piątek, 18 marca 2016

Kilka słów o Gałczyńskim dla Domu Kultury Podgórze

Gałczyński przedstawiał się jako poeta ziemi, ale dziwny i specyficzny poeta ziemi.
Chciał zniżyć niebo do ziemi, a ziemię przybliżyć niebu, tak można odczytać jego wspaniałe liryki i zamknąć to odczytanie w lapidarnej, metaforycznej formule. 
Był wielkim samotnikiem, outsiderem, cyganem. Pełno w nim było życia, a jednocześnie jakby jakiś smutek drzemał, co widać w jego wierszach. Potężnie pił, alkohol, w jego życiu lał się strugami, podobnie jak poezja, która wylewała się z jego przepastnej, oceanicznej duszy. Gałczyński cierpiał na depresję czasami, a czasami był nadmiernie wesoły, wszystkich rozbawiał. Dzisiaj to fachowo nazywa się w psychiatrii chorobą dwubiegunową, afektywną albo cyklotymią.
Zresztą teraz, coraz częściej ona występuje, nie tylko u artystów.
Urodził się 23 stycznia 1905 roku w Warszawie przy ulicy Mazowieckiej. Zmarł 6 grudnia 1953 roku. Szczegółowiej o biografii, artystycznym, nieco szalonym życiu cygana, outsidera, prawdziwego artysty i prawdziwego poety pisze Anna Arno w swojej książce o Gałczyńskim, ja powiem od siebie kilka słów o jego twórczości.
Bez wątpienia wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego są niezwykłe. Wiele w nich magii, w tym tej krakowskiej magii, zaczarowanych dorożek, koni, ten cały nadrealizm wybrzmiewa tam ze szczególną siłą, zwłaszcza w poemacie „Bal u Salomona”. Oprócz tego trzeba zwrócić uwagę na związek Gałczyńskiego z grupą Kwadryga, obecnej w XX leciu międzywojennym. Jej program polegał na żądaniu poezji uspołecznionej, dostępnej dla szerokich rzesz. Chociaż sam Gałczyński kiedyś popełnił rodzaj manifestu pro faszystowskiego, kiedy współpracował z mocno prawicowym pismem „Prosto z mostu”, to jego poezję trzeba rozpatrywać jednak w nieco innym aspekcie niż społeczny.
O Gałczyńskim mówi Marta Wyka jako o poecie cyganie, trochę odszczepieńcu, chodzącym własnymi drogami.
Taka też jest poezja poety: bardzo mocno nacechowana indywidualnie. Gałczyński dopracował się własnego języka, który zasadniczo niemożliwy jest do podrobienia: to znaczy albo się to ma, albo się tego nie ma, a tę rzecz określa się po prostu mianem talentu, rzeczy przyrodzonej, ingenium.
Poezja Gałczyńskiego jest czasem jak wielka, liryczna fala, która porywa ze sobą czytelnika. Można łatwo w niej przepaść i zatracić się w tych barwnych, fertycznych obrazach poetyckich, poczuć dźwięki muzyki („Bal u Salomona”), nawet zacząć tańczyć w rytm tych piosenek i pieśni, bo przecież poezja Gałczyńskiego jest też silnie umuzyczniona, wpada w ucho człowieka jak muzyka i jak muzyka czytelnika przeszywa i porywa.
Jest też napięcie, by nie powiedzieć rodzaj sprzeczności wpisany w tę poezję. Mianowicie między głębią poetyckiej konfesji, a żartem, drwiną, parodią, zabawą.
Tak pisze o tym Marta Wyka: Połączenie drwiny i powagi, błazeństwa i koturnu to charakterystyczna i typowa maska wielu artystów XX wieku. Postulat traktowania sztuki również jako zabawy da się wyśledzić w programach czołowych, nowatorskich prądów literackich XX wieku- a więc u dadaistów, futurystów, surrealistów.
Poezja była zatem faktycznie chyba traktowana przez poetę jako zabawa, ale jednak zabawa śmiertelnie serio. To znaczy poetycka brawura raczej wzmagała prawdziwość oraz unikalność tej poezji, aniżeli jej zaprzeczała.
Trzeba tutaj powiedzieć o jeszcze jednej sprzeczności pojawiającej się u Gałczyńskiego: mianowicie o niezwyczajnej poezji i życiu poety, które jak podaje Marta Wyka, było raczej życiem filistra (choć nie stroniącego od alkoholowych ekscesów), który cenił bardzo sobie rodzinne życie, żonę, córkę, kota.
Inną ważną sprawą w tej poezji jest przywiązanie do rzemiosła. Jak podaje Marta Wyka, taką tendencję ówcześnie uznawano za poniżającą rangę poety. Poeta-rzemieślnik zatem pisze często na zamówienie, od przypadku do przypadku, czasem na kawiarnianych serwetkach, jego wiersze idą całkiem dosłownie w świat i do ludzi, ale w tego rodzaju przypadkowych splotach bardzo często powstają małe bądź wielkie arcydzieła, tchnienia czystego talentu lirycznego. Często sam poeta powołuje się na Wita Stwosza, słynnego rzeźbiarza epoki Renesansu, autora ołtarza Mariackiego, podaje Wita Stwosza jako przykład doskonałego rzemieślnika i zarazem genialnego artysty.
Gałczyński w swojej drodze twórczej raczej odcina się od tradycji, na przykład od Skamandra czy Awangardy, podążając własną drogą. Bliski mu był Mickiewicz jak się zdaje z tradycji romantycznej, ale też romantyzm jako prąd i jakość występuje bardziej u Gałczyńskiego na zasadzie parodystycznej oraz ironicznej trawestacji. Bo też to, co ważne u Gałczyńskiego to nie tylko głębia lirycznego przeżycia, ale również to, co wchodzi w jego skład i czyni z niego jakość na wskroś oryginalną, czyli występowanie elementu groteski.
Jak pisze Marta Wyka na temat groteski: w sferze realizacji literackich oznacza groteska sposób przeżycia świata, czyli jego określoną interpretację, nie będącą zresztą interpretacją mimetyczną, lecz deformującą(...). Poetyka absurdu i nonsensu ma obronić poetę przed rzeczywistością, nie poddającą się żadnym zdroworozsądkowym i racjonalnym argumentom.
Spieszę z wyjaśnieniem tego akapitu, jednego terminu: mimesis. Otóż znaczy to tyle, co odwzorowanie, dobra, XIX wieczna powieść Balzakowska czy u nas Sienkiewicza, Prusa, nowele i powieści pozytywistyczne, były właśnie powieściami mimetycznymi, to znaczy takimi, które dążyły do wiernego oddania świata widzialnego. Natomiast język niemimetyczny czy antymimetyczny nie tyle świat oddaje jako obiektywną wartość czy stan, ale głębię przeżyć piszącego. Innymi słowy język ten zatrzymuje na sobie uwagę bardziej i bardziej na sam język zwracamy uwagę aniżeli na to, co przedstawia. A groteska jest właśnie takim rodzajem języka antymimetycznego, który nie tyle oddaje świat, rzeczywistość, ile ją deformuje poprzez parodię, ironię, trawestację, przedrzeźnianie, zabawę, poetykę absurdu i pur nonsensu.
To zbliża nieco Gałczyńskiego do Witkacego, przy wydatnej różnicy; Witkacy nie był poetą w tym znaczeniu w jakim był nim Gałczyński, bo Gałczyński był, powiedzmy otwarcie i niemodnie: prawdziwym poetą. Marta Wyka pisze też o różnicy między nimi w postaci Gałczyńskiego romansu z publiką, co jednak nie jest do końca trafne, bo w tym znaczeniu Witkacy również chciał czy mógł być popularny, poklasku łaknął jeden i drugi, przy czym Witkacy faktycznie nie trafiał do wszystkich,  Gałczyński potrafił natomiast chwycić za serce i robotnika i żołnierza i profesora.
Sprawa kolejna, jaka się z tym wiąże to odrzucenie literatury racjonalnej, rozumowej, dziedzictwa Oświecenia można powiedzieć, choć jak pisze Marta Wyka, Gałczyński do niej paradoksalnie nawiązuje poprzez ów romans z publiką i pisanie do „rzesz” jak Krasicki, Trembecki.
Niemniej ważnym zjawiskiem jest jednak w tej poezji to, co poza rozumowe, niezwykłe, niewytłumaczalne i dalej to, co jest również poza powszechnie przyjętą konwencją czy konwenansem społecznym. Przy czym można powiedzieć, że jest to poezja szalona, ale nie obłąkana, obłąkana poezja bowiem (jak Holderlina, Trakla na przykład), w ogóle nie zważa na żadne konwencje, konwencje życia społecznego w ogóle jej nie obchodzą. Gałczyńskiego natomiast społeczne konwencje oraz konwenans obchodziły bardzo, on był nimi przesiąknięty tak głęboko, że bez trudu obnażał ich miałkość, hipokryzję, zakłamanie i obłudę, na przykład w Teatrzyku Zielona Gęś.
Ale na ten element groteski nie tylko demaskacja utrwalonych form się składała, ale również umiłowanie tego, co groteskowe, dziwaczne, odmienne, inne. Zatem na przykład jego umiłowanie odpustów oraz zabaw ludowych odgrywało tutaj istotą rolę.
Ów Teatrzyk Zielona Gęś, bardzo zabawny, składający się z miniaturowych aktów i scen. Marta Wyka mówi, że nań wpłynąć na przykład  Zielony Balonik Boya, ale także teatr absurdu (Beckett, Ionesco), przy różnicy, że tamci dwaj byli filozofami również, wyciągali z teatru wnioski natury ogólnej, egzystencjalnej oraz filozoficznej, natomiast Gałczyński od filozofii trzymał się z daleka.
Jego poetyka przedstawia oczywiście pewien model filozofii świata, patrzenia na świat, natomiast Gałczyński zapewne bardzo by nie chciał, by go nazywać filozofem.
