Gałczyński przedstawiał się jako
poeta ziemi, ale dziwny i specyficzny poeta ziemi.
Chciał zniżyć niebo do ziemi, a
ziemię przybliżyć niebu, tak można odczytać jego wspaniałe liryki i zamknąć to
odczytanie w lapidarnej, metaforycznej formule.
Był wielkim samotnikiem,
outsiderem, cyganem. Pełno w nim było życia, a jednocześnie jakby jakiś smutek
drzemał, co widać w jego wierszach. Potężnie pił, alkohol, w jego życiu lał się
strugami, podobnie jak poezja, która wylewała się z jego przepastnej,
oceanicznej duszy. Gałczyński cierpiał na depresję czasami, a czasami był
nadmiernie wesoły, wszystkich rozbawiał. Dzisiaj to fachowo nazywa się w
psychiatrii chorobą dwubiegunową, afektywną albo cyklotymią.
Zresztą teraz, coraz częściej ona występuje, nie tylko u artystów.
Urodził się 23 stycznia 1905 roku w Warszawie przy ulicy Mazowieckiej. Zmarł 6 grudnia 1953 roku. Szczegółowiej o biografii, artystycznym, nieco szalonym życiu cygana, outsidera, prawdziwego artysty i prawdziwego poety pisze Anna Arno w swojej książce o Gałczyńskim, ja powiem od siebie kilka słów o jego twórczości.
Bez wątpienia wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego są niezwykłe. Wiele w nich magii, w tym tej krakowskiej magii, zaczarowanych dorożek, koni, ten cały nadrealizm wybrzmiewa tam ze szczególną siłą, zwłaszcza w poemacie „Bal u Salomona”. Oprócz tego trzeba zwrócić uwagę na związek Gałczyńskiego z grupą Kwadryga, obecnej w XX leciu międzywojennym. Jej program polegał na żądaniu poezji uspołecznionej, dostępnej dla szerokich rzesz. Chociaż sam Gałczyński kiedyś popełnił rodzaj manifestu pro faszystowskiego, kiedy współpracował z mocno prawicowym pismem „Prosto z mostu”, to jego poezję trzeba rozpatrywać jednak w nieco innym aspekcie niż społeczny.
Zresztą teraz, coraz częściej ona występuje, nie tylko u artystów.
Urodził się 23 stycznia 1905 roku w Warszawie przy ulicy Mazowieckiej. Zmarł 6 grudnia 1953 roku. Szczegółowiej o biografii, artystycznym, nieco szalonym życiu cygana, outsidera, prawdziwego artysty i prawdziwego poety pisze Anna Arno w swojej książce o Gałczyńskim, ja powiem od siebie kilka słów o jego twórczości.
Bez wątpienia wiersze Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego są niezwykłe. Wiele w nich magii, w tym tej krakowskiej magii, zaczarowanych dorożek, koni, ten cały nadrealizm wybrzmiewa tam ze szczególną siłą, zwłaszcza w poemacie „Bal u Salomona”. Oprócz tego trzeba zwrócić uwagę na związek Gałczyńskiego z grupą Kwadryga, obecnej w XX leciu międzywojennym. Jej program polegał na żądaniu poezji uspołecznionej, dostępnej dla szerokich rzesz. Chociaż sam Gałczyński kiedyś popełnił rodzaj manifestu pro faszystowskiego, kiedy współpracował z mocno prawicowym pismem „Prosto z mostu”, to jego poezję trzeba rozpatrywać jednak w nieco innym aspekcie niż społeczny.
O Gałczyńskim mówi Marta Wyka
jako o poecie cyganie, trochę odszczepieńcu, chodzącym własnymi drogami.
Taka też jest poezja poety:
bardzo mocno nacechowana indywidualnie. Gałczyński dopracował się własnego
języka, który zasadniczo niemożliwy jest do podrobienia: to znaczy albo się to
ma, albo się tego nie ma, a tę rzecz określa się po prostu mianem talentu,
rzeczy przyrodzonej, ingenium.
Poezja Gałczyńskiego jest czasem
jak wielka, liryczna fala, która porywa ze sobą czytelnika. Można łatwo w niej
przepaść i zatracić się w tych barwnych, fertycznych obrazach poetyckich,
poczuć dźwięki muzyki („Bal u Salomona”), nawet zacząć tańczyć w rytm tych
piosenek i pieśni, bo przecież poezja Gałczyńskiego jest też silnie
umuzyczniona, wpada w ucho człowieka jak muzyka i jak muzyka czytelnika
przeszywa i porywa.
Jest też napięcie, by nie
powiedzieć rodzaj sprzeczności wpisany w tę poezję. Mianowicie między głębią
poetyckiej konfesji, a żartem, drwiną, parodią, zabawą.
Tak pisze o tym Marta Wyka: Połączenie
drwiny i powagi, błazeństwa i koturnu to charakterystyczna i typowa maska wielu
artystów XX wieku. Postulat traktowania sztuki również jako zabawy da się
wyśledzić w programach czołowych, nowatorskich prądów literackich XX wieku- a
więc u dadaistów, futurystów, surrealistów.
Poezja była zatem faktycznie
chyba traktowana przez poetę jako zabawa, ale jednak zabawa śmiertelnie serio.
To znaczy poetycka brawura raczej wzmagała prawdziwość oraz unikalność tej
poezji, aniżeli jej zaprzeczała.
Trzeba tutaj powiedzieć o jeszcze
jednej sprzeczności pojawiającej się u Gałczyńskiego: mianowicie o
niezwyczajnej poezji i życiu poety, które jak podaje Marta Wyka, było raczej
życiem filistra (choć nie stroniącego od alkoholowych ekscesów), który cenił
bardzo sobie rodzinne życie, żonę, córkę, kota.
Inną ważną sprawą w tej poezji
jest przywiązanie do rzemiosła. Jak podaje Marta Wyka, taką tendencję ówcześnie
uznawano za poniżającą rangę poety. Poeta-rzemieślnik zatem pisze często na
zamówienie, od przypadku do przypadku, czasem na kawiarnianych serwetkach, jego
wiersze idą całkiem dosłownie w świat i do ludzi, ale w tego rodzaju
przypadkowych splotach bardzo często powstają małe bądź wielkie arcydzieła,
tchnienia czystego talentu lirycznego. Często sam poeta powołuje się na Wita
Stwosza, słynnego rzeźbiarza epoki Renesansu, autora ołtarza Mariackiego,
podaje Wita Stwosza jako przykład doskonałego rzemieślnika i zarazem genialnego
artysty.
Gałczyński w swojej drodze
twórczej raczej odcina się od tradycji, na przykład od Skamandra czy Awangardy,
podążając własną drogą. Bliski mu był Mickiewicz jak się zdaje z tradycji
romantycznej, ale też romantyzm jako prąd i jakość występuje bardziej u
Gałczyńskiego na zasadzie parodystycznej oraz ironicznej trawestacji. Bo też
to, co ważne u Gałczyńskiego to nie tylko głębia lirycznego przeżycia, ale
również to, co wchodzi w jego skład i czyni z niego jakość na wskroś
oryginalną, czyli występowanie elementu groteski.
Jak pisze Marta Wyka na temat groteski: w sferze realizacji literackich oznacza groteska sposób przeżycia świata, czyli jego określoną interpretację, nie będącą zresztą interpretacją mimetyczną, lecz deformującą(...). Poetyka absurdu i nonsensu ma obronić poetę przed rzeczywistością, nie poddającą się żadnym zdroworozsądkowym i racjonalnym argumentom.
Jak pisze Marta Wyka na temat groteski: w sferze realizacji literackich oznacza groteska sposób przeżycia świata, czyli jego określoną interpretację, nie będącą zresztą interpretacją mimetyczną, lecz deformującą(...). Poetyka absurdu i nonsensu ma obronić poetę przed rzeczywistością, nie poddającą się żadnym zdroworozsądkowym i racjonalnym argumentom.
Spieszę z wyjaśnieniem tego
akapitu, jednego terminu: mimesis. Otóż znaczy to tyle, co odwzorowanie, dobra,
XIX wieczna powieść Balzakowska czy u nas Sienkiewicza, Prusa, nowele i
powieści pozytywistyczne, były właśnie powieściami mimetycznymi, to znaczy
takimi, które dążyły do wiernego oddania świata widzialnego. Natomiast język
niemimetyczny czy antymimetyczny nie tyle świat oddaje jako obiektywną wartość
czy stan, ale głębię przeżyć piszącego. Innymi słowy język ten zatrzymuje na
sobie uwagę bardziej i bardziej na sam język zwracamy uwagę aniżeli na to, co
przedstawia. A groteska jest właśnie takim rodzajem języka antymimetycznego,
który nie tyle oddaje świat, rzeczywistość, ile ją deformuje poprzez parodię,
ironię, trawestację, przedrzeźnianie, zabawę, poetykę absurdu i pur nonsensu.
To zbliża nieco Gałczyńskiego do
Witkacego, przy wydatnej różnicy; Witkacy nie był poetą w tym znaczeniu w jakim
był nim Gałczyński, bo Gałczyński był, powiedzmy otwarcie i niemodnie:
prawdziwym poetą. Marta Wyka pisze też o różnicy między nimi w postaci
Gałczyńskiego romansu z publiką, co jednak nie jest do końca trafne, bo w tym
znaczeniu Witkacy również chciał czy mógł być popularny, poklasku łaknął jeden
i drugi, przy czym Witkacy faktycznie nie trafiał do wszystkich, Gałczyński potrafił natomiast chwycić za
serce i robotnika i żołnierza i profesora.
Sprawa kolejna, jaka się z tym
wiąże to odrzucenie literatury racjonalnej, rozumowej, dziedzictwa Oświecenia
można powiedzieć, choć jak pisze Marta Wyka, Gałczyński do niej paradoksalnie
nawiązuje poprzez ów romans z publiką i pisanie do „rzesz” jak Krasicki,
Trembecki.
Niemniej ważnym zjawiskiem jest
jednak w tej poezji to, co poza rozumowe, niezwykłe, niewytłumaczalne i dalej
to, co jest również poza powszechnie przyjętą konwencją czy konwenansem
społecznym. Przy czym można powiedzieć, że jest to poezja szalona, ale nie
obłąkana, obłąkana poezja bowiem (jak Holderlina, Trakla na przykład), w ogóle
nie zważa na żadne konwencje, konwencje życia społecznego w ogóle jej nie obchodzą.
Gałczyńskiego natomiast społeczne konwencje oraz konwenans obchodziły bardzo,
on był nimi przesiąknięty tak głęboko, że bez trudu obnażał ich miałkość,
hipokryzję, zakłamanie i obłudę, na przykład w Teatrzyku Zielona Gęś.
Ale na ten element groteski nie
tylko demaskacja utrwalonych form się składała, ale również umiłowanie tego, co
groteskowe, dziwaczne, odmienne, inne. Zatem na przykład jego umiłowanie
odpustów oraz zabaw ludowych odgrywało tutaj istotą rolę.
Ów Teatrzyk Zielona Gęś, bardzo
zabawny, składający się z miniaturowych aktów i scen. Marta Wyka mówi, że nań
wpłynąć na przykład Zielony Balonik Boya,
ale także teatr absurdu (Beckett, Ionesco), przy różnicy, że tamci dwaj byli
filozofami również, wyciągali z teatru wnioski natury ogólnej, egzystencjalnej
oraz filozoficznej, natomiast Gałczyński od filozofii trzymał się z daleka.
Jego poetyka przedstawia
oczywiście pewien model filozofii świata, patrzenia na świat, natomiast
Gałczyński zapewne bardzo by nie chciał, by go nazywać filozofem.
Ciekawie natomiast pisze Marta
Wyka o tradycji renesansowej u Gałczyńskiego, którą za Nietzschem nazywa
tradycją apolińską (czyli tą jasną, umiarkowaną i klasyczną). Właśnie
Gałczyński, na przykład poprzez umiłowanie Wita Stwosza, ale również muzyki
klasycznej (Bach, Beethoven, Mozart), szuka czegoś jasnego, harmonijnego i
renesansowego w człowieku, jakiejś regularności, miary i jasności, stąd właśnie
Wyka wskazuje na dziedzictwo tradycji renesansowej (Kochanowski) oraz
oświeceniowej (Krasicki, Trembecki). Z tradycji romantycznej Słowacki,
Mickiewicz, Krasiński, Norwid, z nich zaś najbardziej Mickiewicz, zapewne
poprzez śpiewną formę swoich wierszy oraz poematów. Z zagranicznych (Villon,
poeta włóczęga, Poe, Rilke, Rimbaud, Verlaine, Eta Hoffman, Apollinaire, Błok,
Jesienin).To rozpoznanie stoi w pewnej sprzeczności z tym, co powiedziałem przed
chwilą, to znaczy z tym umiłowaniem pierwiastka poza rozumowego. Otóż wydaje mi
się, że dlatego właśnie poezja Gałczyńskiego jest szalona, a nie obłąkana, ponieważ
w niej zawarta jest racjonalność, ten pierwiastek rozumowy, ratio, przy
czym ratio służy demaskacji hipokryzji, zakłamania, obłudy, miałkości
pewnych form społecznych. W tym znaczeniu szuka ona tego, co dziwne, inne,
wyklęte, marginalne oraz peryferyjne. Natomiast poszukuje jednak jasności w
życiu i świecie, ciemność rozpaczy stara się rozświetlić wielkim humorem,
wspaniałym, lirycznym obrazem, porywającą muzyką wiersza.
Gałczyńskiego poezja jest bowiem również silnie muzyczna, zrytmizowana. Charakterystyczna dla tej poezji jest ogromna dynamika, ruch, zmienność, często poetyckie obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a strofy następują po sobie jak poszczególne fragmenty świetnie skomponowanej symfonii lirycznej. Jak w Balu u Salomona, utrzymanym w poetyce nadrealizmu, występuje marzenie senne, rodzaj somnambulizmu, śnienia na jawie, mieszania porządków przywidzenia, majaków oraz rzeczywistości, stany pograniczne między snem a jawą, a nawet całość tego poematu skąpana jest w onirycznej mgle i aurze marzenia sennego. Prócz tego trzeba zwrócić uwagę, że poezja ta mieni się rozmaitymi barwami, odcieniami. Z kolorów występują szmaragdowy, srebrny, biały, zielony, czerwony, turkusowy, srebrny, szafirowy.
Gałczyńskiego poezja jest bowiem również silnie muzyczna, zrytmizowana. Charakterystyczna dla tej poezji jest ogromna dynamika, ruch, zmienność, często poetyckie obrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a strofy następują po sobie jak poszczególne fragmenty świetnie skomponowanej symfonii lirycznej. Jak w Balu u Salomona, utrzymanym w poetyce nadrealizmu, występuje marzenie senne, rodzaj somnambulizmu, śnienia na jawie, mieszania porządków przywidzenia, majaków oraz rzeczywistości, stany pograniczne między snem a jawą, a nawet całość tego poematu skąpana jest w onirycznej mgle i aurze marzenia sennego. Prócz tego trzeba zwrócić uwagę, że poezja ta mieni się rozmaitymi barwami, odcieniami. Z kolorów występują szmaragdowy, srebrny, biały, zielony, czerwony, turkusowy, srebrny, szafirowy.
Teraz, pomału zbliżając się do
końca tego krótkiego odczytu, trzeba powiedzieć o miejscu Gałczyńskiego na
polskiej mapie lirycznej, o jego zasługach. Wprowadził to, co Marta Wyka nazywa
katastrofizmem buffo, to znaczy mówieniu o wielkich tragediach na
wesoło, z przymrużeniem oka, dowcipnie. Apokalipsa występuje tutaj naprzeciwko
ludowego festynu, jak ciekawie zauważa krytyk. Ale te pierwiastki, apokalipsy i
ludowości przenikają się czyniąc konglomerat niepowtarzalny. Przy czym znowu,
na chwilę pozostając przy tej dychotomii, można zastanawiać się, czy Gałczyński
był wieszczem czy tylko błaznem? A może być wieszczem i błaznem w jednej
osobie, który wieszczył apokalipsę i jarmark jednocześnie?
Jerzy Kwiatkowski użył określenia
na tę poezję: „poezja prostych dziwów, cygańskich czarów”.
Czesław Miłosz z kolei w książce Zniewolony
umysł, pisze o „potężnej afirmacji życia”, płynącej z tej poezji. Wszystko
to są oczywiście prawdy, ale trzeba pamiętać również, że pieśni Gałczyńskiego,
tak jak każde wielkie pieśni, mieściły w sobie całe bogactwo życia, czyli
również pewne odcienie smutku, zadumy, refleksji, melancholii. Czynienie z
poety tylko błazna i wesołego kabareciarza oraz kompana do wódki jest stanowczo
nadmiernym uproszczeniem, to nie wynika z jego wierszy (przynajmniej nie
tylko). Natomiast wynika z nich również głębokie, liryczne przeżywanie świata,
Gałczyński nosił w sobie przepaść i otchłań również, powiedzieć można metaforycznie
i tę przepaść i otchłań chciał zasypać bawiąc się, ucząc, ale w tym wszystkim
pobrzmiewa bardzo poważny i wręcz uroczysty, czy nawet nabożny, mieszczący w
sobie pierwiastek sacrum, stosunek do poezji. Gałczyński bawił się, ale
była to zabawa na śmierć i życie, a żył niezwykle intensywnie, o czym
opowiedziała, wtedy, w Domu Kultury Podgórze, Anna Arno, autorka biografii
poety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz