Akademicka debata. Niektórych z tych ludzi można
pokochać a niektórych znienawidzić. Brak pokory, pogarda i buta
miesza się tam z ogromną wrażliwością i tworzy przedziwny
konglomerat polskości, której największą słabością jest to, że
nie potrafi sama do siebie się przyznać. Wytwarzanie sztucznego
języka naukowego może i jest dobre, ale równocześnie jest
zabiegiem utrudniającym porozumienie z ludźmi, którzy na co dzień
tym nie żyją, a mówią czasem mądrzej i głębiej, lecz „mniej
profesjonalnie”. Z jednej strony jestem za profesjonalizacją
języka humanistyki, lecz z drugiej uważam ten zabieg za nieco
sztuczny, wysilony, mam pewną ambiwalencję. Humanistyka nie jest
nauką według mnie, ale jest refleksją o świecie, a owa powinna
być podana w miarę przyzwoicie, fakt, z tym, że lektura „prac
naukowych” z dziedziny humanistyki (mówię o literaturoznawstwie), przywodzi na myśl, że są one nieco czasem wysilone, sztuczne, udawane. W
zasadzie język naukowej humanistyki jest według mnie językiem do pewnego
stopnia udawanym.
Foucault i Derrida byli przede wszystkimi
filozofami-pisarzami. W tym sensie zgadzam się, że filozofia jest
kolejnym rodzajem pisarstwa i nie mam nic przeciwko temu, żeby
mianem pisarstwa filozoficznego nazwać tę gałąź humanistyki,
która zajmuje się filozoficzną refleksją o świecie na podstawie
przeżytych doświadczeń i przeczytanych książek.
Niepokoi mnie jedynie fakt, że coraz bardziej w
naukowym, „twardym” literaturoznawstwie odchodzi się od samej
literatury, która rzekomo jest przedmiotem sporu (a jest tak
naprawdę konikiem do bicia), na rzecz dość hermetycznych rozważań
teoretycznych. Nie jest nowiną, że dla współczesnego
literaturoznawstwa najwięcej zrobili współcześni filozofowie i to
ci, którzy niekoniecznie wszystkim profesorom filozofii by się
mogli podobać. Literacka jest przecież filozofia Heideggera tak jak
literacka jest filozofia Derridy i Foucaulta, w tym sensie bardzo
blisko jest tutaj do tego, co nazwać można literaturą
filozoficzną. Stanisław Brzozowski przecież, jeśli można brzydko
powiedzieć, „uprawiał” pisarstwo filozoficzne.
Dlatego wszelkie próby pogodzenia filozofii i
literaturoznawstwa wydają mi się równie ciekawe, co przegrane. Dla
„prawdziwego” filozofa literaturoznawca będzie poczciwym
amatorem i nikim więcej. Z kolei to, że za literaturoznawcę się
uważa też niczego nie dowodzi, ponieważ od komentowania literatury
jako sztuki pisania o codziennym świecie oddalił się bardzo
daleko.
Za właściwy sposób mówienia o literaturze uważam
krytykę literacką, która według mojego patrzenia powinna być
albo pełnym miłości, pasji i entuzjazmu, afirmatywnym stosunkiem
do dzieła, albo też , co równie ciekawe, skrajną, czarną
negatywnością, wyrażającą się również w pasji, gorącej
emocjonalności i chęci „dowalenia” dziełu, które krytyka
literackiego wyprowadza z równowagi, co przecież niczym innym jest
jak rewersem do tego dzieła miłości. Najgorsza jest w krytyce
literackiej obojętność, więcej powiem: obojętność w krytyce
literackiej nie istnieje, ponieważ wtedy nie można mówić o
pisaniu krytyki literackiej, ale co najwyżej przeciętnej jakości
dzieła naukowego.
Filozofia, tak jak ją pojmuje literaturoznawca, już
nie jest filozofią, ale na poły literacką, na poły dyskursywną
refleksją o świecie, gdzie zamiast systemu, stworzone są warunki
udające systemowe, dla swobodnej żeglugi po dziełach literackich,
której żagle porusza wiatr miłości, pasji, oddania i wiary w sens
przedsięwzięcia.
Profesjonalizację humanistyki uznaję za rzecz chlubną
w tym sensie, że język współczesnej humanistyki w niektórych
względach i aspektach zbliża się pod względem hermetyczności do
języka wysokiej i też określonej oraz specyficznej poezji (na
przykład poezji Paula Celana). Bądź też, współcześnie, do poezji i pisarstwa Andrzeja Sosnowskiego.
Język ten, nasycony, gęsty, kipiący od erudycyjności
i wewnętrznego skomplikowania, jest również rodzajem języka
literackiego, tylko przy założeniu, że mówimy tutaj o pisarstwie
filozoficznym – czyli odbywającym się na granicy literatury samej
i dyskursu meta.
Dlatego widzę szansę przed tak pojętym
literaturoznawstwem, kiedy po pierwsze pozbawiwszy go pretensji do
bycia nauką, otworzymy go na swobodny przepływ i dryf
filozoficznej, głębokiej o świecie i ludziach refleksji, a po
drugie zbliżymy go bardziej do literatury nie tylko pod względem
wrażliwości na to, co literackie, ale w ogóle wrażliwości
literackiej, przejawiającej się w uważnym przyglądaniu się
codziennemu światu.
Eliminacja „twardości” i jednoczesna
profesjonalizacja, ale pod jednym warunkiem: językowy efekt nie może
przysłonić pierwotnej refleksji, co niestety dzieje się teraz
bardzo często.Pisząc "profesjonalizacja" nie mam bowiem na myśli dalszego zagęszczania języka dyskursu aż do kompletnej mgławicy i matactwa, ale dalszą, pogłębioną refleksję o otaczającym świecie, która w postaci porządnego o nim, o innych ludziach i o sobie wreszcie myślenia i pisania dobry przyniesie owoc. Tak w humanistyce jak w poezji, co niczym innym jest
jak apelem o więcej życia, więcej mowy i przeżycia. Humanistyka
„umie pisać”, niech teraz zacznie uczyć się mówić, by potem
wreszcie móc zacząć rozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz