Walsera
pożyczyłem z biblioteki osiedlowej. Czytałem przez święta
Wielkiej Nocy. Jak zwykle, czytałem jednocześnie wnikliwie i
nieuważnie. Lubię "Rodzeństwo Tanner", bo mnie się ta
książka kojarzy ze swojskością życia. Dużo w niej słońca,
małych cudów życia, drobiazgów, takich jak na przykład
porcelanowe filiżanki.
Walser
to dla mnie pisarz poniekąd „babciny”, miły jak kubek fajansowy
i porcelanowe figurki. Z drugiej strony jest to pisarz „ciężki”,
dbający szczególnie o język, przywiązujący wagę do wewnętrznej
logiki opowieści. „Willa pod Gwiazdą Wieczorną” to z kolei
opowieść nieco impresyjna i nieco poetycka, przy czym znowu trzeba
stwierdzić: Walserem kieruje nie rytm poety, ale rytm prozaika. Stąd
struktura jego opowieści powinna być rozpatrywana jako oparta na tym, co zewnętrzne a nie wewnętrzne. Wewnętrzną strukturę, strukturę głęboko
filozoficzno-poetycką posiadają niektóre, wybitne prace naukowe.
Na przykład praca Joanny Tokarskiej Bakir „Obraz osobliwy”, o
religijności ludowej bądź też praca Andrzeja Zawadzkiego
„Literatura a myśl słaba” o słabej ontologii Gianniego Vattimo
i Constantina Noiki, bądź też inne prace, choćby Heideggera,
pierwszy tom rozprawy o Nietzschem, bo drugi jest już nie do
strawienia. Wspomnieć tutaj również muszę o pracach Macieja
Urbanowskiego, mojego promotora, którego „Romans z Polską”
czytam obecnie.
Więc
mnie się wydaje, że to, co się dzieje u Walsera to jest
zewnętrzność pięknie opisana poprzez silny promień światła
wewnętrzności. Więc Walser to jest tego rodzaju prozaik, który do
pewnego stopnia jest formalistą, a pod pewnym kątem jest
poetą oraz impresjonistą. Wydaje mi się, że z tego napięcia między
dyscypliną formalną prozaika (zewnętrzność), a ukrytym
promieniem świetlnym poety (wewnętrzność), bierze się istotna
siła tego pisarstwa. Z tym, że jak mówię: „nie urwało mi jaj”
to pisarstwo, że tak powiem, istotnie nie przewierciło, były
momenty większego zachwytu, ale generalnie ja się chciałem z
nim zapoznać poprzez legendę psychiatryczną Roberta Walsera, który
podczas spaceru po alejkach sanatorium, nagle, najzwyczajniej w świecie umarł. Walser
urodził się w 15 kwietnia 1878 roku w Biel (kanon Bern), w
niemieckiej Szwajcarii, jak podaje autorka posłowia do „Willi pod
Gwiazdą Wieczorną”, Teresa Jętkiewicz. Od 1913 roku mniej więcej, borykał się z depresją i innymi problemami psychicznymi. W 1929
roku, jak podaje Jętkiewicz, „choroba nerwowa wybucha w bardzo
ostrej formie, pisarz popełnia zamach samobójczy, zostaje jednak
uratowany i umieszczony w sanatorium w Waldau koło Berna”. Tam
stopniowo odzyskuje siły, jednak w 1933 roku, choroba znów nawraca
i Walser znów trafia do sanatorium, gdzie już jest do śmierci.
Zmarł w dzień Bożego Narodzenia, 25 grudnia 1956 roku.
Te
wiadomości biograficzne, myślę, istotne, przytaczam za Teresą
Jętkiewicz. Dodać można i trzeba, że pisarstwo Walsera wpłynęło
istotnie na Kafkę, Kafka uważał Walsera, jak pisze Jętkiewicz,
„za swojego mistrza i poprzednika”.
Wszystko
to bardzo ciekawe w kontekście biograficznej legendy outsidera, buntownika i dziwaka.Walser przez
kobiety traktowany był raczej czule i z wyrozumieniem, jako
marzyciel i niegroźny dziwak, a nie „prawdziwy mężczyzna”, który
kobiecie i rodzinie potrafiłby zapewnić utrzymanie. Imał się
różnych, przygodnych, mniej lub bardziej poważnych zajęć,
niemniej to właśnie konsekwentne trzymanie się ścieżki, którą
otworzyła przed nim literatura, spowodowało, że przetrwał jako
pisarz, dodajmy, jeden z najciekawszych i największych pisarzy
języka niemieckiego.
Długo
by można pisać o powinowactwach obłędu i literatury. Zaczął
kiedyś Cesare Lombroso, pisząc „Geniusz i obłąkanie”. W literaturze
polskiej najbardziej przejmujące świadectwo to wielka, trzytomowa
powieść Krzysztonia „Obłęd”. Dodajmy, że nie do reszty
„egzystencjalna”, bo jednak silnie przesiąknięta ówczesną
atmosferą czasów komunistycznych, powieść, która jakby jest
apolityczną, bardzo ostrą reakcją, bo prowadzącą do psychozy
głównego bohatera, na bieżącą sytuacją polityczną, mówię
„apolityczną”, a przecież jednak w dużym stopniu jest ona
polityczna, kiedy pomyślimy o tym, jak ówczesny system tłamsił
wrażliwość i wzmagał reakcje lękowe i paranoidalne.
Więc
Walser to jeszcze jeden z tych „Galerników wrażliwości”, o
których pisała Maria Janion w słynnej, gdańskiej serii
„Transgresje”, które obok „Galerników” wydały jeszcze „Maski”, „Osoby” oraz "Dzieci". I wszystko to niezwykle ciekawe i
niezwykle bogate z antropologicznego punktu widzenia, kiedy spojrzymy
na literaturę przede wszystkim jako na swoistą manifestację
egzystencji, ale tego rodzaju, która nawet wtedy, kiedy lokuje się
na marginesie oficjalnego dyskursu, potrafi swoim spojrzeniem
uniwersalizującym objąć pewną całość. Mówię bowiem Walser, a
myślę szaleństwo, jako temat antropologicznie (i medycznie)
jeszcze nie do końca zbadany, jako obszar tajemniczy i zagadkowy, w
którym ujawnia się coś bardzo delikatnego i kruchego w człowieku,
jego olbrzymia, potencjalna wrażliwość, która nagle, kiedy pęka,
wybucha niekontrolowanym wylewem omamów, przywidzeń, majaków,
chorobowych złud, fantomów, masek, które od twarzy odklejają się.
Nie
przylega bowiem w szaleństwie język do ciała w sensie ścisłym, a
nawet więcej powiem: język ten całkowicie się od ciała (czyli
rozumu), odkleja. Sytuacje, które to odcięcie mogą wywołać to
nade wszystkie sytuacje podwyższonego stresu i ryzyka, których
krucha i delikatna psychika danej osoby, danego artysty, nie może
całkowicie udźwignąć uciekając od tego, co rzeczywiste w świat
(nie)rzeczywisty, całkowicie wymyślony, w którym na chwilę lepiej
jest i bezpieczniej, jednak to bezpieczeństwo i to „lepiej”,
jest pozorne, rana bowiem jeszcze szerzej otwiera się i z niej
wylewa się, wycieka, jasna, krystaliczna jak dusza wariata, a
jednocześnie z gruntu chora, woda obłędu.
Walser
jednak pisał wtedy, mniemamy (wiemy to), kiedy był zdrowy, silny,
życie z niego wylewało się na papier. W chwilach bowiem dłuższej
bądź krótszej remisji osoba psychicznie chora, może niekiedy
przenosić góry, burzyć świątynie i w trzy dni je odbudowywać,
innymi słowy ziarnko zostaje zasiane, a z tego ziarnka zielone
wyrastają i czerwone, wiosenne pędy, pędy umajone, które świat
czynią bliższym i bardziej swojskim, szczególnie na wiosnę i
szczególnie w jesieni. Wiosna bowiem i jesień, dwie intensywne pory
duszy. Ale i lato i zima. Ulubioną porą roku Walsera chyba jest
zima i jesień, pory, w których życie jako takie zamiera, chowa się
do swojej skorupy kamiennej i drewnianej, cicho odbywa swój post
zimowy i swój post jesienny, śpi sobie jak brązowy niedźwiedź w
swojej norze. Więc umarła pora, zima, podczas której biały, żywy
śnieg na polu a w domowym wnętrzu pali się cicho i przytulnie
kominek, buzuje wesoło ogień, bohaterowie Walsera ogrzewają się
przy tym ogniu i przeciw zimie, jak również w głębokiej jedności
z zimą, piją ciepłą herbatę z rumem.
Więc
wariat, osoba skromna prawdziwie, pokorna, cicha, potrzebująca nade
wszystko struktur bezpiecznych, gdzie swoje szaleństwo mogłaby
oswajać w cichości, mogłaby dajmy na to, robić na drutach (jeśli
to kobieta cierpi psychicznie) albo rąbać drewno (jeśli to
mężczyzna psychicznie niedomaga), bądź też, jak wielu wariatów
literatury, bezpieczeństwo znaleźć w swojej dziupli wymarzonej,
wymyślonej, gdzieś na obrzeżach państw, systemów, politycznych
struktur i po prostu cicho marzyć, pisać, dumać, pić kawę,
papierosa palić, a nade wszystko czytać, czytać, czytać.
Tajemnicze księgi, księgi tajemnicze tajemnicą piękna z
Biblioteki Osiedlowej pożyczać, aby cykl odnawialny, jak zwykle się
odnowił, aby powróciło całe, tajemnicze piękno świata, kiedy o
kolejnej, pożyczonej z Biblioteki Osiedlowej książce, wariat, ten
Don Kichot i Sancho Pansa w jednym, ten obłąkaniec swojej dziupli,
będzie pisał.
Więc
mnie się wydaje, że Walser to jest pisarz niezwykle istotny dla „szalonego” paradygmatu literatury, który
przecież jest tak obszerny i wielki, że nie ma potrzeby o nim
pisać, bo, co tu nie powiedzieć, wśród artystów, wycieczki w
wymiary „inne” były częste i często kończyły się również
dla literatury fiaskiem, bo jak Krzysztoń pisał „nie sposób
pisać w obłędzie”. Co innego natomiast, gdy mowa o pisarzu o
obłęd „wzbogaconym”, który do świata żywych powrócił i
świadectwo swojej podróży daje. Jak Krzysztoń właśnie, który
na ruinach i zgliszczach tego, co wybuchło wielkim płomieniem i
wypaliło się, pozostawiając popioły, zaczął budować ogromne
gmachy literackie. Ziarno obumarłe zaczęło znowu żyć.
Tak
też wydaje mi się, że choroba dla niektórych pisarzy jest wręcz
do pisania potrzebna, trzeba traktować ją jako zagadkowy dar od
losu czy Boga.
Tym
akcentem z nadziei zakończę na dzisiaj.
Trzeba czytać Walsera, bo Walser to pisarz dobry na te czasy, zarówno jako signum jak i rodzaj antidotum.
Trzeba czytać Walsera, bo Walser to pisarz dobry na te czasy, zarówno jako signum jak i rodzaj antidotum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz