Czemuż znowu zachorowałem, gdy język, którego się wyuczyłem, już stał mi
się bliski i nawet zacząłem nim niekiedy nieźle władać? Może teraz chodziłoby o
pogłębienie mojej, własnej sfery językowej, wejście w dramat a nawet tragedię
porozumienia z samym sobą, tragedię dodam współczującą, starającą się rozumieć,
może nawet sympatyczną, pogodną, przyjazną wobec samego siebie? Opieram się na
wielu językach teraz, natomiast sam proces wykluwania się języka własnego, jest
oparty tylko na moim wnętrzu w zasadzie, którego nie potrafię dobrze i zasadnie
zdefiniować. Intuicyjnie czerpię z różnych, duchowych idiomów w nadziei, że tam
odnajdę język własny.
A on, jak na razie, nie wiadomo jaki
jest. I proces mojego leczenia może tym byłby – odnajdywaniem własnego języka
poprzez przepracowanie swoich chorobowych treści. Oddaleniem się, dystansem,
zaczerpnięciem oddechu. Zdrowie psychiczne to kategoria zbyt ogólna, żeby ją
traktować poważnie, podejrzewam, że to pojęcie istnieje wyłącznie po to, by
dodać animuszu i usankcjonować władzę psychiatrów nad duszami pacjentów, a
przez to utwierdzić swój zawód w przestrzeni społecznej. Oczywiście piszę to
nieco prowokująco i z przymrużeniem oka; doskonale sobie zdaję sprawę, jak
potrzebny jest zawód psychiatry, podobnie zresztą jak „zawód” pacjenta i
nieprzypadkowo ukształtowała się teraz profesja asystenta zdrowienia – chorzy
wydają się najlepszymi specjalistami od swojej choroby i często mogą wpadać na
różne, zaskakujące rozwiązania jako „praktycy” choroby, na które „teoretycy”,
czyli psychiatrzy pewnie nie wpadliby tak prędko.
Byłem w wielkim, pozytywnym napędzie,
ale niestety charakteryzowałem się również nie do końca uświadamianą agresją,
która mnie zaprowadziła na izbę przyjęć. Wtedy już odleciałem całkowicie w coś,
co nade mną przejęło władanie, ale nie chciałem się z drugiej strony tego
pozbywać i chciałem wyjść ze szpitala od razu, w świat, który był zaczarowany .
Czyż nie jest przyjemniej żyć w świecie zaczarowanym, po drugiej stronie
lustra, aniżeli w tym zwyczajnym, zgrzebnym, nudnym, do cna przewidywalnym? No
do ciebie należy wybór pigułki. Jedna jest pigułką pięknego i pociągającego
fałszu, druga trudnej i nieco nużącej czasem, mozolnie zdobywanej prawdy, którą
wybierzesz?
Celowo odchodzę od kwestii
poszukiwania języka (własnego), gdyż choroba, czy jej wydarzenie, to właśnie
jego brak. Chory komunikuje się jedynie ze sobą, a język, jak wiadomo, jest
płaszczyzną wspólną.
No namacalnym świadectwem braku języka było moje
urojenie, kiedy na izbie przyjęć czytałem gazetkę "Dla nas". Nie
widziałem tego, co tam obiektywnie było napisane, tylko urojony tekst, podobnie
było z lekturą książek w szpitalu przez pewien czas - nie czytałem tych
książek, tylko to, czego w tych książkach nie było, co było niesłychanie trudne
i męczące, bo odnosiłem wrażenie, że każde zdanie danej książki odnosi się
bezpośrednio do mnie, po kilku akapitach musiałem zrezygnować, bo to ponad moje
siły było. Właściwością języka, tą najbardziej wewnętrzną, jest jego
obiektywność, nawet kiedy to język artystyczny, to jednak jest
intersubiektywny, skoro pozostaje na poziomie komunikatu, a choroba nie jest
komunikatem obiektywnym ani intersubiektywnym, jest brakiem komunikatu, który
komunikuje jedynie do osoby chorej - ten brak intersubiektywności i
obiektywności komunikatu stanowi o jego podłożu chorobowym. Nie da się iść
przez życie komunikując się jedynie z samym sobą.
Język definiuję, jako pewną strukturę, która ma wiele warstw znaczeniowych,
które wzajem do siebie odsyłają i ze sobą się komunikują.
Psychozę natomiast definiuję, jako rozbicie tych struktur i jako brak języka.
Cała sztuka tzw. zdrowienia polega
według mnie na tym, żeby zrozumieć rzeczywistość w jej wielu aspektach, choćby
te aspekty wydawały się nieco trudne i nużące. Ale między tymi nużącymi
aspektami istnieje szereg zniuansowanych pytań i prób odpowiedzi na nie – dla
nich warto właśnie badać swój język, ergo swoje wnętrze i próbować mu dać wyraz
poprzez definicję innych języków, literackich czy meta literackich. Chodzi o
to, żeby dać każdemu szansę wypowiedzenia się, bo każda wypowiedź jest
potencjalnie ciekawa, ergo nie należy chyba hierarchizować wypowiedzi, ja
przynajmniej nie jestem w stanie tego zrobić i oddalić się na dobre od
jakiegokolwiek języka, aby wykazać jego śmieszność, nieprawdę czy ułudę.
Istnieją języki uniwersalne i subiektywne, blisko mi do jednych i do drugich,
być może bliżej nawet do uniwersalnych, bo łatwiej je zsubiektywizować to, co
obiektywne aniżeli to, co już jest subiektywne – to, co subiektywne raczej
obiektywizuje się, co ja usiłuję czynić w swojej krytyce literackiej.
Przed drugim zachorowaniem szukałem
swojej tożsamości jedynie w intersubiektywnym kodzie humanistyki. Teraz widzę,
że ten kod nie jest wystarczający. Potrzebne jest pogłębienie swojego świata
wewnętrznego o wymiar duchowy.
Osobnym językiem jest dla mnie język
poezji; wydarza się on (przynajmniej teraz), bardzo rzadko, impulsywnie, z
długimi przerwami, jak błysk czegoś, co przychodzi nagle, nieoczekiwanie, nie
wiadomo skąd. O wiele większe mam zaufanie do mojej pracy w języku
dyskursywnym, którego wciąż się uczę i wykorzystuję go w swoich refleksjach nad
literaturą, komentując rozmaite wiersze czy opowiadania.
Pytanie, które wyłania się z tego
krótkiego tekstu brzmi: czy do zdrowienia potrzebna jest jedynie praca? W moim
przypadku praca w języku. Otóż, za Freudem, trzeba powiedzieć, że również
potrzebna jest miłość i moim zdaniem niezależnie od tego jak słowo „miłość”
definiujemy. Może to być związek z bardzo bliską osobą, kobietą czy mężczyzną,
ale może to być też (moim zdaniem), przyjaźń, czy po prostu obecność (bliska)
drugiej osoby. Mogą to być nasi członkowie rodziny, ale mogą to być nasi
Przyjaciele. W okresie pandemii uczymy się innych form przyjaźni, które w dużej
mierze polegają bardziej na słowach aniżeli na gestach, mimice, itp. Uczymy się
obecności jakby „słownej”. W tym kontekście widać, jak ważna jest znajomość
tego, co nazwałem „innymi językami” i otwartości na nie, na każdy język, nie
tylko literacki, krytycznoliteracki czy naukowy. Bo człowiek to bardzo często
„styl”, „idiom”, „język”, człowieka bardzo często jakoś czytamy. A w procesie
zdrowienia, jak mniemam, pozostaje sobie życzyć jedynie dobrej lektury, która
dobre przynosi owoce.
Panie Michale, z życzliwością muszę napisać kilka słów, miejmy nadzieję, korzystnych dla dalszej Pana wędrówki przez pola niczyje myśli, stylu... Na początku muszę przy tym zadać pytanie zasadnicze - o cel tych enuncjacji. Nie ukrywam, że nie byłam w stanie przeczytać całego tekstu- pierwsze dwa akapity okazały się bronią wystarczającą, bym podała się i białą flagę wywiesiła. Pewnie przestałam rozumieć "młodych" i stąd cała opresja... albo młody chciałby powiedzieć, ale jeszcze nie wie, co i jak to zrobić. Chciałabym, proszę mi wierzyć, odnieść się to tego "felietoniku"(?) serdecznie i znaleźć w nim jakąś wartość, ale .... ani styl, ani forma, ani przekaz... ani nawet interpunkcja na to mi nie chcą pozwolić... i choć tak bardzo chcę, to jakoś nie mogę. Wydaje mi się, że, jak wielu, w tym pewnie i ja, chciałby Pan przemawiać głosem szałwii wieszczej... ale trudno wspiąć się na skałę wyższą od pagórka kreta... rozumiem, czasem po prostu " człowiek musi... jednak w tym momencie wkraczamy na grunt choroby, której wytwory nie zawsze usprawiedliwiają zaprzątanie umysłów bliźnich... z całego serca namawiam Pana na przemyślenie materiału, którym pragnie Pan przed biednymi bliskimi błysnąć... nie zawsze musimy pisać to, co nam akurat do głowy przyjdzie... mam poważny kłopot, bo opinii dobrej temu tekstowi wystawić nie mogę, a wiem, że zna się Pan dobrze z moim synem, który w tej chwili serdecznie Pana pozdrawia.
OdpowiedzUsuńChyba już teraz wiem, kim Pani jest :). Przypadkiem skojarzyłem :). Niech Pani również pozdrowi syna, ale że znam się z nim "dobrze", tego nie byłbym w stanie powiedzieć :).
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSzanowna Pani, dzięki za wpis, syna również proszę serdecznie pozdrowić ! :)
UsuńNie wiem kim Pani jest i nie wiem o jakiego syna Pani chodzi. Dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWie Pani, nie mam wieszczej ambicji, staram się mówić własnym głosem, skrojonym na miarę - aby nie było ani za ciasno ani zbyt obszernie :). Jednym się podoba to bardziej, innym mniej, normalne.
OdpowiedzUsuń