niedziela, 6 września 2015

Tajemnica życia. O "Narcyzie i Złotoustym" Hermana Hessego.

            Zima, wiosna, lato, jesień, czas, przemijanie, pamięć.  Z czego bierze się sztuka?  Nowocześni awangardyści  powiedzieliby, że z samej sztuki. Hesse stoi jednak na stanowisku bardziej konserwatywnym, może przez to prawdziwszym. Sztuka bierze się z życia. Czy dzisiaj ktoś jeszcze w to wierzy, kiedy wskutek kilku modnych teorii, radykalnym cięciem zostało oddzielone życie od literatury? Narrator tej książki jest po stronie życia właśnie jako źródła nieustającej, twórczej inspiracji. Tytułowy Złotousty wiele podróżuje, spotyka kobiety, kocha się z nimi i je uwodzi, sypia pod gołym, ciemnym niebem, nie lęka się kłopotów i trudności, zimna ani głodu. Jeszcze nie wie, że jest artystą. Na razie smakuje życie, bierze je pełnymi garściami. Jego widzenie  świata (tożsame przecież z przeżywaniem) jest właśnie takim  nieustającym procesem, dojrzewaniem do twórczego wybuchu, eksplozji duszy, która na świat ma wydać piękno, czyli coś gotowego i skończonego, c o pochodzi z tego, co nieskończone i niegotowe, będące ciągłym dziełem w ruchu, work in progress. Właśnie Złotousty jest uosobieniem tego, co można nazwać procesualnością albo stawaniem się dzieła. Jest ciągle w drodze, ciągle podróżuje, ciągle doznaje i smakuje świat. Stworzenie jest zarówno darem jak i tajemnicą. Chwila przyłapana na gorącym uczynku, hic et nunc, cała żarliwość, która za tym stoi jest odpowiedzią na zadanie, do którego powołał nas Najwyższy.
A Złotousty spełnia je znakomicie, pewnie nie  ze względu na korzyść życia przyszłego traktowanego jako nagroda, ale ze względu na teraźniejszość, która wybrzmiewa w książce Hessego mocą cudownego daru od Stwórcy.
            Chciałoby się powiedzieć, że „Narcyz i Złotousty” to książka o czasie. Rzeczywiście, przemijalność jest wpisana istotnie w jej strukturę fabularną-ukryty, być może najważniejszy jej nurt to właśnie czas i jego implikacje. Złotoustego poznajemy jako młodego chłopaka, adepta nauk w klasztorze Mariabronn. Później widzimy kolejne tej postaci czasowe odsłony. Silnego, dojrzałego mężczyznę, mężczyznę już bardziej okrzepłego w latach, potem nieco już starego, by na końcu spotkać się z nim jako sędziwym już starcem z gasnącymi oczyma, który wraca do życia-do Ewy-pramatki, jak sam to ujął w końcowym monologu, życie i jego dzieła to tęsknota za powtórnym byciem z matką.
Czas u Hessego nie jest czasem logików i fizyków, to czas, który odczuwają poeci. Zatem można powiedzieć, że jest on przeżywany przede wszystkim przy udziale zmysłów. Zima jest biała jak śnieg i szron, w zimie marzną stopy i ręce, w zimie chcemy ochronić się przed chłodem w zacisznej, przytulnej klasztornej celi, w której mnich a zarazem klasztorny lekarz Anzelm przygotowuje choremu Złotoustemu nalewkę, aby wyzdrowiał. Kopcąca, naftowa lampa, pierzyna, troskliwa twarz ojca Anzelma i jego długo ciągnąca się przed zaśnięciem gawęda o przypadkach życia.
Na wiosnę świat zaczyna kwitnąć, pszczoły zapylają kwiaty, świeci mocne słońce, dookoła wielość barw i wszędobylska, dająca nadzieję zieleń.
Lato jest porą, podczas której najlepiej wędruje się przez świat i poluje na zwierzęta (w zimie można żywić się jedynie nielicznymi, leśnymi jagodami). Lato to również pora miłości, zdobywania na sianie w stodole wciąż nowych kobiet, miłosna ekwilibrystyka, pogoń za tajemnicą, która tkwi gdzieś na przecięciu tego, co cielesne i duchowe.
Jesień z kolei przypomina o śmierci, jej rytm jest rytmem przemijalności. Nasi zmarli są wtedy blisko i nasza pamięć o nich dojrzewa jak długo rosnący na drzewie owoc, który w pewnej, tej właściwej chwili spada na ziemię. Jesień to także pora, która przypomina o naszej własnej kruchości, o tym, że kiedyś i my zostaniemy oddani ziemi jak pramatce Ewie, z której  wzięło początek nasze życie.
            „Narcyz i Złotousty” to książka przede wszystkim filozoficzna. Jej filozoficzność zawiera się w ukrytej, dychotomicznej strukturze, która od wieków dzieliła filozofów na dwa,  przeciwne sobie obozy. Rozum i uczucie, pojęcie i obraz, rzeczywistość i jej wyobrażenie, duch i zmysły, miłość duchowa i miłość cielesna, stagnacja i ruch, zmiana i stałość. Wszystkie te cząstki powyższych alternatyw przyporządkowane są do dwójki protagonistów dzieła.
Po stronie Złotoustego stoją zmysły, zmiana, chaos, przypadek,  życie z całą jego nieprzewidywalnością i niespodzianką. Po stronie Narcyza natomiast stoi to, co niezmienne, osiadłe, pojęciowe, duchowe, dialektyczne, rozumowe. Złotousty podróżuje w przestrzeni, Narcyz podróżuje w czasie nie zmieniając swojego miejsca pobytu, którym nieodmiennie pozostaje klasztor Mariabronn.
Oba te bieguny na zasadzie przeciwieństwa łączą się w doskonałą syntezę, której na imię chyba miłość-pierwsza poruszycielka świata, by przypomnieć ostatnie wersy „Boskiej Komedii” Dantego. Bo też „Narcyz i Złotousty” to powieść o poszukiwaniu początku i próbie odpowiedzi na ostateczne pytania, które przynosi ze sobą życie.  Przede wszystkim na podstawowe pytanie o sens życia. Gdzie tkwi? W wypadku Złotoustego tkwi on w sztuce. Po przebyciu długiej drogi bohater odkrywa, że jest artystą, zaczyna rysować i rzeźbić. Jego sztuka organicznie i źródłowo wyrasta z życia i doświadczenia.  Wszystko, co zobaczył, przeżył, przemyślał, znalazło wyraz w tym, co życie przekracza i czyni je wiecznym, czyli niepodatnym na zmiany. Tajemnica życia, którą zobaczył Złotousty w rodzącej w bólach kobiecie, której twarz wykrzywiał grymas podobny do grymasu rozkoszy. Nieodlegle od siebie sąsiadują bowiem świętość i grzech, zbawienie i występek, szlachetność i niskie pobudki.  Podobnież ujrzany przez bohatera powieści wyraz triumfu na twarzy kobiety, którą uratował od gwałtu. Triumfu, kiedy Złotousty w okrutny sposób zakatował, a potem sponiewierał ciało gwałciciela. Była w tej twarzy rozkosz zwycięstwa, radość ze śmierci tego, kto wyrządził jej zło. Zemsta smakuje bowiem słodko jak śmierć naszego oprawcy, a miłosierdzie wydaje się szlachetną, lecz oderwaną od życia ideą.
Z kolei Narcyz reprezentuje archetyp uczonego, czyli badacza tego, co jest. U Złotoustego można śledzić nieustającą pogoń za niewidzialnym, które jest refleksem jego niespokojnej, ciągle poszukującej duszy. U Narcyza natomiast da się zauważyć przenikliwość, wiedzę i mądrość, wynikającą z nabytej już i gotowej wiedzy. Narcyz uważnie obserwuje świat zastany, nie próbuje nawet przekraczać granicy ustanowionej od wieków sprawdzoną konwencją. Przy czym jego przenikliwość wykracza daleko poza ciasne reguły i schematy scholastycznych formuł. W pewnym sensie i on jest artystą, w pewnym jednak tylko, bo Hesse nie zadaje pytania, który z nich ma rację, nie odpowiada jednoznacznie, ale serce narratora wyraźnie jest po stronie szaleństwa i rozgorączkowania Złotoustego aniżeli wyważonej, spokojnej mądrości Narcyza.
Narcyz tęskni za tym pod koniec życia, co posiada Złotousty-żywą, fertyczną wyobraźnią, rozbuchaną, niespokojną duszą, artystycznym temperamentem.  Złotousty na początku drogi chciał być taki jak Narcyz(doskonały, strzegący uważnie swej drogi), ale rychło i to za sprawą Narcyza, przekonuje się, że jego powołaniem nie jest życie w klasztorze, nauka, kontemplacja, modlitwa. Złotousty przestaje zazdrościć Narcyzowi i po kluczowej rozmowie i odejściu z klasztoru, porzuca dawne plany- życie zwycięża ideę.
Jednak to właśnie Narcyz pozostaje dla niego najważniejszym punktem odniesienia i to jemu poświęca swoją pierwszą, jedną z najpiękniejszych rzeźb.
Zatem w książce Hessego nauka cały czas toczy dialog(ukryty spór być może) ze sztuką.
I to filozofowie jak się okazuje, bardziej potrzebują artystów, którzy dzieje ducha posuwają naprzód, łamiąc schematy, burząc  przyzwyczajenia, pokazując życie w całej jego okazałości i co tu nie powiedzieć, ostateczności…
Tęsknota mnicha w klasztorze za życiem w całej jego barwności nie powinna mieć miejsca, kiedy najważniejszym punktem odniesienia jest Bóg mieszkający przede wszystkim w duszy. A jednak.
Stary opat Jan(dawny Narcyz) trochę tęskni pod koniec powieści za światem, którego reprezentacją jest Złotousty. I to jego opat Jan kocha najbardziej, swojego przyjaciela-być może realne spiritus movens jego duchowej wędrówki w klasztorze Mariabronn.
U schyłku życia Złotousty spowiada się opatowi Janowi z całego swojego życia. Spowiedź trwa bardzo długo. Złotousty dostaje lekką pokutę i pouczenie, że większą wagę winien przykładać do modlitwy.
Uwodził zamężne kobiety, zdarzyło mu się dwa razy zabić człowieka (lecz nigdy niewinnego). Nie był typem ascety, raczej artysty- mistyka, który w ekstatycznym szale utrwala prawdę Bożą przy pomocy dłuta i rąk. A nade wszystko jego widzenie świata świadczyć ma o Bożej tajemnicy, nieuchwytnej dla rozumu i spekulacji, ale przeczuwanej przez serce i żywą, łaknącą świata duszę.
Ojciec Anzelm już nie żył, kiedy Złotousty powrócił do klasztoru. Ale została po nim pamięć. Lecznicze zioła, nalewka, herbata. Izba, która pamiętała chorobę Złotoustego, łóżko , ciepła pierzyna.  I dobroć, która w naturalny, niewymuszony sposób przybliża Pana Boga i Jego tajemnicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43

  Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga… Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, dopr...