czwartek, 3 lipca 2014

Świetlisty Bunin. Impresja po lekturze zbioru opowiadań "Niegdyś".

Skończyłem czytać Bunina, opowiadania „Niegdyś”. Bardzo piękne, w ogóle nie ckliwe, ani nie sentymentalne, tam jest przeszłość, tradycja, trochę nostalgii podane bardzo uczciwie, przy tym swojsko, ja myślę, że Bunin mógł się uśmiechnąć, kiedy pijak sobie beknął albo pierdnął, jak ja się śmiałem dzisiaj, w tym krakowskim słońcu.
Tam, u Bunina, dużo zieleni, słońca, światła, dużo rozmaitych prac w polu, na roli, przy czym tam jest również targ, brązowe konie, wiosenna biel, handlarze, tam jest flakon wody kolońskiej, dużo natury, „senne pszczoły”, tam jest figurka i obrazek Matki Boskiej, tam jest nieprzerwany potok życia. Oczywiście to jedynie wybrane elementy, które sobie pozaznaczałem. Odniosłem wielką korzyść z tej lektury, powiem lepiej i ściślej: przede wszystkim z tej lektury wyniosłem wielką, nie tylko artystyczną (choć pewnie przede wszystkim), ale również moralną wartość. Chodzi o to , że ja się czegoś od Bunina nauczyłem, tej kreski malarskiej, ja się w Buninie odnalazłem właśnie przez tę malarską kreskę, Bunin jest tak naprawdę wielkim malarzem rosyjskiej prowincji, ale to za mało. Bo Bunin maluje przede wszystkim w kolorach metafizycznych, złotego, płynnego, sennego miodu pszczół, które zapylają kwiaty. Mnie się wydaje, że sen z jednej strony i pszczeli miód i ta zieleń i słońce i dużo pola gospodarskiego i dużo wolnej przestrzeni na tym polu i chłopi pracujący w polu i zwykli ludzie przy czynnościach gospodarskich, mnie się wydaje, że tam gdzieś wydarza się główny Bunin, ten malarz codziennej, rosyjskiej prowincji, ten malarz codzienności, głęboki malarz codzienności. Bunin jest malarzem i jednocześnie metafizykiem codzienności, przenika jej tkankę, ale właśnie na sposób metafizyczny, Bunin jest na antypodach nihilizmu, niszczenia, chociaż przecież w tych jego opowiadaniach sporo jest nostalgii, sporo jest też umierania, śmierci, którą mimo wszystko da się obłaskawić. Jak? Przez obrzęd, ściślej: wiejski obrządek. Baby gromadzące się przy zmarłym w czarnych chustach, ksiądz trzymający krzyż i hostię, Biblia przy łóżku umierającego, to wszystko są pewne emblematy śmierci, a raczej tego, co śmierć czyni ludzką, zwyczajną, po prostu oswojoną. Mówi się teraz często o „skandalu śmierci”, nic bardziej aporetycznego i sprzecznego, oksymoronicznego, słowo śmierć i słowo skandal wzajemnie się znoszą i wykluczają. Śmierć jest częścią życia u Bunina i z życia śmierć się bierze, ma źródło swoje w życiu, więc śmierć jest życiem tam i życie jest tam śmiercią, co by nie powiedzieć. A przede wszystkim, co trzeba koniecznie dodać, Bunin jest wielkim apologetą życia, przede wszystkim sławi uroki życia na wsi, za co ja go bardzo cenię, życie wiejskie jest wspaniałe i to nie ma nic wspólnego z naiwnym, snobistycznym często powrotem do natury. Chodzi o to, że wieś bardzo często sprzyja rozmyślaniom, medytacjom, kontemplacji chwil, przepływającego czasu, łapaniu tego czasu tak jak się łapie wróble, wrony, sikorki.
Więc Bunin jest też poetą rosyjskiego domu, ile tam, w tych opowiadaniach jest elementów domowych właśnie, ile czasu poświęca Bunin kontemplowaniu i wręcz rozkoszowaniu się urokami domowymi, tymi lampami, świecami naftowymi, stołem, obrusami, haftem i koronką, lichtarzami, narzutami, kanapami, sekretarzami. To przecież cały ja z moich wierszy, mniej lub bardziej udanych, ale przepraszam za tę dygresję. Idąc dalej, Bunin jest także poetą codzienności, on się po prostu światem zachwyca. I tutaj intuicja, świat Bunina to nie jest Nietzscheańska makieta, powierzchnia która jedynie samą siebie tłumaczy, czyli powierzchnię tłumaczy li tylko przez powierzchnię, ale świat Bunina, co ważne, ożywia i wręcz stwarza Duch Boży, który przenika wszystkie jego elementy, zarówno widzialne jak i niewidzialne, przy czym trzeba dodać i zauważyć, że u Bunina to, co widzialne z tym, co niewidzialne jest zrośnięte organicznie, po prostu senne pszczoły nad herbatą z miodem lipowym, ot co, to jest cała, niesamowita i niesamowicie głęboka metafizyka dnia codziennego, niesamowita metafizyka niewyczerpalnej głębi świata. Celowo używam tutaj słowa świat a nie słowa powierzchnia, świat jest bowiem słowem o wiele bardziej metafizycznym niż słowo powierzchnia, ponieważ powierzchnia odsyła od razu do czegoś, co nie jest stworzone, czegoś, co powstało samoistnie, czyli rodzaju przypadkowej, teatralnej makiety, niczego więcej. Natomiast świat, jak to się już utarło, odsyła do procesu stwarzania, tworzenia, długiego i żmudnego procesu stwarzania, jak te senne pszczoły nad herbatą z cytryną na werandzie pełnej dymu, białych pajęczyn, babiego lata. Więc stworzenie świata dzieje się przede wszystkim w metafizycznym, odwiecznym teraz, stworzenie świata zawsze implikuje pierwiastek ducha, który świat przenika i nadaje mu właściwy sens oraz kształt. Chodzi o to po prostu, że nie ma świata bez przenikającego ten świat ducha, jeżeli mówimy o świecie prawdziwym, trzeba dodać o przenikającym go duchu, mam nadzieję, że to jasno wyraziłem. U Bunina ten duch jest zawarty właśnie w elementach bardzo małych, drobnych, zwykłych drobiazgach codzienności, jak imbryk z herbatą, jak weranda, jak łóżko, słońce, zieleń, trawy, prace w polu. Tam właśnie najgłębiej przejawia się Boży Duch. Boży Duch przejawia się bowiem najpełniej w życiu, czyli w tym, co żywe. A przede wszystkim Duch Boży przejawia się w zwykłych ludziach, którzy zwyczajnie cieszą się z tego powodu, że żyją i to jest już naprawdę głęboko Boża postawa, a Bunin jest naprawdę głębokim chrześcijaninem, kiedy tę postawę postanawia utrwalić.
Chcę jeszcze napisać, że Bunin lubi to, co ja, czyli staruszki i staruszków. Tam ci staruszkowie są przedstawieni w sposób niebywale czuły, chce się z nimi zasiąść przed domem i posłuchać ich opowieści z kubkiem herbaty w dłoni, patrząc na kopcącą się fajkę opowiadającego dziwne i cudowne opowieści staruszka.
Ja się w Buninie bez reszty zakochałem. To genialny pisarz, przede wszystkim językowo, na bok odkładam te moje, ideowe treści, ale trzeba docenić przede wszystkim nieprawdopodobny, językowy kunszt, kunszt mistrzowskiej frazy. Ogromne wyczucie szczegółu, wrażliwość na konkret, wspomniana przeze mnie wybitna wrażliwość malarska, tworzą z Iwana Bunina, jednego z najciekawszych i najgłębszych malarzy rosyjskiej prowincji XX wieku, jacy kiedykolwiek się pojawili na kartach historii literatury. Bunin nie jest rosyjskim Faulknerem, bo mam wrażenie, że jest od Faulknera lepszy. Naszym, polskim Buninem, jest, i tutaj przyklaskuję Maciejowi Urbanowskiemu, Kazimierz Orłoś.
I niech tak na razie pozostanie.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...