Jeżeli chodzi o śledztwa komisarza Wallandera, opisane
przez Mankella, są śledztwami, albo przepraszam, mogą być, śledztwami
literaturoznawczymi, oraz naukowymi. To tak, jakby śledziło się swojego
bohatera, bohatera swojego szkicu, co on zrobił, kim był, co przeskrobał, co
zrobił dobrego, a co złego, jak dużą miał rodzinę, czy założył własną rodzinę,
czy był w porządku wobec swoich przyjaciół, czy w ogóle miał jakichś
przyjaciół, może przynajmniej kilkoro, tych najbardziej zasłużonych, tych
najważniejszych, co robił całymi dniami, kiedy nie prowadził śledztwa, albo nie
pracował nad nowymi programami, albo ani nie czytał, ani nie pisał. Przecież
śledztwo komisarza Wallandera może dotyczyć również poety, literaturoznawcy,
artysty malarza, grafika, kucharza, wybitnego informatyka, wybitnego krytyka
literackiego, wybitnego człowieka albo miernego człowieka, albo człowieka
wycofanego, albo genialnego, albo jedno i drugie, bo często, bardzo często
genialność idzie w parze z wycofaniem. Sam komisarza Kurt Wallander jest typem
wycofanym, typem samotnika, śledztwo prowadzi mozolnie, bardzo ciężko pracuje w
materiale śledztwa, idzie mu topornie, przez długi czas trwania powieści, ale
zawsze trafia do celu, zawsze znajdzie sprawcę. Jest zmęczony, czasem spięty,
nie wychodzi mu z kobietami, popija dużo whisky, grzeje się przy kominku, kiedy
patrzy na nogi i pupę tej, która poprawia drewno w kominku, a którą pyta o to i
owo, co dotyczy śledztwa.
Wallander jest niezwykle cierpliwy, cnotę cierpliwości odziedziczył po
Rydbergu.
A Nyberg? Pracoholik, ale koszmarnie zmęczony pracą, Nyberg właściwie nie
wypoczywa, on ciągle pracuje, pracuje w zasadzie bez wytchnienia, Nyberg
zachłystuje się pracą.
A komisarz Wallander mu pomaga w pracy. Pracują bardzo mocno, intensywnie,
prawie bez przerwy. Wallander kładzie się spać na kilka godzin, czasem budzi
się o trzeciej rano, robi sobie kawę, zapala papierosa, potem już nie może
spać, kłęby dymu kłębią się białymi chmurkami, obłoczkami dymnymi po kuchni, w
której siedzi, zegar na ścianie wolno odmierza czas, rytm, jednostajne kroki. Nigdy
się nie poddaje, śledztwo musi być zawsze doprowadzone do końca.
Możecie mnie zapytać, czy nigdy się nie myli? Ależ nie. Myli się i to jak.
Czasem błądzi po omacku. Jego życie również jest rodzajem błędu, pomyłki.
Odeszła od niego jego pierwsza i jedyna żona, Mona, z którą miał córkę, Lindę.
Mona kazała mu wybrać: albo praca albo ona. Ale komisarz Wallander wracał
jeszcze nocami na komisariat i studiował jakieś notatki, papiery, intensywnie
myślał, czasem coś wypadało mu z głowy, czasem czuł boleśnie, że przeoczył
jakiś ważny szczegół, ale pracował, zahaczał o pobliski automat z kawą i
intensywnie pracował. Te wszystkie papierzyska, ten stos papierów, miał
rozłożony na biurku, obok kawa, i komputer, którego w ogóle prawie nie używał,
ponieważ nie potrafi korzystać z komputera, może pisać jedynie jedną ręką, a
nawet nie jedną ręką, bardzo pomału, jednym palcem. Wdawał się w bójki,
awantury, pijatyki, nocne burdy, nie przypadkiem, wszystko było na usługach
pracy, śledztwa, butelka whisky, do której często zdarzało mu się zaglądać,
również.
Pracował nieustannie, bez wytchnienia, z niewielką przerwą na sen, kawę,
papierosa, wydmuchanie dymu, potem pobudka o szóstej albo piątej rano, pójście
na komendę. W międzyczasie niezdrowe jedzenie, bardzo niezdrowe jedzenie, jakaś
pizza, hamburger, frytki, byle szybko, jedzenie w przypadku komisarza Kurta
Wallandera nie jest celebracją, ani świętem, jest szybkie, w biegu, czasem
tłusta plama wystąpi na kurtce, czasem się ubabrze czymś, keczupem albo
musztardą.
Ma cukrzycę, zdiagnozowali mu to. Mało się rusza, prawie w ogóle, pomimo to ma
refleks, jest bardzo szybki, potrafi w momencie uniknąć kuli, albo strzału w
tył głowy, przeczucie, intuicja, błyskawiczny refleks, pomimo fizycznej
ociężałości, zarostu, przekrwionych od braku snu oczu, niechlujności w
wyglądzie, byle jak ubranej kurtce, tłustych na niej plamach. Oto komisarz Kurt
Wallander, który swoje śledztwo prowadzi przez wiele lat, które śledzimy dzięki
genialnej pracy Heninga Mankella, który opisał wszystkie badania, wszystkie
naukowe, artystyczne śledztwa komisarza Kurta Wallandera.
Jednak to dopiero początek naszej opowieści o tym komisarzu. Nasze śledztwo w
sprawie Kurta Wallandera dopiero się rozpoczęło.
Zastanawiająca jest konstrukcja tej postaci, jakby odwołująca się do „Poetyki”
Arystotelesa, żeby przedstawić kogoś zwyczajnego, kto zbłądził (hamartia). Jest to zbłądzenie
szczególnego rodzaju, ponieważ nie trwa permanentnie, a do głównego bohatera
trudno nie czuć sympatii, nawet wtedy, kiedy popełnia błędy, czujemy jednak, że
te błędy były, by tak rzec, konieczne, że są silnie umotywowane pewną
racjonalnością, męską i policyjną racjonalnością, racjonalnością komisaryczną. Kurt
Wallander od wielu obrywa, ale wieloma też rządzi czy zarządza, i wobec wielu
stosuje skuteczną taktykę oporu, nie daje sobie dmuchać w kaszę, raczej jest
stanowczy.
Stanowczy i zawsze trzeźwo stąpa po ziemi, chociaż przecież wrażliwy jest na
nierzeczywistość, a nienowa to sprawa, że być wrażliwym na nierzeczywistość to
znaczy równocześnie być wrażliwym na literaturę. Zatem Wallander jest bohaterem
literackim, sam literaturę jakby przeczuwającym w swoich działaniach.
Zresztą jego narracja o śledztwie, to zwracanie uwagi na szczegóły, jest
przecież opowieścią o cudzym życiu. Wallander, kiedy prowadzi śledztwa, zawsze
ma na uwadze cudzy głos, cudze życie, to nie tylko sprawa psychologii jak
mniemam, choć pewnie też, co pewnego rodzaju, specyficznej empatyczności,
balansującej na granicy tego, co literackie i tego, co (nie)literackie,
ponieważ życie prawdziwe tylko na takim balansie może zostać wygrane, tak jak
przekonująca o nim opowieść. Zatem niesie ta postać wiele cech rzeczywistych,
jakby była postacią prawdziwą, z krwi i kości, czujemy do tej postaci sympatię
przez jej pewne błędy i zaniedbania. Mówię tutaj szczególnie o zaniedbaniach,
tyczących się zdrowego odżywiania, które spowodowały katastrofę w postaci
cukrzycy. Mówię również tutaj o zaniedbaniach, które dotyczą braku ruchu. Jak
już wspomniałem, Wallander je niedbale, szybko, jakby na odpieprz się, zje w
tym swoim wytartym, policyjnym płaszczu, idzie na miejsce przestępstwa, tam
jest często mokro albo są jakieś mokradła, bagna i cały czas, cały czas
intensywnie myśli, pracuje nad śledztwem, nawet wtedy, kiedy od tego śledztwa
jest pozornie oddalony, to jednak przy nim cały czas jest.
I to jego przywiązywanie do szczegółów, które reszcie policyjnej ekipy po
prostu umykają. Umysł Wallandera jest umysłem analitycznym, szczególarskim (nie
wymieniam na zasadzie tożsamości, ale pewnego synonimu poszukiwania prawdy w
świecie w oparciu o to, co z pozoru nieistotne).
I ta Skania, kraina deszczowa, trochę smutna, często tutaj zimno, wieje, pada.
A jednocześnie ukochana jakoś i jedynie możliwa.
I podróż do Włoch z Ojcem, do Rzymu. Przygotowania, pite whisky wieczorem, po
wykańczającym śledztwie.
Te powieści Mankella, wszystkie, świetnie napisane. To duża sztuka, umieć
pisać, jednak.
Cała, ogromna przyjemność, którą daje czytanie dobrych książek. Mankell pisze
książki bardzo dobre, bardzo dobre w czytaniu, nie ma tam błędów. Jest
wyczyszczona fraza i artystyczny efekt.
Problematyka? Życie jest przedstawione u Mankella i praca, czasem wykańczająca
praca, tematy uniwersalne. I Szwecja jako miłość i jako problem.
Do tego ta córka Wallandera, w „Nim nadejdzie mróz”, bardzo ciekawa narracja,
prowadzona z perspektywy córki, Lindy. Kurt tylko wypowiada słowa, nie myśli na
głos, nie myśli wewnątrz.
Jeśli chodzi o Lindę, ona jest uwewnętrzniona, ona myśli wewnątrz, swoim ciałem
i postrzeganiem, swoimi marzeniami i wspomnieniami, swoim byciem córką Mony i Kurta.
Ma instynkt policyjny.
A w środku i na zewnątrz pada śnieg, śnieg pada w tej narracji. Jest jesień,
ale jeszcze nie ma mrozu, mróz dopiero przyjdzie, ale już zaczynają palić się
palniki w kuchence gazowej. Mona, naga, pije wódkę, w swoim mieszkaniu, w
Kopenhadze, gdzie odwiedza ją Linda przelotem. Degradacja. Bo też Mankell, to
chyba koronny jego wątek, w ogóle, przede wszystkim może, opowiada pomiędzy
wierszami kryminału, o degradacji, jaką przynosi ze sobą życie, o zniszczeniu
powodowanym przez czas, o nieudanym życiu i bardzo trudnych czasach, bardzo
niestabilnych, w których trudno o marzenia i w których trudno, aby cokolwiek
zaplanować, na przykład miłość, ślub, rodzinę, to rzeczy prawie niemożliwe w
obecnym systemie światowym, który ludzi uczciwych i zwyczajnych de facto
skazuje na margines, nie mówiąc o ludziach młodych, którzy na samym wstępie, są
skazani na porażkę. Mankell diagnozuje nie tylko Szwecję, ale obecny system
światowy, którego koronnym prawem jest ekonomia, wulgarna i prymitywna, nie
licząca się z poszczególną wrażliwością. Odczuwanie oraz indywidualność,
zostają zasypane pod złogami zysku, biurokracji, pieniądza, poszczególnych
numerków w urzędzie statystycznym, który do tego sprowadził ludzką
poszczególność oraz indywidualność: do numerka statystycznego w urzędzie. To
czasy pustki, czasy jałowe, czasy pustynne, ale pustynią złą, bo nie ma w niej
postu, a drapieżny konsumpcjonizm, który prowadzi do jeszcze większego
przeżarcia, jeszcze większej pustki, którego paradoksem jest odwrócona
inflacja: im więcej się zdobywa, tym mniej zostaje. To także charakter czasu,
który przebiega przez ten powieściowy cykl: im więcej pracuje Kurt Wallander,
tym bardziej jest przygnieciony życiem, obowiązkami, alkoholizmem,
niemożnością, brakiem szansy, żeby coś w swoim życiu zmienić na lepsze i
brakiem pozytywnego odzewu społecznego, który jak był, tak pozostaje:
bezlitosny, bezduszny, nie liczący się z cudzym wysiłkiem, ofiarą,
poświęceniem.
Dlatego ludzie w tym świecie stają się dla siebie coraz gorsi, najchętniej by
się pozabijali, co też zresztą czynią – zabicie kogoś, to jak zjedzenie
niezdrowego hamburgera, jedyna różnica jest taka, że mord smakuje lepiej
aniżeli hamburger. Mankell opisuje straszny świat, świat bez Boga, bez miłości,
przyjaźni, bez zrozumienia i międzyludzkiego porozumienia, braterstwa bliźnich,
które odeszły jak nieświeży dowcip, do lamusa poczciwych żartów na temat
człowieka. Zamiast tego jest bliżej nieokreślona żądza odnalezienia czegoś
bardzo mglistego, czego jedynym, adekwatnym ekwiwalentem, jest odebranie komuś
życia. On sam, pozostaje wrażliwy, nieobojętny, a jednocześnie twardy, zwinny,
mogący się obronić przed ciosem, zadanym nawet najszybciej, znienacka, w
najmniej oczekiwanym momencie. Jego kocia zwinność pozostaje w interesującym
kontraście z ociężałością i cukrzycą, którą próbuje bezskutecznie leczyć,
zmieniając nawyki żywieniowe (bez skutku), czy próbując spacerować, zamiast
jeździć samochodem (również z mizernym skutkiem). Nie jest to jednak opowieść o
człowieku przegranym, ale o takim, który zawsze wygrywa dane śledztwo, po
długich i mozolnych, przynoszących cierpienie, niepowodzeniach, które prowadzą
często do depresji, rozpaczy i rozstroju nerwowego. Niemniej śledztwo zawsze
kończy się wygraną, wygrywa dobra strona, zła przegrywa, to pokrzepiające.
Mniej pokrzepiający jest pewien pesymizm w te powieści/opowieści wrośnięty. Kurt
Wallander jakby nie ma złudzeń co do życia. Z drugiej jednak strony jest bardzo
kruchy, delikatny, wrażliwy, w zasadzie można powiedzieć, że życie kocha, na
pewno nie jest nihilistą. Smutek, jaki topi w alkoholu, jest odpowiedzią na
okrucieństwo świata i zmęczenie życiem, ale nie jest negacją życia, które
pozostaje wartością samą w sobie i chyba najwyższą.
„Nim nadejdzie mróz”, bardzo dobra pozycja Mankella, kiedy jesień przechodzi
powoli w zimę.
Obserwujemy ojca – Kurta Wallandera, komisarza policji, oczyma jego córki,
Lindy. On sam przestaje myśleć w środku – po prostu jest działaniem,
aktywnością, słowami, dialogiem, ale już nie monologiem wewnętrznym, co było
tak zawsze ciekawe, ten jego sposób myślenia o śledztwie.
Tym razem to Linda ma swój monolog wewnętrzny i to w nim przegląda się to, co
cudze – cudzy człowiek, a jednocześnie swój, własny, jej ojciec, Kurt
Wallander.
„Nim nadejdzie mróz” opowiada o specyficznej sytuacji uwięzienia w fanatyzmie.
Wiara prowadzi tam do zniszczenia, zamiast do zmartwychwstania i budowania. Wallander
od modlitwy woli whisky, ale to dobry, prawy, solidny i niezwykle pracowity
człowiek.
Polecam cykl o komisarzu Wallanderze
wszystkim tym, którzy ciężko pracują i dla których praca jest wszystkim – w tym
przede wszystkim wytchnieniem od samej pracy. Przyjemnością, daną od losu, jako
wewnętrzna konieczność.
wtorek, 22 listopada 2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43
Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga… Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, dopr...
-
Bułhakow pisze dalszą część „Mistrza i Małgorzaty”. Przy czym obecnie mieszka on w Polsce i nazywa się Michał Piętniewicz, dr Michał Piętnie...
-
Śnił mi się wczoraj prosty na pozór chłop z raną pod okiem: moja mama, czyli mój ojciec – tak myślałem we śnie. Mój tata ma tak nieprawdopod...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz