piątek, 24 kwietnia 2015

Castorp

Castorp choruje, podobnie jak Malte Rilkego, chodzi po lekarzach, miewa gorączkę. Castorp ma swój pokój na poddaszu. Tam ubiera się w bambosze i szlafrok, pije przy tym kakao, przegryza rogalikami, pije herbatę. Castorp przeżywa przygody. Na sopockim molo spotyka Wandę Pilecką, w której się zakochuje. Towarzyszy mu późne, sierpniowe słońce, inni turyści, plaża, leżaki, plażowicze ubrani w stroje w niebieskie paski. Więc do pewnego stopnia oczywiście może być tutaj mowa o stylizacji. Ale ta stylizacja jest równocześnie rodzajem poetyckiej kreacji. Stary świat powołany do życia przez pisarza nabiera nowych, żywych cech. Staje się jego światem, światem Pawła Huelle. Sanatorium w Davos istnieje w Polsce, w Trójmieście, Sopot, Gdańsk, Gdynia, wszędzie bezkresne morze, statki, białe mewy, holowniki. Więc Huelle czyni swoje miejsce uniwersalnym „pomiędzy”, dialogicznym, intertekstualnym(oczywiste jest nawiązanie do Grassa i jego „Trylogii Gdańskiej”). Huelle nie ma jednak ambicji powieści totalnej. To nie jest powieść o XX wieku w znaczeniu ambicji naznaczenia jego ogromu ciężką, ołowianą, niemiecką filozofią. To jest powieść o XX wieku, który „dzieje się” w Polsce, tym najważniejszym dla Huellego fragmencie Polski, jego loci communes.
Przygoda Castorpa staje się przygodą Polaka, ale będzie zawsze przygodą określonego typu człowieka. Osobnego, myślącego, posiadającego anachroniczne, niemodne w świecie XXI wieku maniery, dandysa? Być może, ale nie jest to dandysostwo ostentacyjne, nachalne i na pokaz. Postawa Castorpa wynika naturalnie z jego uwarunkować psychicznych oraz intelektualnych. On lubi samotność, herbatę, szlafrok i bambosze. Lubi dobrą lekturę, którą mógłby się rozkoszować intelektualnie, którą mógłby przeżywać emocjonalnie i którą mógłby się wzruszyć. Bo też Castorpowi nieobce jest wzruszenie, nawet w tym wymiarze elementarnym, naiwnym, jak zachwyt nad frazą w książce, gorączkowe śledzenie losów swoich ulubionych, powieściowych bohaterów.
Życie dla Castorpa ma kilka wymiarów i warstw, jest cebulaste, palimpsestowe. Warstwy te nie występują oddzielnie, ale na siebie się nakładają, nachodzą na siebie, pozostając nieodłączne, nierozdzielne. Więc wymiar praktyczny życia (picie kakaa, kawy, jedzenie rogalików, palenie swoich ulubionych cygar „Maria Mancini”) występuje nierozłącznie z wymiarem filozoficznym. Dym z cygar, jego cudaczne, dymne mane tekel fares w powietrzu, zawijasy i zakrętasy dymne, to wszystko tworzy opowieść, której głównym bohaterem jest on: Hans Castorp. O co chodzi w życiu Castorpa, o co chodzi w jego postaci? O to, że Castorp żyje jednocześnie tworząc o swoim życiu opowieść. Jest głównym protagonistą dramatu, który sam powołał do (za)istnienia.
Więc w książce Huellego (jednej z jego ostatnich), pojawia się nieuchronnie topos nierozdzielności życia i sztuki. Życie jest sztuką a sztuka życiem, tak zdaje się powiadać główny, powieściowy bohater autora zbioru opowiadań „Byłem samotny i szczęśliwy”.
Filozoficzna, czy też ideowa warstwa powieści: ta wydaje się dosyć ważna, choć pewnie nie najważniejsza. Warto jeszcze zwrócić uwagę na piękną scenę, w której dobitnie acz figlarnie i z humorem wyraża się napięcie między naturą a kulturą. Castorp w trakcie swojej przejażdżki rowerowej spotyka przywódcę bandy „Wolnych ptaków”, Willego, który marzy o tym, by pić zsiadłe mleko od gospodarza, prosto od krowy, spać pod gołym, czystym niebem, na zielonej trawie, by być wolnym w znaczeniu zbratania się z przyrodą i życiem wraz z całą jego niespodzianką, nieprzewidywalnością, zaskoczeniem, chwilą, która trwa wiecznie, tym hic et nunc, które w myśl carpe diem, powinno być wyzyskane do ostatka, maksymalnie.
Castorp, jako ostrożny, wyważony intelektualista, nazywany w powieści Praktykiem, sceptycznie odnosi się do tych „życiowych” mądrości, przedkładając sobie dystans mędrca, którego właściwym żywiołem jest świat niczym nieskrępowanej, a przez to wolnej myśli (nie muszącej przecież niczego innego udowadniać poza sobą samą, jej istnienie to jest ostateczny gwarant powodzenia projektu, któremu na imię życie). Rychło więc udaje się rowerem do swojego przytulnego mieszkania, na ulicę Kasztanową, gdzie uprzednio rozpaliwszy w piecyku, może oddać się rozkoszy lektury, piciu herbaty i zaciągania się swoim ulubionym cygarem marki „Maria Mancini”. Przedtem jednak wdaje się w rozmowę... i ucieka.
-Filozofia-powiedział z ociąganiem Castorp-poszukuje prawdy. A wy? Spędzacie czas po swojemu. To wszystko.
-Prawda-zaśmiał się Willy- a cóż to jest takiego? Abstrakcja wymyślona w zaduchu bibliotek! Nie potrzeba ksiąg, żeby ją odczuwać. Nigdy o tym nie myślałeś?
(…) A kiedy doszło już wreszcie do pożegnania, ucałował serdecznie Hansa Castorpa w oba policzki i powiedział: „Na pewno spotkamy się któregoś dnia na szlaku”.
Zdegustowany Praktyk nasz przejechał sosnowym duktem do leśniczówki, a stamtąd skręcił w drogę do wsi. Już za ostatnimi zabudowaniami Otomina poczuł ostre bóle żołądka. Zatrzymał się, położył w trawie, by opanować skurcze i straszne dźwięki, jakie wydobywały się z jego kiszek, ale na próżno(...).
Czy nie widać w tym fragmencie przeniesienia sporu z „Czarodziejskiej Góry” między pryncypialnym, będącym śmiertelnie serio Naphtą, a radosnym, otwartym oraz ironicznym Settembrinim? Czy nie widać również sporu między klasyczną, korespondencyjną teorią prawdy, w której rzecz przystaje do myśli, gdzie wszystko jest na swoim miejscu, ułożone, uporządkowane, a przebiegłym, tricksterskim żonglowaniem „ruchliwą armią metafor, metonimii, antropomorfizmów?”. Czy nie widać w końcu sporu między życiem pojętym jako chaos, nieprzewidywalność, wolność, anarchia, nieujarzmiony witalizm, a uporządkowaną, racjonalną, uładzoną egzystencją, przywiązaną do form, obyczajów, konwenansów?
Czy w końcu nie zostaje z domieszką dosadnego, Rabelaisowskiego humoru unaoczniona znikomość poczynań filozofów wobec zawsze kpiarskiej i prześmiewczej potęgi natury i biologii, której jako jedynej nie da się oszukać przy pomocy najbardziej nawet wyrafinowanego sylogizmu?
Huelle nie opowiada się po żadnej ze stron sporu zdając się go zawieszać, ale pozostając wierny sympatii do swojego bohatera, który pod koniec powieści zakochuje się w Wandzie Pileckiej, polskim odpowiedniku Kławdii Chauchat z „Czarodziejskiej góry”.
Więc miłość, oczywiście miłość, „która porusza gwiazdy i świat”, ale bynajmniej nie jesteśmy zarażeni jej entuzjazmem, radością, optymizmem. Miłość ma bowiem rewers w postaci rozpaczy, przemijalnej urody tego świata.
Pory roku mijają łagodnie w powieści. Zima nie jest tutaj najważniejsza (jak u Manna). Najważniejsza jest jesień i jej łagodne, babie lato w październiku, moment słonecznej epifanii, kiedy świat na chwilę znów cieszy się światłem przed zimą, która przynosi ze sobą ciemność.
Na chwilę zdejmowane są szaliki, czapki, ciepłe kurtki, by zamienić się z letnimi marynarkami i koszulami.
Zima ma swój urok zawsze w przeciwstawieniu do przytulnego kąta mieszkania na ulicy Kasztanowej, w którym wesoło w piecu hula ogień, kiedy za oknem śnieżyca i ziąb. I pita herbata, zapalona lampa naftowa i dym cygar marki „Maria Mancini”.
