Przeczytałem ostatnio dwa tomy Sebalda. „Czuję.
Zawrót głowy” oraz „Wyjechali”. Czytałem Sebalda w różnych
miejscach. Przeważnie w domu, przed telefonem do babki. Pewne
szczegóły świata przedstawionego u Sebalda jak imbryk, czajnik,
dywany, bawialnie, pokoje, kawiarnie, obiady, kolacje, śniadania,
filiżanki do kawy, senne światło i senne ciepło, fotografie, na
których jest jednocześnie życie i śmierć, które życie
zamrażając, jednocześnie je na oścież otwierają, czyniąc
fotografię podatną na nieuchronny przepływ życia. Otóż te
fotografie swoich krewnych, czarno białe fotografie starych,
pamiętających dawne czasy kamienic, otóż te zdjęcia z lat
dzieciństwa, to wszystko nieuchronnie i niewątpliwie zmierza w
stronę jasnej, ciepłej i pięknej przeszłości, przeszłości,
która zawsze przecież piękniejsza i ładniejsza niż
teraźniejszość.
Ja się Sebaldem zafascynowałem poprzez właśnie te
skojarzenia z moją przeszłością, albo inaczej: z przeszłością
domu mojej babci, która przecież jakby przeze mnie przepracowana i
przepisana, jakby przyswojona, jakby moja, bo mieszkanie mojej babci
to ja. Więc ten Sebald w zasadzie niesamowity. Ja do teraz widzę
czarną kamienicę na czarno białej fotografii, kamienicę, w której
niegdyś gościło życie, w której niegdyś żyli żywi ludzie ze
swoimi dziećmi, frasunkami, ego, myśleniem, pracą, ja do dzisiaj
ich widzę i widzę też tych wyklętych z rodziny, filozofów i
marzycieli, którzy ni w ząb nie podejmą się żadnego,
praktycznego zajęcia, będą leżeć na kanapie z trudną,
filozoficzną książką i dumać nad urządzeniem świata, dumać w
nieskończoność, dopóki nie zabierze ich śmierć i dopóki nie
przywróci ich do życia pamięć. Bo też te dwa tomy Sebalda
dotyczą w zasadzie wyłącznie pamięci. Mnie się wydaje, że
Sebald wiąże spore nadzieje z tą siłą, by nie powiedzieć
brzydko: kategorią. Poprzez pamięć ci, co umarli, zmartwychwstają
nagle na zdjęciach i w piśmie, ich życie jest żywe, mimo że
ciągle odbywa się w nieuchronnym więzieniu pisma i zaklęte jest
poprzez klatkę fotografii. Ale wciąż mamy do nich dostęp, ja mam
do nich dostęp, moje młode jeszcze życie, moje młode jeszcze
życie, które żywi się między innymi niedzielnymi obiadami u
babci w sennym, letnim słońcu, które słyszy i czuje modlitwy i
śpiewy dochodzące z cmentarza, otóż to moje młode życie, łaknie
prozy(eseju o pamięci) Sebalda, wchłania te wszystkie, pojedyncze
rekwizyty jego świata, jednocześnie nie tracąc z oczu całości,
jednocześnie w pewien, nieubłagany, nieuchronny sposób, poddaje
się przenikającej atmosferze tej prozy i po Proustiańsku wędruje
skojarzeniami, wprost do domu mojej babci, sięga po słuchawkę,
jakby to było przedłużenie tamtego, przeczytanego świata, bo
świat jeśli nie jest językiem mówiąc uczenie, nieuchronnie staje
się opowieścią, kiedy o nim pomyślimy jako o miejscu
zamieszkania, naszym domu, w którym istnieje możliwość opowieści.
Więc opowieść Sebalda nie tylko jego jest opowieścią, ale
dotyczy również i moich, całkiem prywatnych sfer życia,
rozprzestrzenia się na telefony, wizyty na pływalni, kiedy po
pływaniu, zmęczony, jadłem soczyste jabłko, piłem wodę
mineralną i oddawałem się dalszemu pływaniu, dalszemu płynięciu
między wersami poematu prozą Sebalda, poematu-eseju, który dotyczy
pozornie zamkniętych i pozornie utraconych sfer życia.
W zasadzie proza Sebalda daje w sensie ścisłym i
istotnym możliwość pełnego otwarcia na świat, dzięki prozie
Sebalda ja istotnie poczułem swoją przemijalność i skończoność,
poczułem, że letnie słońce w pokoju mieszkania u mojej babci, to
letnie, senne słońce i usypiające ciepło, te senne, białe opary
i pajęczyny babiego lata w ogrodzie u Jędzy (sąsiadki babki), nie
są przypadkowe, albowiem należą do szerokiego planu opowieści, w
której posłusznie i wiernie biorę udział przestrzegając
przepisanego mi zadania. Więc przypadkowość tak naprawdę niczym
innym jest jak pozorem przypadku. Sny mojej babki nad ranem, sny,
które przywołują jej rodzinę, sny, które łączą świat żywych
i umarłych, są przecież również częścią tej, jednej wielkiej
opowieści pisanej przez ludzką rodzinę (i chyba nie tylko), nad
którą pieczę sprawuje, w co wierzę, ktoś lub coś, jakaś siła,
zapewne chrześcijański Bóg Osobowy, w którego wierzę jako w
mojego Opiekuna.
Więc mnie się wydaje, że opowieść mojej babki i
opowieść Sebalda jakoś wzajemnie się przenikają i warunkują,
jedna się w drugiej zawiera. I przecież teraz, kiedy wyjdę na ten
świat, kiedy doznam łaski Bożego stworzenia, kiedy będę
podziwiał rzeki, łabędzie i ludzi, no właśnie teraz, kiedy znów
wyjdę przywitać świat stworzony przez Boga, cóż mi zostanie
oprócz nieograniczonej wdzięczności za to, że jestem? Wczoraj
ksiądz w kościele Franciszkanów w Krakowie pięknie powiedział
na kazaniu, że nie jest oczywisty fakt, że budzimy się nad ranem.
Z każdym rankiem jest to całkiem inny cud życia. A dzisiaj w "Wiadomościach" widziałem reportaż o śmierci pewnej kobiety, która
dowiedziawszy się o „nie dającym się odwrócić wyroku”,
czerpała z życia pełnymi garściami, młoda kobieta, która
zostawiła nastoletniego syna, młoda, pełna życia kobieta, co jest
po tamtej stronie? Czy po tamtej stronie niczego nie ma? Oglądając
ten świetny zresztą reportaż, towarzyszyła mi intuicja nicości,
która przenika galaktyki i świat śmierci, przerażająca intuicja
nicości, która doznała jeszcze wzmocnienia poprzez ukazanie
sylwetki tej kobiety, sylwetki dzielnej, nie poddającej się, pełnej
życia i walki do końca, sylwetki bohaterskiej, sylwetki, która w
nieuchronny sposób mnie przerasta.
Tak, że trudno powrócić mi do życia, tego życia
codziennego, tego cudu i misterium jednorazowości, nie okaleczonym
nie zranionym, nie nadszarpniętym. Ogromnie boleję nad faktem
śmierci przedwczesnej pewnych osób i jednocześnie wierzę w ich
świadectwo, każdy daje świadectwo na swoją miarę. Świadectwem
pisarza jest może nie tyle jego pisanie, ponieważ w to wpisana jest
pewna przypadkowość (można pisać wiele i w gruncie rzeczy nic nie
napisać), świadectwem jego jest specyficzne przeżywanie świata,
być może wystarczy czasem jedna książka, jeden tom wierszy, żeby
z tego świadectwa uczynić coś istotnego, co przetrwa. A być może
czasem wystarczy świadectwo rozmowy istotnej, lecz z kim pisarz
rozmawia najistotniej? Ze światem, jak mi się wydaje, ze światem,
poprzez wgląd uprzedni w siebie, w zasadzie rozmowa ze światem
jest najciekawsza, gdyby nie świat, być może w ogóle nie byłoby
pisania. Czy można zdawać relację z nicości? Kiedy zobaczyłem
dzisiaj tę kobietę, bohaterkę wzruszającego reportażu, nad
stawem, o kuli, ponieważ była już bardzo słaba, zmęczona
chorobą, pomyślałem, doznałem pewnego, istotnego wglądu, otóż
pomyślałem, że ona patrząc w ten staw, po którym pływają
łabędzie, patrzy w istocie w tę drugą stronę, gdzieś ją
ciągnie, coś chce zobaczyć, jest bardzo ciekawa, więc stoi
spokojnie o kuli i patrzy w staw. A przecież łabędzie wciąż będą
pływały po stawie, białe i wyniosłe, a jej syn będzie żył bez
niej i poradzić będzie sobie musiał bez niej, cóż za siła w tym
nastoletnim młodzieńcu otwierająca zupełnie inną opowieść! Cóż
za siła i cóż za życie!
Powracając jednak do Sebalda, czytając Sebalda zdałem
sobie sprawę, że moja opowieść jest opowieścią literacką,
czasem jak aktor odgrywam przypisany mi monodram. Opowieść mojego
przyjaciela Kuby, który pracuje na pływalni, na którą uczęszczam,
nie jest również pozbawiona cech literackich, jej powierzchniowa
warstwa jest przecież warstwą literacką, lecz w środku, w
głębokościach i jej sednie, chodzi przecież o coś całkiem
innego (choć może o to samo, jednak z innych źródeł, punktów
wyjścia).
Żyjemy nieuchronnie w literaturze, w opowieści, w
sadze, w podaniu, w micie, nie ma na to rady.
I wczoraj moja babcia zarzuciła mi, że za dużo
czytam, że sobie oczy zepsuję. Najważniejsze jest życie i od
życia bierze początek wszelki proces myślenia, czytania, pisania,
primum vivere, będę zawsze o to walczył jak lew. Ewentualne niebezpieczeństwo pomieszania porządków fikcji i życia, jakie może stworzyć literatura nie grozi tym, którzy są do lektury prawdziwej i istotnej odpowiednio przygotowani. Skoro istnieje zdrowa odskocznia w postaci na przykład uprawiania sportu jak pływanie, pracy, spacerów, rozmów z innymi ludźmi, spotkań,chodzenia do kina, oglądania ciekawych filmów, twórczej wymiany myśli i poglądów, wyrażania swojej ciekawości alias dawania świadectwa przeczytanym książkom, czyli tym samym właściwego i godnego gospodarowania wiedzą, niebezpieczeństwo jakie może stworzyć złe gospodarowanie literaturą, jest oddalone na bezpieczną odległość. I powiem więcej: możliwość życia niczym innym jest jak
możliwością refleksji i możliwością lektury, czyli możliwością
tworzenia i czytania, tym samym pisania. Zbyt zresztą dojrzały już
jestem w pracy z tekstem (proszę wybaczyć ten przejaw pychy, będę się z tego spowiadał), żeby błędy amatorów popełniać. Powiem
więcej, ja już te dwa porządki: literatury i życia dawno i w sposób, jak myślę skuteczny, oddzieliłem. Albowiem trzymanie się powierzchni świata i życia jest moim zdaniem świadectwem do tegoż świata i życia głębokiego podejścia.Więc możliwość życia zawiera się tak naprawdę w
możliwościach, które daje mi przeżywanie, świadome i twórcze
przeżywanie literatury (prozy, eseju, twórczości naukowej,
wierszy), więc możliwość literatury to tak naprawdę możliwość
życia, czy ja nie mógłbym żyć naprawdę, gdyby nie pewne filtry,
filtry, dzięki którym właśnie, paradoksalnie, doznaję życia
bezpośrednio, w jego kształcie jednocześnie namacalnym, zmysłowym,
erotycznym oraz istotnym, głębokim, eschatologicznym,
mitologicznym. Moje życie to opowieść, którą jedynie wypełniam,
ale przecież nie jest napisana przeze mnie, ja ją, jeśli można
tak powiedzieć, niedoskonale przepisuję, jestem tylko (i aż),
średniowiecznym skrybą, który w zaciszu klasztoru oddaje się
modlitwie, kontemplacji, rozmyślaniu, literaturze prowadzącej
wprost w objęcia prawie że namacalnego Boga.
I ten trop również nieprzypadkowy, ponieważ modlić
się w Kościele uwielbiam, czuję wtedy przenikający mnie ład,
ciszę Kościoła, kontakt ze swoim życiem, pewną pokorę, która
jednak niestety jest równocześnie rodzajem pychy. Kiedy widzę
Kościoły, uspokajam się, kiedy siostry zakonne widzę, uspokaja
się dusza moja, kiedy księży widzę, wiem w którą stronę
podążać w moim filozofowaniu, więc kiedy doznaję Krakowa w jego
sensie istotnym, raduje się, że jestem, raduję się, że mieszkam,
raduję się również tym, że bywam.
A moje życie jest niczym innym jak oczekiwaniem na
kolejną opowieść, która w pewien sposób pogłębi i potwierdzi
to, co już wiem, co wiedziałem od dawna (wiedza pierwotna o świecie
istnieje). Jako mały dzieciak miałem niebywałą intuicję do
książek i ludzi, która po dziś dzień we mnie siedzi i czasem
daje o sobie znać, zwłaszcza kiedy na wiosnę kwitnie zieleń i
białe i żółte i niebieskie kwiatki, stokrotki, pierwiosnki,
bławatki.
Więc moje życie niczym innym jak poszukiwaniem
uzgodnienia między tym, co powierzchniowe i tym, co głębokie.
Chodzi bowiem w gruncie rzeczy o to, co nazwać mogę trudem
nieustającej i bezinteresownej transcendencji, otwieram się na
drugiego, bo w jasnym słońcu, wśród białych kwiatów i drzew, to
jedyna, dobra i wartościowa rzecz, którą mogę uczynić. Otwieram
się na drugiego jako ja, chodząca zewnętrzność, chodząca
transcendencja, bo w życiu w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby być
wcieloną, chodzącą zewnętrznością, poprzez zewnętrzność
bowiem, powierzchnię świata, mam wrażenie, Boga można doznać
najbliżej i najistotniej, Bóg jest najbliżej ciała, a to, co jest
najbliższe, jest zarazem w najgłębszy sposób oddalone,
zapośredniczone poprzez filtr nieustającej opowieści o świecie i
sobie samym, o innych ludziach, innych książkach, chcąc poczuć
wspólnotę, piszę ten swój nieustający esej o zewnętrzności,
piszę i myślę, moje myślenie jest jednocześnie zapisywaniem,
moje zapisywanie to relacja z procesu myślenia, w którym obrazy, w
którym kwitną białe, niebieskie i żółte kwiaty.
Niedaleko Wawelu mała dziewczynka w czerwonym i
niebieskim ubranku straszy czarne kawki.
Ojciec robi jej zdjęcie. Tego krajobrazu nie może na
ten moment zepsuć śmierć, choć przecież poprzez sprzeciw wobec
niej, wpuszczamy ją do naszego życia, do naszych, wewnętrznych
krajobrazów i temperatur. Fotografia bowiem niczym innym jest jak
zaproszeniem do żywego dialogu ze śmiercią. Wolę żywy dialog w
tej postaci: czytam Sebalda, kończę drugi tom Sebalda, dzwonię do
mojej babki, przedłużam swoje życie, ten jeden, jeszcze jeden raz,
zmartwychwstaję.
Do mojego pokoju wchodzi biały Mesjasz. Podaje mi
zielone ździebełko trawy. Mam biały kapelusz na głowie i siedzę
pod drzewem, nad rzeką. Wiem, że to, co jest, jest umowne. Jakże
bliska jest wieczność, kiedy patrzę na moją ukochaną, jakże
bliskie jest życie, czas, zmartwychwstanie, świętowanie, na wodach
czarnej rzeki blask.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz