poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Odważyć się z ruchu podjąć moment wieczny.

Przeczytałem ostatnio dwa tomy Sebalda. „Czuję. Zawrót głowy” oraz „Wyjechali”. Czytałem Sebalda w różnych miejscach. Przeważnie w domu, przed telefonem do babki. Pewne szczegóły świata przedstawionego u Sebalda jak imbryk, czajnik, dywany, bawialnie, pokoje, kawiarnie, obiady, kolacje, śniadania, filiżanki do kawy, senne światło i senne ciepło, fotografie, na których jest jednocześnie życie i śmierć, które życie zamrażając, jednocześnie je na oścież otwierają, czyniąc fotografię podatną na nieuchronny przepływ życia. Otóż te fotografie swoich krewnych, czarno białe fotografie starych, pamiętających dawne czasy kamienic, otóż te zdjęcia z lat dzieciństwa, to wszystko nieuchronnie i niewątpliwie zmierza w stronę jasnej, ciepłej i pięknej przeszłości, przeszłości, która zawsze przecież piękniejsza i ładniejsza niż teraźniejszość.
Ja się Sebaldem zafascynowałem poprzez właśnie te skojarzenia z moją przeszłością, albo inaczej: z przeszłością domu mojej babci, która przecież jakby przeze mnie przepracowana i przepisana, jakby przyswojona, jakby moja, bo mieszkanie mojej babci to ja. Więc ten Sebald w zasadzie niesamowity. Ja do teraz widzę czarną kamienicę na czarno białej fotografii, kamienicę, w której niegdyś gościło życie, w której niegdyś żyli żywi ludzie ze swoimi dziećmi, frasunkami, ego, myśleniem, pracą, ja do dzisiaj ich widzę i widzę też tych wyklętych z rodziny, filozofów i marzycieli, którzy ni w ząb nie podejmą się żadnego, praktycznego zajęcia, będą leżeć na kanapie z trudną, filozoficzną książką i dumać nad urządzeniem świata, dumać w nieskończoność, dopóki nie zabierze ich śmierć i dopóki nie przywróci ich do życia pamięć. Bo też te dwa tomy Sebalda dotyczą w zasadzie wyłącznie pamięci. Mnie się wydaje, że Sebald wiąże spore nadzieje z tą siłą, by nie powiedzieć brzydko: kategorią. Poprzez pamięć ci, co umarli, zmartwychwstają nagle na zdjęciach i w piśmie, ich życie jest żywe, mimo że ciągle odbywa się w nieuchronnym więzieniu pisma i zaklęte jest poprzez klatkę fotografii. Ale wciąż mamy do nich dostęp, ja mam do nich dostęp, moje młode jeszcze życie, moje młode jeszcze życie, które żywi się między innymi niedzielnymi obiadami u babci w sennym, letnim słońcu, które słyszy i czuje modlitwy i śpiewy dochodzące z cmentarza, otóż to moje młode życie, łaknie prozy(eseju o pamięci) Sebalda, wchłania te wszystkie, pojedyncze rekwizyty jego świata, jednocześnie nie tracąc z oczu całości, jednocześnie w pewien, nieubłagany, nieuchronny sposób, poddaje się przenikającej atmosferze tej prozy i po Proustiańsku wędruje skojarzeniami, wprost do domu mojej babci, sięga po słuchawkę, jakby to było przedłużenie tamtego, przeczytanego świata, bo świat jeśli nie jest językiem mówiąc uczenie, nieuchronnie staje się opowieścią, kiedy o nim pomyślimy jako o miejscu zamieszkania, naszym domu, w którym istnieje możliwość opowieści. Więc opowieść Sebalda nie tylko jego jest opowieścią, ale dotyczy również i moich, całkiem prywatnych sfer życia, rozprzestrzenia się na telefony, wizyty na pływalni, kiedy po pływaniu, zmęczony, jadłem soczyste jabłko, piłem wodę mineralną i oddawałem się dalszemu pływaniu, dalszemu płynięciu między wersami poematu prozą Sebalda, poematu-eseju, który dotyczy pozornie zamkniętych i pozornie utraconych sfer życia.
