tłumy, to niesamowite, tak gruntowne i dogłębne odnowienie języka religijnego. Z drugiej strony egalitaryzm zawsze walczył z elitaryzmem i tak naprawdę nie wiadomo, co gorsze… Mądrość nie jest ani elitarna ani egalitarna, jest po prostu mądrością, która łączy się z pokorą, dobrocią i delikatnością. I można z niej zrobić genialne przedstawienie, na które przyjdą tłumy.
To się chyba nazywa prawdziwe zwycięstwo, czyż nie? Chyba każdy człowiek ma pewien pogląd na świat, oprócz dozgonnych naukowców, których interesuje wyłącznie własna dziedzina wiedzy, pielęgnowana dla dobra ludzkości oraz jednostkowego przetrwania w społecznym systemie. A ten pogląd wyraża się w sposobie ubioru, jedzenia potraw, uśmiechu, prowadzenia rozmowy. Odnoszę wrażenie pewnej uniformizacji tych sposobów bycia, ale może się mylę, w końcu nie tak często znowu wychodzę z domu, a jeśli wychodzę, to do miejsc, które stanowią mojego domu niejako przedłużenie, więc nie mam tak naprawdę żadnego prawie oglądu świata. Powinienem iść do wulgarnego klubu albo na wulgarną dyskotekę, żeby się przekonać, czym jest „prawdziwy” świat i „prawdziwe” życie, jak to kiedyś robiłem. Zapewne zostałbym bardzo zawstydzony w moich oczekiwaniach, że spotkam chamów i tępaków. Zapewne spotkałbym bardzo wrażliwych i mądrych ludzi, którzy po prostu nie mają wyjścia i których życie zmusiło. Do harowania najpierw, a potem do zabawy. A czym jest życie intelektualne, jeśli nie nieustającą grą i zabawą, która nikomu żadnych korzyści ani pożytku nie przynosi, prócz samych bawiących się? Widziałem listę czasopism naukowych, punktowanych, humanistyki de facto w niej nie ma, same dziedziny praktyczne; inżynieria, biomedycyna, architektura, urbanistyka. Czy komuś Cioran uratował życie? Myślę, że bardzo wielu ludziom mógłby, ale świat zapomniał już o takim ratunku. Pozornie jedynie, bo gdzieś, podziemnie, podskórnie, to wszystko żyje, tętni, pulsuje i odnawia się, mam takie wrażenie i kiedyś wybuchnie świeżym źródłem, tak myślę. Najpierw jednak trzeba dogłębnie poznać stare źródło, bez którego nie zaistnieje nigdy źródło nowe, i to jest, jak mi się zdaje, główny problem tych czasów:  ignorancja. Do źródła, choćby nie wiem jak bardzo świeżego i odnawiającego, nigdy nie powinno iść się na skróty.
Stare języki mogą nieco nużyć po zbyt długim czasie przebywania w ich obrębie, ale to konieczne. Nowy język wyrasta bowiem organicznie ze starego.
Kiedy wyrośnie z niczego, jest bełkotem albo obłędem, dlatego szanujmy stare języki.
Tym świeższe stanie się wtedy dotknięcie źródła, czymkolwiek ono jest bądź wydaje się.  


 








piątek, 3 grudnia 2021

Adrenalina kiczu. O tomikach Marty Półtorak

 

Poprzedni tomik Marty Półtorak pt. "Wersal show" nosi wszelkie cechy zjadliwej autoparodii, groteski, świadomego siebie kiczu, nawiązania do swoistego danse macabre w sztuce. Bo w istocie można pogubić się, kiedy narrator liryczny jest serio, a kiedy z czytelnika drwi, a przy okazji z samego siebie. Tomik ten ma wszelkie cechy święta, rozumianego jako karnawał, zbratanie wszystkich ze wszystkimi a przy okazji odwrócenia ról i rysowania zaskakujących, nieprzewidywalnych sytuacji karnawałowych, kiedy np. głupiec staje się królem karnawału,
a kicz dyktuje warunki właściwego postrzegania sztuki. W świecie tego tomiku ciężko o rozeznanie, gdzie przebiega linia graniczna między prawdziwą sztuką a tą buffo czy kiczową (zresztą autorka pisze o swojej fascynacji kiczem we  wstępie). Dlatego, że nie mamy jasnych
kryteriów, panuje pomieszanie i swoisty bal maskowy, gdzie za maskami kryją się i prawdziwy artyści i zwykli pozerzy, cwaniacy, udający i podszywający się pod prawdziwych artystów kłamcy, którzy jednak również biorą udział w balu na równych prawach. Dlatego w tomiku Marty Półtorak mamy w rezultacie do czynienia jedynie z maską, rolą, oszustwem, a narrator liryczny przybiera rolę obserwatora uważnie śledzącego przemiany współczesnego świata, który niejako celebruje swój upadek i kompletne pomieszanie gustów. Bawmy się, cóż, tyle można powiedzieć i tyle można wysnuć (aż tyle i tylko tyle), ale nie zapominajmy, że smutna to w rezultacie konstatacja, bo tak naprawdę powodów do zdrowego śmiechu i autentycznego humoru jest niewiele, o czym w przekonujący artystycznie sposób, parodiując liryczne role i persony,
świadomie przedrzeźniając style, pisze Marta Półtora w tomiku "Wersal show".
     W tomie "Adrenalina" mamy do czynienia z kontynuacją pewnego poezjo myślenia, które miało miejsce w tomiku "Wersal show", wzbogacone jednak o wymiar "adrenaliny", która nadaje tomikowi tempo, życie, bardzo czasem niebezpieczne, na granicy wypowiedzenia... Dalej mamy do czynienia z balem kostiumowym, ale teraz aktorzy jakby są nieco bardziej niecierpliwi, można powiedzieć, że chcą być nadzy, zdjąć a nawet zedrzeć gwałtownie swoje kostiumy i maski i zacząć uprawiać pewien taniec i karnawał ciał aż do zatracenia. Podmiot mówiący w tych wierszach jest bardzo żywy, żywo mówi, żywo gestykuluje poetyckim gestem, dobiera czasem słowa na zasadzie zaskakujących i celnych zestawień oraz paradoksów. Wszystko tutaj sprawia wrażenie nieco obłąkanego tańca nagich ciał, które zrzuciły kostiumy, ale nadal mniej niż prawda, wyzwolenie, klasyczny umiar, obchodzi podmiot i bohaterów lirycznych tych wierszy podrzędna sfera kiczu, pruderii, masek, pozorów i całego tego karnawału tandety, ukrywającego się za płaszczykiem elegancji. Martę Półtorak obchodzą niejako kuluary, garderoba duszy, to co, dzieje się przed spektaklem, aniżeli to, co przedstawia sam spektakl, którzy zawsze przecież jest udawany, wystudiowany. Aktorski grymas, wyrażający niezadowolenie, upudrowanej twarzy aktora, który swojego ocalenia w sztuce szuka w kiczu i tandecie. Nazwałbym tomiki Marty Półtorak śledzeniem podskórnego życia kiczowego, które przecież ukryte jest w każdym artyście, bo rewersem klasycznej prawdy o dobru i pięknie, jest kiczowy potwór, który szczerze zawsze niezgrabnie swoje zęby nad każdą, z pozoru udaną frazą. Gdyż każda fraza, jak myśli o tym podmiot mówiący wierszy Marty Półtorak, jest w gruncie rzeczy nieudana, już w samym zalążku, zawiera w sobie niezgrabny teatr duchowej garderoby, który z każdej, "wielkiej" sztuki czyni w gruncie rzeczy sztukę małą, gdyż każdy artysta jest tylko człowiekiem ergo jest tylko aktorem, albowiem nie mówi prawdy, gdyż o prawdę w sztuce nie tyle ciężko, ale jest to niemal niemożliwe. Niemniej "Adrenalina" przedstawia jednak taką gorączkową, nieustającą tęsknotę za nagą prawdą, bez zasłon, bez gier, bez masek karnawałowych, tęsknotę, można powiedzieć za szczerą, prawdziwą rozmową twarzą w twarz bez wzajemnego przedrzeźnienia się. Tęsknotę, dodajmy, która na razie nie może być zrealizowana, gdyż na razie w tym świecie trwa nieustający teatr i jednoczesne pragnienie by porzucić swoją rolę... Napięcie jest duże, stąd tytułowa adrenalina, która czasem nie wytrzymuje napięcia ciągłej gry, tego ciągłego nakładania na siebie pudru, spod którego coraz częściej płyną kiczowate łzy... Niemniej nawet zaciskając pięści i połykając skrycie łzy, trzeba grać, "show must go on", to w gruncie rzeczy nieco tragiczna konstatacja będąca równocześnie deformacją prawdziwej twarzy, o którą najtrudniej.

Zachęcam do wspierania mojej działalności na Patronite: https://patronite.pl/pietniewicz?podglad-autora 
Bardzo dziękuję moim Patronom: Ewie Piętniewicz, Józefowi Baranowi, Markowi Burskiemu, Jakubowi Ciećkiewiczowi, Wojciechowi Kaczmarkowi, Jackowi Dziewińskiemu, Markowi Kasperskiemu,  Wieniowi oraz Sieciechowi J.

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...