„O pojęciu ironii z nieustającym odniesieniem do
Sokratesa” to tytuł rozprawy magisterskiej z 1841 roku, Sorena
Kierkegaarda, wybitnego, duńskiego filozofa, która zapewne wskutek
swojej olbrzymiej innowacyjności i oryginalności, budziła spore
zakłopotanie ówczesnych środowisk akademickich Danii. Dodać
trzeba, Kierkegaard napisał ją w języku ojczystym, po duńsku, a
nie jak się pisało wówczas, czyli po łacinie. Jak pisze w
posłowiu do książki AlinaDjakowska:
...rozprawa
„O pojęci ironii z nieustającym odniesieniem do Sokratesa”
miesiącami krążyła wśród wykładowców Uniwersytetu
Kopenhaskiego i mimo ekstrawaganckiego stylu i tonu pracy nie udało
się znaleźć recenzenta, który ją odrzuci. Nikt też nie odważył
się jej przyjąć. Zakłopotane grono profesorów na próżno
starało się pojąć jakąkolwiek decyzję, przesyłając kolejne
uwagi i propozycje zmian, uparcie nie spełniane przez autora.1
Przyczyna tej ambiwalencji mogła być następująca.
Rozprawa była co prawda całkowicie, jak na ówczesne czasy
niekonwencjonalna (dzisiaj zresztą też taka jest), natomiast widać
w niej to niezwykle żywe rozwibrowanie gorączkującej i
poszukującej myśli, która ze wszystkich sił pragnie adekwatnego
wyrazu. To tak, jakby filozof był równocześnie poetą, jakby
filozof w poetę się wcielił, a pojęcia przywoływane w rozprawie,
mienią się niezwykle subtelnie od rozmaitych znaczeń, które
odpowiednio wycieniować potrafi nie suchy strukturalista, który
przeszedł przez porządną, rzetelną szkołę badawczą, ale
filozof o usposobieniu i temperamencie poety, który właściwego
odniesienia do świata filozofii nabył dzięki filozofowaniu żywemu,
które dzieje się w miejscach przecięciach, punktach styku: między
filozofią pojmowaną jako gotowa struktura, nauka, a filozofią
pojmowaną jako „natchniony”, z ducha poetycki zapis pojęciowego
myślenia, zapis, który niczym innym jest jak literaturą.
Gdybym
ja miał w jednym słowie określić filozofowanie Sorena
Kierkegaarda, użyłbym określenia: Nietzscheanista odwrócony.
Nietzsche, przypomnijmy, odwrócił Platona, tym samym zaciągnął
olbrzymi i chyba najpoważniejszy dług u najważniejszego, greckiego
filozofa. Z kolei filozofowanie Kierkegaarda przypomina trochę pod
względem struktury wewnętrznej i istotnej, to jak uprawiał
filozofię Nietzsche, jednak ta sama istota, czyli wyraz uczuć i
myśli filozoficznych w formie żywej literatury, została podjęta
przez Kierkegaarda, w odróżnieniu od Nietzschego, od nieco innej
strony. Nietzsche był filozofem ciemnym, skończonym, Nietzsche był
wielkim magiem i kuglarzem świata pozoru, ów świat pozoru
niezwykle przenikliwie dowartościował, nie otworzywszy jednak
żadnego horyzontu nadziei. Wraz z Platońskim światem nadzmysłowym,
światem idei, Nietzsche zniósł również świat pozoru. W związku
z czym, pozostała pustka, jakby odwrócenie zasady, ex
nihilo nihil fit, bo
właśnie genialny (i obłąkany u kresu), Nietzsche, stał na
stanowisku, że z nicości właśnie tylko nicość może powstać,
jakby byt, stary, poczciwy metafizyczny byt, został nie tylko
całkowicie zapomniany, ale również utracony oraz zniszczony.
