Czytam Brzozowskiego „Sam wśród ludzi”, genialne.
Nieprawdopodobne zagęszczenie stylu, szeroki oddech, szeroka fraza,
głęboka, gęsta filozofia, polskie problemy, katolicyzm, Kościół,
polskość, szlachta, folwark, dwór, zaścianek. Niepozbawiona
elementów ciepła: Trawka wygrzewa się przy kominku. Niepozbawiona
elementów tragiczności, duchowo rozdarta, po młodopolsku rozdarta,
ale daleka od pretensji jakiejkolwiek. Brzozowski to geniusz.
Przeczytałem jak do tej pory 300 stron i jestem pod wielkim
wrażeniem. Wcielenie się i tożsamość. Utożsamienie, ale poety.
Inaczej utożsamia się ze swoim światem poeta, inaczej
prozaik. Poeta utożsamia się zmysłowo, prozaik intelektualnie,
różnica między kreacją poprzez dotknięcie, a kreacją poprzez
refleksyjne zapośredniczenie. Różnica między bezpośredniością
doznania a kreacją poprzez dystans.
Więc Brzozowski to jest dla mnie poeta myśli, poeta
refleksji, poeta zapośredniczenia, który łączy te porządki jakby
przeciwne: czyli zmysłów oraz intelektu. U niego refleksja jest
dotykalna zmysłowo, żyje jakby poprzez bezpośrednie doznanie, jest
to myśl i refleksja żywa, na biegunie strukturalnego ułożenia,
wykoncypowania, wymyślenia, wyłożenia w sposób uporządkowany.
Bo Brzozowski nie tyle jest uporządkowany (niczym
akademiccy nudziarze), ale właśnie niebywale konsekwentny i spójny
w swojej poetyce, co wynika zapewne nie tylko z wewnętrznego żaru,
ale rzekłbym z oceanicznych obszarów wewnętrznej lawy, która
kazała jemu przyswajać niebywałe połacie wiedzy, i tę wiedzę z
siebie na zasadzie strumienia pełnego żaru wylewać, bo przecież
chyba często pisał w gorączce. Więc ta jego ziemskość
nieprawdopodobna jest nieziemska i dlatego Polska tam i polskość
jest nie tylko katolicka, ale może nawet Chrystusowa, mesjańska,
cudowna i cudotwórcza, to jest odwołanie do mesjańskiego
romantyzmu i nie tylko do Mickiewicza, ale mnie się wydaje, że
przede wszystkim do Norwida.
Więc jest to pisanie w rzeczywistości silnie zanurzone
i poprzez tę rzeczywistość, doznanie epifanicznej transcendencji,
jakby tylko w racjonalnej myśli mieszkał prawdziwy Bóg (tutaj
znowu przytaczam za Simone Weil). Jakby tylko w rzeczywistości i
poprzez ciało prawdziwie przeżyte można było zmartwychwstać już
tu, na ziemi (myśl taka pojawia się w powieści „Sam wśród
ludzi”). Romantyczny strumień świadomości, tak bym określił
znaczne ustępy tej powieści Brzozowskiego. Romantyczny strumień
świadomości, który przy całej literackości swojej jest przecież
niebywale filozoficzny, ale filozoficzny po polsku: czyli w pewnym
sensie społeczny, polityczny, narodowy. Filozoficzny po polsku,
czyli również specyficznie egzystencjalny, gdzie dwa bieguny
dochodzą do głosu i w tym rozdarciu jest spójność: rozpaczy i
tragizmu oraz wielkiego, ekstatycznego uniesienia, na zasadzie szału,
wylewu, pędu, galopu. Więc miłość jest szałem zarazem i
tragizmem, wielkim, wzniosłym uczuciem, które prowadzi do śmierci
i grobu, ale zawsze w sposób wzniosły, patetyczny, piękny. Miłość
nie łaknie spokoju, podobnie życie nie może być spokojne, ale
jest nieustającym ruchem po nieosiągalny skarb, jakkolwiek on się
nazywa: Polska, Chrystus, idea. Poszukiwacze idei to bowiem
bohaterowie powieści Brzozowskiego jak mnie się zdaje, gotowi za tę
ideę umrzeć szlachetnie i wzniośle, nie wstydzący się swoich
uczuć i wzniosłości, ale na ołtarzu ognia i pragnień, dający
całych siebie, umierający za to, w co wierzą całymi sobą. Więc
jeśli spalać się, to tylko wewnętrznym żarem, który
bezpośrednio płynie z rzeczywistości. To połączenie tego, co
wewnętrzne i zewnętrzne na zasadzie żarliwej dialektyki
coincidentia oppositiorum, może to jest sekret jego geniuszu? Albo
po prostu: najpierw rzeczywistość, przy czym rzeczywistość
odczuwana i postrzegana wewnętrznie. Więc zniesiona jest tak
naprawdę u Brzozowskiego opozycja między wnętrzem i zewnętrzem, w
zasadzie na gruncie polskim dekonstrukcja już wtedy została
przeprowadzona i gdyby Derrida znał Brzozowskiego, miałby u niego
potężny dług.
Przeczytałem powieść „Sam wśród ludzi”
Brzozowskiego. Odczucie pierwsze i na świeżo: wielka książka,
wielka literatura. Tak jak mówiłem: nie porządek jest w niej
najważniejszy ale wewnętrzna konsekwencja. W zasadzie można by tę
powieść przeanalizować właśnie pod tym kątem: ile razy słowo
„wewnątrz” i „wewnętrzny” w powieści się pojawia. Mam
odczucie, że w przypadku książki „Sam wśród ludzi” można
mówić o specyficznym rodzaju monologu wewnętrznego. Ta powieść w
pewien sposób, o czym już była mowa, jest wewnętrznym strumieniem
myśli i strumieniem pamiętania.
Dodać trzeba: strumieniem żywym. Samotność w tej
powieści jest przeżywana bardzo silnie i na wskroś istotnie,
dlatego nie sposób tutaj mówić o załamaniu i rozpaczy, ale o
nieustannym przezwyciężaniu i załamania i rozpaczy. To jest w
pewnym sensie na wskroś chrześcijańskie myślenie. Dobra tutaj
paralela z tym, co napisał Tischner w „Filozofii dramatu”:
porównanie dwóch określeń: pierwsze, słynne, duńskiego filozofa:
„choroba na śmierć” i to, drugie, przeciwstawne, pełne
chrześcijańskiej nadziei i szczęścia, które wprowadza Tischner:
„tężyzna na życie”. Prawda, zda się według tego, co
przeczytałem u Brzozowskiego, istnieć w krzyżu. To Chrystus jako
nie tylko centrum polskości, ale w ogóle centrum całego świata i
wszechświata, jest tutaj postacią kluczową, postacią
najważniejszą. Chrystus, wiara, idea, Kościół. Przy czym właśnie
te dwa sformułowania: „choroba na śmierć” i „tężyzna na
życie” istnieją w powieści jako harmonia przeciwieństw. Tutaj
znowu powracam do problemu dialektyki przeciwieństw. Choroba na
śmierć nie jest prosto przeciwstawiona tężyźnie na życie. Cała
ta powieść opowiada bowiem trochę o rozpaczy, jeszcze bardziej
może o śmierci, ale w sposób, jeżeli to nie zabrzmi źle: tęgi,
zdrowy, rumiany i czerstwy (co nie znaczy poczciwy, jowialny,
ponieważ tam jest olbrzymia sublimacja, subtelność i niesłychane
zniuansowanie, nie to nie jest opowieść o szlachcicu na zagrodzie,
ale o prawdziwym, polskim intelektualiście). To tak jakby zmagać
się ze swoją chorobą, przekleństwem, grzechem, odrzuceniem,
wykluczeniem w sposób heroiczny, wzniosły, patetyczny i piękny.
Tak jakby narracja dotycząca cierpienia była tegoż cierpienia
zaprzeczeniem: dla mnie esencja tej powieści, może choć trochę to
przybliża specyfikę pisania Brzozowskiego. Ale czy wobec tego o
cierpieniu możemy mówić w wypadku tej powieści? Wydaje mi się to
pytanie trudnym, w pewnym sensie nieprzezwyciężalnym i
aporetycznym, jakby na życiodajnej sprzeczności była zbudowana
powieść „Sam wśród ludzi”. Dlatego choć nie sposób nie
zauważyć, że przeciwieństwa i dychotomie występują u
Brzozowskiego, one jakby grają w „jedno”, albo zostają zniesione.
To, co jest, jest życiem samym, tegoż życia zapisem jako
strumienia żywej, czującej i myślącej narracji. Mówiłem już: u
Brzozowskiego myśl jest żywa, oddycha, pragnie, czuje. W myślę tę
można empatycznie wczuć się, poddać się jej konsekwentnemu na sposób niebywale żelazny i twardy, biegowi.
Zaznaczyć jeszcze i dodać trzeba, że tam pojawiają
wiele razy odniesienia polityczne, ale zamiast polityczne może
należałoby mówić: ideowe. Polityka nie jest tak ważna jak
historia idei politycznych. W zasadzie w całości ta książka
poświęcona jest idei. Idee to nie abstrakcja, ale myśl żyjąca,
myśl, która nieubłaganie biegnie do śmierci (życia).
„Lecz ta moja myśl niemile może w twych uszach
zaważyła, a ja urażać ciebie nie chcę. Jedno tylko jeszcze
spojrzenie: w milczeniu stoję teraz na waszym progu, na progu
wszystkich rzeczy; nie myślałem jeszcze wczoraj, że tak mi się
dusza rozrzewni. Czy dziecko moje nie płacze? Może teraz czuje mój
cień nad kołyską. Dalej przecież właściwie idę, niżbym w
śmierć tylko się od was oddalał”.
świetnie ujęte
OdpowiedzUsuń