czwartek, 13 lutego 2014

Oda do glonojada

Muszę do babci zadzwonić, żeby sobie spróbowała chrupkę z żółtym serem, bo ona je tylko z samym masłem.
A dzisiaj widziałem świetny odcinek „Kiepskich”. Ferdek dostał od Boczka glonojada w słoiku, przyniósł ze śmietnika. Ferdek się tym glonojadem zafascynował i zaczął go karmić, troszczyć się o niego i pielęgnować. Zastanawiam się, czy by sobie rybek nie kupić, to fascynujący świat.
Glonojad Ferdka, istnienie i nieistnienie, raczej, przede wszystkim byt, zieleń, akwarium, woda.
Troszczę się o mojego glonojada, uczuciem go darzę.
Troszczę się o mojego glonojada, on tworzy poetykę.
Troszczę się o mojego glonojada przyklejony do szyby akwarium.
Troszczę się o mojego glonojada zasypiając z nim pod powieką.
Przed snem bawię się z moim glonojadem głaskam go przez szybkę.
Mój glonojad lubi słone paluszki i chipsy, czasem jemu daję chrupkę z masłem i żółtym serem.
Patrzę na mojego glonojada, na akwarium, w którym pływa, kiedy jem chrupkę z masłem i żółtym serem.
Muszę założyć kiedyś akwarium, mój dziadek miał kiedyś akwarium, ale ryby wymarły.
Więc u mnie, w dziupli za mało miejsca na akwarium, na razie mam żywego kwiatka, tak zwane drzewko szczęścia, rozkwita i rośnie po bokach, rozgałęzia się ku szybom, oknom, ścianom.
Troszczę się o mojego glonojada, daję mu dużo jeść, kiedy z kina przychodzę, patrzę przed snem na niego, bawię się z nim, rękę przykładam do akwarium.
Jestem sam glonojadem, chciałbym nim być, znaleziony na śmietniku, w białej i szarej porze południa, kiedy bawią się dzieci, kopią piłkę koło trzepaka na podwórku.
Mój glonojad jest mną, jest czarny i ma fajny, żółty pyszczek, zjada mi z ręki a potem zasypia.
„Nie rozumiesz rybnego świata” mówi Ferdek do Halinki kiedy ta wpuściła kolorowe harpie.
Troszczę się o mojego czarnego glonojada, daję mu codziennie jeść, od dzisiaj i zawsze fascynacja rybnym światem, zapalonym bowiem jestem akwarystą.
Patrzę na mojego glonojada przez szybkę, dotykamy się przez szybkę, jesteśmy szybcy, wolni, wściekli, martwi, nie do końca żywi.
Kiedy rano wstaję, to kawę wypijam, ale na mojego glonojada nie dość, że patrzę, to jemu jeszcze jeść daję, okruszki rybne, paluszki rybne, małe robale, bo ja się troszczę o tego mojego, czarnego glonojada o fajnym, rozwartym pyszczku, tym pyszczku, którym połyka wodę i okruszki w wodzie. Troszczę się o tego mojego, czarnego glonojada bardziej niż o moje życie, bo życie moje i glonojada to jedno życie, ja też nim jestem, nim czarnym, z otwartym pyszczkiem, jedzącym w wodzie drobne okruszki.
Więc sypię jemu, mojego czarnemu glonojadowi sypkie, drobne, kruche okruszki, brązowe i piaskowe i on sobie je je, on sobie je połyka, on swój pyszczek czarny na oścież otwiera.
Bo przyda mi się akwarystyka jako moje hobby, kiedy już dojdę takich lat, że móc będę.
Halinka, one żyją po 60 lat, jak człowiek taki glonojad, na emeryturę przechodzą, fotel ja jemu dam i telewizor, żeby sobie patrzał”. „Drugi darmozjad”, mówi Halinka. „Halinka on się mnie we wszystkim odwzajemnia, wszystko mnie oddaje”.
Więc ja oddawałem, byłem, darowałem, mówiłem, a mnie zabierają, ogołacają, kpią ze mnie i szydzą i tym bardziej kpią i szydzą, kiedy milczą i nie dają nic w zamian w kawiarni, w barze, przy świecach, piwie, rozmowach, rozpuście, nienawiści, zwłaszcza nienawiści i niemym krzyku, niemym milczeniu, niemej złości (niech cię w ciurności), niemym nienawidzeniu, jak podli bywają ludzie, zwłaszcza, kiedy milczą i zwłaszcza, kiedy się śmieją, jak podli potrafią być ludzie, czasem, czasem, może zwłaszcza kobiety, kiedy zabijają ukochane swoich mężów żółwie, kiedy robią z nich żółwiową zupę i kiedy z żółwia skorupy robią popielniczkę, jak podłe potrafią być kobiety i jak podli potrafią być ludzie, kiedy niemo nienawidzą, kiedy ja, przez nich i dzięki nim niemo od środka krwawię i pełzam ku świecy, ku rozwidlonej, rozmodlonej świecy, która od środka do zewnątrz rozświetla się, rozgałęzia, jak podłe potrafi być to światło i jak podli potrafią być ludzie, kiedy niemo krzyczą, kiedy niemo nienawidzą, kiedy nienawiść ich przechodzi w śmiech, kiedy stoją pod latarniami i odbierają, odbierają, odbierają i kiedy podchodzi do nich żebrak, czy ja mam papierosa, ja mam papierosa, stoję pod latarnią i nie chcę tobie dać papierosa, bo najpierw mnie odbierają, to jedno, jedyne, moje światło, czy ci którzy mienią się światłami, światłem, są idiotami dla mnie, miernotami, przepraszam, ciebie, czarny glonojadzie.
Bo przecież troszczymy się o siebie w spokoju z daleka od kawiarnianej, barowej wrzawy, z daleka od tych świec zapalonych i pomrukiwań, z daleko od geniuszy jedynie słusznej tępoty, z daleka od wyzwisk, drwin i zapalonych lamp, głów, spektakli, tychże spektakli obsługi, techników, świateł.
Bo przecież czarny glonojadzie się o siebie troszczymy z daleka od zdroworozsądkowych tępaków, którzy uważają się za bogów, z daleka od tego świata, w którym jesteśmy nie jesteśmy, może lepiej, żeby nas nie było, z daleka od tych idiotów, którzy mienią się bogami i geniuszami, z daleka od tych poczciwych, dobrych geniuszy i idiotów w jednym, między którymi przechodzimy jak cienie, przechodzimy przeźroczyści.
Bo przecież ty jesteś mną a ja tobą czarny glonojadzie, który śpisz sobie w akwarium, tak tobie pięknie wszystko wymościłem, dałem tobie pokarm, sypkie, kruche, piaskowe, brązowe okruszki, które zbierałeś, które jadłeś, którymi żyłeś, którymi się żywiłeś mój czarny glonojadzie, jestem tobą a ty jesteś mną i ciebie karmię i tobie się przyglądam i tobie daję te sypkie, brązowe, kruche okruszki a ty otwierasz swój fajny, żółto czarny pyszczek i zjadasz sobie te okruszki ze smakiem i ja ciebie ja ciebie za to mój czarny glonojadzie chyba kocham.
Tak jak nienawidzę zewnętrznego świata, zewnętrznych spektakli, zewnętrznych kamer, zewnętrznych świateł, które oświetlają twarze aktorów, kiepskich aktorów i kiepskich spektakli, w tobie pokładam nadzieję mój czarny glonojadzie z fajnym żółto czarnym pyszczkiem.
I teraz podlałem mój zielony kwiatuszek na oknie, na białym parapecie.
I mam ciebie w szklanym, przeźroczystym słoiku mój glonojadzie, glonojadzie, którego znalazłem na śmietniku obok starych luster, śmierdzących, zużytych kanap.
Jutro wstanę i znowu cię nakarmię, czarny, żółty.
Przepraszam, że ciebie tak skrzywdziłem, kiedy tak głośno krzyczałem na innych.
Życie karmi się życiem” mówi Ferdek Kiepski.
Powracam zatem do tych lat, kiedy wspinałem się na kolorowe drabinki w parku.
Jeszcze wtedy żadne, ciemne królestwo nie miało do mnie dostępu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...