Wydana w 1964 roku przez wydawnictwo Czytelnik. Rzucił
mi się w oczy pęd frazy, galop, językowy strumień świadomości
po pierwsze. A po drugie bogactwo tej prozy przejawiające się w
umiłowaniu szczegółu dnia codziennego. Poza tym przywiązanie do
wartości rodziny. To wszystko sprawia, że „Wyspę ocalenia”
Odojewskiego uważam za arcydzieło polskiej prozy poetyckiej.
Najważniejszym zagadnieniem filozoficznym moim zdaniem, które
interesuje Odojewskiego, jest zagadnienie czasu. W zasadzie cała ta
powieść jest relacją ze strumienia pamięci, który z kolei
zaplątany jest w sferę czasu. Bohater tej książki jest zasadniczo
bohaterem Proustowskim. Przecież i on smakuje herbatę u swojej
babci, i on kocha opowieści swojego dziadka, i on także zachwyca
się drobnymi elementami piękna świata: jak koncert wróbelków
przed zmierzchem. Tak, ale to jest także, może przede wszystkim powieść historyczna, albo z ciągłym odniesieniem do historii, to jest powieść
opowiadająca o bratobójczych walkach polsko-ukraińskich.
Ale żeby napisać znakomitą powieść historyczną,
trzeba dać sprawiedliwość Historii i historii.
Kiedyś już pisałem o tym rozróżnieniu. Historia to
jest uwikłanie jednostki w grę polityczną, której ona przeważnie
jest niezawinioną ofiarą, natomiast historia to jest nic innego jak
pojedynczy los, na który składają się miłość, cielesność,
sensualność, zachwyt, codzienność. Więc tak jak w każdej dobrej
literaturze, która odwołuje się do Historii, historia, ta mała,
jest zdecydowanie ważniejsza, ponieważ to właśnie poprzez
codzienność rozstrzyga się nasz poszczególny, pojedynczy los.
Historia tworzy zewnętrzne ramy strukturalne tego losu,
czyli albo daje gwarancję bezpiecznego rozwoju, albo przynosi wojnę.
Natomiast historia jest od tego, żeby badać uważnie
świat zastany i miniony. Poszczególny los rozstrzyga się bowiem u
Odojewskiego zawsze (także w „Wyspie ocalenia”), poprzez dwie
kategorie: pamięci i czasu. Pamięć, która myśli obrazami,
odpryskami, fragmentami i za pomocą meandrów i zakrętasów,
bocznych odnóg, przywołuje czas miniony. To oczywiście ma wpływ
na poczucie tożsamości głównego bohatera, która przecież też
jest rozchwiana, niepewna, labilna.
W zasadzie możemy powiedzieć, że główny bohater tej
powieści, Piotr Czerestwienski, jest poetą, jego sylwetka
psychiczna jest sylwetką psychiczną poety, jego jaźń jest jaźnią
twórczą. Piotr bowiem ciągle marzy, w zasadzie możemy powiedzieć,
że śni na jawie. I owa senność, tak świetnie oddana w narracji,
ów trop mistyczno-romantyczny, o którym kiedyś pisała Maria
Janion w kontekście prozy Odojewskiego, jest bardzo dobrze
zestawiony (ale nie na zasadzie opozycji, tylko przenikania), z
tropem wojennym, politycznym i historycznym. W zasadzie możemy
powiedzieć, że te rzezie ukraińskie mają w tle tego rodzaju
atmosferę: duszną senność, ciemność opuszczonego domu, dławiący
dym z papierosa i przeszywającą, bolesną samotność, która
najbardziej lęka się o samą siebie, czy przetrwa, czy uda jej się
uniknąć okrutnej śmierci.
Niesłychana jest również fraza Odojewskiego, właśnie
dokładnie oddająca to, co jest jej przedmiotem: ona również jest
hipnotyczna, senna, transowa, wciągająca, niebywale konsekwentna w
swoim języku, który przecież płynie jednocześnie rwąco i
leniwie: jak szara rzeka, która niesie ze sobą trochę brudu, ale
przecież w swych najgłębszych głębiach jest krystalicznie
czysta, źródlana.
Kiedy czytałem „Wyspę ocalenia”, nie mogłem
oderwać się od tego znakomitego języka i jednocześnie, w poczuciu
pewnej senności, zapadałem się w fotel. Tutaj doszedłem do
paradoksu tej wielkiej literatury, którą powołał do życia
Włodzimierz Odojewski. Otóż wydaje mi się, że ta literatura nie
jest przecież przeźroczysta, język jak najbardziej zwraca na
siebie uwagę i to język jest tutaj najważniejszy, w zasadzie poza
niego nie ma wyjścia, choć za nim przecież stoją: świat,
przeżycia, emocje, doświadczenia, zmysły, intelekt, a więc nie
tylko język, a przede wszystkim człowiek, jako jego twórca i ten,
który nad nim panuje. Ale jednocześnie, ten język, tak genialnie
sprytny, nie jest żadną przeszkodą, ja miałem wrażenie, że ten
język Odojewskiego mnie gdzieś zabiera w daleką podróż, że już
nie muszę być tutaj, z moimi problemami, rozterkami, ale właśnie
tam, z bohaterami powieściowymi, właśnie z tym całym,
niesamowitym światem, który powołał do życia pisarz.
Jednocześnie kiedy poddawałem się sennym, dymnym oparom tej
podróży, zacząłem uważnie przyglądać się swojemu życiu,
zaczęły mi do głowy przychodzić różne pomysły, refleksje, ów
wewnętrzny napęd, który w ruch wprawia rytmiczny układ zdań
autora „Zasypie wszystko, zawieje”, udzielił się również mnie: również i ja dotarłem, niejako otarłem się o to życie
wewnątrz mnie ukryte, o to życie wewnętrzne, dzięki któremu i ja
mogę pamiętać i ja mogę żyć i ja mogę tworzyć swoją
aktualność na swoją miarę, być twórcą swojego życia poprzez
relację refleksu, zapośredniczenia swojego życia i widzenia w
widzeniu innych pisarzy, innych twórców.
Tutaj dochodzę do kwestii, jak wiele może dać tego
rodzaju czytanie i przeżywanie literatury, które nie polega tylko
na prostym utożsamieniu się z głównymi bohaterami, przeżywaniu
ich przygód jakby były moimi.
Wydaje mi się, że istotne wtajemniczenie w literaturę,
polega przede wszystkim na takim przeżywaniu języka danej powieści,
jakby to był mój język. Innymi słowy, cudze widzenie jest moim
widzeniem, cudzy zapis na chwilę, na tych parę chwil lekturowego
aktu, jest moim zapisem, ja też mógłbym tak pisać, po to się
utożsamiam z cudzą frazą, bo ona jest moja.
To nie polega tylko na relacji lustrzanej, na relacji
odbić, kiedy zimne zwierciadło stanowi pewien archimedesowy,
niezmienny punkt, kamienny, zimny, lustrzany. Istotą tej relacji
lekturowej jest moje, empatyczne wejście w cudzy świat, będąc
bowiem uczestnikiem tego świata, staję się równocześnie jego
twórcą, więc do pewnego tylko momentu bariera
podmiotowo-przedmiotowa znika. Po lekturze bowiem książki, która
wywarła na mnie istotne wrażenie, ja używam swojego języka, który
moje doznania opisuje, ja używam swojego, miłosnego języka, ja na
swój sposób z danym tekstem romansuję i za każdym razem, można
powiedzieć, jestem jednocześnie tym samym i innym kochankiem (jak u
Gadamera, przypomnijmy definicję święta, które jest jednocześnie
takie samo(w swoim rdzeniu) oraz inne(w okolicznościach
historycznych).
Więc moje wniknięcie w dzieło, stara się być
wniknięciem w jego istotę, esencję. I tutaj jedna uwaga: u
Odojewskiego, co ważne, głębia jest jednocześnie powierzchnią.
Więc język, który uważnie bada powierzchnię sensualną świata
widzialnego, nie jest rozdzielony arbitralnym szarpnięciem od
głębokiego przeżywania tejże powierzchni. Tutaj, mam wrażenie,
dokonuje się istotne życie tej prozy. W gruncie rzeczy, dzieje się
coś podobnego, co u Leopolda Buczkowskiego, Zygmunta Haupta, a
później Wiesława Myśliwskiego: mamy do czynienia z prozą żywą,
z mową żywą. I powiem jeszcze, że tego rodzaju żywe pisanie, w
zasadzie żywe mówienie, które jest jednocześnie literackie
głęboko, jest charakterystyczne dla pisarzy kresowych bądź tych,
którzy o kresach piszą, kresami się zajmują. Piłsudski
powiedział, że Polska jest jak obwarzanek: najciekawsze rzeczy ma
na brzegach. Bo też trzeba przypomnieć casus Schulza, Kuśniewicza,
Vincenza, wymienionych już Buczkowskiego i Haupta, także Miłosza,
a współcześnie Stasiuka, oni wszyscy gdzieś na rubieżach i
obrzeżach. I wiem, że takich przykładów z pewnością jest wiele
więcej w literaturze polskiej.
Dodać jeszcze trzeba, że „Wyspa ocalenia”, tak jak
i inne powieści pisarza, to jest proza poetycka w sensie głębokim.
Czasem jeden szczegół świata przedstawionego wydaje się
niesłychanie ważny.
Jak stara wieśniaczka, ubrana w czerń, żebrząca pod
Kościołem, który to kadr był przyczynkiem do wywołania refleksji
o przemijaniu, czasie, pamięci.
Mnie się wydaje, że wychodząc od szczegółu, ta
proza buduje coś w rodzaju żywego, rwącego traktatu poetyckiego o
świecie. Filozoficzna ogólność jest tutaj stowarzyszona z uważnym
przyglądaniu się światu w jego szczegółach i drobnostkach. Tak
jak u Prousta. Wychodzimy od filiżanki herbaty, ciasteczka, a
kończymy na filozoficznych rozważaniach o pamięci i czasie.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na psychologię postaci
głównego bohatera: ona jest budowana z odłamków, odprysków,
śladów i fragmentów pamięciowych, które składają się na jego
poetycką tożsamość. Oniryzm tej postaci w tym właśnie między
innymi się ujawnia: bohater tkwi na pograniczu snu i jawy, nie wie
do końca, gdzie jest i kim jest, stara się odzyskać siebie poprzez
powrót do rodzinnego domu, ale tam zastaje rozpad.
Więc w zasadzie jest powieść „Wyspa ocalenia”
Odojewskiego relacją z rozpadu pewnego świata, który opierał się
na czymś trwałym i niezmiennym.
Teraz jednak, po rozpadzie, po czasie, wszystko zaczyna
płynąć i ta rzeka czasu ze sobą wszystko zabiera, trochę
niszczy, niewiele oddaje, ale przecież zawsze zostaje pamięć i
ślad pamięciowy w postaci literackiego utrwalenia.
Tutaj z kolei widzę podobieństwo z Faulknerem, u
którego ten żywioł niszczący czasu stale chyba przeważa. Więc z
jednej strony Proust ze swoją nadzieją na ocalenie, a z drugiej
Faulkner ze swoją destrukcją. Mnie się wydaje, że Odojewski jest
jakoś, po polsku, rozpięty między Prousta a Faulknera, i po polsku
specyficzny i po polsku jedyny, wyjątkowy, genialny.
Czytałem „Wyspę ocalenia” jako wspaniały,
poetycki traktat o ludzkim życiu uwikłanym w historyczne zawikłania,
traktat, którego filozoficzne spojrzenie na egzystencję człowieka jest
esencjalne dla zrozumienia tego, o co w niej naprawdę chodzi.
Człowiek jest wypadkową Historii i historii, jawy i snu, realności
i fantazmatu, człowiek jest bytem zawieszonym pomiędzy
rzeczywistość a złudę.
I tak, niepewny, krocząc między różnymi, sprzecznymi
żywiołami, w tym zawikłanym konglomeracie rozmaitych wizji,
pojawia się szansa ocalenia i trwania, wspaniała epifania czasu,
przezwyciężenie przemijalności poprzez opowieść o przemijalności
jako kategorii niemal wieczystej:
„Doświadczywszy bezmiernego, niszczącego, a zarazem
krzepiącego zalewu czasu, trwałego jak mogą być tylko trwałe:
ziemia, powietrze, ogień i woda, czasu niepokonanego i żywiołowego,
znajdował w sobie przeświadczenie, że nie należy mu ulec i poddać
się jego miotającej w przeszłość i przyszłość fali, lecz ją
ujarzmić w jakiś dostępny sobie sposób i spróbować w tę
przyszłość, otwierającą przed nim posępne podwoje, świadomie
wejść, aby trwać. I trwać”.1
Autonomia wobec czasu jest u Odojewskiego specyficzna:
człowiek jest jednocześnie władcą czasu i poddanym. Albowiem
czas w „Wyspie ocalenia” został odnaleziony i przezwyciężony w
sensie paradoksalnym: poprzez poddanie się jego bezwzględnej sile.
Nawet za cenę możliwości porażki(możliwość wygranej jednak
również wchodzi w grę). Trwanie jest ważne, nadzieja na to, że
trwać się będzie jest jeszcze ważniejsza.
1Włodzimierz
Odojewski, „Wyspa ocalenia”, Warszawa 1964, s.261
Znakomity,głęboki komentarz.Tak empatycznie mógł się zanurzyć w nurt porywająco-onirycznego języka prozy Odojewskiego tylko poeta, którym autor tego eseju, jak widać,nie tylko " bywa".
OdpowiedzUsuńKrystyna Rodowska.
Znakomity,głęboki komentarz.Tak empatycznie mógł się zanurzyć w nurt porywająco-onirycznego języka prozy Odojewskiego tylko poeta, którym autor tego eseju, jak widać,nie tylko " bywa".
OdpowiedzUsuńKrystyna Rodowska.