W związku z cyklicznym odnawianiem się świata i
Wszechświata, mamy do czynienia tylko „z tym”, „nie ma życia
i śmierci, jest tylko to”, jak mówi bohater obecnie emitowanego,
amerykańskiego serialu „Zmartwychwstanie”. Istnieje jedynie
„wieczny powrót tego samego”, stale odnawiające się cykle
rozrodcze, kwitnienie i rozbuchanie życia biologicznego i płciowego
na wiosnę, łaknienie życia, stosunków cielesnych, miłości
zmysłowej aż po kolejny, „wielki wybuch”, z którego bierze
początek kolejne, nowe życie. Życie, według filozofii
Nietzschego, zatem niczym innym jest jak stałą naprzemiennością
tego, co żywe i tego, co martwe, bytu i i niebytu, za którą to
naprzemiennością nie stoi żadna transcendencja, ani też nie
ustanawia jej żadna, wewnętrzna, ukryta konieczność. Świat i
Wszechświat jest przypadkiem i chaosem, a człowiek efektem tego
przypadku, dlatego życie jest tak naprawdę zadaniem wielkim,
ponieważ polega na zmierzeniu się z własną przypadkowością i
skończonością. Nietzsche poza przypadkowość i skończoność
ludzką nie wykracza i wykraczać nie chce, ponieważ właśnie w
owych dwóch atrybutach ludzkiej kondycji widzi potencjał właściwy
i niewyczerpalny.
Inaczej Kierkegaard. Ten szuka transcendencji i choć
również poprzez negatywność i zaprzeczenie, które nazywa w
swojej książce ironią sokratejską, to jednak w tej negatywności
wyraża się coś, co można nazwać wolą przekroczenia, otwarcia
horyzontu ludzkiej nadziei na nieskończoność wobec człowieka
zewnętrzną i od ludzkiej jednostki niezależną.
Dodajmy,
że Nietzsche nienawidził Sokratesa, widząc w nim reprezentanta
upadłej i anachronicznej metafizyki, wiary w eidos.
Kierkegaard
z kolei niezwykle subtelnie i kunsztownie komplikuje postać
Sokratesa. Ukazuje go jako ironistę, słusznie sportretowanego przez
Arystofanesa w „Chmurach” jako unoszącego się nad ziemią
„bąka”, który tyleż „kąsa”, co traci kontakt z
realnością.
Z drugiej zaś strony, Sokrates zostaje przyrównany do
postaci Chrystusa. Jak pisze sam Kierkegaard:
Platon
dostrzegł w Sokratesie taką osobowość naturalnego
nosiciela pierwiastka
boskości. Najistotniejszy wpływ takiej źródłowej osobowości na
ród i więź z ludzkością polega na tchnięciu życia i ducha
(Chrystus tchnął ducha w uczniów mówiąc: „przyjmijcie Ducha
Świętego”, albo na wyzwoleniu spętanych sił jednostki (Chrystus
mówi do paralityka: „Wstań i idź”, a raczej spełnia się
jednocześnie w obu działaniach. Analogia może być zatem podwójna:
pozytywna, czyli zapładniająca i negatywna, która sparaliżowanej
i rozproszonej w sobie jednostce pomaga odzyskać pierwotną gibkość,
która tylko osłania i obserwuje podbudowaną już w ten sposób
jednostkę, pozwalając jej odzyskać samą siebie.2
Dalej pisze Kierkegaard o rozpiętości postaci
Sokratesa między „słowo” a „milczenie” i wynikającej z tej
dychotomii konsekwencji, która sama się narzuca: to znaczy o
jednoczesnej jasnej i ciemnej stronie Sokratesa, ironicznym
balansowaniu pomiędzy negatywnością milczenia a pozytywnością
słowa, czyli nic innego to nie znaczy jak stary balans między bytem
a nicością, istnieniem a nieistnieniem. Kierkegaard pisze zresztą
dalej, w swej rozprawie o dwóch metodach, które Sokrates stosuje,
jedną nazywając spekulatywną, będącą po stronie pełni, a drugą
ironiczną, które zbliża się do rejonów negatywności. Owa
spekulatywność stoi po stronie filozofowania tradycyjnego, który
poszukuje bytu i jasności, szuka pewnej odpowiedniości pomiędzy
rzeczą a jej desygnatem. Metoda ironiczna, w zasadzie właściwa
metoda Sokratesa w interpretacji Kierkegaarda, polega zaś na
zaciemnianiu i mąceniu relacji pomiędzy tym, co jest, a tym, co
zostaje nadbudowane nad tym, co jest jako interpretacja. Tę metodę
ironiczną nazywa Kierkegaard przy pomocy metafory poetyckiej
„nieskończoną grą refleksów”, znane to trochę i brzmiące
znajomo, kiedy przypomnimy słynne stwierdzenie o dyseminacji czyli
rozproszeniu znaczeń na powierzchni tekstu. Pisze Kierkegaard:
Dlatego
wszystkie te wykłady są jak przesłony lornetki: jedno
przedstawienie tak zmyślnie wtapia się w drugie i jest przy tym tak
lirycznie roziskrzone, że działa tam samo jak wino w kielichu z
ciętego kryształu, bo nie tylko pieniące się w nim wino upija,
lecz także nieskończona gra refleksów, te fale świateł,
pojawiające się w chwili, gdy tylko zatopi się spojrzenie na dnie
kielicha. 3
Metafora
ta wyraża rozproszenie zamiast skupienia, eidos,
pierwotna istota ginie zatem gdzieś wśród znaków. Nie znaczy to
jednak, że u Kierkegaarda nie występuje w ogóle pojęcie istoty,
że cały wywód zatrzymuje się na powierzchni tego, co skończone.
Bo też trzeba powiedzieć, że Kierkegaard z ducha jest poetycko
fragmentaryczny i nieuporządkowany, ale wewnętrzna struktura jego
wywodu jest zdyscyplinowana niesamowicie. Poszukiwanie bowiem u
duńskiego filozofa jest dialektyczne i wpisane jest weń tyleż
rozproszenie, co skupienie, tyleż poszukiwanie fragmentu, co pełni.
Stwierdzenie skończoności nie wyklucza tego, co istnieje jako
nieskończone. A nieskończona na przykład jest miłość:
Mówiąc,
że bóg jest miłością, mówi się tym samym, że jest miłością
nieskończenie udzielającą się, mówiąc o trwaniu w miłości,
mówi się o partycypacji w jakiejś pełni. 4
Sokrates jest również nazywany „apostołem
skończoności”, lecz przecież otwiera też furtkę wymiarom
religijnym, czyli pragnieniu swojej skończoności przekroczenia. Owa
próba Sokratesa, znów jednak, nie jest pozbawiona pierwiastków
ironii, czyli pierwiastków negatywnych. Analizując „Chmury”
Arystofanesa pisze Kierkegaard:
Chmury
dają znakomite wyobrażenie o kompletnie zwichrowanym ruchu myśli,
która stale faluje, unika stałego lądu i nie trzyma się
immanentnych praw ruchu, wdaje się w najrozmaitsze konfiguracje z
pozbawioną wszelkich reguł zmiennością. 5
Owo rozwichrzenie i rozwibrowanie myśli nie prowadzi do
żadnego celu, nie posiada wewnętrznej konieczności w postaci
ukrytego jądra, w środku bowiem nie ma nic, chmury zmieniają
kształty, przypominając raz kobietę, raz wilka, panterę czy byka,
lecz to wszystko, „sztuka dla sztuki”, zamyka się w obrębie
fantasmagorycznych wyobrażeń, potencjał negatywności zdaje się
ulegać wyczerpaniu. Nie ma nic nad sztuczkę kuglarską, miraż i
złudzenie. Negatywna dialektyka ironii na przykładzie postaci
Sokratesa w „Chmurach” Arystofanesa prowadzi w rezultacie do
efektu komicznego.
W innym miejscu próbuje Kierkegaard bronić Sokratesa
przed Arystofanesem, pokazując „wewnętrzną nieskończoność
ironii”, jej olbrzymi potencjał, natomiast od razu jednak filozof
zbija ten argument, powiadając, że owa nieskończoność wewnętrzna
leży po stronie subiektywności, jest to „wolność
subiektywności”. Innymi słowy, czego tutaj brakuje, to
pierwiastka obiektywnego, który otworzyłby postać greckiego
filozofa na transcendencję, czyli obiektywność Boga.
Trzeba dojść tutaj do wstępnych wniosków, że
Sokrates przedstawiony przez Kierkegaarda mógłby spodobać się
Nietzschemu. Czemu? Oto cytat, opisujący nieprzystawalność urody
Sokratesa (był bardzo nieurodziwym człowiekiem), do jego
wewnętrznego bogactwa:
Tymczasem
prawda fizjonomiki opiera się na następującym aksjomacie: istota
istnieje tylko i wyłącznie w powierzchowności, co oznacza, że
powierzchnia jest prawdą istoty, a istota jest prawdą powierzchni.6
Tak jak w filozofii Nietzschego, tak też na przykładzie
postaci Sokratesa, zostaje zniesiony dualizm prawdy i pozoru, na
rzecz zrównania tego, co powierzchniowe z tym, co istotowe.
Potwierdzeniem tego tropu Nietzscheańskiego może być cytat z
Hegla, który przytacza Kierkegaard pisząc, że „negatywność nie
zawierała się w Sokratesie w jakiejś pozytywności, lecz była
autoteliczna”. Jest to jakby przypis do tego, jak przedstawia
Sokratesa Arystofanes w „Chmurach”.
Ironia sokratejska w ujęciu Kierkegaarda nie jest do
końca przeciwstawiana chrześcijańskiej filozofii i kościelnej
wykładni teologicznej. Tutaj między innymi różni się Kierkegaard
od Nietzschego, który chrześcijaństwu był wrogi, Kierkegaard,
natomiast, po swojemu, szukał miejsc wspólnych, miejsc
dialogicznych. I tak pisze Kierkegaard o momentach ironicznych w
życiu Kościoła rzymskokatolickiego:
Kościół
rzymskokatolicki zapewne sobie to uświadamiał, skoro w
średniowieczu potrafił okresowo wznieść się ponad swą absolutną
realność i spojrzeć na siebie autoironicznie. Świadczą o tym na
przykład święta osłów, święta błaznów czy też tak zwany
śmiech wielkanocny (…). Promienie życia i świetność chwały
przenikały swym blaskiem świadomość, która w tej samej chwili
unosiła się ironicznie ponad nimi. 7
Kierkegaard
w tym momencie odwołuje się do XII wiecznego święta błaznów,
które jak pisze Djakowska, „stało się karnawałowym świętem
noworocznym, podczas którego parodiowano kościelne obrządki”. Ów
moment czy też trop karnawału bardzo przydaje się również do
analizy postaci Sokratesa, który łączy w sobie sprzeczne sfery i
żywioły: cielesnego dołu z duchową górą, okropnej, brzydkiej
zewnętrzności z mieniącą się blaskiem eidos
wewnętrznością.
Dodać jednak trzeba, że święto karnawału było otwarciem i
zaproszeniem do dialogu, negatywność tam zostaje poniekąd
przezwyciężona, co w postaci Sokratesa zinterpretowanego przez
Sorena Kierkegaarda już takie oczywiste nie jest, wewnętrznie się
komplikuje. Karnawał był bowiem świętem bytu, co by tu nie
powiedzieć, choć bytu wewnętrznie zdialektyzowanego i sprzecznego,
natomiast święto ironii to święto niczego:
O
ironii można rzec, że tylko wtedy poważnie traktuje „nic”, gdy
niczego nie traktuje poważnie. Ironia zawsze ujmuje „nic” w
opozycji do „coś” i chwyta się nicości, aby wyzwolić się od
traktowania czegokolwiek z powagą. Ale „nic” też nie bierze na
serio, w przeciwnym razie coś jednak traktowałaby poważnie.8
Rozprawa magisterska Kierkegaarda, „O pojęciu ironii
z nieustającym odniesieniem do Sokratesa”, posiadająca, swój,
wewnętrzny, ukryty nurt, spajający ją w czytelną całość,
dopiero na końcu jakby ukazuje swoje właściwe cele. Pisze bowiem
Kierkegaard dalej o ironii w kontekście dramatu „Lucynda”
Schlegla zestawiając ironię z poezją i nazywając ją „swego
rodzaju pojednaniem”, jednak nie „prawdziwym pojednaniem”. I
dalej, że „dopiero to, co religijne zawiera możliwość
prawdziwego pojednania, ponieważ rozszerza moją rzeczywistość w
nieskończoność”. Różnica między nieskończonością poetycką,
a religijną, jest, jak wyjaśnia dalej Kierkegaard, różnicą
między emigracją z rzeczywistości, a zadomowieniem się w niej.
