poniedziałek, 8 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 10

Od początku działam w pojedynkę, co nie znaczy, że jestem autonomiczny, bo oczywiście jestem uzależniony od rozmaitych pierdoletów, którymi jestem obarczany, aby utrzymać się na tzw. powierzchni życia.

Obecna pan moda na niepełnosprawność uczyniła mnie w pewnym sensie wybrańcem losu.
Rozmaici, zacni mężowie tego świata pokazują się w moim towarzystwie po to, aby pokazać nie tylko swoją wielką mądrość, ale i wielkie serce, czym niewątpliwie wzruszają resztę świata, patrzącą na nich z podziwem.

Czy chrześcijaństwo jest odpowiedzią na cierpienie w świecie, czy też jego psychologiczną przyczyną, nie umiem na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.
Chrześcijaństwo to religia najpiękniejsza ze wszystkich, ale jednocześnie powodująca najwięcej bólu.

Któż jak nie Bóg, dzierży w opiece cały ten świat i sprawia, że się w nim zadomawiamy, że jesteśmy jego mieszkańcami?

Chrześcijaństwo jako jedyna, możliwa religia, dająca wolność?
Najprawdopodobniej tak.

Literaci są najczęściej obdarzeni kompletnym brakiem poczucia humoru w stosunku do samych siebie. Być może ludzie naprawdę obdarzeni poczuciem humoru, w ogóle nie biorą się za pisanie czegokolwiek.

Być może ludzie, którzy naprawdę mają dystans do samych siebie to ci, którzy nigdy nie narodzili się.

Szustak albo jest faktycznie albo gra pluszowego misia i z Pana Boga też robi pluszaka, do którego i przytulić się można i wypłakać, bo On, to znaczy Pan Bóg, to największy i najmilszy pluszak na świecie.

Chrześcijaństwo w piękny sposób opowiada o kimś, kto nie istnieje.

Religia jest rzeczą dobrą dla ludzi dobrych i poczciwych, dlatego religia jest rzeczą dobrą.

Teologia jest moim zdaniem najpoważniejszą dziedziną wiedzy.

Jedynym, który jest w stanie uniemożliwić mi nacieszenie się wiecznotrwałą sławą, jest Pan Bóg, dlatego walę wszelkie plany, prócz zobowiązań.

Cóż znaczy wiecznotrwała sława, wobec możliwości przedłużenia swojego mizernego  bytu w kolejnym nieszczęśniku, ulegającego w pewnym momencie dyktatowi kolejnej klaczy, rozwalającej w druzgi cały jego potencjał?

Artyści generalnie non stop się wydurniają, coś tam między sobą pierdolą, albo coś pieprzą do publiczności, a światem i tak rządzi forsa, do której dostęp mają jedynie ściśle wybrani.

Jedyne czego pragnę, to zostać znienawidzonym przez kobiety.
Bo nie ma nic gorszego, aniżeli być przez kobietę wielbionym.
Zawsze są to srogie i niebezpieczne do tego pozory.

Mężczyzna dla kobiety idealny, to taki, wobec którego jest uczuciowo obojętna.
Takim zawsze łatwo sterować.

Kobieta zakochana to zjawisko zawsze przejściowe w tym okrutnym, precyzyjnym jak szwajcarski zegarek, zaplanowanym przez Lucypera świecie.
Dzięki temu, krócej lub dłużej trwającemu zmąceniu, możliwe jest rozmnożenie gatunku ludzkiego, ergo dalsze pozycjonowanie koniecznego do przetrwania chaosu.
Wierne żony są już reliktem pięknej przeszłości.

Kobieta nigdy nie przyzna się do instrumentalnego traktowania mężczyzny, dopiero jej późniejsze czyny o tym świadczą, ale kolejni poczciwcy dalej gonią za tym największym nieporozumieniem, któremu na imię związek.

Jeśli mnie kochasz, puść mnie wolno, co w tłumaczeniu na angielski, w piosence Dylana brzmi: „We act like we never have met”.

Nie ma bardziej zakompleksionej kasty aniżeli kasta akademicka, pomijając jednostki naprawdę wybitne. Z konieczności muszą ich słuchać dzieci w szkole, to jedyne ich de facto audytorium, reszta jest słusznie znudzona wylewającą się z obecnych murów uniwersyteckich banałem, sztampą, nudą i marazmem.

 Większość ludzi, jeżeli nie wszyscy, przegrywają swoje życie, przegrywają je w momencie przyjścia na świat, przegrywają je w sposób całkowicie niezawiniony a i tak notorycznie są obwiniani za tę porażkę.

Uwielbiam dokopywać tym wszystkim afirmatorom życia, grubasom z wiecznie rozdziawianą i uśmiechniętą gębą – jedyna ich ochronna strategia, kiedy ich twarz zacznie wykrzywiać się w agonalnym paroksyzmie bólu.

Kiedy sobie pomyślę o niektórych, moich szlachetnych Przyjaciołach, humor nieznacznie mi się poprawia, ale nie na tyle bynajmniej, bym mógł orzec, że ten świat ma jakikolwiek, głębszy sens.
Jest on raczej wynikiem fatalnego błędu, który my tutaj, z konieczności, musimy gospodarować.
Mało przyjemna robota.

Jestem zdumiony, że z taką, dziecięcą ufnością patrzę na krzyż Chrystusowy.

Od dziecka wbija się nam, jakie to życie jest wielkim cudem i darem.
A co jeśli nim nie jest?
W najlepszym razie niczym specjalnym, ani dobrym, ani złym.
Jeszcze jednym przykładem na nieomylność biologii.

Gdybym nie wierzył w Boga, zwariowałbym.

Czy te zapiski są kreacją?
Oczywiście, że są.
Prawdziwy jestem wtedy, kiedy mogę sobie robić jaja.
Sęk w tym, że mało, co mnie śmieszy.

Za geniusza humoru uważam mojego dziadka.
Jedynie jego postawa wobec rzeczywistości, rozjaśnia moją marsową minę.

Niewielu ludzie mnie rozumie. Być może najlepiej rozumieją mnie ci, którzy się do mnie nie odnoszą.

Czy cierpienie czemuś służy?
Nic nie jest warte moim zdaniem, niczemu nie służy, żadna z niego nauka ani żaden pożytek, nie uszlachetnia z pewnością i wbrew temu, co chrześcijaństwo przekazuje, nie prowadzi do zbawienia.
Świadczy jedynie o totalnej pomyłce wpisanej od zarania w ten dziwny projekt, jedynie umownie zwany życiem, bo czym jest życie prawdziwe, ciężko doprawdy stwierdzić.

Bardzo dużo i bezmyślnie pierdoli się o rzekomych pożytkach, płynących z tzw. relacji, nie mając na uwadze w ogóle tego, że zdecydowana większość owych jest po prostu dla zdrowia psychicznego i duchowego niszcząca.
Szustak też pierdoli, że Pan Bóg jest relacyjny w Trójcy Świętej, owszem jest, ale to jest jeden Bóg, w trzech, zdecydowanie nietoksycznych osobach, natomiast obecna, przeważająca część populacji, toksyczną owszem jest, nawet nie do końca sobie z tego zdając sprawę, bo tak przepastnie jest w sobie rozkochana.
Niewykluczone, że największym szczęściarzem w dziejach był samotny Robinson na bezludnej wyspie.

Za komuny kwitły relacje, bo wszędzie pełno było wódy.
W obecnym, sterylnym społeczeństwie, w którym panuje moda na trzeźwość, nie tyle z wyboru, co w dużej mierze z ograniczeń farmakologicznych (dzisiaj prawie każdy coś bierze na samopoczucie), czas zetknięć z bliźnim, czy to głosowych, czy wizualnych, jest limitowany.
I tak też za możliwość porozmawiania dzisiaj (najczęściej z terapeutą), przeważnie się płaci,
wyjątkiem są konfesjonały, które przeważnie są opuszczone, nikt już chyba nie wierzy w uzdrawiającą moc wiary.

Gdyby śmierć była definitywnym końcem, po którym brak jest jakiegokolwiek podsumowania, byłoby to bardzo smutne, ale tak niestety zapewne jest, co nie przeszkadza temu, że nowi osobnicy zaludniają tę absurdalną pustynię sensu, daremnie poszukując czy to szczęścia, czy odpowiedzi, ergo umierają zawsze z nieugaszonego pragnienia.

Na trzeźwo trudno mi znieść kogokolwiek, ale łażę jednak do tego Zwisu dla niepoznaki, że dalej „lubię ludzi”.
Generalnie potrzebuję ludzi od siebie zdolniejszych i bardziej utalentowanych, aby móc czegoś od nich się nauczyć, a ludzie jako tacy, jako ludzie, nie są mi do niczego potrzebni,
zawracają jedynie przysłowiową gitarę.







1 komentarz:

  1. Zgadzam się z tym, że tylko głupcy przegrywają życie bez bólu.A co do zawracania gitary, to przepraszam

    OdpowiedzUsuń

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...