Mam taką wrażliwość, której nawet ty nigdy nie miałeś – sąsiedzie – Adamie Mickiewiczu, którego widuję codziennie na balkonie podlewającego kwiatki, dzwoniącego do mnie codziennie o tej samej porze.
Czyni się większym od Mickiewicza, obetnijmy mu jaja.
Do Ani: nie znam jej, nie widzę jej, jest za mgłą.
Codziennie prała majtki i skarpetki Bartuli i nic, dosłownie nic nie
powiedziała.
Z nich zaś największy jest Piętniewicz.
Piętniewicz jesteś trochę leniwy. Chciałbyś już umrzeć i gonić po
gwiazdozbiorach jak młode lwiątko z twoimi kotami, tymczasem masz tutaj dużo
roboty jeszcze do wykonania, a ci się zwyczajnie nie chce. Na wszystko trzeba
zasłużyć, tymczasem ty najchętniej zbijałbyś bąki na łąkach niebieskich ciesząc
się wiekuistym szczęściem, o którym nawet nie wiesz, czym ono jest. Rację miał
wieszcz narodowy: „kto nie dotknął ziemi ni razu…”
Skazany zostałeś już tutaj na ziemi na wiekuiste męki za twój permanentny,
niefrasobliwy stosunek do życia. Idź do spowiedzi i to zaraz hultaju.
Nazywają cię człowiekiem koncyliacyjnym, a ty po prostu spierdalałeś gdzie
pieprz od rośnie od trudnych sytuacji.
Tak, idź, idź do Hani do szpitala, Ewa znów rozpłakała się…
Najpiękniejsze uzasadnienie, jakie usłyszałem: „Bo ja jestem kurwa Bob Dylan”.
Jaka jest granica między dawaniem a braniem? Bardzo cieniutka… Wysubtelnij się
proszę… Nie rań już proszę więcej Ewy…
Bez twoich przyjaciół zginąłbyś bracie jak ciotka w Czechach, ale widać tak
miało być.
Czy zależało ci bardziej na ludziach czy na sobie? Niepotrzebnie dzielisz włos
na czworo, nigdy się tego nie dowiesz, nigdy nie dowiesz się, czy aby
przypadkiem nie zabiłeś w tamte wakacje biedronki w Zwisie…
Bazgrzesz bracie to swoje pismo nieświęte, ale to wszystko już dawno napisał
Arystoteles w „Etyce Nikomachejskiej”.
Ci, którzy odważyli się mieć wyobraźnię: np. Gajusz Kwintus Czwarty, zwany
Wojciechem Kwintą. Najsłynniejszy kiwacz we Wszechświecie.