Napisałem coś na
dzisiejszy wieczór. Czy dać spokój już? Z pisaniem jest jak z miłością
erotyczną, nie, nie z pisaniem, z czytaniem jest jak z miłością erotyczną,
nigdy dość, natomiast z pisaniem jak z miłością platoniczną, trzeba być naprawdę
i prawdziwie zakochanym, żeby coś napisać (mówię tutaj przede wszystkim o pisaniu poezji, dogłębnym świadectwie człowieczej miłości). A ja dalej czytam Dziennik Lechonia,
nawet mi się podoba, jest tam trochę historii, polityki, literatury, wymieszanie.
Rzecz nie jest wybitna, ale nie jest też mierna, jest pośrodku: między wybitnością
a przeciętnością. Oprócz tego Ricoeur, zbiór esejów Podług nadziei, tutaj nie mam wątpliwości, że obcuję z
geniuszem. Ale jak każdy szanujący się filozof-naukowiec, musiał zacząć pisać o
państwie i polityce, co mnie odstręcza, choć rozumiem konieczność (choćby ta pragmatyczna,
że nieuchronnie każdy z nas żyje w określonym systemie politycznym,
rzeczywistość społeczna jest w dużej mierze niestety przez ów system
ukształtowana, stąd w Polsce wielu ludzi cierpi na depresję, w związku z czym
powstają kolejne księgi o traumie, ranie, depresji, wynik uczonych sympozjów,
na których młodzi naukowcy, literaturoznawcy udają, że coś wiedzą na temat
choroby psychicznej).
Jeśli chodzi o antropologię Ricoeure'a, tę szczególnie wielbię. W centrum jest postawiony człowiek, nad człowiekiem są gwiazdy, które przypominają o Kantowskim imperatywie kategorycznym, moralnym prawie w sercu i rozumie człowieka, nad gwiazdami natomiast unosi się Pan Bóg, władca i majestat, dysponent mojżeszowego i ewangelicznego prawa, które reguluje codzienny byt społeczny obywateli świata. Na przykład Symbolika zła, tam to wszystko Ricoeur bardzo pięknie opisuje, że wszyscy w zasadzie wywodzimy się ze Starego Testamentu, trochę z Upaniszad się wywodzimy a trochę z innych systemów religijnych, w każdym razie chodzi o to, że religia jest rodzajem pierwszego poruszyciela czy pierwszego regulatora życia społecznego, to ona wnosi prawdziwy kodeks nakazów i zakazów. Prawo Boże jest nieodłączne od prawa ludzkiego tak, jak mnie się zdaje, powinno być. Bóg jest miłością, to fakt, ale Bóg jest również Sprawiedliwym oraz Miłosiernym Sędzią. Nasz ludzki (Boski), obyczaj jest wynikiem właśnie uwarunkowań religijnych, których nie da się obejść chcąc żyć, dlatego tak piękna jest antropologia religii, choćby ta w wydaniu Eliadego, przecież on opisuje pewną nieuchronność, na którą "skazany" jest człowiek, to znaczy fakt, że nie da się nie być człowiekiem niereligijnym. Już nawet szczątkowa forma rytualizacji, która jest rudymentem czy pozostałością, resztką religijnych obrzędów, wskazuje na człowieka jako na istotę religijną, homo religiosus. Dajmy na to codzienne zajęcie, jakim jest chodzenie do pracy, studiowanie, czy praca intelektualna, niczym innym jak właśnie formą rytualizacji, porządkującą naszą codzienność, nasz społeczny byt. Poprzez właśnie te formy rytualne, przybliżamy się jak mniemam do Pana Boga.
Można się do Niego przybliżyć nawet, a może przede wszystkim przez zabobonną wiarę czy ufność, że pewne pozostałości po magicznych rytach, są nadal aktualne: na przykład spluwanie na chodnik, żeby odstraszyć złego, albo żegnanie się przed Kościołem (zwłaszcza Franciszkanów w Krakowie), aby poprosić Pana Boga o potrzebne łaski na nadchodzący dzień lub tydzień.
Również codzienne zasiadanie do codziennej pracy pisarskiej, po solidnej dawce lektury, intelektualnym nasączeniu swojego umysłu, jak gąbki. Pisanie tutaj jest niczym innym jak wyżymaniem czy wyciskaniem tej nasączonej wodą gąbki. Kiedy już nie ma co wyżąć, zaś trzeba powrócić do lektury, aby znowu nasączyć i tak w koło Macieju. Poza tym niczym innym pisanie jest jak świadectwem namacalnym wiary w to, że pisanie to ma sens jako forma utrwalenia swoistej dialektyki dyspersji i skupienia, która jest niczym innym jak doświadczeniem intelektualnym, dziejącym się w życiu, dzięki życiu i poprzez życie. Dodam tutaj bardzo ważną czynność, jaką jest modlitwa, która pozwala osiągnąć spokój wewnętrzny.
Oto, co napisałem na wczorajszy wieczór, który wczoraj nazwałem dzisiejszym:
Rzecz dotyczy poezji członka naszego Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich na ulicy Kanoniczej 7.
Jeśli chodzi o antropologię Ricoeure'a, tę szczególnie wielbię. W centrum jest postawiony człowiek, nad człowiekiem są gwiazdy, które przypominają o Kantowskim imperatywie kategorycznym, moralnym prawie w sercu i rozumie człowieka, nad gwiazdami natomiast unosi się Pan Bóg, władca i majestat, dysponent mojżeszowego i ewangelicznego prawa, które reguluje codzienny byt społeczny obywateli świata. Na przykład Symbolika zła, tam to wszystko Ricoeur bardzo pięknie opisuje, że wszyscy w zasadzie wywodzimy się ze Starego Testamentu, trochę z Upaniszad się wywodzimy a trochę z innych systemów religijnych, w każdym razie chodzi o to, że religia jest rodzajem pierwszego poruszyciela czy pierwszego regulatora życia społecznego, to ona wnosi prawdziwy kodeks nakazów i zakazów. Prawo Boże jest nieodłączne od prawa ludzkiego tak, jak mnie się zdaje, powinno być. Bóg jest miłością, to fakt, ale Bóg jest również Sprawiedliwym oraz Miłosiernym Sędzią. Nasz ludzki (Boski), obyczaj jest wynikiem właśnie uwarunkowań religijnych, których nie da się obejść chcąc żyć, dlatego tak piękna jest antropologia religii, choćby ta w wydaniu Eliadego, przecież on opisuje pewną nieuchronność, na którą "skazany" jest człowiek, to znaczy fakt, że nie da się nie być człowiekiem niereligijnym. Już nawet szczątkowa forma rytualizacji, która jest rudymentem czy pozostałością, resztką religijnych obrzędów, wskazuje na człowieka jako na istotę religijną, homo religiosus. Dajmy na to codzienne zajęcie, jakim jest chodzenie do pracy, studiowanie, czy praca intelektualna, niczym innym jak właśnie formą rytualizacji, porządkującą naszą codzienność, nasz społeczny byt. Poprzez właśnie te formy rytualne, przybliżamy się jak mniemam do Pana Boga.
Można się do Niego przybliżyć nawet, a może przede wszystkim przez zabobonną wiarę czy ufność, że pewne pozostałości po magicznych rytach, są nadal aktualne: na przykład spluwanie na chodnik, żeby odstraszyć złego, albo żegnanie się przed Kościołem (zwłaszcza Franciszkanów w Krakowie), aby poprosić Pana Boga o potrzebne łaski na nadchodzący dzień lub tydzień.
Również codzienne zasiadanie do codziennej pracy pisarskiej, po solidnej dawce lektury, intelektualnym nasączeniu swojego umysłu, jak gąbki. Pisanie tutaj jest niczym innym jak wyżymaniem czy wyciskaniem tej nasączonej wodą gąbki. Kiedy już nie ma co wyżąć, zaś trzeba powrócić do lektury, aby znowu nasączyć i tak w koło Macieju. Poza tym niczym innym pisanie jest jak świadectwem namacalnym wiary w to, że pisanie to ma sens jako forma utrwalenia swoistej dialektyki dyspersji i skupienia, która jest niczym innym jak doświadczeniem intelektualnym, dziejącym się w życiu, dzięki życiu i poprzez życie. Dodam tutaj bardzo ważną czynność, jaką jest modlitwa, która pozwala osiągnąć spokój wewnętrzny.
Oto, co napisałem na wczorajszy wieczór, który wczoraj nazwałem dzisiejszym:
Rzecz dotyczy poezji członka naszego Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich na ulicy Kanoniczej 7.
Marek Psonka debiutował w Kole Młodych, wcześniej
publikował wiersze w pismach studenckich. Datą graniczną jego dotychczasowej
drogi poetyckiej był debiut w dwumiesięczniku społeczno-kulturalnym Arcana, w
którym zamieszczał swoje wiersze trzykrotnie. Psonka to niewątpliwie bardzo
oryginalny poeta młodego pokolenia. Życzyłbym sobie, aby nastąpiła korzystna
zmiana warta, to znaczy taka, w której poezja Psonki odgrywałyby ważną rolę na
mapie współczesnej polskiej poezji. Dlaczego o tym piszę? Piszę o tym dlatego,
ponieważ od wielu lat mam do czynienia z młodą, polską poezją.
Nie wszystko mi się w niej podoba, więcej: wiele rzeczy w niej po prostu mi się nie podoba.
Główną wadą współczesnej poezji polskiej jest to, że za wszelką cenę chce się ona czytelnikowi podobać, zaskarbić jego serce i gusta. Poeci lewicowi i lewaccy zaskarbiają sobie admirację osób o podobnych im poglądach i upodobaniach pisząc swoiste wiersze-manifesty. Poeci z innych grup również piszą wiersze adresowane głównie do swojej grupy odbiorców. Szukają przede wszystkim akceptacji swojej grupy, schlebiają czyimś gustom, w tym wielokrotnie gustom często mało wyrafinowanego literacko jury rozmaitych konkursów poetyckich.
Psonka natomiast od dłuższego już czasu jest wierny sobie i swojej poetyckiej prawdzie. Do nikogo się nie szczerzy, nie uśmiecha, nie umila na siłę, a pomimo tego jego wierszy słucha się bardzo dobrze i z dużym zainteresowaniem. Autor wciąga nas w swoje światy poetyckie, pokazuje siebie od różnych stron. Raz jest tym, który szuka jeszcze nieśmiało języka, potem odważnie wyprawia się w świat teologicznych oraz religijnych wtajemniczeń, nie omija filozofii i nie tylko dlatego, że jest jej studentem, traktuje swoje filozoficzne powołanie bardzo poważnie, co nie znaczy że bez humoru, ponieważ wiersze Psonki zawierają silny ładunek humoru oraz ironii. Na uwagę zwraca ich forma, która jest wynikiem kondensacji bardzo plastycznego oraz malarskiego języka, który uważnie, w sposób analityczny bada otaczający świat, wychylając się przy okazji ku temu, co nieskończone i wieczne. Psonka łączy w sobie dwie role: z jednej strony analityka, z drugiej poety, który myśli obrazami i operuje kolorem, co w efekcie daje bardzo ciekawy efekt wierszy głębokich, z wyraźnym, filozoficznym przesłaniem, często zakończonych zgrabną, inteligentną czy ironiczną puentą. Efekt formy istnieje tutaj w harmonii z przesłaniem treściowym, forma nie przesłania treści ani nie istnieje sama, naga treść, odarta z artyzmu. Wydaje się, że u Psonki artyzm jest silnie sprzęgnięty z pragnieniem wyrażenia istotnej treści, co daje rezultat artystycznie moim zdaniem bardzo ciekawy i przekonujący. Są to wiersze gęste, skondensowane, dbające o poetycki szczegół oraz detal, często na tym detalu zatrzymujące się przez chwilę, aby uwypuklić jego ukryte znaczenie. Psonka bowiem w umiejętny sposób łączy komunikatywność oraz zrozumiałość z tajemnicą poezji. Tajemnica innymi słowy nie wydarza się na powierzchni gęstego od skomplikowanych znaczeń wiersza, przesłoniętego przez język, który za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę, ale gdzieś w ukryciu, pomiędzy wersami, ukryta czasem w zgrabnej, ironicznej puencie. Tajemnica wynika bowiem u Psonki z formy, to forma ją w pewien sposób kształtuje, uplastycznia. Wynika ona, mówiąc prościej, ze specyficznie oraz bardzo oryginalnie zorganizowanego materiału poetyckiego, który przykuwa uwagę, natomiast nie przesłania treści (właśnie owej tajemnicy), cały czas mając na uwadze to, co naprawdę istotne i ważne ( jak w wierszach "Spotkanie", czy "Zmartwychwstanie"). Jako artysta słowa, Psonka nieuchronnie zwraca się w kierunku samego języka, samej formy, co daje efekt swego rodzaju hermetyzmu, niezrozumiałości, jednak odnoszę wrażenie, że to konieczny etap na drodze poetyckiej autora, który może przynieść nie szkody, ale korzyści, kiedy osiągnie kolejną płaszczyznę balansu i porozumienia pomiędzy trudną do wyrażenia treścią egzystencjalną oraz metafizyczną, a naturalnym, artystycznym zamiłowaniem do rzeźbienia w języku i uporczywym oraz mozolnym próbowaniem jego możliwości.
Na uwagę zwraca jeszcze uwagę swoisty konserwatyzm wierszy Psonki (nie idący w parze konserwatyzmem formalnym). Mówiąc konserwatyzm, mam na uwadze przywiązanie podmiotu lirycznego do wartości tradycyjnych, jak rodzina, Bóg, miłość, przyjaźń, tradycyjnych, polskich świąt Wszystkich Świętych, Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy.
Wiersze te nie są cukierkowe ani sentymentalne, ale emanują dużym ciepłem wynikającym właśnie z owego przywiązania do tego, co domowe, tradycyjne, rodzinne, uświęcone starą tradycją.
Osobny akapit trzeba poświęcić ogromnemu przywiązaniu podmiotu do wiary chrześcijańskiej, jest to temat chyba najistotniejszy w tych wierszach, który można nazwać tematem przewodnim: mianowicie wiara w Boga i wynikające z niej implikacje dla języka poetyckiego.
Zapraszam zatem do wspólnej podróży do ciekawego, bardzo oryginalnego i własnego świata wierszy Marka Psonki.
Nie wszystko mi się w niej podoba, więcej: wiele rzeczy w niej po prostu mi się nie podoba.
Główną wadą współczesnej poezji polskiej jest to, że za wszelką cenę chce się ona czytelnikowi podobać, zaskarbić jego serce i gusta. Poeci lewicowi i lewaccy zaskarbiają sobie admirację osób o podobnych im poglądach i upodobaniach pisząc swoiste wiersze-manifesty. Poeci z innych grup również piszą wiersze adresowane głównie do swojej grupy odbiorców. Szukają przede wszystkim akceptacji swojej grupy, schlebiają czyimś gustom, w tym wielokrotnie gustom często mało wyrafinowanego literacko jury rozmaitych konkursów poetyckich.
Psonka natomiast od dłuższego już czasu jest wierny sobie i swojej poetyckiej prawdzie. Do nikogo się nie szczerzy, nie uśmiecha, nie umila na siłę, a pomimo tego jego wierszy słucha się bardzo dobrze i z dużym zainteresowaniem. Autor wciąga nas w swoje światy poetyckie, pokazuje siebie od różnych stron. Raz jest tym, który szuka jeszcze nieśmiało języka, potem odważnie wyprawia się w świat teologicznych oraz religijnych wtajemniczeń, nie omija filozofii i nie tylko dlatego, że jest jej studentem, traktuje swoje filozoficzne powołanie bardzo poważnie, co nie znaczy że bez humoru, ponieważ wiersze Psonki zawierają silny ładunek humoru oraz ironii. Na uwagę zwraca ich forma, która jest wynikiem kondensacji bardzo plastycznego oraz malarskiego języka, który uważnie, w sposób analityczny bada otaczający świat, wychylając się przy okazji ku temu, co nieskończone i wieczne. Psonka łączy w sobie dwie role: z jednej strony analityka, z drugiej poety, który myśli obrazami i operuje kolorem, co w efekcie daje bardzo ciekawy efekt wierszy głębokich, z wyraźnym, filozoficznym przesłaniem, często zakończonych zgrabną, inteligentną czy ironiczną puentą. Efekt formy istnieje tutaj w harmonii z przesłaniem treściowym, forma nie przesłania treści ani nie istnieje sama, naga treść, odarta z artyzmu. Wydaje się, że u Psonki artyzm jest silnie sprzęgnięty z pragnieniem wyrażenia istotnej treści, co daje rezultat artystycznie moim zdaniem bardzo ciekawy i przekonujący. Są to wiersze gęste, skondensowane, dbające o poetycki szczegół oraz detal, często na tym detalu zatrzymujące się przez chwilę, aby uwypuklić jego ukryte znaczenie. Psonka bowiem w umiejętny sposób łączy komunikatywność oraz zrozumiałość z tajemnicą poezji. Tajemnica innymi słowy nie wydarza się na powierzchni gęstego od skomplikowanych znaczeń wiersza, przesłoniętego przez język, który za wszelką cenę chce zwrócić na siebie uwagę, ale gdzieś w ukryciu, pomiędzy wersami, ukryta czasem w zgrabnej, ironicznej puencie. Tajemnica wynika bowiem u Psonki z formy, to forma ją w pewien sposób kształtuje, uplastycznia. Wynika ona, mówiąc prościej, ze specyficznie oraz bardzo oryginalnie zorganizowanego materiału poetyckiego, który przykuwa uwagę, natomiast nie przesłania treści (właśnie owej tajemnicy), cały czas mając na uwadze to, co naprawdę istotne i ważne ( jak w wierszach "Spotkanie", czy "Zmartwychwstanie"). Jako artysta słowa, Psonka nieuchronnie zwraca się w kierunku samego języka, samej formy, co daje efekt swego rodzaju hermetyzmu, niezrozumiałości, jednak odnoszę wrażenie, że to konieczny etap na drodze poetyckiej autora, który może przynieść nie szkody, ale korzyści, kiedy osiągnie kolejną płaszczyznę balansu i porozumienia pomiędzy trudną do wyrażenia treścią egzystencjalną oraz metafizyczną, a naturalnym, artystycznym zamiłowaniem do rzeźbienia w języku i uporczywym oraz mozolnym próbowaniem jego możliwości.
Na uwagę zwraca jeszcze uwagę swoisty konserwatyzm wierszy Psonki (nie idący w parze konserwatyzmem formalnym). Mówiąc konserwatyzm, mam na uwadze przywiązanie podmiotu lirycznego do wartości tradycyjnych, jak rodzina, Bóg, miłość, przyjaźń, tradycyjnych, polskich świąt Wszystkich Świętych, Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy.
Wiersze te nie są cukierkowe ani sentymentalne, ale emanują dużym ciepłem wynikającym właśnie z owego przywiązania do tego, co domowe, tradycyjne, rodzinne, uświęcone starą tradycją.
Osobny akapit trzeba poświęcić ogromnemu przywiązaniu podmiotu do wiary chrześcijańskiej, jest to temat chyba najistotniejszy w tych wierszach, który można nazwać tematem przewodnim: mianowicie wiara w Boga i wynikające z niej implikacje dla języka poetyckiego.
Zapraszam zatem do wspólnej podróży do ciekawego, bardzo oryginalnego i własnego świata wierszy Marka Psonki.
Nie będę na razie tych wierszy upubliczniał, tutaj zdałem jedynie sprawę, że mi się bardzo podobają, są dla mnie bardzo ciekawe, nie ma ich nigdzie w internecie, ale można je poczytać w poprzednich numerach dwumiesięcznika Arcana. Zdaję tutaj relację ze swojego gustu literackiego. Zdaję sobie również sprawę, że moje wybory nie muszą się podobać wszystkim, więcej powiem: są tacy wydawcy, którym w ogóle się nie podobają moje wybory literackie.
Wieczór poezji Marka Psonki odbył się wczoraj w Domu Kultury Podgórze o godzinie 18.00.
Na swoim wieczorze Marek Psonka zaprezentował się bardzo dobrze. Przede wszystkim znać było człowieka inteligentnego, wrażliwego, oczytanego, dla którego życie jest przede wszystkim intelektualnym poszukiwaniem, wyrażającym się zarówno w dogłębnym, poważnym oraz skrupulatnym studiowaniu filozofii na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie, jak i w sposobie pisania wierszy, gęstych od znaczeń, zawierających bardzo wiele skondensowanej treści obrazowej oraz myślowej (ale o tym już zdaje się pisałem powyżej).
Na wieczorze był promotor mojej pracy doktorskiej. Słowo wstępne do wierszy Marka Psonki wygłosiłem ja, słowo podsumowujące prof. Bogusław Żurakowski. Obecni byli członkowie Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, z którymi później poszliśmy wypić piwo do pobliskiego kina Kika, które jest zarazem barem, dodam barem, często goszczących nas po imprezach w Podgórzu. Podgórze, moje Podgórze, szczególnie je umiłowałem, nie tylko ze względu na wspaniały, tamtejszy Dom Kultury, ale również ze względu na basen na Koronie, na którym pracuje najmądrzejszy człowiek, jakiego znam, Kuba, z którym od czasu do czasu gram w szachy w moim małym mieszkaniu niedaleko Hali Targowej.
W kinie Kika prof. Żurakowski wygłosił ciekawy wykład o początkach państwa polskiego i o geniuszu Mieszka I. Wszyscy słuchaliśmy wykładu profesora z zainteresowaniem, z iskrzącymi się fascynacją oczami, jak również z podziwem i głęboką admiracją oraz atencją dla ogromnej, wielkiej, przepastnej jak najgłębsza studnia wiedzy profesora.
Marek był ze swoją małżonką. Niestety, wskutek obowiązków rodzinnych wobec malutkiej, rocznej córeczki, Zosi, zmuszeni byli opuścić nasz stolik wcześniej. Myślę, że żona Marka może być dumna ze swojego męża, na jej dumie wzrasta również i duma Marka.
Dzisiaj widzieliśmy Austerię Kawalerowicza według prozy Juliana Strykowskiego o tym samym tytule. Film ten jest potwierdzeniem tego, o czym mówiłem na samym początku, religijność jest nicą przewodnią ludzkiego życia. System nakazów, zakazów, przeżywanie swojej wiary, również możliwość zmysłowości jest tutaj rodzajem swoistego, metafizycznego epicentrum i jądra, które daje moim zdaniem możliwość późniejszym, religijnym wyborom. Innymi słowy, bez namiętności nie ma religijności, religijna asceza jest rewersem zmysłowej namiętności - ten sam rdzeń, jak mniemam, tkwi w pasji świętości, co w pasji namiętności, ten sam, co nie znaczy taki, który nie uległ przemianom oraz metamorfozom, czasem tak dogłębnym i radykalnym, że możliwość istoty jakby uległa swoistemu zatraceniu, do tego stopnia, że ascezę poczytywano jako totalne i zupełne przeciwieństwo zmysłowości. W filmie Austeria nie jest to pokazane dosłownie, funkcjonuje bardziej jako metafora, to znaczy na przykład przez taniec i śpiew Chasydów można przybliżyć się do Najwyższego, innymi słowy, Najwyższego należy wielbić całym sobą, nie tylko duszą, ale również ciałem, które tańczy i śpiewa.
Osobną sprawą jest kwestia erotyki w tym filmie, bardzo ciekawie potraktowanej. Erotyka działa tam w ukryciu, poprzez ukrycie zmysłowość erotyczna zostaje naznaczona szczególnym piętnem tajemnicy, która może być traktowana synonimicznie do zjawiska miłości, więcej: tajemnica erotyczna funkcjonuje w tym filmie jako szczególna i swoista możliwość miłości, ale dodam, że nigdy nie dochodząca do swojej realizacji, spełnienia, zatrzymująca się w potencjalności. Czyż jest bowiem inna możliwość, kiedy kołowrotek żywota przetnie nagły wybuch wojny? Austeria pokazuje przygodność, ułomność, kalectwo, jak również nieustającą potencjalność żywota ludzkiego poprzez ukazanie człowieka jako bytu przede wszystkim historycznego albo nieuchronnie historią naznaczonego, co ma decydujący wpływ na jego przygodność, kruchość, możliwość stabilności. Dzieje to historia przemian, metamorfoz, ciągłego zdarzania się i wymiany, w trakcie których istnieją momenty dłuższej albo krótszej stabilizacji, ale już sama nieuchronność śmierci czyni człowieka istotą przede wszystkim żyjącą w ciągłej potencji, ciągłym stawaniu się. Tak naprawdę, jak wydaje się, to właśnie owa ciągła możliwość potencjalności sprawia, że byt jest w stanie stawić czoło śmierci, przynajmniej w trakcie owego wydarzania się czy też zdarzania się życia. W Austerii ponadto pokazana jest śmierć dziewczyny ubranej w białą sukienkę właśnie jako potencjalność, śmierć jakby nie dochodzi do swojego skutku, finału, można powiedzieć, że śmierć tam w pewnym sensie nie istnieje, pomimo tego, że jest wszędzie i każdego może w każdym momencie dotknąć.
Niemniej śmierć tam niejako gaszona jest przez taniec Chasydów, przez śpiew, przez ekstazę modlitwy, a w sensie bardziej potocznym, śmierć jest eliminowana tam przez erotyzm. Czy właśnie bowiem Eros nie jest najpoważniejszym przeciwnikiem Tanatosa, tutaj, na ziemi? Czyż Eros nie gwarantuje ciągłości mimo wszystko, mimo zerwania?
W Austerii ponadto, Eros nie istnieje tylko w powszedniej miłości zmysłowej, ale mam wrażenie, przedostaje się również do obrzędów religijnych, jako siła witalna, która obrzęd od środka ożywia, sprawia, że tajemnica obrzędu przybiera na sile. Dlaczego przybiera na sile? Właśnie poprzez ową wartość czy siłę witalną reprezentowaną przez Erosa. Weźmy pod uwagę śmierć dziewczyny Asi, śmierć dziewczyny w białej sukience, zabitej przez obce wojska. Otóż, jeśli można tak powiedzieć, śmierć ta zawiera w sobie istotny walor czy siłę erotyczną, erotyczność jakby w tej śmierci zamieszkuje, kiedy dziewczyna zostaje przykryta białym prześcieradłem a przy wezgłowiu położono jej dwa palące się lichtarze. Otóż śmierć ta istnieje właśnie w ciągłej możliwości, ciągłej potencjalności, ona tak naprawdę nie wydarzyła się, ponieważ specyficzna obrzędowość funeralna, w której mieszka Eros, zapewniła tej śmierci nic innego jak właśnie życie. Dziewczyna do końca filmu przebywa wśród żywych, nawet, kiedy jak mówi karczmarz, grany przez Franciszka Pieczkę, gdzieś sobie poszła, to zostaje, bo jest częścią spraw żywych.
Bieguny życia i śmierci to bieguny tej opowieści. Na jej końcu dominuje śmierć. Metafizyka staje się rodzajem teatru, obrzęd zyskuje na teatralności, kiedy karczmarz Tag trzyma zwoje księgi, jego twarz jest śmiertelnie blada, biała, jest pomalowana, sztuczna, czyli w pewnym sensie nierzeczywista.
Szyfr transcendencji w tym filmie to szyfr obrzędowości, teatralności. Poprzez wewnętrzną strukturę obrzędu (właśnie wewnętrzną, bo w Austerii jest pokazana przede wszystkim wewnętrzna struktura obrzędu, poprzez jego widzialne oznaki, dekoracje, które niczym innym są podyktowane jak ukrytym, wewnętrznym imperatywem wewnętrznej struktury obrzędu), otóż własnie poprzez nią, dociera się do tego, co metafizyczne i transcendentne, rzekłbym nawet pozaświatowe.
Jest bowiem w Austerii pozaświatowość, którą reprezentuje karczmarz Tag, rodzaj przekroczeniu, ale odbywającego się przede wszystkim w skupieniu (interpretacja rabiniczna) i niedoświatowość, reprezentowana przez zmarłą dziewczynkę w bieli, będąca oznaką potencjalności śmierci (interpretacja anarchiczna, może chrześcijańska?). Pozaświatowość reprezentuje również cadyk, ale o ile karczmarz Tag był tejże pozaświatowości wykonawcą i narzędziem (byt Taga powinien być przede wszystkim interpretowany w oparciu o Heideggerowską interpretację narzędziowości), o tyle cadyk jest kimś, kto jest w środku, w samym, białym, pozaświatowym środku, jest eteryczny, ale równocześnie wskazuje kierunek. Nie ma ucieczki od ziemi. Cadyk jest zjawiskowy, ale to on przecież wskazuje kierunek, w jakim podążać ma to, co ziemskie.
Piersi powabnej Ukrainki, karczmarz grany przez genialnego Franciszka Pieczkę, niesłychana zmysłowość, ociekająca zdrowiem, życiem i pragnieniem. A przez to wszystko przenika zniszczenie, wojna, mord i rzezie, śmierć. Chasydzi tańczą w rzece, chasydzi w rzece giną, rzeka spływa krwią, barwi się na czerwono. A przedtem modlą się o poranek. Wiara w poranek jest tym, co prawdziwie pozwala przetrwać ciemność nocy. Modlę się o pokój ziemski w szarości mojego popołudnia.
Wieczór poezji Marka Psonki odbył się wczoraj w Domu Kultury Podgórze o godzinie 18.00.
Na swoim wieczorze Marek Psonka zaprezentował się bardzo dobrze. Przede wszystkim znać było człowieka inteligentnego, wrażliwego, oczytanego, dla którego życie jest przede wszystkim intelektualnym poszukiwaniem, wyrażającym się zarówno w dogłębnym, poważnym oraz skrupulatnym studiowaniu filozofii na Uniwersytecie Papieskim w Krakowie, jak i w sposobie pisania wierszy, gęstych od znaczeń, zawierających bardzo wiele skondensowanej treści obrazowej oraz myślowej (ale o tym już zdaje się pisałem powyżej).
Na wieczorze był promotor mojej pracy doktorskiej. Słowo wstępne do wierszy Marka Psonki wygłosiłem ja, słowo podsumowujące prof. Bogusław Żurakowski. Obecni byli członkowie Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich, z którymi później poszliśmy wypić piwo do pobliskiego kina Kika, które jest zarazem barem, dodam barem, często goszczących nas po imprezach w Podgórzu. Podgórze, moje Podgórze, szczególnie je umiłowałem, nie tylko ze względu na wspaniały, tamtejszy Dom Kultury, ale również ze względu na basen na Koronie, na którym pracuje najmądrzejszy człowiek, jakiego znam, Kuba, z którym od czasu do czasu gram w szachy w moim małym mieszkaniu niedaleko Hali Targowej.
W kinie Kika prof. Żurakowski wygłosił ciekawy wykład o początkach państwa polskiego i o geniuszu Mieszka I. Wszyscy słuchaliśmy wykładu profesora z zainteresowaniem, z iskrzącymi się fascynacją oczami, jak również z podziwem i głęboką admiracją oraz atencją dla ogromnej, wielkiej, przepastnej jak najgłębsza studnia wiedzy profesora.
Marek był ze swoją małżonką. Niestety, wskutek obowiązków rodzinnych wobec malutkiej, rocznej córeczki, Zosi, zmuszeni byli opuścić nasz stolik wcześniej. Myślę, że żona Marka może być dumna ze swojego męża, na jej dumie wzrasta również i duma Marka.
Dzisiaj widzieliśmy Austerię Kawalerowicza według prozy Juliana Strykowskiego o tym samym tytule. Film ten jest potwierdzeniem tego, o czym mówiłem na samym początku, religijność jest nicą przewodnią ludzkiego życia. System nakazów, zakazów, przeżywanie swojej wiary, również możliwość zmysłowości jest tutaj rodzajem swoistego, metafizycznego epicentrum i jądra, które daje moim zdaniem możliwość późniejszym, religijnym wyborom. Innymi słowy, bez namiętności nie ma religijności, religijna asceza jest rewersem zmysłowej namiętności - ten sam rdzeń, jak mniemam, tkwi w pasji świętości, co w pasji namiętności, ten sam, co nie znaczy taki, który nie uległ przemianom oraz metamorfozom, czasem tak dogłębnym i radykalnym, że możliwość istoty jakby uległa swoistemu zatraceniu, do tego stopnia, że ascezę poczytywano jako totalne i zupełne przeciwieństwo zmysłowości. W filmie Austeria nie jest to pokazane dosłownie, funkcjonuje bardziej jako metafora, to znaczy na przykład przez taniec i śpiew Chasydów można przybliżyć się do Najwyższego, innymi słowy, Najwyższego należy wielbić całym sobą, nie tylko duszą, ale również ciałem, które tańczy i śpiewa.
Osobną sprawą jest kwestia erotyki w tym filmie, bardzo ciekawie potraktowanej. Erotyka działa tam w ukryciu, poprzez ukrycie zmysłowość erotyczna zostaje naznaczona szczególnym piętnem tajemnicy, która może być traktowana synonimicznie do zjawiska miłości, więcej: tajemnica erotyczna funkcjonuje w tym filmie jako szczególna i swoista możliwość miłości, ale dodam, że nigdy nie dochodząca do swojej realizacji, spełnienia, zatrzymująca się w potencjalności. Czyż jest bowiem inna możliwość, kiedy kołowrotek żywota przetnie nagły wybuch wojny? Austeria pokazuje przygodność, ułomność, kalectwo, jak również nieustającą potencjalność żywota ludzkiego poprzez ukazanie człowieka jako bytu przede wszystkim historycznego albo nieuchronnie historią naznaczonego, co ma decydujący wpływ na jego przygodność, kruchość, możliwość stabilności. Dzieje to historia przemian, metamorfoz, ciągłego zdarzania się i wymiany, w trakcie których istnieją momenty dłuższej albo krótszej stabilizacji, ale już sama nieuchronność śmierci czyni człowieka istotą przede wszystkim żyjącą w ciągłej potencji, ciągłym stawaniu się. Tak naprawdę, jak wydaje się, to właśnie owa ciągła możliwość potencjalności sprawia, że byt jest w stanie stawić czoło śmierci, przynajmniej w trakcie owego wydarzania się czy też zdarzania się życia. W Austerii ponadto pokazana jest śmierć dziewczyny ubranej w białą sukienkę właśnie jako potencjalność, śmierć jakby nie dochodzi do swojego skutku, finału, można powiedzieć, że śmierć tam w pewnym sensie nie istnieje, pomimo tego, że jest wszędzie i każdego może w każdym momencie dotknąć.
Niemniej śmierć tam niejako gaszona jest przez taniec Chasydów, przez śpiew, przez ekstazę modlitwy, a w sensie bardziej potocznym, śmierć jest eliminowana tam przez erotyzm. Czy właśnie bowiem Eros nie jest najpoważniejszym przeciwnikiem Tanatosa, tutaj, na ziemi? Czyż Eros nie gwarantuje ciągłości mimo wszystko, mimo zerwania?
W Austerii ponadto, Eros nie istnieje tylko w powszedniej miłości zmysłowej, ale mam wrażenie, przedostaje się również do obrzędów religijnych, jako siła witalna, która obrzęd od środka ożywia, sprawia, że tajemnica obrzędu przybiera na sile. Dlaczego przybiera na sile? Właśnie poprzez ową wartość czy siłę witalną reprezentowaną przez Erosa. Weźmy pod uwagę śmierć dziewczyny Asi, śmierć dziewczyny w białej sukience, zabitej przez obce wojska. Otóż, jeśli można tak powiedzieć, śmierć ta zawiera w sobie istotny walor czy siłę erotyczną, erotyczność jakby w tej śmierci zamieszkuje, kiedy dziewczyna zostaje przykryta białym prześcieradłem a przy wezgłowiu położono jej dwa palące się lichtarze. Otóż śmierć ta istnieje właśnie w ciągłej możliwości, ciągłej potencjalności, ona tak naprawdę nie wydarzyła się, ponieważ specyficzna obrzędowość funeralna, w której mieszka Eros, zapewniła tej śmierci nic innego jak właśnie życie. Dziewczyna do końca filmu przebywa wśród żywych, nawet, kiedy jak mówi karczmarz, grany przez Franciszka Pieczkę, gdzieś sobie poszła, to zostaje, bo jest częścią spraw żywych.
Bieguny życia i śmierci to bieguny tej opowieści. Na jej końcu dominuje śmierć. Metafizyka staje się rodzajem teatru, obrzęd zyskuje na teatralności, kiedy karczmarz Tag trzyma zwoje księgi, jego twarz jest śmiertelnie blada, biała, jest pomalowana, sztuczna, czyli w pewnym sensie nierzeczywista.
Szyfr transcendencji w tym filmie to szyfr obrzędowości, teatralności. Poprzez wewnętrzną strukturę obrzędu (właśnie wewnętrzną, bo w Austerii jest pokazana przede wszystkim wewnętrzna struktura obrzędu, poprzez jego widzialne oznaki, dekoracje, które niczym innym są podyktowane jak ukrytym, wewnętrznym imperatywem wewnętrznej struktury obrzędu), otóż własnie poprzez nią, dociera się do tego, co metafizyczne i transcendentne, rzekłbym nawet pozaświatowe.
Jest bowiem w Austerii pozaświatowość, którą reprezentuje karczmarz Tag, rodzaj przekroczeniu, ale odbywającego się przede wszystkim w skupieniu (interpretacja rabiniczna) i niedoświatowość, reprezentowana przez zmarłą dziewczynkę w bieli, będąca oznaką potencjalności śmierci (interpretacja anarchiczna, może chrześcijańska?). Pozaświatowość reprezentuje również cadyk, ale o ile karczmarz Tag był tejże pozaświatowości wykonawcą i narzędziem (byt Taga powinien być przede wszystkim interpretowany w oparciu o Heideggerowską interpretację narzędziowości), o tyle cadyk jest kimś, kto jest w środku, w samym, białym, pozaświatowym środku, jest eteryczny, ale równocześnie wskazuje kierunek. Nie ma ucieczki od ziemi. Cadyk jest zjawiskowy, ale to on przecież wskazuje kierunek, w jakim podążać ma to, co ziemskie.
Piersi powabnej Ukrainki, karczmarz grany przez genialnego Franciszka Pieczkę, niesłychana zmysłowość, ociekająca zdrowiem, życiem i pragnieniem. A przez to wszystko przenika zniszczenie, wojna, mord i rzezie, śmierć. Chasydzi tańczą w rzece, chasydzi w rzece giną, rzeka spływa krwią, barwi się na czerwono. A przedtem modlą się o poranek. Wiara w poranek jest tym, co prawdziwie pozwala przetrwać ciemność nocy. Modlę się o pokój ziemski w szarości mojego popołudnia.
Nawyki życia codziennego jako wyraz religijności? Wiesz co, argumenty i "argumenty" teistów nieraz mnie zdumiewały, ale Ty wchodzisz chyba na jakiś ekstrapoziom. Pozdrawiam --
OdpowiedzUsuń