Ironicznie negatywny poeta wybiera raczej emigrację, człowiek
religijny próbuje w niej zamieszkiwać. Jednak na tym sprawa się
nie kończy. Dialektyka tego, co zewnętrzne i wewnętrzne jest o
wiele bardziej skomplikowana, albowiem „jednostka religijna
znajduje nieskończoność nie poza sobą, lecz w samej sobie”. Tym
samym to, co wewnętrzne staje się również tym, co religijne, a
różnica między poetyckością a religijnością w dalszej części
wywodu zostaje u Kierkegaarda zamazana, co pewnie poniekąd jest jego
słabością, ale też pewnie siłą, kiedy spojrzeć na to właśnie
pod kątem budowanego konsekwentnie na przestrzeni całego dzieła
pojęcia ironii jako „nieskończonej negatywności”.
Na końcu rozprawy Kierkegaard pokazuje zależności
pomiędzy ironią a egzystencją Boga, uruchamiając przy tym
kontekst nicości (czyli kontekst ironiczny). Powiada filozof:
Skończoność
uczestniczy w monstrualnej fluktuacji tego podwójnego ruchu(zarazem
odśrodkowego i dośrodkowego), człowiek zaś w chwili rozdzielenia
staje się cieniem tego, co boskie, szkicując swe cnoty i wady
moralne w tej cienistej egzystencji, którą jedynie ten, kto
otworzył oczy na ironię, postrzega jako nic.9
Bóg jawi się zatem również jako Stwórca
„ironiczny”, który powołuje do życia negatywność, czyli
istnienie człowieka, balansujące na krawędzi nicości, któremu
zasłonięta przed oczami zostaje prawda właściwa, zdany tylko na
cienie, odblaski i kopie, badać może jedynie „wewnętrzny
potencjał negatywności”.
Rozprawa Kierkegaarda zrobiła na mnie duże wrażenie.
Wielu rzeczy wartych uwagi z pewnością w tym krótkim szkicu nie
uwzględniłem, problemy tutaj przedstawione stanowią jedynie ułamek
bardzo bogatej i niezwykle skomplikowanej rozprawy Kierkegaarda.
Warto jeszcze na przykład zwrócić uwagę na posłowie Aliny
Djakowskiej, która stanowi wiele wyjaśniający przypis do wywodu
Kierkegaarda.
Mowa w nim między innymi o istnieniu ironicznym jako
istnieniu działającym, co jest ciekawą interpretacją tego, co
powiedział Kierkegaard, otwierającą horyzont nadziei.
Mnie się wydaje bowiem, że rozprawa Kierkegaarda może
być nazwana filozoficznym poematem rozpaczy z powodu utraty poczucia
stabilności i obiektywności świata. Ruch i zmienność to
bohaterowie tej rozprawy zamiast stałości i nieruchomości. Bóg
również jest w ruchu, nie jest nieruchomym pierwszym poruszycielem,
ale raczej schodzi ku światu, zniża się w nicość świata,
wyciągając z niej człowieka.
Najciekawsze wydało mi się w tej rozprawie
stwierdzenie o człowieku religijnym jako zamieszkującym. Wydaje mi
się, że osobna rozprawa powinna zostać poświęcona zależnościom
między zamieszkiwaniem a religią. Religia w takim ujęciu pozwala
się w świecie odpowiednio zadomowić i zakorzenić, daje potencjał
źródła, moim zdaniem niezwykle ważny.
Zamieszkiwać i być religijnym to również być chyba
ubogim i pokornym, nie żądającym wiele od świata, poprzestającym
na małym, być ubogim w Panu, czyli skromnie pracować w Jego
winnicy.
Te tropy, które powinny zostać rozwinięte przez kogoś
o odpowiednim przygotowaniu teologicznym(czyli nie przeze mnie),
wydają mi się bardzo ciekawe i ważne.
„O
obiektywności, która pozwala mieszkać”. Być może tak powinien
brzmieć tytuł tej kolejnej rozprawy, swoistego przypisu oraz
rozwinięcia rozprawy Sorena Kierkegaarda.
1Zob.
Soren Kierkegaard, „O pojęciu ironii”, tłum. Alina Djakowska,
Warszawa 1999, s. 321
2Ibidem,
s.33
3Ibidem,
s.45
4Ibidem,
s.49
5Ibidem,
s.129
6Ibidem,
s.206
7Ibidem,
s.247
8Ibidem,
s.263
9Ibidem,.
s.310
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz