środa, 8 kwietnia 2015

Migotania z przeszłości (zaczynając od Stasiuka).


Niedługo jadę na wieczór kawalerski Sieciecha, w góry. Nieuchronnie zabieram ze sobą wspomnienie wspólnych wypadów z grupą moich kamratów. "Pierwszą" recenzję z książki napisałem w schronisku na Magurze, w cieple, przy grzańcu, kiedy czytałem "Fado" Stasiuka. Z tego okresu pochodzi też wiersz inspirowany "Fado" i schroniskiem na Magurze. Recenzja z filmu Wino Truskawkowe również pochodzi z okresu samotnych wypadów z Sieciechem i kamratami do kina Pod Baranami w Krakowie. To było dawno, a teraz mój przyjaciel Sieciech się żeni. Postanowiłem przypomnieć trzy teksty-trzy zajawki z tamtego okresu, z tamtych czasów. Nie zapomnę, kiedy Janek (przyjaciel a teraz wspólnik Sieciecha), mnie zapytał: "to, co piszesz masz zadane na studia?" (byłem wtedy na II roku polonistyki). Speszyłem się okrutnie i odpowiedziałem, że tak, chociaż pisałem to dla siebie.

O „Fado” Stasiuka

Czytam „Fado” Stasiuka. Szczególnie zapada w pamięć rozdział pt. „Pamięć”. Cytat z Marqueza jest genialny. Życie nie jest tym, co człowiek przeżył, ale tym co i jak zapamiętał. 
W końcu to prawda, że życie w gruncie rzeczy jest pamięcią. Nieważne jest co przeżyjemy, ważne jest jak to wspominamy. Im człowiek starszy, tym bogatsza staje się jego biografia i każde, nawet niewinne doświadczenie nabiera cech monumentalnych. Ale przede wszystkim dla pisarza, przede wszystkim dla artysty. Poranne picie kawy, palenie papierosa, odwożenie dziecka do szkoły to niewinne szczegóły tzw. szarej prozy życia, które pod wpływem odpowiedniego, artystycznego spojrzenia urastają do rangi mitu.
Czytam „Fado” Stasiuka, siedzę przy wielkiej ławie w schronisku i popijam piwo. Koło mnie, na tej samej ławie siedzą znajomi i grają w scrabble.
Kiedy nie mam niczego do roboty leżę na łóżku i wspominam najbardziej błahe wydarzenia z przeszłości, czuję, że moja pamięć pracuje i mnie nie zdradza.
„Fado” mnie wciągnęło. Kiedy Stasiuk przykładowo pisze o domu swoich dziadków, czuję się jakbym tam był. No i zazdroszczę mu trochę tego męstwa w przeżywaniu własnej samotności. Wyobraziłem sobie małego chłopca spuszczającego wiadro ze studni w głąb cembrowiny, otoczonego przez milczącą nicość obłoków, czarny jeszcze świt i przestrzeń, której do końca nie jest w stanie jeszcze pojąć, ale którą głęboko przeczuwa jakby predestynując swoją późniejszą, pisarską wrażliwość, widzenie świata.
Stasiuk jest z jednej strony przywiązany do przeszłości z wszystkimi jej implikacjami, zakrętasami, meandrami i niespodziankami, a z drugiej strony jest głęboko nieufny wobec przyszłości, można powiedzieć, że przyszłość dla Stasiuka praktycznie mogłaby nie istnieć, jest fantomem, znikliwą zjawą, której nijak uchwycić się nie da. Pozostaje kwestia teraźniejszości, która o tyle jest warta zachodu i rozważenia o ile w pewien sposób nawiązuje do przeszłości poprzez analogię lub inny rodzaj zapośredniczenia. Rozważmy przykład. Córka Stasiuka, chodząca do szkoły, hodująca pleśniaka na parapecie okna, któremu nawiasem mówiąc przygląda się jedynie ojciec i troskliwie się nim opiekuje, ponieważ córka nie wykształciła w swej młodej duszy chwalebnego nawyku troskliwości i opiekuńczości. A zatem Stasiuk – przepraszam – narrator w rozdziale „Nasza gra w Bildung” dogląda owego pleśniaka, ale też ( jak to artysta ) nie bezinteresownie. Oczywiście wyręczanie córki w niewygodnych, szkolnych zadaniach, której motorem napędowym jest ojcowska miłość, nie ulega tutaj żadnej wątpliwości. Niemniej można tutaj niejako powiedzieć o drugim, jakby ukrytym mechanizmie  wprawiającym w ruch czuwanie nad dojrzewającym na oknie pleśniakiem. Otóż jest nim nie tylko ojcowska miłość, ale coś, co mógłbym na poczekaniu nazwać „przekleństwem pamięci”. Artysta, który wspomina jest zupełnie innym rodzajem człowieka niż wspominający dzieje swojej młodości dziadek. Może zresztą niezbyt zręcznie użyłem tutaj rozróżnień, by tak rzec „wewnątrz ludzkich” i bardziej na miejscu byłaby tutaj opowieść o odmiennych typach wrażliwości na przeszłość. Wspominający gawędziarz roztacza przed słuchaczem ogólne tło, na plan pierwszy wysuwa różne, czasami niesamowite, zapierające dech w piersiach wydarzenia. Wspominający pisarz o określonym typie wrażliwości, jak na przykład Stasiuk, Hrabal, czy Bruno Schulz na plan pierwszy swoich opowieści wysuwają z pozoru nieważny nic niewarty szczegół, których głębszych zachwytów wzbudzić nie potrafi. Jest zbędny jak stary dywan wiszący na trzepaku koło rozwalającej się rudery, biegających w zniszczonych ubraniach dzieci gdzieś w zapadłej wsi w Europie Środkowej.
Wczoraj byłem we wsi Nowice, która jest jakieś 20 km od Wołowca i widziałem hipotetyczne twory Stasiukowej wyobraźni pisarskiej. Stąd obrazek powyżej -  nie wziąłem go z tekstów Stasiuka, wziąłem go z życia.
I tak sobie myślę, że może źle użyłem przymiotnika na określenie wyobraźni Andrzeja Stasiuka. Nie jest to jedynie wyobraźnia pisarska, w gruncie rzeczy jest to wyobraźnia poetycka, bo każdy dobry pisarz jest w gruncie rzeczy poetą ( niespełnionym ) i dlatego wielu poetów daremnie stara się dorównać dyscyplinie światopoglądu Stasiuka, który rzeczom marginalnym i brzydkim potrafi nadać majestat wieczności.


krajobraz w schronisku

zużyta torebka po herbacie Fado Stasiuka i pies pod drzwiami
to są góry tu można się zakochać poczuć jak oddycha przestrzeń
ten czarny śnieg pod stopami nie wróży nic dobrego
tylko powolnie gnicie wieczorową porą obok słoiczka z cukrem

z radia leci jakiś głos nienamacalny słabo go słyszę
żarówki są ciche tak jak światło i jak pokój w schronisku
te drzewa za oknem słabo się tlą ta przestrzeń kipi i stygnie
wędrowca obejmuje śnieg a ogień nakazuje mu milczeć

milczenie zewnętrznych pejzaży dogasający błękit
powoli kroję ten schyłek na plastry i wlewam go do herbaty
małe czarne oczy ukryte w pelerynce zmierzchu
to wilk pada pod naporem nocy kusi go nieobecny dym

a niedaleko stąd na otomanie śpi wystrzałowa dziewczyna
nie śmiem jej budzić bo czuję że ten czar pryśnie
ten cały cholerny urok gór pryśnie gdy ona otworzy oczy
więc siedzę piję herbatę patrzę na psa i udaję że czytam Fado

Wino truskawkowe. Dramat egzystencji i magia prowincji.

Ta historia opowiada o człowieku, który postanowił rozstać się ze swoim dotychczasowym życiem, powiedzieć przeszłości: „żegnaj”.
W tym celu trafia do wsi, skąd jak powiada lokalny sierżant policji: „nawet wrony zawracają”. Bohater jest policjantem, otrzymuje służbowy rower i poznaje życie prowincji.
A życie to jest zaiste ciekawe, bo baśniowe. Wszystko w tym obrazie jest owinięte baśnią, ale baśń ta bynajmniej nie jest rodzajem cudzysłowu, co daje do zrozumienia raczej, że oto mamy do czynienia z rzeczywistością w samej swej istocie prawdziwą, po Kantowsku noumenalną, Po Husserlowsku ejdetyczną i po Witakacowsku istotną.
W tym obrazie wszystko jest zarówno prawdziwe jak i nieprawdziwe. Istnienie rzeczy, istnienie świata jest poddane wątpieniu. Rzeczywistość została wzięta w ontologiczny nawias, tak, że nie wiadomo, gdzie leży prawda.
Ale o to chyba właśnie chodzi w baśni. Prawda baśni jest przeważnie wewnętrzna, drąży w głąb swych powikłanych praw, schodzi do matek, na samo dno swego baśniowego istnienia.
Sierżant policji, który w pewnym momencie mówi do naszego bohatera ( po wielkiej tragedii, jaka przydarzyła się w wiosce ): „wy mi tu nie próbujcie bawić się w policjanta”.
Co jest prawdziwe, a co jest udawane? Istnienie przecież jest jakimś udawaniem, jest cieniem prawdy, nieudolnym odbiciem. W świetnym szkicu o Hrabalu ksiądz Józef Tischner właśnie takie rozpoznanie daje tej prozie: postacie są marionetkowe i udają ludzi, bawią się w prawdę, samemu przy tym tkwiąc w siatce swoich złudzeń na temat świata i siebie.
Albowiem baśń ma to do siebie właśnie, że bawi się w prawdziwe w życie. W baśni nawet śmierć przybiera wymiar nierealny. Zamarznięty chłop z wioski nawiedza ją przybierając postać ducha.
Ducha, który jest widoczny tylko dla głównego bohatera, dlatego, że tylko on „nie do końca w niego wierzy”. Właśnie ta niewiara, to nieustające wątpienie i poddawanie sceptycznemu oglądowi samych fundamentów ontologicznych tak zwanej realności, świata prawdziwego, świata obiektywnego jest warunkiem i gwarantem bezpiecznego istnienia, któremu nie grozi śmierć. Dodajmy śmierć, ani żaden inny powiew realności.
            Owo Lacanowskie wtargnięcie Realnego odbywa się dopiero na końcu filmu.
Właśnie wtedy zostaje poddany w wątpliwość fundament dotychczasowego świata opartego na prawdzie baśniowej, nierealnej, bezpiecznej i oswojonej. Niewinna, niczym nieuzasadniona śmierć stawia pod znakiem zapytania wszelkie dotychczasowe ustalenia: „wy mi tu próbujecie bawić się w policjanta”, powiada sierżant, któremu dopiero wtargnięcie Realnego i przeglądnięcie się w wielkim Innym, którym jest nasz bohater uświadomiło, że tak naprawdę policjantem nie jest. Że policjanta udaje, że jest bytem hipotetycznym, marionetkowym i ułomnym, stworzonym jedynie na potrzeby baśni. Baśń musi bowiem się czymś żywić.
Przypomina to trochę ontologię Schulzowskiej prozy.
Bo przecież ten świat jest trochę z Schulza, a Stasiuk poniekąd jest kontynuatorem Schulza.
Różnica jest taka, że Schulz badał pleniący się, pączkujący, proliferujący byt, a Stasiuk jest niestrudzonym hermeneutą nicości. Dla Stasiuka istnieje bardziej owo „nic” niż „coś”.
W tym też Stasiuk przypomina Ciorana. Stasiuk bada nicość, nasyca się nią, wątpi w nią i próbuje zajrzeć jej pod skórę, zbadać wewnętrzną stronę rozpadającej się materii.
Ten świat w „Winie truskawkowym”, ekranizacji „Opowieści galicyjskich”, podlega nieustającemu rozpadowi. Rozkład jest immanentnie wpisany w jego strukturę. To jest świat od początku skazany na zapomnienie, zatratę, przepadnięcie, utonięcie w odmętach i otchłaniach pochłaniającej wszystko Nicości.
Można w wypadku filmu ową Nicość utożsamić z wtargnięciem Realnego, czyli z niewinną śmiercią pięknej dziewczyny. Jednak ta śmierć od początku była niejako przeczuwana, wisiała w powietrzu, coś ją w końcu musiało uwolnić.
Świat przedstawiony „Wina truskawkowego” przesiąknięty jest śmiercią.
A śmierć? Śmierć jest tylko innym rodzajem bytu. Pochłania tylko po to, żeby uwalniać.
Czym jest to uwolnienie? Odpowiedź jest prosta: uwolnienie jest przywołaniem i przepracowaniem traumy, która już przestaje boleć.
To, co może zostać naprawdę odzyskane to nie świat prowincjonalnych, ułomnych przedmiotów i żywych ( dlatego że zanurzonych w baśni ) ludzi. To, co naprawdę można odzyskać nazywa się utratą i o tym właśnie opowiada ten film.

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 46

Niestety ludzie pobożni, czytaj dewotki w szczególności, w tym kraju, czyli w Polsce, czyli nigdzie, są jednocześnie ludźmi przerażająco wrę...