W zasadzie proza Sebalda daje w sensie ścisłym i istotnym możliwość pełnego otwarcia na świat, dzięki prozie Sebalda ja istotnie poczułem swoją przemijalność i skończoność, poczułem, że letnie słońce w pokoju mieszkania u mojej babci, to letnie, senne słońce i usypiające ciepło, te senne, białe opary i pajęczyny babiego lata w ogrodzie u Jędzy (sąsiadki babki), nie są przypadkowe, albowiem należą do szerokiego planu opowieści, w której posłusznie i wiernie biorę udział przestrzegając przepisanego mi zadania. Więc przypadkowość tak naprawdę niczym innym jest jak pozorem przypadku. Sny mojej babki nad ranem, sny, które przywołują jej rodzinę, sny, które łączą świat żywych i umarłych, są przecież również częścią tej, jednej wielkiej opowieści pisanej przez ludzką rodzinę (i chyba nie tylko), nad którą pieczę sprawuje, w co wierzę, ktoś lub coś, jakaś siła, zapewne chrześcijański Bóg Osobowy, w którego wierzę jako w mojego Opiekuna.
Więc mnie się wydaje, że opowieść mojej babki i opowieść Sebalda jakoś wzajemnie się przenikają i warunkują, jedna się w drugiej zawiera. I przecież teraz, kiedy wyjdę na ten świat, kiedy doznam łaski Bożego stworzenia, kiedy będę podziwiał rzeki, łabędzie i ludzi, no właśnie teraz, kiedy znów wyjdę przywitać świat stworzony przez Boga, cóż mi zostanie oprócz nieograniczonej wdzięczności za to, że jestem? Wczoraj ksiądz w kościele Franciszkanów w Krakowie pięknie powiedział na kazaniu, że nie jest oczywisty fakt, że budzimy się nad ranem. Z każdym rankiem jest to całkiem inny cud życia. A dzisiaj w "Wiadomościach" widziałem reportaż o śmierci pewnej kobiety, która dowiedziawszy się o „nie dającym się odwrócić wyroku”, czerpała z życia pełnymi garściami, młoda kobieta, która zostawiła nastoletniego syna, młoda, pełna życia kobieta, co jest po tamtej stronie? Czy po tamtej stronie niczego nie ma? Oglądając ten świetny zresztą reportaż, towarzyszyła mi intuicja nicości, która przenika galaktyki i świat śmierci, przerażająca intuicja nicości, która doznała jeszcze wzmocnienia poprzez ukazanie sylwetki tej kobiety, sylwetki dzielnej, nie poddającej się, pełnej życia i walki do końca, sylwetki bohaterskiej, sylwetki, która w nieuchronny sposób mnie przerasta.
Tak, że trudno powrócić mi do życia, tego życia codziennego, tego cudu i misterium jednorazowości, nie okaleczonym nie zranionym, nie nadszarpniętym. Ogromnie boleję nad faktem śmierci przedwczesnej pewnych osób i jednocześnie wierzę w ich świadectwo, każdy daje świadectwo na swoją miarę. Świadectwem pisarza jest może nie tyle jego pisanie, ponieważ w to wpisana jest pewna przypadkowość (można pisać wiele i w gruncie rzeczy nic nie napisać), świadectwem jego jest specyficzne przeżywanie świata, być może wystarczy czasem jedna książka, jeden tom wierszy, żeby z tego świadectwa uczynić coś istotnego, co przetrwa. A być może czasem wystarczy świadectwo rozmowy istotnej, lecz z kim pisarz rozmawia najistotniej? Ze światem, jak mi się wydaje, ze światem, poprzez wgląd uprzedni w siebie, w zasadzie rozmowa ze światem jest najciekawsza, gdyby nie świat, być może w ogóle nie byłoby pisania. Czy można zdawać relację z nicości? Kiedy zobaczyłem dzisiaj tę kobietę, bohaterkę wzruszającego reportażu, nad stawem, o kuli, ponieważ była już bardzo słaba, zmęczona chorobą, pomyślałem, doznałem pewnego, istotnego wglądu, otóż pomyślałem, że ona patrząc w ten staw, po którym pływają łabędzie, patrzy w istocie w tę drugą stronę, gdzieś ją ciągnie, coś chce zobaczyć, jest bardzo ciekawa, więc stoi spokojnie o kuli i patrzy w staw. A przecież łabędzie wciąż będą pływały po stawie, białe i wyniosłe, a jej syn będzie żył bez niej i poradzić będzie sobie musiał bez niej, cóż za siła w tym nastoletnim młodzieńcu otwierająca zupełnie inną opowieść! Cóż za siła i cóż za życie!
Powracając jednak do Sebalda, czytając Sebalda zdałem sobie sprawę, że moja opowieść jest opowieścią literacką, czasem jak aktor odgrywam przypisany mi monodram. Opowieść mojego przyjaciela Kuby, który pracuje na pływalni, na którą uczęszczam, nie jest również pozbawiona cech literackich, jej powierzchniowa warstwa jest przecież warstwą literacką, lecz w środku, w głębokościach i jej sednie, chodzi przecież o coś całkiem innego (choć może o to samo, jednak z innych źródeł, punktów wyjścia).
Żyjemy nieuchronnie w literaturze, w opowieści, w sadze, w podaniu, w micie, nie ma na to rady.
I wczoraj moja babcia zarzuciła mi, że za dużo czytam, że sobie oczy zepsuję. Najważniejsze jest życie i od życia bierze początek wszelki proces myślenia, czytania, pisania, primum vivere, będę zawsze o to walczył jak lew. Ewentualne niebezpieczeństwo pomieszania porządków fikcji i życia, jakie może stworzyć literatura nie grozi tym, którzy są do lektury prawdziwej i istotnej odpowiednio przygotowani. Skoro istnieje zdrowa odskocznia w postaci na przykład uprawiania sportu jak pływanie, pracy, spacerów, rozmów z innymi ludźmi, spotkań,chodzenia do kina, oglądania ciekawych filmów, twórczej wymiany myśli i poglądów, wyrażania swojej ciekawości alias dawania świadectwa przeczytanym książkom, czyli tym samym właściwego i godnego gospodarowania wiedzą, niebezpieczeństwo jakie może stworzyć złe gospodarowanie literaturą, jest oddalone na bezpieczną odległość. I powiem więcej: możliwość życia niczym innym jest jak możliwością refleksji i możliwością lektury, czyli możliwością tworzenia i czytania, tym samym pisania. Zbyt zresztą dojrzały już jestem w pracy z tekstem (proszę wybaczyć ten przejaw pychy, będę się z tego spowiadał), żeby błędy amatorów popełniać. Powiem więcej, ja już te dwa porządki: literatury i życia dawno i w sposób, jak myślę skuteczny, oddzieliłem. Albowiem trzymanie się powierzchni świata i życia jest moim zdaniem świadectwem do tegoż świata i życia głębokiego podejścia.Więc możliwość życia zawiera się tak naprawdę w możliwościach, które daje mi przeżywanie, świadome i twórcze przeżywanie literatury (prozy, eseju, twórczości naukowej, wierszy), więc możliwość literatury to tak naprawdę możliwość życia, czy ja nie mógłbym żyć naprawdę, gdyby nie pewne filtry, filtry, dzięki którym właśnie, paradoksalnie, doznaję życia bezpośrednio, w jego kształcie jednocześnie namacalnym, zmysłowym, erotycznym oraz istotnym, głębokim, eschatologicznym, mitologicznym. Moje życie to opowieść, którą jedynie wypełniam, ale przecież nie jest napisana przeze mnie, ja ją, jeśli można tak powiedzieć, niedoskonale przepisuję, jestem tylko (i aż), średniowiecznym skrybą, który w zaciszu klasztoru oddaje się modlitwie, kontemplacji, rozmyślaniu, literaturze prowadzącej wprost w objęcia prawie że namacalnego Boga.
I ten trop również nieprzypadkowy, ponieważ modlić się w Kościele uwielbiam, czuję wtedy przenikający mnie ład, ciszę Kościoła, kontakt ze swoim życiem, pewną pokorę, która jednak niestety jest równocześnie rodzajem pychy. Kiedy widzę Kościoły, uspokajam się, kiedy siostry zakonne widzę, uspokaja się dusza moja, kiedy księży widzę, wiem w którą stronę podążać w moim filozofowaniu, więc kiedy doznaję Krakowa w jego sensie istotnym, raduje się, że jestem, raduję się, że mieszkam, raduję się również tym, że bywam.
A moje życie jest niczym innym jak oczekiwaniem na kolejną opowieść, która w pewien sposób pogłębi i potwierdzi to, co już wiem, co wiedziałem od dawna (wiedza pierwotna o świecie istnieje). Jako mały dzieciak miałem niebywałą intuicję do książek i ludzi, która po dziś dzień we mnie siedzi i czasem daje o sobie znać, zwłaszcza kiedy na wiosnę kwitnie zieleń i białe i żółte i niebieskie kwiatki, stokrotki, pierwiosnki, bławatki.
Więc moje życie niczym innym jak poszukiwaniem uzgodnienia między tym, co powierzchniowe i tym, co głębokie. Chodzi bowiem w gruncie rzeczy o to, co nazwać mogę trudem nieustającej i bezinteresownej transcendencji, otwieram się na drugiego, bo w jasnym słońcu, wśród białych kwiatów i drzew, to jedyna, dobra i wartościowa rzecz, którą mogę uczynić. Otwieram się na drugiego jako ja, chodząca zewnętrzność, chodząca transcendencja, bo w życiu w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby być wcieloną, chodzącą zewnętrznością, poprzez zewnętrzność bowiem, powierzchnię świata, mam wrażenie, Boga można doznać najbliżej i najistotniej, Bóg jest najbliżej ciała, a to, co jest najbliższe, jest zarazem w najgłębszy sposób oddalone, zapośredniczone poprzez filtr nieustającej opowieści o świecie i sobie samym, o innych ludziach, innych książkach, chcąc poczuć wspólnotę, piszę ten swój nieustający esej o zewnętrzności, piszę i myślę, moje myślenie jest jednocześnie zapisywaniem, moje zapisywanie to relacja z procesu myślenia, w którym obrazy, w którym kwitną białe, niebieskie i żółte kwiaty.
Niedaleko Wawelu mała dziewczynka w czerwonym i niebieskim ubranku straszy czarne kawki.
Ojciec robi jej zdjęcie. Tego krajobrazu nie może na ten moment zepsuć śmierć, choć przecież poprzez sprzeciw wobec niej, wpuszczamy ją do naszego życia, do naszych, wewnętrznych krajobrazów i temperatur. Fotografia bowiem niczym innym jest jak zaproszeniem do żywego dialogu ze śmiercią. Wolę żywy dialog w tej postaci: czytam Sebalda, kończę drugi tom Sebalda, dzwonię do mojej babki, przedłużam swoje życie, ten jeden, jeszcze jeden raz, zmartwychwstaję.
Do mojego pokoju wchodzi biały Mesjasz. Podaje mi zielone ździebełko trawy. Mam biały kapelusz na głowie i siedzę pod drzewem, nad rzeką. Wiem, że to, co jest, jest umowne. Jakże bliska jest wieczność, kiedy patrzę na moją ukochaną, jakże bliskie jest życie, czas, zmartwychwstanie, świętowanie, na wodach czarnej rzeki blask.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...