Ciekawie natomiast pisze Marta Wyka o tradycji renesansowej u Gałczyńskiego, którą za Nietzschem nazywa tradycją apolińską (czyli tą jasną, umiarkowaną i klasyczną). Właśnie Gałczyński, na przykład poprzez umiłowanie Wita Stwosza, ale również muzyki klasycznej (Bach, Beethoven, Mozart), szuka czegoś jasnego, harmonijnego i renesansowego w człowieku, jakiejś regularności, miary i jasności, stąd właśnie Wyka wskazuje na dziedzictwo tradycji renesansowej (Kochanowski) oraz oświeceniowej (Krasicki, Trembecki). Z tradycji romantycznej Słowacki, Mickiewicz, Krasiński, Norwid, z nich zaś najbardziej Mickiewicz, zapewne poprzez śpiewną formę swoich wierszy oraz poematów. Z zagranicznych (Villon, poeta włóczęga, Poe, Rilke, Rimbaud, Verlaine, Eta Hoffman, Apollinaire, Błok, Jesienin).To rozpoznanie stoi w pewnej sprzeczności z tym, co powiedziałem przed chwilą, to znaczy z tym umiłowaniem pierwiastka poza rozumowego. Otóż wydaje mi się, że dlatego właśnie poezja Gałczyńskiego jest szalona, a nie obłąkana, ponieważ w niej zawarta jest racjonalność, ten pierwiastek rozumowy, ratio, przy czym ratio służy demaskacji hipokryzji, zakłamania, obłudy, miałkości pewnych form społecznych. W tym znaczeniu szuka ona tego, co dziwne, inne, wyklęte, marginalne oraz peryferyjne. Natomiast poszukuje jednak jasności w życiu i świecie, ciemność rozpaczy stara się rozświetlić wielkim humorem, wspaniałym, lirycznym obrazem, porywającą muzyką wiersza. 
Gałczyńskiego poezja jest bowiem również silnie muzyczna, zrytmizowana. Charakterystyczna dla tej poezji jest ogromna dynamika, ruch, zmienność, często poetyckie obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a strofy następują po sobie jak poszczególne fragmenty świetnie skomponowanej symfonii lirycznej. Jak w Balu u Salomona, utrzymanym w poetyce nadrealizmu, występuje marzenie senne, rodzaj somnambulizmu, śnienia na jawie, mieszania porządków przywidzenia, majaków oraz rzeczywistości, stany pograniczne między snem a jawą, a nawet całość tego poematu skąpana jest w onirycznej mgle i aurze marzenia sennego. Prócz tego trzeba zwrócić uwagę, że poezja ta mieni się rozmaitymi barwami, odcieniami. Z kolorów występują szmaragdowy, srebrny, biały, zielony, czerwony, turkusowy, srebrny, szafirowy.
Teraz, pomału zbliżając się do końca tego krótkiego odczytu, trzeba powiedzieć o miejscu Gałczyńskiego na polskiej mapie lirycznej, o jego zasługach. Wprowadził to, co Marta Wyka nazywa katastrofizmem buffo, to znaczy mówieniu o wielkich tragediach na wesoło, z przymrużeniem oka, dowcipnie. Apokalipsa występuje tutaj naprzeciwko ludowego festynu, jak ciekawie zauważa krytyk. Ale te pierwiastki, apokalipsy i ludowości przenikają się czyniąc konglomerat niepowtarzalny. Przy czym znowu, na chwilę pozostając przy tej dychotomii, można zastanawiać się, czy Gałczyński był wieszczem czy tylko błaznem? A może być wieszczem i błaznem w jednej osobie, który wieszczył apokalipsę i jarmark jednocześnie?
Jerzy Kwiatkowski użył określenia na tę poezję: „poezja prostych dziwów, cygańskich czarów”.
Czesław Miłosz z kolei w książce Zniewolony umysł, pisze o „potężnej afirmacji życia”, płynącej z tej poezji. Wszystko to są oczywiście prawdy, ale trzeba pamiętać również, że pieśni Gałczyńskiego, tak jak każde wielkie pieśni, mieściły w sobie całe bogactwo życia, czyli również pewne odcienie smutku, zadumy, refleksji, melancholii. Czynienie z poety tylko błazna i wesołego kabareciarza oraz kompana do wódki jest stanowczo nadmiernym uproszczeniem, to nie wynika z jego wierszy (przynajmniej nie tylko). Natomiast wynika z nich również głębokie, liryczne przeżywanie świata, Gałczyński nosił w sobie przepaść i otchłań również, powiedzieć można metaforycznie i tę przepaść i otchłań chciał zasypać bawiąc się, ucząc, ale w tym wszystkim pobrzmiewa bardzo poważny i wręcz uroczysty, czy nawet nabożny, mieszczący w sobie pierwiastek sacrum, stosunek do poezji. Gałczyński bawił się, ale była to zabawa na śmierć i życie, a żył niezwykle intensywnie, o czym opowiedziała, wtedy, w Domu Kultury Podgórze, Anna Arno, autorka biografii poety.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43

  Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga… Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, dopr...