niedziela, 17 listopada 2024

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43

 Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga…

Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, doprowadza do wyjałowienia, polegającego na kompletnym braku spontanicznych odruchów – w tym przede wszystkim śmiechu. Albowiem, skoro wiem, co jest śmieszne, już się z tego nie śmieję; najwyżej wtóruję innym, nieświadomym, którzy jeszcze zachowali szczęśliwą niewinność – to owszem, poprawia humor – ów współśmiech, jakby zapominający o tym, że w środku jest się niebywale ponurym od rana do wieczora.

Od kilku dni nieustająco myślę o Wiktorii Bauer, oddając się na śniącej jawie zdrożnym obrazom.

Kiedy sobie uzmysłowimy, że nigdy tutaj nie będzie ani śmiesznie ani bajecznie i żadne, najbardziej nawet radykalne odwrócenie pojęć tego nie zmieni, stajemy przed wielką smutą, czyli przed światem, bo on nie tyle jest oparty na jakimś naprawialnym błędzie, co jest nienaprawialnym błędem. Żyć w tej kałuży odchodów do końca zasranego żywota jest heroizmem największym.

Oto Wasz król, na wysypisku śmieci, jedzony przez szczury, takiego króla chciałaś Polsko.

Książki o aniołach są trochę kretyńskie, z drugiej strony, co by po takim świecie, jedynie udupionym w materii zostało? Same truchła. To fantazja i marzenia w rzeczy samej powołują do życia rzeczy najistotniejsze, w tym miłość.

Ludzie, którzy zajmują się jedynie Bogiem, to okropne, zarozumiałe buce, ponieważ zajmują się rzekomo kimś najważniejszym w hierarchii, a skąd bucu wiesz, czy tam, po drugiej stronie, w ogóle jakieś hierarchie istnieją?

Dzięki temu, że jest hierarchia, nie ma nudy, to fatalne, ale prawdziwe. Cóż to byłby za świat, gdyby nie trzeba było nadskakiwać szefowi? W niebie pewnie też jest Szef, u nas zwany Bogiem, pewnie zwołuje anielskie rady, pewnie nasz świat, w każdym momencie, odbija się i przegląda w tamtym, jak w ruchomym, niewyraźnym lustrze migotliwej wody.

Podobno w coś trzeba wierzyć, a są przecież tacy, którzy nie wierzą w cudowność zaświatów, ale w zdobywany z mozołem chleb nasz powszedni, są smutni, ale prawdziwi, i być może dla tych przeznaczona jest największa nagroda.

To, co zbawia w jedyny, realny sposób to poczucie humoru i dystans do spraw tego świata – często niestety u ludzi wrażliwych szybko anihilowany wskutek przerażających wglądów i przenikliwości, która nie pozostawia żadnych złudzeń, że to i tamto do czegokolwiek sensownego prowadzi.



poniedziałek, 21 października 2024

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 42

Śnił mi się wczoraj prosty na pozór chłop z raną pod okiem: moja mama, czyli mój ojciec – tak myślałem we śnie.

Mój tata ma tak nieprawdopodobną, zaświatową intuicję, że na tamtym świecie będzie zapewne zwany złodziejem i szpiegiem, bo wykrada tajemnice, o których nie wolno mówić i który nigdy nie kładzie się spać, jako że tutaj chodzi spać nieprzyzwoicie wcześnie. Wańczyk, Wujek Wania, który działa w tych samych służbach, przyjaciel taty, już na niego czeka, ale nie tak prędko to i tamto nastąpi rzecz jasna. Najpierw trzeba byłoby wykitować, co oby nie nastąpiło zbyt prędko, bo „jest to piękny świat”, jak głosi nieśmiertelna Dezyderata.

Chcecie poznać język aniołów? Czytajcie masę książek i toczcie rozmowy do białego rana z ludźmi w czarnych chałatach. Chcecie pokazać rogi, czyli przystąpić do dobrej sprawy? Róbcie coś wbrew sobie, na co nie macie ochoty, a zostaniecie wzięci w poczet królów i książąt duszy.

Ofiarę można składać, ale nigdy z takim przekonaniem, że coś na niej zyskam – raczej z takim, że stracę wszystko, żeby czyjeś życie ocalić – jak Ojciec Kolbe w Oświęcimiu.

Czy język aniołów i ten nasz, ziemski różnią się od siebie? Nie, to są dwa równorzędne języki, które w odmienny sposób, mówią dokładnie o tym samym.

Kim jest anioł? To ktoś, kto codziennie, w nagrodę za swój trud, robi kupkę daną od Boga.

Czy na ziemi są anioły? Oczywiście, że tak bracie… Czasem trącają się w locie złośliwie skrzydłem, czasem w przestworzach ziemskich kochają się ze sobą. Kim oni są? To my bracie: Wieniu, Sieciech, Janek, Peyo – moi przyjaciele.

Największym aktem pychy i skurwysyństwem wobec Boga, jest samobójstwo, albowiem żyć to pokazywać ciągle rogi, czyli żyć wbrew przeciwnościom.

Jest wyjście poza język? Tak, do innego języka, ale to ciągle ten sam język, choć odmieniony.

Nie ufam biedronkom i muchom. Nawet bardziej biedronkom niż muchom, bo muchę można z czystym sumieniem zabić, a biedronkę już nie.

Konfrontacja awatarów bóstwa grozi deportacją.

Prawda o was jest taka, że należałoby was wszystkich, skurwysyny i dziwki, wybić co do nogi, bomba atomowa i totalna zagłada świata byłaby tutaj jedynym, możliwym rozwiązaniem przywracającym normalność. Zostają żywi jedynie poranieni. Nabierzcie ludzie w końcu pokory.

Zwis to podrzędna, żałosna speluna, w której parę niedouczonych, podrzędnych demonów, wypowiedziało wojnę Panu Bogu. Żałosne, śmieszne, straszne. Niech się te psy czołgają.

Po rozmowie z Anną Dymną wybiła godzina miłości, odgoń, odgoń, leć!












środa, 16 października 2024

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 41

 Jest jeszcze trzecie znaczenie słowa „Wiktoria”, nie jest to ani wygrana, ani przegrana… Coś trzeciego, nieokreślonego, Paszka zrozum, ja chciałem dobrze…


Idę do Paszki, gubiąc po drodze swoje zimowe fatałaszki…

Pan Bóg to wieczny i smutny kabareciarz, który nie zna słowa odpoczynek…

Tak bardzo chciałbym się zabawić…

Życiu tu o oto ziemskie, jest przeznaczone wyłącznie dla ludzi z poczuciem humoru. Zapewne doskonali anieli w ogóle nie potrafią się śmiać, bo muszą ciągle przestrzegać ichniejszego regulaminu. A ja wam powiadam: pierdolcie stronę formalną i regulaminy, żyjcie do końca na pełnej petardzie i pomagajcie sobie wzajemnie ile w waszej mocy.

Toczy się jakaś straszliwa walka w kosmosie o tę pipidówę tutaj. Ten skrawek niczego budził zawsze największe emocje w najdalszych galaktykach. I to zawsze przy tych cholernych obiadkach, kawkach, herbatkach, soczkach, papierochach i ewentualnie piwkach albo koniaczkach, albowiem główny projektant mody jest podobno obdarzony poczuciem humoru. Mnie ten cały galimatias przestał dzisiaj śmieszyć i najchętniej udałbym się na zasłużony urlop od wszystkiego, a nie mogę, trzeba tyrać.

Mama to Twój największy wróg, albowiem Bóg to Twój największy wróg i największy Przyjaciel zarazem – kocha, ale jest niezwykle wymagający.

Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy Wam przytakują: dzień dobry szefie, tak szefie, zrobić ci kawki szefie, a może lodzika? Z takiego świata należałoby jak najprędzej spierdalać, albowiem właściwą istotą życia jest przeszkoda: obstacle, nie mylić z obstrukcją.

Nie sam język i słowa kaleczą ludzi, ale ich ukryta intencja – ta jest albo diabelska albo boska… Rozpoznaj ją bracie i siostro i staraj się być wolny na ile to możliwe.

Wszyscy należymy do tego samego Boga: czy ziemianie czy kosmici, albowiem wszyscy jesteśmy kosmitami, czy tego chcemy, czy nie, nie należy się tego bać.

Pierwszym i ostatnim stopniem do piekła jest przeświadczenie o własnej racji. Na to chorują prawie wszyscy ziemianie.

I ślubuję ziemio, że nie opuszczę cię aż do śmierci, tak mi dopomóż Bóg.

Ludzie, którzy cierpią na zatwardzenie, są przeważnie niebywale toksyczni, ale to nie wina ich, ale ich piekielnej wrażliwości. Możliwość wypróżnienia jest największą nagrodą od Boga.
Jeśli istnieje jakiś Bóg, który nas tutaj dogląda, to jest to tylko Bóg dobrej, przyzwoitej kupki z rana bądź z wieczora.

Gdzie się chowa Pan Bóg na tym świecie? W ludziach bardzo zwyczajnych i jednocześnie bardzo mądrych. Bóstwo lubi też przywdziać strój wariata albo komika.






niedziela, 22 września 2024

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 40

 Usłyszeć niewidzialne? Domena schizofreników czy Aniołów?

To truizm, co powiem, ale to, co najciekawsze nigdy nie dzieje się w oficjalnym nurcie, ale zawsze na jego obrzeżach, marginesach. Najbardziej płodne poznawczo są szpitale psychiatryczne, jedyny warunek: słyszeć i widzieć.

Na czym polega odwrócony język? Uwierzcie mi, nikt z pyszałków nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział.

Pokazuję fucka wszystkim miglancom: mówię wam, że prawda i dobro któregoś dnia zwyciężą.

Dojrzałość polega na umiejętność włożenia odpowiedniej części siebie w odpowiednią szufladkę: na tym polega służba innym: na nieujawnianiu całego siebie.

Cieślak – Sokołowski kiedyś był mądry, potem zdebilał.

Czy Boga można stworzyć językiem? Wszystko można, ale to i tak bez sensu.

Najważniejsze to chronić równowagę w Kosmosie i wystrzegać się niepoczytalnych działań, czego ja notorycznie nie przestrzegam, unosząc się najczęściej pychą i narcyzmem.

Z ludźmi należy postępować bardzo delikatnie, bo są bardzo delikatni, ranliwi i krusi, naucz się tego durniu.

Henia interesuje wyłącznie po pierwsze prawda, a po drugie prawda międzyludzkich stosunków, nie potrafi w ogóle bawić się, jest ciągle w pracy.

Aby udowodnić swoją przewagę, można posunąć się nawet do zabójstwa: niestety gest to komiczny i ośmieszający rzekomego oprawcę – poczciwosza – prawdziwe, czyste wręcz zło jest bardzo spokojne i opanowane, a walka z nim wymaga żelaznej cierpliwości.

Jak pokonać Czarnego Pana? Czarny Pan wymaga nieustającej troski, miłości, adoracji – musisz mu zawsze przyznawać rację i to zawsze kosztem miłości własnej i prawdy, albowiem prawdą dysponuje jedynie Czarny Pan.

Lucyfer stoi na straży zasad fair play i czystości zasad gry, samemu rzecz jasna je łamiąc, bo jemu w końcu wolno. Jego rola jest tyleż pożyteczna, co niebezpieczna, bo swoimi działaniami, chcąc udowodnić swoje racje, bardzo często przeszkadza pewnym procesom, mającym na celu właśnie oczyszczenie pola gry z syfu.

Poważną słabością Lucyfera jest to, że jest wobec siebie bezkrytyczny, albowiem to on, czy jak kto woli ona, zawsze ma rację, bo to zapewne kobieta i zapewne matka, stąd komplementy przyjmuje, obelgi natomiast w niego w ogóle nie trafiają: nie da się obrazić przecież takiego światła…

Prawdziwe zwycięstwo odnoszą osobnicy, którzy mają wobec siebie dystans i poczucie humoru: Lucek jest wobec nich bezradny i najbardziej ich nienawidzi. Za to na swoją wędkę najchętniej łapie łasych na komplementy Narcyzów.

Czym jest Narcyzm? Jest bardzo poważną usterką i słabością ludzi zdolnych a nieco głupkowatych, infantylnych i niedojrzałych.

To jest takie proste: język nienawiści jest de facto językiem miłości – tak proste i jednocześnie trudne, jeśli nie niemożliwe dla wielu do zobaczenia. I w dodatku nieprawdziwe jak ta cała fatamorgana, w której żyjemy, kłócimy się i jesteśmy.

Dać się kaleczyć Lucyferowi i czynić z siebie ofiarę? Niestety takie są reguły gry tutaj, jego kaleczyć nie wolno, albowiem to on właśnie włada tym ojszczanym i obsranym pudełkiem, zwanym światem, zachowując w nim czystość, porządek, dyscyplinę i nie bójmy się tego powiedzieć: miłość.

Uwielbiam Miłosza, bo wierzył całym sobą i do najgłębszej głębi w tę pipidówę tutaj. Głupszego i jednocześnie bardziej szlachetnego trudno szukać.

Prawdziwa mądrość wyraża się zawsze w mówieniu i zajmowaniu się cudzym dziełem.

Gest Kamikadze jest zawsze narcystyczny, niczego on nie daje, niczego nie uwalnia, a jedynie wprowadza w jeszcze głębsze zniewolenie: owemu gestowi brak cierpliwości, pokory, taktu, kindersztuby i luzu, to gest beznadziejnej i zrozpaczonej miłości własnej.

Tu, na ziemi, jedynym sensownym zajęciem, jest dochodzenie do prawdy o tym, co nas otacza, jakkolwiek by ta prawda się nie jawiła: czy straszno czy śmiesznie, a może jedno i drugie, bo ów Jajcarz, który ten świat powołał do zaistnienia, był i jest jednocześnie Gościem o niezwykle głębokiej duszy. Ja takiej głębi nie posiadam, stąd moje nieustające kłopoty.

Czy Pan Bóg jest prosty? Zapewne bliski jest mu brak komplikacji rzeczy najprostszych, prosta piłka i gol. Natomiast prostakiem nie jest, jest bardzo uprzejmy, zbyt szanuje nadmierną mnogość rozmaitych uwikłań światowych oraz międzyludzkich, żeby się w owe wpierdalać jakąkolwiek przemocą.

Kim jest Lucyfer? Jest skazany na bycie najmądrzejszym, stąd żadna mądrość nie jest w stanie go wzruszyć, jedyne, co może to obmyślać chytry plan.

Pan Bóg najbardziej nas lubi widzieć, kiedy pracujemy i jeszcze sprawia nam owa praca przyjemność i jesteśmy z jej powodu szczęśliwi. Albowiem Jajcarz ów głęboki niczego nie pragnie tak bardzo jak naszego szczęścia i śmiechu do rozpuknięcia kiszek.

Ludzie sumienni a poczciwi nie lubią bardzo, jak ktoś zawadiacko szczerzy ryja i robi sobie jaja z największych świętości, wtedy na czubie wyrastają im rogi, bo co to to to to to …


Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 39

 Ten świat jest tak straszny i do cna popierdolony, że umrzeć za niego byłoby małym bohaterstwem i wolnościowym gestem ucieczki; prawdziwym bohaterstwem jest bowiem żyć w tym oceanie gówna i udawać, że wszystko jest w porządku.

Ludzie, którzy kochają ten świat dzielą się zgoła na dwa rodzaje: albo są zgoła niezwykle delikatni i krusi, albo wręcz przeciwnie: drapieżni i pałają żądzą dominacji. Owa nieustająca pogoń za rzekomym pięknem tego świata jest w rzeczy samej zakamuflowanym gestem niebywałej agresji wobec dzieła stwórcy: nigdy nie ufajcie podróżnikom.

Teraz zaczyna się prawdziwy proces otwierania ran: będzie bardzo boleć.

Bóg ma poczucie humoru, które śmieszy jedynie dobrych i poczciwych ludzi, ludzi prawdziwie inteligentnych ono zgoła nie śmieszy zbytnio.

Jeśli mi ktoś powie, że Bóg jest prosty i dobry, to mu nasikam na ten jego tępy ryj, albowiem to starzec wyjątkowo przebiegły i bardzo złośliwy, raczej dokuczający ludziom aniżeli ich miłujący.

Kiedy kilku cymbałów w Zwisie było pewnych, że mnie wychuja i kiedy ku swemu przerażeniu odkryli, że to ja wychujałem ich, posrali się ze strachu. Żałosna drobnica, która chciałaby podskoczyć, a nie potrafi i nigdy nie doskoczy.

Tylko człowiek prostolinijny i poczciwy uzna, że się tutaj pysznię.

Czym jest skromność? Skromność jest dosłownym ukazaniem swojej przewagi i narażeniem się na śmieszność, prawdziwa pycha zawsze siebie poniża.

Nigdy nie ufaj obdartusom i łachmaniarzom: to ludzie wyjątkowo zarozumiali.

Duża wiedza i biegłość w technicznym operowaniu pojęciami, zapewaniająca często profesurę, oznacza bardzo często głębinną tępotę.

Inteligencja to umiejętność szybkiego reagowania w sytuacjach beznadziejnych.

Czy trzeba mieć dobre serce, żeby kochać Boga? Wystarczy mieć serce myślące.

Czy istnieją ludzie głupi? Moim zdaniem są jedynie agresywni i zazdrośni, co oznacza właściwe imię głupoty.

Odwracanie głowy ze wstrętem od okrucieństwa, jest jeszcze większym okrucieństwem: trzeba się nim zachłysnąć, aby je oswoić.

Do tej pory prowadziłem spotkania z samymi durniami i naprowadzałem ich na moje intuicje, za co oni później byli chwaleni przez innych durniów na sali, którzy chwalili ich ogromną błyskotliwość i przenikliwość.

Nie chcę, żeby ktokolwiek przede mną klękał; wystarczy, że podetrze mi dupę na starość.

Znam wielu, którzy ciułają tę swoją pisaninę, dostają nagrody, są mili, grzeczni i jednocześnie pełni strachu: ich sukces nie należy do mnie.

Postawa wyższościowa zawsze wynika z lęku, nigdy z siły, nie obrażajcie się na tych, którzy patrzą na was ze wzgardą, albowiem boją się was.

Ludzie, którzy bardzo dobrze znają język i mechanizmy komunikacji, bardzo łatwo odróżnią prawdziwą troskę od fałszywej. Ta druga zawsze chroni tego, który ją wyraża i ta występuje niemal zawsze w tym zadziwiającym świecie.

Jeśli ktoś trąbi ciągle o ufności wobec Pana, to chyba postradał zmysły; ostatnim jegomościem, któremu chciałbym ufać, jest Bóg.

Kim jest Bóg? Obłąkany despota, który każe ci grać w obłąkaną grę na jego, obłąkanych prawach.
Wyjątkowo perfidna kanalia nienawidząca czegoś najpiękniejszego i najgłębszego: szczerości serca.

Czy Bóg kocha ludzi inteligentnych? On jedynie ich używa, aby sławili jego odwrócone dzieło. Miłość tutaj oznaczałaby nauczenie się zasad owego dzieła działania, czyli linijką po łapach, zawsze tak było. I nie ma za to żadnej nagrody, może jaka wata cukrowa w parku, tyle.

Czym różni się wobec tego Bóg od diabła? Jedynie wymiarem i długością szabli, ten drugi ma zawsze przykrótką, znamionującą falsyfikat, który dość łatwo rozpoznać.

Czym jest prawda międzyludzka? Niestety jedynie brakiem jakiejkolwiek konkluzji, który uspokaja pokornych a rozjusza pysznych.

Człowiek pyszny zawsze chciałby widzieć cel i wnioski, albowiem nie wie on, że te nigdy do niego należeć nie będą.

Właściwa linia rozumowania biegła niestety zawsze poza tekstami świętymi i kanonicznymi: one płoną teraz na pustyni, która jako taka oznacza swoją odwrotność i budzić może ogromne zaciekawienie szukających prawdy.

Prawdy niestety nie da się utożsamić z Bogiem, tak jak istnienia nie idzie utożsamić z nieistnieniem.

Marzę tylko o jednym: aby mnie zaaresztowali i abym nie musiał się już więcej wydurniać i udawać, że cokolwiek wiem.

Ateista to człowiek najczęściej inteligentny i dobry, zaprzeczający człowiekowi wierzącemu, który wiarę utożsamił z pudełkiem po czekoladkach z napisem „ja”.

Nie są niebezpieczni durnie, tych na swój sposób lubię; uciekam natomiast od przebranych za durniów, ci są wyjątkowo niebezpieczni i z łatwością robią w konia.

Fryzjerki, barmanki, sklepowe, bufetowe, salowe – to wszystko zawody najbezpieczniejsze, albowiem łatwo je poniżyć, czym poniżający wystawi świadectwo swojej otchłannej głupoty. Najtrudniej (pozornie rzecz jasna), poniżyć profesora, przez co to najbardziej zakompleksiona rasa na tym globie.

Tyle jest piękna na tym świecie, trzeba je zauważyć, a to znaczy nie bać się, przemoc jest zawsze komiczna, Putin występuje w cyrku. Hej! Język odwrócony znaczy tyle co język nieodwrócony, a na dzisiaj to tyle, słodziutkich snów.


sobota, 20 lipca 2024

Zabawa w powagę. Słowo o filmie "Zabierz mnie na księżyc"

Tydzień temu byłem na filmie pt. "Zabierz mnie na księżyc", film nowy, z tego roku, ze Scarlett Johansson w roli głównej, aktorką wybitną, która wsławiła się przede wszystkim znakomitymi rolami w filmach Woodego Allena. Fabuła jest dość prosta w sensie konstrukcyjnym i formalnym, choć jednocześnie zwraca uwagę skomplikowanie treściowe oraz filozoficzne tego filmu, co przy stylizacji na lekką komedię, jest dość zaskakujące. Oto mamy wyścig zbrojeń między USA a ZSRR, lata 60 te XX wieku w Stanach Zjednoczonych i zimną wojnę. W zakres tych zmagań wchodzą loty na księżyc i misja załogowa Apollo 11, którą koordynuje NASA. Nie lubię streszczać filmu, lecz wolę go problematyzować, zatem dodam, że dwie osie filozoficzne, które zauważam w "Zabierz mnie na księżyc", to napięcie między permanentnym wypowiadaniem kłamstwa (w rolę depozytariuszki tych treści wciela się główna bohaterka, grana przez Scarlett Johansson), a równie stałym trwaniu przy prawdzie (tę z kolei reprezentuje szef do spraw startów rakiet kosmicznych, grany przez Channinga Tatuma). Ów konflikt prawda - kłamstwo, który rzecz jasna okazuje się pozornym, wzmocniony jest przez kolejną parę przeciwieństw, to znaczy relację między kopią a oryginałem. Nie będę dalej rozwijał, co w filmie jest kopią, a co oryginałem, ponieważ to widz z łatwością sam odkryje, dodam jedynie, że oryginał bardzo silnie potrzebuje kopii (jak się okazuje w filmie), tak jak zresztą kopia jest niejako uzależniona od oryginału, jedno bez drugiego, parafrazując Miłosza, "istnieć nie ma siły". Owe dwie relacje są bliźniacze - główna bohaterka i główny bohater, choć wygrani na przeciwieństwach, potrzebują siebie jak spieczone upałem usta, łakną ożywczej, zimnej wody. Wniosek z tego, że prawdziwy fałszerz nie może obyć się bez swojego rewersu w postaci nieustającego źródła krystalicznej prawdy i vice versa - choć człowiek bezgranicznie prawdomówny, w gruncie rzeczy kłamstwo odrzuca, jednak i bez niego funkcjonować nie potrafi, albowiem warunkiem przetrwania w warunkach społecznych i światowych, jest nie może tyle umiejętność bezczelnego kłamania w żywe oczy, co efektywnego przysłaniania rozmaitych prawd bolesnych, które niczego innego przynieść rozmaitym ludziom nie mogą prócz przykrości i zgryzoty. Kłamie się zatem po to, by ocalić większą prawdę: to paradoks, o którym wiedzą wytrawni fałszerze i to oni, jak sądzę, w pierwszej kolejności zostaną zbawieni - niczym ten czarny kot, który w filmie to pojawiał się to znikał - a był żywym emblematem tajemnicy. Dodajmy, nic śmiertelnie serio tak naprawdę przetrwać nie może, bo byśmy się wszyscy zanudzili, dlatego odrobina lekkości wprowadzona w odwieczne, filozoficzne spory, nie tylko nie zawadzi, ale jest wręcz konieczna. Dodam, że film "Zabierz mnie na księżyc", co prawda arcydziełem nie jest (na pewno), ale to bardzo przyjemna w odbiorze lekka komedia na poważne tematy, a od kina widz nie powinien wiele więcej chcieć, gdyż, jak mawiał pewien znany rewolucjonista, jest kino "najważniejszą ze sztuk". 

czwartek, 11 lipca 2024

Proces i kara. Kilka zdań o filmie "Do granic".

 Wczoraj (środa), byłem z kolegami na filmie pt. "Do granic". Zmęczony wcześniejszą, długą wyprawą rowerową z Agnieszką (Agnes), przysypiałem na niektórych fragmentach filmu (notabene, po seansie spałem jak zabity), ale nie na tyle, by nie ogarnąć pewnej całości i z tejże całości niektóre elementy wydobyć, czym chcę się pokrótce podzielić. Otóż, nie streszczając fabuły filmu, nadmieniając jedynie, że jest to film bardzo mocno steatralizowany i w zasadzie mógłby być spektaklem, dodam jedynie, że cała akcja dzieje się na lotnisku, na którym dwójka hiszpańskich imigrantów, chce dostać się do Stanów Zjednoczonych. Cała akcja filmu polega na wielogodzinnym przesłuchaniu rzeczonej pary, której kontekstem literackim mógłby być "Proces" Franza Kafki. Oto w ich relacji nagle pojawiają się bruzdy, załamania, zabrudzenia, matactwa, kłamstwa i oszustwa - idące, co ważne, jedynie z męskiej strony przedstawiciela omawianego związku, gdy kobieta raczej jawi się jako wrażliwa, uczciwa, krystalicznie wręcz czysta, której intencje są transparentne. To mężczyzna jest cwaniakiem, oszustem, kłamcą, manipulatorem, żerującym na niewieściej słabości i chęci pomocy. Agenci na lotnisku, wykonując swoją pracę, przypominają jako żywo urzędników Sokratejskich, którzy metodą położniczą (maieutyczną), próbują wydobyć z tej relacji to, co ją naprawdę oświetla, a niestety oświetla ją najmocniej nie prawda, ale kłamstwo. Kłamstwo owo jednak nie przeszkadza, co pozwala wydobyć się prawdzie, której ekwiwalentem jest zaskakujące zakończenie filmu. Interpretuję je w sposób uproszczony i jednoznaczny: otóż gra, w której brała udział para bohaterów była nie na serio, choć urzędnicy miny mieli śmiertelne poważne a sposób wykonywania przez nich obowiązków nie był zbyt sympatyczny, co oczywiście jest eufemizmem. Ale ta mina śmiertelnie serio była chyba tylko po to, by wszystko skwitować żartobliwym gestem, który nie tylko, potocznie mówiąc, "robi sobie jaja" z owej pary, ale również z widza, chciwie jak gdyby wyczekującego nadejścia sprawiedliwości i słusznego wyroku. 
I tak jak w "Procesie" Kafki, nie wiemy tak naprawdę niczego o winie. Czy była wina w ogóle? A jeśli tak to po której ze stron? I czy w ogóle coś takiego jak wina istnieje? A może nie. Może nie ma żadnej winy, a jest jedynie, przepraszam, wino, które pić będą wszyscy "złoczyńcy", kiedy to i owo zostanie im przebaczone. Polecam gorąco ten filozoficzny moralitet z Kafkowskim przesłaniem koneserom X muzy spod znaku Kieślowskiego i Zanussiego. 

niedziela, 7 lipca 2024

Filmowy pyłek z nieba. O filmie Jutro będzie nasze

Byłem dzisiaj na filmie pt. "Jutro będzie nasze". Moja
samotność wypuściła chmurę dymu, albowiem przyjechałem samotnie na
nowym rowerze utulony w białym, papierosowym dymie. Białe ptaki
przelatywały przeze mnie na podobieństwo błyskawic, a żebracy podnosili
swoje odrapane dłonie prosząc o dodatkowe grosze. Wyjechałem wprost z
dymu w film o cudownej kobiecie, która dźwigała na swoich chudych
plecach dom. Mąż tańczył i bił ją, jakiż to był taniec czeluści
czarnej i czerwonej krwi, jakież odrapania, zadrapania, brud, uważajcie
proszę na złoczyńców, oszustów, złodziei, oni nigdy nie śpią i
podszywają się stale w swoich futrach, garbowanych skórach. A mąż ów,
wąsaty, garbował żonie skórę, a ona ciężko pracowała, aby utrzymać
wszystko w porządku należytym. Jakaż cudowna uroda tej aktorki,
płaczącej kotki. Chciałbym wniknąć w każdy por tego filmu, roztopić
się w każdym jego kadrze, jak w drobinkach papierosowego dymu. Chciałbym
przytulić płaczącą kotkę, niech ona się nie martwi, bo w końcu
sięgnie po swoje prawo i uderzy drapieżnego osła po pysku. Widziałem
same chmury, chmury prawdziwej wspólnoty, opartej na krzyżu, czyli
cierpieniu. A gdzie w tym radość? Czy po radość można sięgnąć? Ta
kobieta miała odwagę, za namową córki, sięgnęła swoją zaradną
bezradnością po rozwiązanie najlepsze, bo formalne, empiryczne,
sprawdzalne - prawo, aby być wolną. I te jej spacerki: robienie
zastrzyków starym ludziom, potem wizyta na targu na stoisku u
przyjaciółki i jej ukochanego męża, z którym nie doczekała się
niestety potomstwa, następnie gotowanie obiadu, przygotowywania do
zaręczyn córki. Stety, niestety, ten film był wołaniem o wolność
niemożliwą, wolność od toksycznej miłości, bo jaka miłość nie jest
toksyczna? Może taka, która nigdy nie wydarzyła się, albo wydarzyła
się bardzo dawno, w chmurze białego, papierosowego dymu, w nieodległym
kraju świętego marzenia. Tak, to film o możliwości spełniania marzeń,
pomimo pozornej niemożliwości doprowadzenia ich do skutku. Ale bliscy
pomagają zawsze, nawet wtedy, kiedy wydaje się, że tylko przeszkadzają.
Są siły mądrzejsze od nas, ale musimy im pomóc. Rzekłem zaklęty w
drogę powrotną przez Kraków, do swojej dziupli na ul. ks. Gurgacza.
Bardzo polecam ten film nie tylko dla świetnych, czarno białych zdjęć i
ujęć, nie tylko dla gry aktorskiej, i nie tylko dla atmosfery, ale
również, a może przede wszystkim dlatego, że dzięki takim filmom
powstaje pewna, biała wyrwa w rzeczywistości: niewinny wycinek nieba.
> 

środa, 22 maja 2024

Sadowa 7/37

Bułhakow pisze dalszą część „Mistrza i Małgorzaty”. Przy czym obecnie mieszka on w Polsce i nazywa się Michał Piętniewicz, dr Michał Piętniewicz. Powieść nie powstaje na papierze, lecz, jakby Waldek powiedział, w czasie rzeczywistym. Z ludzi wyłażą ich najskrytsze fantazje o nich samych, które starannie skrywali przed czartem, pomału stają się nadzy, wracają do Raju. To niestety chore z pewnego punktu widzenia i jak dotąd pisarza, ergo mnie, ta sytuacja nie dotknęła. Nie dotknęła też moich rodziców ani przyjaciół. Wszystkie rzecz jasna wątki, motywy, odnogi i rozgałęzienia, tej powstającej powieści, należą do Niego. Jestem jedynie marnym i miernym detektywem, który owe puzzle chce jakoś w całość poskładać, co oczywiście niemożliwe jest, więc pozostaje być po prostu przyzwoitym człowiekiem. Dodam takim, który swoje ma za uszami. Przez większy czas owych peregrynacji, byłem protagonistą tego święta, wcielając się kolejno w role Archanioła Michała, Jezusa, czy Ducha św… Owa infantylizacja spektaklu nie miała wymiaru intelektualnego i prawdziwie kreacyjnego, lecz raczej heroiczny, co było przeniesieniem z głębokiego dzieciństwa pierwszej opowieści mojej Mamy, do mnie skierowanej, o myśliwym co Czerwonego Kapturka uratował, mając rzecz jasna do pomocy dzielnego pomocnika Michałka. Pamiętam, że wtedy chciałem być co najmniej tym myśliwym. Moja uboga w gruncie rzeczy i zawsze narcystyczna fantazja, nie sprawiła, że chciałem być wilkiem, nie mówiąc o wielkiej, grubej babci, leżącej na łóżku. Chciałem być bohaterem. To, co doprowadziło świat i mnie, do pewnej, nowej sytuacji, o ile w ogóle ona jest nowa, bądź przynajmniej posiada znamiona czegoś nowego, to moja wyobraźnia literacka. Jej zawdzięczam to, co jest i to, czego nie ma, ergo świat w jego złożonej okazałości. A prawdziwym reżyserem, jest rzecz jasna On. Nazywali Go Jeszuą, potem zwali Jezusem, potem zaś Chrystusem, który w dziele zbawienia, posłużył się „inną owczarnią”, ergo paniami i panami z kosmosu, którzy robią nas, ziemian, w trąbę, jak chcą. Choć myślę, że dostał On jedynie do zaakceptowania scenariusz, gdyż naprawdę chichocze zza kulis Woland, ergo diabeł, prawdopodobnie , na warunki krakowskie przekładając, Zwisowy Waldek.  Pan Bóg, zaś, jak widać, chciał, abym miał poczucie humoru w stosunku do samego siebie, co z trudem mi przychodzi i zrobił ze mnie Mesjasza grafomanów. Rola owa jest trudna i przypomina jako żywo na wskroś altruistyczną pracę pielęgniarza w szpitalu, może nawet psychiatrycznym. Niemniej nie miałem i nie mam do czynienia nigdy z całkiem głupimi ludźmi dookoła siebie, samemu nie będąc ani do końca mądrym, ani skrajnym idiotą, zamieszkując obszary pograniczne. Być może w powieści owej, pisanej rzecz jasna, ręką kogo innego, zajmuję teren przygraniczny i jestem kimś, kogo określa się w „Mistrzu i Małgorzacie”, mianem mistrza, w tym wypadku ponurego gościa, mieszkającego niedaleko Hali Targowej w Krakowie, kupującego na tamtejszym targu jabłka i pomidory, który na swojej drodze spotyka wielu, dziwnych ludzi. Co więcej, żadnych z tych spotkań nie wyciąga wniosków. Zdaje się na przypływ i odpływ fali, w nadziei, że kiedyś wreszcie uzyska pełną swobodę wypowiedzi. Czasem, jako żywo, rzeczywistość mnie otaczająca, przypomina sen wariata, śniącego na jawie, w którym, jak w jakimś dziwnym konglomeracie, przeplatają się i zaplatają ze sobą, siły dobra i zła, Boga i diabła i tym podobnych hipostaz. Ja sam miewam co do siebie podejrzenia, że albo jestem jedynym żyjącym w tej cyrkowej trupiarni, albo już dawno umarłem, co niewesołe i będące prawdopodobnie karą za mój żywot bumelanta, jebaki i pijaka i teraz, do końca świata, będę się szwędał między Zwisem a Nienasyceniem w Krakowie, szukając odpowiedzi a znajdując kolejną, super infantylną marność, która jednak nie moim wymysłem jest do końca, lecz mojej zwichrowanej przecież od zarania, podświadomości. Nie jestem tym, kim chcę, a tym, kim jestem, a prawdopodobnie wykonuję mało atrakcyjny zawód pisarza. Co do Waldiego, tajemniczej postaci z Vis a Vis, miałem podejrzenia co do niego, że jest Chrystusem, jako, że anagram Waldemar Rusek, Jezus Chrystus, mógłby na to wskazywać, sami więc, Przyjaciele widzicie, że rozpiętość tej postaci, jest w mojej wyobraźni, zawsze dziecięcej, znaczna. Waldek nie tyle zbawia mnie, co zabawia i morduje, tak jak i reszta mojej artystycznej kompanii, która fajta ogonami na lewo i prawo, próbując mnie albo udupić, albo wręcz unicestwić. Ułożyłem bajeczkę, cholernie kretyńską, że jestem przez Waldiego, Chrystusa, mianowany Parakletem, czyli pocieszycielem, co jednak ma uzasadnienie owych, durnych zdarzeń, które mi ciągle przytrafiają, a co przypomina prowadzenie spotkania albo dla bardzo niszowej, albo zgoła odwrotnie, bardzo dużej publiczności, z nimi Dwoma, czy Trzema, albo Czterema: Panem Bogiem, Synem Bożym, Duchem św., Lucyferem i jeszcze dochodzi najczystsza Panienka, Maryja. Rzeczywistość i tak została (niestety), przemieniona, ludzie niestety pomarli, nawet nie wiedząc o tym i mamy cały spektakl, będący ciągiem dalszym snu jakiegoś wariata ze Zwisu, mieszkającego niedaleko Hali Targowej, poety Piętniewicza.










czwartek, 18 kwietnia 2024

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata.Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać z diabłem. Z ludem ciemnym gram w bardzo nieciekawą grę, najchętniej bym rozpierdolił to całe towarzystwo na cztery wiatry. Może mi ktoś wyjaśni, o co tutaj chodzi? Uważa, że jest większy od Chrystusa, całkowicie się pogubił, jest na wolności, a powinien być zapięty w szpitalne pasy. Jeśli uważasz, że środowisko wobec ciebie bracie, stosuje strategię gry, wysoce się mylisz, ono ciebie po prostu zlewa moczem ciepłym, dlatego sobie kompensujesz swoją szpitalną piżamkę rzekomą twoją mesjańskością, bo męskości w tobie na lekarstwo. Wielka, milcząca dziura świata, czekająca na moją śmierć jak na Paruzję, a naprzeciw niej ja z zapałką zamiast szabelki, jak myślisz drogi Watsonie, jaki będzie wynik tej zgoła niewinnej i nikomu nie szkodzącej potyczki? Walka o własną wybitność, kiedyś usłyszałem tę frazę – rzyg z ust pewnej, uczonej pani. Uśmierciłeś Mariolę draniu i znęcasz się notorycznie nad jej truchłem. Zobacz, to ten poeta – wariat, który gubi ciągle kapelusz jak głowę i uzdrawia w barach mlecznych panie bufetowe, znasz go? Oderwane zdania, myśli, a między nimi ścieżka cienia, kreska krwi. Bo królom był równy… Mogę nie pożyć już długo, żałowałem, że żyłem… „Życzę Ci, żebyś znalazł miłość”, mówiła do mnie ubiczowana, mokra od krwi Bernejo – obyś się nie myliła, Chrystusie. Panie Boże – Profesorze Bogusławie, wielkie mi razy zadajesz, trenujesz, ćwiczysz, glebisz, żeby ziarno w końcu w ziemię wrosło. Piętniewicz pokaż w końcu skrzydła, zarycz, a potem delikatnie osuń się na ziemię. Tak wykuwa się wielkość – Pomazańcowi Bożemu wiązać będą buty hufce anielskie. Tak bardzo chciałbym kochać – poczuć miąższ jej truskawkowych ust. Zakochiwałeś się zawsze w idei i zawsze miałeś rację, dopiero potem płakałeś zarzynany straszliwym bólem od środka. Gdyby o życiu literackim decydowali mężczyźni, nagrody zdobywałyby prawdziwe talenty, miast tych upudrowanych osłów z dużych ośrodków uniwersyteckich. Piszę krwią i gównem, padnijcie. Pierdolnę ci w twarz stara, przemądrzała, lewacka pizdo prawdą największą, bo Chrystusową, zesrasz się. Żadna mnie nie zechce, bo w życiu nie trzymałem młotka ani obcęgów w dłoni, pewnie dlatego, że mam je zaszyte w bandziochu, dlatego jestem, jaki jestem. Jestem prymitywem i brudasem, prymusów nie lubię. Bóg stworzył mnie do imentu pojebanym, ale Jemu ani mnie nie jest w związku z tym do śmiechu. Gdybym był zdrowy psychicznie, to by mnie w ogóle nie było, niczego bym nie stworzył. Moja relacja z Urbanowskim – wciąż sczytuje ze mnie swoją małość, dlatego notorycznie umniejsza mnie. Im więcej człowiek przeczytał, tym uważniej czyta ludzi i tym bardziej łaknie ciekawego towarzystwa – więcej takiego znajdziesz w dworcowych kiblach, parkach miejskich, poczekalniach, burdelach, spelunach, aniżeli na tych nie mających absolutnie niczego do powiedzenia uniwersytetach, czyli pralniach wysterylizowanej, wykastrowanej myśli – chór kastratów – pracownicy polonistyki UJ. Zanim Piętniewicz umrze, a już niedługo wykituje, to wam wszystkim wpierdoli, przysięgam. Zostanę pochowany w nikomu nieznanym miejscu pod jakimś drzewem, które osra pies – jedyny ślad mojej bytności tutaj. Zachowuj się, jesteś na przyjęciu u nobliwej Pani Profesor i podciągnij w końcu te gacie z dziurą na dupie. Odbijałeś się zawsze w tych wszystkich, elitarnych potworach jak kawałek sproszkowanego gówna – teraz kiedy podłożyłeś bombę pod ten przybytek, możesz spokojnie umrzeć, albowiem ładunek wysadzi i ciebie bracie. Czemu się tak naprawdę sprzeciwiasz? Światu, którzy tworzą ludzie, którzy coś potrafią, gdy ty sam niczego nie potrafisz i czujesz tylko nienawiść. Jaki ty genialny jesteś – cóż to znowu za fenomenalna umiejętność, nie umieć dotknąć siebie samego? Jedyną zasługą Szyny jest to, że nie zwraca na siebie uwagi, albowiem zarzucił mi on ongiś, że ciągle ja na siebie chcę ową zwrócić. Jam jest On – Archanioł Gabriel a imię moje 40 i 4, strzegę bram Edeńskiego Gmachu. Nie daj się zwieść językowi, nie daj się zwieść odbiciu, wiele przebiegłych a zarazem poczciwych kurew, udupiło ciebie na amen. Motywacja włożona w język i to, co poza językiem, na co nie masz wpływu, wielu frajerów, wiele frajerek jest po prostu skończonych w obrębie języka, choć ich motywacja jest oceaniczna. Ludzi pokornych interesuje świat zewnętrzny, mnie dialektyka niewidzialnego, dlatego pokorny nie jestem – pisarz to ten, który pisze o tym, że włożył rano gacie do pralki, ale że nie ma dla kogo ich uprać. Moja samotność przybija co rano Panu Bogu piątkę. Z ludźmi utalentowanymi nie ma sensu gadać, mają za dużo Boga w sobie. Masz skończoną matkę, nie miej jej za złe tego, że jest normalna i uznaje potrzebę konwencji. Jest szansa, że nie doceniasz Kiernejo, gdybyś umiał czytać ludzi, a ty ciągle o miotaczu ognia. Bo masz wielu, zbyt wielu przeciwników, ale kiedy rozsadzi cię wielkość, znikniesz. Szedłem przez dolinę, dookoła mnie latały kule i noże, ale jednak uchyliłeś się, ukłoniłeś się, zdjąłeś kapelutek przed starszą panią. Michał nie odchodź, co robisz, Michał nie skacz… Za dużo wariatów wykoncypowanych, za mało tych prawdziwych. Jesteś taki młody – stwarzasz przyrodę, zielone drzewo, niebo, liście mokre od deszczu – czarodzieju – aniele. Dlaczego wszyscy cię zostawili, a jak myślisz? Dyskretnie położyli ci rękawicę, czekają aż podniesiesz, bo niestety tego, co robisz zaakceptować nie mogą, jest ich bardzo dużo, są potężni, ale z jakiegoś powodu nie podejmują walki, z jakiegoś powodu boją się. Jak pokonać kogoś językiem konwencjonalnym? Ale cóż to za walka? Nudna potyczka na patyki… Ta prawdziwa ma za przeciwnika kosmos. Jam jest Mesjasz, Syn Boży, imię moje 40 i 4. Jesteś totalnie zatopiony Piętniewicz, ale przynajmniej nauczyłeś się pływać pod wodą. Piętniewicz, ty urzędniku od poezji – solidny, rzetelny, uczciwy, sumienny, ma zawsze porządek w papierach, zawsze przygotowany pracownik poetyckiego biura, nie dziwota, że nikogo nie obchodzisz, świat potrzebuje luzu i zabawy, a ty masz kij w tyłku. Podobno jestem schizofrenikiem… Mogę być kimkolwiek zechcecie, mogę być gejem, lesbijką, baletnicą, obojnakiem i dziwką – zagram cokolwiek zechcecie, albowiem wpojono mi od dziecka posłuszeństwo. Co powinien posiadać krytyk literacki? Przydałby mu się jednodniowy zarost. Czemu wciąż jestem smutnym, samotnym ptakiem z podkulonym dziobem, z przemokłymi piórami, odpowiedz mi Panie Jezu?  Odpowiem ci: doceń to jak żyłeś do tej pory, a ja docenię Ciebie, na razie niczym się nie przejmuj, kochaj źródło zaranne, śpiew ptaka o poranku, pokochaj swoją przytulną norę, twoje rytuały, nawet swoje rany – i to jak ranią ciebie ci, którzy chcą ciebie zranić, nie odpowiadaj, nie walcz, idź wyprostowany i dumny, kocham Cię.

Cóż znaczy słowo miłość? Niektórzy, głównie ci intelektualni, mylą ją niestety z konwencją, formą, językiem i tymi podobnymi chujowiznami a miłość jest czynem zawsze. Nie umiem zbyt dobrze zdefiniować słowa lewak ani prawak – zdaje się chodzi o to, że jedni drugim zarzucają tę samą toksynę. Kiedy obecna władza wsadzi mnie do pierdla, poczytam to sobie za zaszczyt, nie cierpię durniów, co to rzekomą szlachetnością intencji, pokrywają śmierdzące jajo własnego interesu, ohydę, gówno, okazuje się, również można upudrować. Pewnego dnia jakiś idiota, ergo politycznie poprawny gentleman, przyfasoli mi w mordę za „lewacką pizdę”, będzie święcie oburzony i dumny, że broni jedynie słusznej sprawy. Przestańcie w końcu kneblować sobie gęby, bracia moi, siostry moje, słowo najbardziej rani, kiedy strzelają nim rzekomi uzdrawiacze – bardzo biegli, do tego zakłamani do imentu snajperzy. O co chodzi w tak zwanym władaniu bronią języka? Jedni powiadają: nie miej zaufania, słowa kłamią, to pretensjonalne osły. Drudzy z kolei szepczą cichutko: pisz, co ci na sercu leży: to poczciwi głupcy. Zawsze bowiem chodzi o to, by dla dobra tzw. artystycznej sprawy wbić kij w mrowisko, celowo, może nieładnie sprowokować, a potem kopczyk ów pieczołowicie poskładać, by zadowolić mądrych i łzy u niewiast wywołać. Po cóż zdobywać kobietę? Czyń to bracie ze zwykłej ciekawości poznawczej, nie musisz tej sztuki nawet dobrze opanować, po prostu bądź ciekaw, to wystarczy. Nosa nie wyściubisz ze swojej nory, a jeśli już wyściubisz, to obrywasz i się obsrywasz, coś tu musi być ewidentnie diabłem podszyte, jeśli nie ty, to kto? Sufler: nie gadaj, milcz najczęściej, opanujesz srakę, kiedy sraka w relacjach dominuje (a najczęściej ona jest ową nicią przerwaną). Nie jestem naukowcem, szans nie mam wśród naukowców, oni mi zaraz, że to nie falsyfikowalne, a ja, że nie wiem, nie znam się, jedynie obserwacje poczynam. Mój rozpisany na wiele części (zamierzenie), wyimkowy poemat, będzie miał dużo momentów słabych i nazbyt rozwlekłych, ale w nich właśnie upatruję szansy na arcydzieło. Kto pisze lepiej niż Piętniewicz? Nikt nie pisze lepiej niż Piętniewicz, bo Piętniewicz wcale dobrze nie pisze, on pisze jedynie w sposób niemożliwy do podrobienia. Ów Piętniewicz zbyt dobrze zna mechanizmy komunikacji i nazbyt rozwiniętą ma intuicję międzyludzką, abyście go po prostu zwykłym megalomanem ogłosili. Jakie to w sumie banalne i pretensjonalne, mówić o sobie w trzeciej osobie i jeszcze używając do tego nazwiska. Tyleż w sobie mam mieszkańców, taką armią dowodzę, ale w ogóle nie zwyciężam, gdyż do boju nie idę, jestem notorycznym pacyfistą, poza tym nie lubię tłoku. Najtrudniejszy był dla mnie zawsze język relacji międzyludzkich, gdyż od początku język skonwencjonalizowany nie tyle trudność mi sprawiał, co przyjemność. Byli tacy goście i są oni dalej, co się w pokoju zamykają i podobno piszą, ale oni nie piszą, oni przepisują. Co nie znaczy, że literatura odkryciem jakimkolwiek bądź jest, opisem czy terapią, drogą życia, czy pisaniem samym, czymś nawet, co pomaga żyć – ona winna być miłością. Pamiętam: najbardziej przejmujący był dla mnie zawsze płacz Ewelinki: jej łzy na mój mrok spadały, a ja osuwałem się w ten mrok. Lewy żartowniś Urbanowski, co riposty żadnej nie potrafi wystosować , w gruncie rzeczy nieciekawa postać, albowiem poczciwość jego niby, ma zawsze posmak kwaskowaty mocno i nieco mdlący. Wyuczył się jadu używać, bytując wśród samych gadów. Owo naprawianie świata, które tutaj czynię – w gruncie rzeczy nie wiem po co to czynię, gdyż ciężko siebie za wzór czegokolwiek postawić. Jest jeszcze szansa, że zostanę świętym, albowiem ci zacni mężowie, nie tyle z Panem Bogiem całe życie rozmawiali, co z diabłem walczyli. Pragnienie sukcesu za wszelką cenę jest do cna kretyniczne, ale ono jest właśnie wpisane w moją naturę. Moja propozycja: przestańcie udawać, że nie chce wam się pierdzieć, pierdnijcie, bądźcie naturalni, a język wasz i opowieść wasza ożyją. Nieskończoność, którą w sobie dźwigasz, służy ci jako narzędzie do różnych popisów, czym wkurwiać możesz, ale z drugiej strony nie twoja wina, że ją dźwigasz, dlatego zawsze będziesz cierpieć i ty bracie i ci, co towarzyszą tobie. Ci, którzy opanowali sztukę władania językiem na jego wielu poziomach, najczęściej wypowiadają zdania kretyńskie i proste, z czego rozmówcy wyrobieni literacko, doskonale zdają sobie sprawą – przyjmując cios jak podarunek. Masa opanowała ograniczoną ilość schematów i kalek komunikacyjnych, ale nie wie ona dwóch rzeczy: po pierwsze jak tym skutecznie ukłuć, a po drugie, co ich ukuło, a pierwsze jest zwykle wynikiem drugiego, stąd milczą, obrażają się, wycofują, co bardziej sfrustrowani spuszczają wpierdol, a ci delikatniejsi w obyciu lądują w szpitalach psychiatrycznych. Kobiety zawsze najbardziej kochały siłę, bowiem tylko siła jest w stanie wyprowadzić na świat potwora, którego zawsze będzie kochać bezgranicznie i chronić – to jedyny cel siły – jej słabość.


















czwartek, 11 kwietnia 2024

Wyimek _ Poemat nowy

To dziwne, nawet nie zdajemy sobie sprawy, że każdy, dosłownie każdy dzień jest prezentem od Boga i może on być ostatnim nie tylko dla nas, to pal licho, mała strata, ale dla naszych bliskich, dla tych, których naprawdę kochamy. Kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, są twarde i elastyczne, mężczyźni są z reguły o wiele bardziej delikatni, poza tym to kobiety są odpowiedzialne za cały ten cyrk, który mamy. To im zawdzięczamy świat ów. Niektórzy mówią o życiu, jak o wspaniałej przygodzie. Ale cóż to za przygoda, która prawie zawsze kończy się albo mniejszym albo większym rozczarowaniem. Jedyne jeszcze, co uratować może, to wakacje i świecące słońce, ale i ono nie pomoże, kiedy baba opuściła i pozostaje jedynie jeżdżenie co roku do Kątów Rybackich na samotny wojaż.Księża, zakonnicy, nie daj Boże biskupi, prezebiterzy, diakoni i cała reszta – z tego urzędu mają specjalny przywilej, aby mówić, co Bóg lubi jeść na śniadanie, co na obiad a co na kolację i o której godzinie chodzi spać – skrzętni i skrupulatni biografowie Absolutu. Zastanawiam się, ile ten z punktu widzenia logicznego, nie bójmy się powiedzieć, wielki absurd, jeszcze potrwa. Najpoważniejsza w tym wszystkim rzecz: uwierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa i czytać ciągle Pismo św. i przestać słuchać tej całej klechowni.Podobno jest taka cierpienia granica, za którą się szczęście wielkie zaczyna, ale od czego to zależy, Bóg jeden wie, prawdopodobnie od naszej pracy, która przeważnie nie zostaje doceniona. Nic bardziej nie powoduje we mnie odruchu wymiotnego, aniżeli polityka, ale to właśnie przez tych, co się ową zajmują, jestem najbardziej lubiany… Być może dlatego, że gdyby tylko tacy jak ja żyli na tej planecie pełnej łez i krwi, mielibyśmy raj. Znam jednego wybitnie utalentowanego profesora, który schronił się do pewnej placówki i udaje debila, uznał, że to najlepsze rozwiązanie, biorąc pod uwagę okoliczności powyższe. Trwa walka kobiet z mężczyznami, wynik jest z góry przesądzony, babony są nie do zdarcia, nawet po śmierci. Po kilkudziesięciu latach nieudanego pożycia małżeńskiego (bo udane pożycie małżeńskie nie istnieje), prof. W złożył mi w sposób zaowalowany propozycję homoseksualną, którą rzecz jasna zignorowałem. Wobec mojej osoby mogą być stosowane strategie albo zupełnego otwarcia i spowiedzi albo milczenia: obie są w gruncie rzeczy podyktowane tym samym odruchem zaufania. Piętniewicz, może i jesteś pojebany, ale w gruncie rzeczy jesteś najnormalniejszy z tej całej wycieczki w wesołym autobusie. Chuj, że nikt Ciebie nie zauważył, najpierw była to Ewelinka, która kopnęła Ciebie w dupę, potem był to alkoholik – jąkała Waldek, więc w rzeczy samej możesz o sobie mówić, jako o człowieku sukcesu i bić sobie brawo, najlepiej bijąc konia… Będę miał wesoły żywot z Kiernejo: wszędzie kotki, pieski, papużki, wesoły żywot szalonego naukowca. Dla jakiejś garsteczki to, co robię, jest ważne, ale marzenie o pociągnięciu ze sobą milionów jest nierealne, albowiem miliony nie myślą, tylko podążają za tłumem. Smutno mi kurwa po śmierci Żurakowskiego, to był jedyny mądry człowiek, jakiego znałem. A już minęło kilka lat, rozjebał mi się związek, przestałem pić, odchodzą ludzie z mojej przestrzeni, nie przybywa nowych. Dlaczego wiersze swe za bezcen oddaję na pchlim targu? Albowiem uwielbiam ostentację, która dodam, nikogo już ani grzeje ni ziębi. Jestem zbyt dowcipny na to, aby posiadać prawdziwe poczucie humoru. Piętniewicza nikt nie lubi, bo większość tych pierdół i safanduł pozbawiona jest talentu. Gdybym nazywał się Kopkiewicz, byłbym  jedynie bardzo zdolnym, na wskroś polskim i na wskroś zlewaczałym literaturoznawcą. Nazwisko Piętniewicz niesie ze sobą zbawienny gwarant nieistnienia, gdyż albo od wszystkich głupszy jestem albo od wszystkich mądrzejszy, albo jedno i drugie naraz, co jest możliwe jedynie u poety. Nazwisko Kunz z kolei to świetne, wybitne wręcz nazwisko dla uczonego. W momencie, kiedy w kimś się odbijasz i odbicie owo stawia ciebie w rzekomej prawdzie, najczęściej podyktowanej przez rzekome prawidła tego, obiektywne, pierdol takie odbicie, bo tamte panie i tamci panowie, nigdy tobie nie pozwolą być sobą, albowiem na gębach mają jeden tylko postulat: różnorodności, co oznacza zawsze de facto zastygnięcie w jednej, osądzającej, wyższościowej pozie. Stanowczo zbyt wiele zawodów doświadczyłem i nazbyt wiele ran mi zadano, abym teraz mógł być zdrowy. Mam jakąś skurwysyńską intuicję co do ludzi i towarzyszącą jej, równie skurwysyńską słabość, która najczęściej czyni mnie biernym bądź wydurniającym się.Od momentu katastrofy życiowej, czyli rozstania z Ewelinką, skazany jestem na Waldka, który najprawdopodobniej ze swoim, równie ściemniającym co on, kolegą Andrzejem, dawno nie żyją. Zresztą wielu w Zwisie jest takich – wyglądających pojebanie młodo jak na swój bardzo niekiedy zaawansowany wiek. Jak któryś z tego przyczółku diabła uczciwie umrze, wystawiają mu huczny pogrzeb, okraszony równie huczną stypą. Waldek do dzisiaj robi mi różne psikusy, jestem wobec nich bezradny, bo ja stety czy niestety, żyję jednak i cholera, zmieniam się  w czasie, starzeję, co nie może zabić jednak we mnie wewnętrznego, zmasakrowanego zresztą przez różne okoliczności życiowe, dziecka. Czymże jest mądrość, którą tak kocham i której tak potrzebuję, jeśli nie wyrastaniem wprost z ziemi albo trudem cierpliwego oracza? Moja żywotność, obawiam się, wyrasta wprost z nieba, dlatego jedynie mogę mniej lub bardziej udolnie naśladować mędrców trud, ale nigdy nie będę tacy jak oni, albowiem nie w mojej naturze leży bycie mędrcem. Nigdy za ziemią prawdziwie nie tęskniłem, nigdy ziemi prawdziwie nie kochałem, ziemi jedynie pragnąłem i uparcie, notorycznie jej pożądałem, mając w siebie wpisaną tęsknotę najistotniejszą: za prawdziwym niebem, za prawdziwą miłością, która jednak, co tu nie kryć, aby być prawdziwą, musi z ziemi stety czy niestety wyrosnąć. To mój błąd podstawowy: że w życiu ziemskim wektor chcę odwrócić, co jest niemożliwością i kretynizmem, dlatego zapewne na drodze swej spotkałem wielu figlarzy, którym w smak taka zabawa, wypełniająca ich realną nudę. Powiedzieć, że człowiek drugi jest tajemnicą, to nic nie powiedzieć, powiedzieć, że czegoś nie ujawnia, to niczego nie ujawnić, powiedzieć, że ktoś się dobrze czuje w tym bądź tamtym towarzystwie, to minimalnie przybliżyć się do jego sytuacji. Prowadzić rozmowy głębokie? Nie od dziś wiadomo, że pisarz ma gębę zamkniętą na kłódkę i może jedynie tam czarodziejski pyłek rozsiać, bądź tam kwiatuszka zasadzić, czy gdzieindziej wyprowadzić pieska na spacer, tyle może, więcej nie może, bo mu regulamin jego powołania, służby, pracy zabraniają, albowiem mając czarny pas w komunikacji, najlepiej zrobi, gdy nic nie będzie robił. Między ludźmi rzecz jasna, bo w swojej celi i burdeliku swym zacisznym, niech gusła swe odprawia, ku pokrzepieniu choćby jednego, zdruzgotanego serca. Pisarze spotykają się głównie po to, aby się nie spotkać, rozmawiają w tym w celu, aby się nie rozmówić. Pisarz żyje w pierdlu swej nadświadomości językowej – bardziej zsocjalizowani są więźniowie, którzy zamieszkują rzeczywiste pierdle. Nie dziwi mnie w ogóle słaba, społeczna obecność literatury – zrozumcie w końcu wy infantylni moi koledzy po piórze, zakochani w sobie egocentrycy, że ludzie potrzebują normalnej, żywej rozmowy, normalnego życia, a nie waszych wydumanych dziwaczności, ułomności waszej, nawet gdyby była genialnością, cóż to szczęśliwemu człowiekowi pomoże? Świat jest do kochania, a nie do zastanawiania się nad nim, nad myśleniem w tą czy w tamtą, kto kocha prawdziwie, nie napisał nigdy ani strony – spójrzcie na Sokratesa, spójrzcie na Jezusa, przestańcie oczekiwać od ludzi, że będą podziwiali waszą nienawiść, wasze zgorzknienie, waszą infantylną, żałosną, roszczeniową postawę przerośniętych dzieci.() A jednak to powiem: świat bez literatury jest kompletnie pozbawiony głębi i do szczętu skretyniały, jest płytki, pusty, płaski jak naleśnik, bezmyślny, idiotyczny. Mnie, który to widzi, pozostaje jedynie prowokacja albo w jedną albo w drugą stronę, która i tak w niczym nie pomoże ani niczego nie zmieni, albowiem rozmowa ze ślepym o kolorach wymaga bardzo dużej wyobraźni (ks. Twardowski to potrafił robić). Ja tego czynić nie potrafię tak dobrze, jak on o ile w ogóle, dlatego temu wbiję szpilkę, tamtemu podłożę pinezkę, tamtego ukąszę, tego ugryzę, ot, nieudolne naśladowanie Sokratesa, albowiem on naprawdę miał coś do powiedzenia, ja jedynie wyrażam własne opinie i sądy, a to potrafi każdy byle dureń. Te wszystkie wycieczki z Ewelinką, do Szczawnicy, do wąwozu Homole, nie mówiąc o wielu wycieczkach zagranicznych, Grecja, Włochy, to powoduje między innymi pomieszanie zmysłów, pytanie, jaki był cel w tym wszystkim, dlaczego tyle pracy poszło na marne, coś jak moje prawo jazdy zresztą, dlaczego tak nie szanuję swojej wydatkowanej energii, dlaczego nie mam żadnych pretensji do nikogo, dlaczego mnie opuściła? Maciek, a propos Pań W i W, czy lizałeś im dupy, że ciągle o nich napierdalasz? Jebani, od początku mieliście mój kompleks, niechże was sprawiedliwe piekło niebytu pochłonie, bo od początku waszego bytu w czterech murach tego polonistycznego pierdolnika, nie powiedzieliście ani jednej, ciekawej rzeczy. A teraz niechże Wam pokażę mój ubrudzony śmiertelną toksyną język, gówno możecie mi zrobić, albowiem mój diagnosta orzekł ongiś wyraźnie: ten człowiek jest poważnie chory. Piętniewicz, Ciebie zdecydowana większość notorycznie unika, im więcej robisz, im lepiej to robisz, tym większa ze strony tzw. środowiska obojętność i permanentne dymanie Ciebie. Z wszędobylskiego gówna we mnie walę samymi kryształami, nie dajcie się zwieść, że nie są czyste, nawet jeśli są obsrane. Moje outsiderstwo jest totalne, ale zaprawdę powiadam Wam, kiedyś Was rozwalę, gdybym miał miotacz ognia… Nie zgłębisz tajemnicy życia, jeśli wpierw nie podasz dłoni Chrystusowi. Nauczcie się nowego języka tępole, albowiem język, który dał Jezus, wiecznie będzie nowy. Nie bać się gówna, które masz w sobie, po prostu wysraj je, stań w prawdzie swojego gównianego oblicza. Jezus podetrze Ci dupę. Kiedyś byłem genialnym poetą, co Bóg zresztą słusznie mi odebrał, teraz mam zadatki na genialnego klechę. Nie ma sztuki słowa głębszej aniżeli poezja, wszelkie inne formy są słowne są mniej lub bardziej zakamuflowaną irytacją, mniej lub bardziej zakamuflowanym wkurwieniem maskującym brak czegoś prawdziwego do powiedzenia. Nigdy się grafomanie nie usprawiedliwiaj z tego, co napisałeś, jak masz dać w gębę, daj w gębę i odejdź, najwyżej nazajutrz obudzisz się w tym bądź innym pierdlu, ale nie żałuj. Moja udawana, teatralna megalomania, jest żałosna, Piętniewicz wciąż jawi się jako taki, smaki, owaki, duży, wielki, największy, wszystko to prof. Pimko dawno już pokazał. Co jest najłatwiejsze? Wskoczenie na cudzą słabość. Czemu nigdy tego nie robiłem?

Bo się sam wystawiałem na ciosy i tęgo obrywałem. Język debaty publicznej jest totalnie do dupy, ale najpierw trzeba się go nauczyć, aby móc nim walczyć. Kochając bracie jedynie prawdę i zdrowy rozsądek, nie masz szans na karierę w obecnym świecie. „Jak bardzo skurwisz się, by sprzedać swą piosenkę?” Wiedzą to ci wszyscy, którym brakuje smaku. Jestem samotnym, smutnym Panem Bogiem z ul. Gurgacza 7/37, założę się, że żadna panna do mnie nie przyjdzie bez makijażu, panny nie lubią nieudacznych, smutnych, samotnych Panów Bogów, którzy nie masują czorta tego świata po dupie. Te wszystkie wasze obłudne pojęcia i spory, sprawiły, że zapomnieliście o tym, kim jesteście, wy już nie jesteście ludźmi, śmiem twierdzić, że jesteście buce przeklęte gorsi od małp. Rasista, homofob, gej i pizda – dzisiejszy świat w czterech słowach. Co jest ważniejsze? Uznanie ze strony ludzi, czy ludzie, to mi się zawsze niestety kiełbasiło, idź już spać Piętniewicz, oddaj Bogu swój sen. Kochać ludzi, nawet kiedy nie głaszczą twojej pizdy? Najtrudniejsza ze sztuk dla infantylisty, czyli niemal każdego artysty. Mężczyzna jest przeważnie zafiksowany na punkcie swojego dzieła, kobiet natomiast na punkcie życia, ale w mężczyźnie zawsze najbardziej podziwia jego dzieło. To są prawidła odwieczne, które nigdy się nie zmienią, dopóty trwać będzie postać tego świata. Mężczyzna zabiegający o kobietę jest idiotą. Czym staje się sztuka konwersacji w wieku późniejszym? Sztuką szermierki. Przynajmniej teraz, w skretyniałych do imentu czasach. W życiu zawsze lepiej odnajdzie się postmodernista aniżeli esencjalista, choć to esencjaliści są bliżej życia – postmodernistów albowiem bardziej zajmuje kolor spodni, aniżeli ich krój, fason. Pokonać Lamprechta jest tak bardzo prosto, bo on nie umie, nie umie, nie umie, nie potrafi, ale jest księdzem. Pamiętaj siostro i bracie, zanim zaczniesz osądzać, mądrzyć się, wybrzydzać, że Graal to prosty, nieatrakcyjny, zwykły, skromny, drewniany kielich. Taki kielich wybrał Bóg, lecz ty skurwielu wybierasz zawsze taki, który lepiej wygląda, bo nie ów kielich jest ważny, ale ty. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji (kretyna), że nikogo nie zawiodłem, albowiem jak może zawieść ten, kogo nigdzie nie ma i w niczym nie jest decyzyjny?  Tak chcę żyć, tak kocham wolności, tak nie znoszę przymusu. Im starszy jestem, a niestety jestem już staruchem, zrozumiałem, że wszelkie odniesienie, negatywne może przede wszystkim, bo te pozytywne to często pozór, cwaniactwo, grzeczność wystudiowana, jest wielkim wyróżnieniem. Albowiem prawdziwy podziw wynika najczęściej z zazdrości – tak stworzone jest już to biedne pisklę człowiecze. Czymże zatem jest odniesienia brak całkowity? Byłby że on niczym innym, aniżeli domysłem, hipotezą, czymś nie falsyfikowalnym, nie mającym potwierdzenia w empirii, ergo nie noszącym znamion twardego dowodu naukowego, stąd nie mającym podstaw  bytu społecznego. Być może zamiast narzekać, że cię nigdzie nie ma, ciesz się, że nie istniejesz. Ileż językiem można spierdolić, trwa wielka bitwa bracie. Na dzisiejszym spotkaniu Pan D wypowiedział wiele sądów naiwnych i de facto powinien on wiedzieć, że dylemat, co było pierwsze: jajko czy kura, język czy rzeczywistości, jest de facto nierozstrzygalny. Pismo słusznie uczy, iż słowo było na Początku, albowiem wszelka sytuacja międzyludzka jest najpierw komunikacyjna. Najbardziej lubiani są rzecz jasna artyści, czyli durnie, którzy dysponują skończonym i fajnym repertuarem środków, a to, że niczego z tego świata nie rozumieją, jest bez znaczenia dla ich odbiorców, bo są po prostu fajni. Ludzie, którzy wybrali ludzi, zamiast języka, najczęściej nie rozumieją ludzi, którzy język wybrali zamiast ludzi. Ileż pretensjonalnej poczciwości wśród poetów różnych, laureatów mało znaczących nagród  ogólnopolskich, w katastrofalnych sądach, że język oszukuje, kłamie, itp., co świadczy jedynie o ich indolencji w rozumieniu w tego, co czytają.










Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43

  Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga… Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, dopr...