wtorek, 29 lipca 2014

Szukanie rytmu.

Dwie rzeczy w czasie się zbiegły. Na początek wklejam fragment z wczoraj o naszym, tarnowskim grabie. A potem przystąpię do rozważań dzisiejszych.

Grab.
Siła moja z Boga płynie. Dzisiaj byłem w Kościele na mszy świętej. Czemu ksiądz zdziwił się, że tak licznie przyszliśmy? Wierni, my wierni? Przecież msza święta co niedzielę to obowiązek. A ksiądz mądrze mówił, że również dar. To ważne. Ważny jeszcze jest grab w domu w Tarnowie, o którym opowiadał mnie mój tata. Ten rozłożysty, potężny, zielony, stuletni grab, który zawsze chronił nasz dom w Tarnowie przed złem, nieszczęściem, biedą. Teraz grab osłania mojego tatę przed prażącym słońcem, kiedy wygodnie leży na balkonie czytając książkę i paląc papierosa. Leży w cieniu rozłożystego, cienistego, zielonego, stuletniego graba. Dzisiaj w głębokiej nocy, na stoliczku nocnym gazeta codzienna, jakże przypomniała mi mój dom i zwyczaj kupowania gazet, mnóstwa gazet przez mojego tatę. Gazeta do śniadania, do obiadu, do kolacji. Ja również wtórowałem tacie w tym czytaniu przy posiłkach. Mama siedziała wówczas bez gazety, przy zupie, ale rychło dołączyła do nas w tym zwyczaju powszechnym siedzenia przy wspólnym stole, jedzenia rosołu w niedzielę i czytania świątecznej gazety, gazety weekendowej później i tak dalej. Siłą rzeczy, choć od polityki zawsze stroniłem jak mały, nastroszony borsuk, orientowałem się przynajmniej na poziomie elementarnym i przyzwoitym, choć moimi ulubionymi działami były zawsze kulturalny i religijny, mniej polityczny. Zmieniała się Polska, zmieniały się partie, ale grab, ten grab stuletni zielony, cienisty, wciąż ochraniał nasz dom w Tarnowie przed złem, nieszczęściem, biedą. Dzisiaj, w ten czas, kiedy nasza rodzina jest rozproszona po świecie, grab musiał szczególnie zewrzeć swoje grabie szyki, szczególnie się postarać i wybuchnął zielonością, cienistością, całą swoją stuletnią potęgą i ochrania mocno nasz dom, jak chyba nigdy do tej pory. Zwłaszcza, że w nieodległych państwach wybuchają strzały, szykują działa, giną niewinni ludzie, a świat milczy albo jest nieporadny jak dziecko.
Głupi świat, głupia Europa, coraz głupsza i coraz słabsza. To właśnie dlatego grab musi chronić i wybuchać szczególną potęgą, to właśnie dlatego nasz tarnowski grab musi nas z powrotem pozbierać w całość, całość wypełnioną Bogiem, niedzielnym rosołem, czytaniem gazet, całość, która siebie się nie boi i siebie się nie wstydzi. Grab chroni nasz dom.

Chciałbym ogarnąć całość, to mnie teraz istotnie nurtuje. Ta całość jest moim kosmosem wewnętrznym. Przy czym jest równocześnie zewnętrznością. Uwewnętrznioną zewnętrznością. Widzę kolory, widzę wiele barw, widzę sceny i obrazy. Na przykład dziewczęta w białych sukienkach, nad rzeką, które śmieją się i pryskają wodą siebie nawzajem, a potem jedna podchodzi z witką, gałęzią do takiego wioskowego Jasia i go smyrga po nosie, na to ten wstaje podniecony i goni ją, ale zupełnie udawanie, zupełnie bez przekonania, nie chce jej, ale chce przede wszystkim zaprezentować swoją samczą siłę, więc wychodzi na drzewo, potem schodzi, nie, zeskakuje z tego drzewa jednym, sprawnym susem i panience owej w białej sukience pokazuje równiutki rząd białych, lśniących zębów, które przegryzają z chrzęstem soczyste, świeże jabłko, świeżo zerwane z sadu, tak jak woda jest świeża i krystaliczna, tak zęby tego młodzieńca i jabłko które między zębami spoczywa tchną soczystością, świeżością, zielonością, jabłkowatością. Więc interesuje mnie to, co dzieje się w mojej świadomości. A tam, Panie, zupełne pomięszanie i wymięszanie elementów wszelakich, nie ma tam porządku w sensie zewnętrznym, ale istnieje, tak, istnieje, ukryty, głęboki i żelazny porządek wewnętrzny, który spaja te wszystkie moje elementy w jedną całość, nie mówię celowo jednorodną, ale właśnie: jedną, w swojej podzielności i rozproszeniu, jedną, skonsolidowaną, własną, moją, moją i jednocześnie świata i Wszechświata, tak jakbym za świat i Wszechświat szczególnie odpowiadał. Czyż nie jestem bowiem odpowiedzialny szczególnie za świat i Wszechświat? Czyż nie jest tak, że wiele a może nawet wszystko ode mnie zależy, czyż moja prywatność nie jest drogą dojścia do wielkiej, nieskończonej kosmiczności i czy to właśnie nie kosmiczność sama dyktuje mi te rytmy moje codzienne, rytmy jesienne, niedalekie przecież jesienne rytmy, kiedy będę podziwiał liście niedaleko miejsca, w którym mieszkam, kiedy Biblioteka Osiedlowa będzie szczególnie kwitła jesiennie, jak białe albatrosy nad morzem wielkim, błękitnym, głębokim. Jest bowiem we mnie jesień, szaruga, deszcz, powolne umieranie, odchodzenie, mamrotanie, leżenie bezsilnie w łóżku, albo też nie bezsilnie, tylko aktywnie, przemykając między kolejnymi stronami ksiąg jak mały, brązowy wróbelek i jednocześnie szary gołąb. Szary gołąb znaczenia i brązowy wróbelek bycia. Tak się toczy to i owo, zawieszony między jesienią a zimą, ciepłem przemijania a lodowatością jasności. Dekadentyzm oraz prawda, którą trzeba wykłuwać w boju. Nihilizm, przemijanie, śmierć, rozpacz, rozpasanie, taniec, oraz te białe, rycerskie, pewne etosu i miejmy nadzieję, że nie udawanej szlachetności prawdy, że koniecznie trzeba polec w boju, najlepiej za sprawę ogólną, bohaterską. I ten rytm jesienny, spokój, kiedy odwiedzam moją babkę i patrzę na jej mrówki, które jedzą szyneczkę i chlebek, i sikorki i ogród na dole, tak też nie ma podziału moi drodzy, nie ma tak naprawdę podziału, czemu, pytacie? Bo ciepło miesza się z zimnem i życie to jest tego ciepła i zimna w odpowiednich proporcjach wymięszanie i wymieszanie, bo też biel rycerska musi się zmieszać odpowiednio z jesiennością knajp, w których piję swoją rytualną kawę, a potem wódkę i palę papierosa, żeby się rozgrzać. I bez banałów proszę, że życie i filozofia, ach, dajcie spokój, Jerofiejew dlatego był genialny, że tyle pił i że tyle filozofował, u niego wódka i filozofia to jedno, podobnie jak u mnie życie i filozofia to jedno, inaczej: życie, literatura, filozofia, nie ma przepaści, wszystko zmieszane i zmięszane jak w jakimś magicznym kotle pełnym ziół.
Więc pewnie. Są we mnie lęki, drobne, coraz drobniejsze, dominuje potrzeba zapisania tego, utrwalenia, a nawet nie zapisania, tylko właśnie utrwalenia, tak, ja potrzebuję utrwalić, żeby, żebym nie zniknął całkiem, a przecież mnie nie ma, istnieje tylko moja świadomość, rozproszona, tak, rozproszona, jedna, podzielona, niepodzielna.
Zdaję lekturę ze świata. To wszystko, co robię, w zasadzie wszystko co robię jest zdawaniem lektury. Moje wizyty i rozmaite incydenty w biurze, odwiedziny tam i ówdzie, otóż, dzieje się we mnie i przede mną nieustający teatr świata, teatr księgi.
Bardzo dużo, wciąż niezwykle dużo się dzieje. Ogarnąć to można w kilku akapitach, rozwinąć w wiele, bardzo wiele pojedynczych książek. Księga wciąż się pisze, nie ma przerwy, księga jest pisana nieustająco, na jej kartach rozgrywają się poszczególne dramaty. Tragizm ludzkiego życia. Tragizm śmierci. Jabłko, które toczy się po drodze w przegniłej jesieni wśród jesiennych, mokrych od deszczu, zgniłych liści.
Panny w białych sukniach wciąż pryskają się wodą z rzeczki i wciąż się śmieją perliście. Jasiek leży na trawie i gryzie źdźbło słomy. Słońce w górze, leje się żar. Perlisty śmiech, gradobicie, chmury, panny schroniły się pod grabem. A potem kamienica w małym mieście. Rodzina. Ojciec, mama, syn. Jak to się stało, że tam akurat są? I jak to się stało, że ja akurat jestem tutaj? Pod grabem, daleko od deszczu, bliżej być może niepojętej tajemnicy ciała. Pada deszcz. Jutro niedziela. Czas iść na nabożeństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...