Piękno jest jednak nie tylko po to, aby zachwycało, lecz wzbudza również refleksje natury egzystencjalnej:
A życie przyrównane do knota płonącej lampy? Człowiek, gdy boi się zgaśnięcia i ciemności, powinien sobie uświadomić, że po tym fakcie będzie jedynie to samo, co było przed zapalaniem lampy. Hans Castorp poczuł w sercu otuchę, ponieważ jego młodzieńcze zwątpienia okazywały się elementem większego mechanizmu, któremu dotąd ślepo ulegał. Lecz jeśli zaczynał rozumieć sam mechanizm?”
Bohater jest studentem Politechniki Gdańskiej, studiuje budowę maszyn i okrętów. Jego ścisły, nastawiony „praktycznie” umysł szuka empirycznego wyjaśnienia trudnej do uchwycenia pojęciowego materii świata, ale nie może uniknąć filozoficznego uogólnienia-bo życie pojęte tylko jako sprawdzalny mechanizm nie wystarcza.
Stąd znamienne jest u Castorpa poszukiwanie nieskończoności w matematycznych dowodach, czym budzi zgorszenie swojego profesora i śmiech innych studentów.
Huelle maluje swojego bohatera subtelną, malarską i poetycką kreską. Język Huellego jest konsekwentny i obrazowy. Nie ocenia też ani nie moralizuje, stara się być możliwie najbardziej neutralny i transparentny wobec swojego bohatera. Nie jest powiedziane bowiem, że Castorp jest potrzebny, że ma do spełnienia jakiekolwiek, ważne zadanie w życiu (założenie rodziny, przydatna praca). Jego istnienie polega na rozmyślaniu, piciu kawy i paleniu cygar.
Jest równie efemeryczne i niepraktyczne, jak świat, który powołuje do życia. Nie ma znaczenia uniwersalnego, jest zamknięte, własne, autoteliczne i nieprzeźroczyste dla innych. Jest samotne.
Castorpa mogłoby nie być, ale skoro już się pojawił? Czy wart jest języka, który go stwarza?
Czy i po tym języku nie pozostanie pustka bezkresnego morza, mgła i deszcz nad kapryśnym, burzowym Bałtykiem?
Jeżeli jest coś warte utrwalenia to właśnie to: nierozumiany margines, izolowane istnienie, które samo sobie wystarcza, dziwactwo, wybryk natury. Coś, co jest nieodłączną częścią bezdusznego świata i czego świat jakimś dziwnym trafem nie oddala, pozwala temu czemuś ocaleć. Choćby w ulotności, choćby w poezji białych obłoków i chmur:
Ależ, Mój Drogi, wsiadaj na swój przepiękny bicykl i niech na zawsze ta ulica należy już do Ciebie, chciałbym Cię widzieć codziennie, jak na błękitnym Wandererze suniesz Wielką Aleją, Ty-wirtualny, niczym magiczna krzywa Weierstrassa, nad którą suną zawsze te same obłoki znad Bałtyku”.
Powołanie do życia pustego świata wymaga odwagi. Życie w nim jeszcze większej. Podziwiajmy odwagę Hansa Castorpa, którego stworzył w swojej powieści Paweł Huelle.

Przypominam ten szkic po latach. Zmienione zdjęcie profilowe pochodzi z czasu, kiedy byłem z Ewelinką i jej rodzicami w Sandomierzu. Trochę wtedy kropiło. Myślałem wówczas o bohaterach "Widnokręgu" Wiesława Myśliwskiego, którego fabuła jest osadzona w Sandomierzu i  choć nazwa miasta nie pada tam ani razu, wszyscy wiedzą o jakie miejsce chodzi. Myślałem o Pannach Ponckich, o Smulce, o burmistrzu, o Piotrusiu, o Pawle, synu dorosłego Pana Piotra, mamie Piotrusia, o narzeczonej Piotrusia, Annie, o klasztorze na wzgórzu, o starych organach w klasztorze, na których uczyła się grać Anna. Pod parasolem myślałem o tym, jak tata Piotrusia radził mu, jak ma sobie zaplanować wypracowanie o deszczu zadane przez Pana Nauczyciela. Czasoprzestrzenie się nieco różnią: w szkicu o Castorpie Huellego widać nieco Gdańsk, ze zdjęcia spoziera Sandomierz. Nie różni się natomiast idea zakochiwania się w loci communes, małych, wciąż nieutraconych i wciąż odzyskiwanych miejscach pamięci. Stoję pod czarnym parasolem, pada deszcz, za chwilę przyjedziemy z powrotem do domu Ewelinki i zjemy smaczny obiad.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 46

Niestety ludzie pobożni, czytaj dewotki w szczególności, w tym kraju, czyli w Polsce, czyli nigdzie, są jednocześnie ludźmi przerażająco wrę...