Castorp choruje, podobnie jak Malte
Rilkego, chodzi po lekarzach, miewa gorączkę. Castorp ma swój
pokój na poddaszu. Tam ubiera się w bambosze i szlafrok, pije przy
tym kakao, przegryza rogalikami, pije herbatę. Castorp przeżywa
przygody. Na sopockim molo spotyka Wandę Pilecką, w której się
zakochuje. Towarzyszy mu późne, sierpniowe słońce, inni turyści,
plaża, leżaki, plażowicze ubrani w stroje w niebieskie paski. Więc
do pewnego stopnia oczywiście może być tutaj mowa o stylizacji.
Ale ta stylizacja jest równocześnie rodzajem poetyckiej kreacji.
Stary świat powołany do życia przez pisarza nabiera nowych, żywych
cech. Staje się jego światem, światem Pawła Huelle. Sanatorium w
Davos istnieje w Polsce, w Trójmieście, Sopot, Gdańsk, Gdynia,
wszędzie bezkresne morze, statki, białe mewy, holowniki. Więc
Huelle czyni swoje miejsce uniwersalnym „pomiędzy”,
dialogicznym, intertekstualnym(oczywiste jest nawiązanie do Grassa i
jego „Trylogii Gdańskiej”). Huelle nie ma jednak ambicji
powieści totalnej. To nie jest powieść o XX wieku w znaczeniu
ambicji naznaczenia jego ogromu ciężką, ołowianą, niemiecką
filozofią. To jest powieść o XX wieku, który „dzieje się” w
Polsce, tym najważniejszym dla Huellego fragmencie Polski, jego loci
communes.
Przygoda Castorpa staje się przygodą
Polaka, ale będzie zawsze przygodą określonego typu człowieka.
Osobnego, myślącego, posiadającego anachroniczne, niemodne w
świecie XXI wieku maniery, dandysa? Być może, ale nie jest to
dandysostwo ostentacyjne, nachalne i na pokaz. Postawa Castorpa
wynika naturalnie z jego uwarunkować psychicznych oraz
intelektualnych. On lubi samotność, herbatę, szlafrok i bambosze.
Lubi dobrą lekturę, którą mógłby się rozkoszować
intelektualnie, którą mógłby przeżywać emocjonalnie i którą
mógłby się wzruszyć. Bo też Castorpowi nieobce jest wzruszenie,
nawet w tym wymiarze elementarnym, naiwnym, jak zachwyt nad frazą w
książce, gorączkowe śledzenie losów swoich ulubionych,
powieściowych bohaterów.
Życie dla Castorpa ma kilka wymiarów
i warstw, jest cebulaste, palimpsestowe. Warstwy te nie występują
oddzielnie, ale na siebie się nakładają, nachodzą na siebie, pozostając nieodłączne, nierozdzielne. Więc wymiar praktyczny
życia (picie kakaa, kawy, jedzenie rogalików, palenie swoich
ulubionych cygar „Maria Mancini”) występuje nierozłącznie z
wymiarem filozoficznym. Dym z cygar, jego cudaczne, dymne mane tekel
fares w powietrzu, zawijasy i zakrętasy dymne, to wszystko tworzy
opowieść, której głównym bohaterem jest on: Hans Castorp. O co
chodzi w życiu Castorpa, o co chodzi w jego postaci? O to, że
Castorp żyje jednocześnie tworząc o swoim życiu opowieść. Jest
głównym protagonistą dramatu, który sam powołał do
(za)istnienia.
Więc w książce Huellego (jednej z
jego ostatnich), pojawia się nieuchronnie topos nierozdzielności
życia i sztuki. Życie jest sztuką a sztuka życiem, tak zdaje się
powiadać główny, powieściowy bohater autora zbioru opowiadań
„Byłem samotny i szczęśliwy”.
Filozoficzna, czy też ideowa warstwa
powieści: ta wydaje się dosyć ważna, choć pewnie nie
najważniejsza. Warto jeszcze zwrócić uwagę na piękną scenę, w
której dobitnie acz figlarnie i z humorem wyraża się napięcie
między naturą a kulturą. Castorp w trakcie swojej przejażdżki
rowerowej spotyka przywódcę bandy „Wolnych ptaków”, Willego,
który marzy o tym, by pić zsiadłe mleko od gospodarza, prosto od
krowy, spać pod gołym, czystym niebem, na zielonej trawie, by być
wolnym w znaczeniu zbratania się z przyrodą i życiem wraz z całą
jego niespodzianką, nieprzewidywalnością, zaskoczeniem, chwilą,
która trwa wiecznie, tym hic et nunc, które w myśl carpe diem,
powinno być wyzyskane do ostatka, maksymalnie.
Castorp, jako ostrożny, wyważony
intelektualista, nazywany w powieści Praktykiem, sceptycznie odnosi
się do tych „życiowych” mądrości, przedkładając sobie
dystans mędrca, którego właściwym żywiołem jest świat niczym
nieskrępowanej, a przez to wolnej myśli (nie muszącej przecież
niczego innego udowadniać poza sobą samą, jej istnienie to jest
ostateczny gwarant powodzenia projektu, któremu na imię życie).
Rychło więc udaje się rowerem do swojego przytulnego mieszkania,
na ulicę Kasztanową, gdzie uprzednio rozpaliwszy w piecyku, może
oddać się rozkoszy lektury, piciu herbaty i zaciągania się swoim
ulubionym cygarem marki „Maria Mancini”. Przedtem jednak wdaje
się w rozmowę... i ucieka.
„-Filozofia-powiedział
z ociąganiem Castorp-poszukuje prawdy. A wy? Spędzacie czas po
swojemu. To wszystko.
-Prawda-zaśmiał się
Willy- a cóż to jest takiego? Abstrakcja wymyślona w zaduchu
bibliotek! Nie potrzeba ksiąg, żeby ją odczuwać. Nigdy o tym nie
myślałeś?
(…) A kiedy doszło już
wreszcie do pożegnania, ucałował serdecznie Hansa Castorpa w oba
policzki i powiedział: „Na pewno spotkamy się któregoś dnia na
szlaku”.
Zdegustowany Praktyk nasz
przejechał sosnowym duktem do leśniczówki, a stamtąd skręcił w
drogę do wsi. Już za ostatnimi zabudowaniami Otomina poczuł ostre
bóle żołądka. Zatrzymał się, położył w trawie, by opanować
skurcze i straszne dźwięki, jakie wydobywały się z jego kiszek,
ale na próżno(...).
Czy nie widać w tym fragmencie
przeniesienia sporu z „Czarodziejskiej Góry” między
pryncypialnym, będącym śmiertelnie serio Naphtą, a radosnym,
otwartym oraz ironicznym Settembrinim? Czy nie widać również sporu
między klasyczną, korespondencyjną teorią prawdy, w której rzecz
przystaje do myśli, gdzie wszystko jest na swoim miejscu, ułożone,
uporządkowane, a przebiegłym, tricksterskim żonglowaniem „ruchliwą
armią metafor, metonimii, antropomorfizmów?”. Czy nie widać w
końcu sporu między życiem pojętym jako chaos, nieprzewidywalność,
wolność, anarchia, nieujarzmiony witalizm, a uporządkowaną,
racjonalną, uładzoną egzystencją, przywiązaną do form,
obyczajów, konwenansów?
Czy w końcu nie zostaje z domieszką
dosadnego, Rabelaisowskiego humoru unaoczniona znikomość poczynań
filozofów wobec zawsze kpiarskiej i prześmiewczej potęgi natury i
biologii, której jako jedynej nie da się oszukać przy pomocy
najbardziej nawet wyrafinowanego sylogizmu?
Huelle nie opowiada się po żadnej ze
stron sporu zdając się go zawieszać, ale pozostając wierny
sympatii do swojego bohatera, który pod koniec powieści zakochuje
się w Wandzie Pileckiej, polskim odpowiedniku Kławdii Chauchat z
„Czarodziejskiej góry”.
Więc miłość, oczywiście miłość,
„która porusza gwiazdy i świat”, ale bynajmniej nie jesteśmy
zarażeni jej entuzjazmem, radością, optymizmem. Miłość ma
bowiem rewers w postaci rozpaczy, przemijalnej urody tego świata.
Pory roku mijają łagodnie w powieści.
Zima nie jest tutaj najważniejsza (jak u Manna). Najważniejsza jest
jesień i jej łagodne, babie lato w październiku, moment słonecznej
epifanii, kiedy świat na chwilę znów cieszy się światłem przed
zimą, która przynosi ze sobą ciemność.
Na chwilę zdejmowane są szaliki,
czapki, ciepłe kurtki, by zamienić się z letnimi marynarkami i
koszulami.
Zima ma swój urok zawsze w
przeciwstawieniu do przytulnego kąta mieszkania na ulicy
Kasztanowej, w którym wesoło w piecu hula ogień, kiedy za oknem
śnieżyca i ziąb. I pita herbata, zapalona lampa naftowa i dym
cygar marki „Maria Mancini”.
Piękno jest jednak nie tylko po to,
aby zachwycało, lecz wzbudza również refleksje natury
egzystencjalnej:
„A życie przyrównane
do knota płonącej lampy? Człowiek, gdy boi się zgaśnięcia i
ciemności, powinien sobie uświadomić, że po tym fakcie będzie
jedynie to samo, co było przed zapalaniem lampy. Hans Castorp poczuł
w sercu otuchę, ponieważ jego młodzieńcze zwątpienia okazywały
się elementem większego mechanizmu, któremu dotąd ślepo ulegał.
Lecz jeśli zaczynał rozumieć sam mechanizm?”
Bohater jest studentem Politechniki
Gdańskiej, studiuje budowę maszyn i okrętów. Jego ścisły,
nastawiony „praktycznie” umysł szuka empirycznego wyjaśnienia
trudnej do uchwycenia pojęciowego materii świata, ale nie może
uniknąć filozoficznego uogólnienia-bo życie pojęte tylko jako
sprawdzalny mechanizm nie wystarcza.
Stąd znamienne jest u Castorpa
poszukiwanie nieskończoności w matematycznych dowodach, czym budzi
zgorszenie swojego profesora i śmiech innych studentów.
Huelle maluje swojego bohatera
subtelną, malarską i poetycką kreską. Język Huellego jest
konsekwentny i obrazowy. Nie ocenia też ani nie moralizuje, stara
się być możliwie najbardziej neutralny i transparentny wobec
swojego bohatera. Nie jest powiedziane bowiem, że Castorp jest
potrzebny, że ma do spełnienia jakiekolwiek, ważne zadanie w życiu
(założenie rodziny, przydatna praca). Jego istnienie polega na
rozmyślaniu, piciu kawy i paleniu cygar.
Jest równie efemeryczne i
niepraktyczne, jak świat, który powołuje do życia. Nie ma
znaczenia uniwersalnego, jest zamknięte, własne, autoteliczne i
nieprzeźroczyste dla innych. Jest samotne.
Castorpa mogłoby nie być, ale skoro
już się pojawił? Czy wart jest języka, który go stwarza?
Czy i po tym języku nie pozostanie
pustka bezkresnego morza, mgła i deszcz nad kapryśnym, burzowym
Bałtykiem?
Jeżeli jest coś warte utrwalenia to
właśnie to: nierozumiany margines, izolowane istnienie, które samo
sobie wystarcza, dziwactwo, wybryk natury. Coś, co jest nieodłączną
częścią bezdusznego świata i czego świat jakimś dziwnym trafem
nie oddala, pozwala temu czemuś ocaleć. Choćby w ulotności,
choćby w poezji białych obłoków i chmur:
„Ależ, Mój Drogi,
wsiadaj na swój przepiękny bicykl i niech na zawsze ta ulica należy
już do Ciebie, chciałbym Cię widzieć codziennie, jak na błękitnym
Wandererze suniesz Wielką Aleją, Ty-wirtualny, niczym magiczna
krzywa Weierstrassa, nad którą suną zawsze te same obłoki znad
Bałtyku”.
Powołanie do życia pustego świata
wymaga odwagi. Życie w nim jeszcze większej. Podziwiajmy odwagę
Hansa Castorpa, którego stworzył w swojej powieści Paweł Huelle.
Przypominam ten szkic po latach. Zmienione zdjęcie profilowe pochodzi z czasu, kiedy byłem z Ewelinką i jej rodzicami w Sandomierzu. Trochę wtedy kropiło. Myślałem wówczas o bohaterach "Widnokręgu" Wiesława Myśliwskiego, którego fabuła jest osadzona w Sandomierzu i choć nazwa miasta nie pada tam ani razu, wszyscy wiedzą o jakie miejsce chodzi. Myślałem o Pannach Ponckich, o Smulce, o burmistrzu, o Piotrusiu, o Pawle, synu dorosłego Pana Piotra, mamie Piotrusia, o narzeczonej Piotrusia, Annie, o klasztorze na wzgórzu, o starych organach w klasztorze, na których uczyła się grać Anna. Pod parasolem myślałem o tym, jak tata Piotrusia radził mu, jak ma sobie zaplanować wypracowanie o deszczu zadane przez Pana Nauczyciela. Czasoprzestrzenie się nieco różnią: w szkicu o Castorpie Huellego widać nieco Gdańsk, ze zdjęcia spoziera Sandomierz. Nie różni się natomiast idea zakochiwania się w loci communes, małych, wciąż nieutraconych i wciąż odzyskiwanych miejscach pamięci. Stoję pod czarnym parasolem, pada deszcz, za chwilę przyjedziemy z powrotem do domu Ewelinki i zjemy smaczny obiad.
Przypominam ten szkic po latach. Zmienione zdjęcie profilowe pochodzi z czasu, kiedy byłem z Ewelinką i jej rodzicami w Sandomierzu. Trochę wtedy kropiło. Myślałem wówczas o bohaterach "Widnokręgu" Wiesława Myśliwskiego, którego fabuła jest osadzona w Sandomierzu i choć nazwa miasta nie pada tam ani razu, wszyscy wiedzą o jakie miejsce chodzi. Myślałem o Pannach Ponckich, o Smulce, o burmistrzu, o Piotrusiu, o Pawle, synu dorosłego Pana Piotra, mamie Piotrusia, o narzeczonej Piotrusia, Annie, o klasztorze na wzgórzu, o starych organach w klasztorze, na których uczyła się grać Anna. Pod parasolem myślałem o tym, jak tata Piotrusia radził mu, jak ma sobie zaplanować wypracowanie o deszczu zadane przez Pana Nauczyciela. Czasoprzestrzenie się nieco różnią: w szkicu o Castorpie Huellego widać nieco Gdańsk, ze zdjęcia spoziera Sandomierz. Nie różni się natomiast idea zakochiwania się w loci communes, małych, wciąż nieutraconych i wciąż odzyskiwanych miejscach pamięci. Stoję pod czarnym parasolem, pada deszcz, za chwilę przyjedziemy z powrotem do domu Ewelinki i zjemy smaczny obiad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz