Cóż jest szczęście? To rzecz jasna sytuacja, którą wspominamy z wielkim sentymentem po wielu latach, mało kto jest szczęśliwy tu i teraz, chyba że pod wpływem używek, bądź sportu.
Bardzo mnie irytuje, kiedy ci wszyscy mędrcy w koloratkach i sutannach nauczają
o tym, czego Pan Bóg chce, a czego nie chce. Niczego nie wiemy o zamiarach Pana
Boga, natomiast zdrowy rozsądek i pokora nakazują słuchać lekarzy.
Czy należy mówić prawdę? Owszem, należy być prawdomównym, nawet jeśli oznacza
to, że w naszym mniemaniu utracimy część swojego świata, ergo poczucie jakiejś
wyjątkowości. To wymówienie prawdy przed odpowiednimi specjalistami większą
korzyść może przynieść oraz integrację, aniżeli ciągłe, pseudo sprytne
przebywanie w jakiejś kryjówce, w ciągłym strachu, że znajdzie nas „strzelba”
terapeuty.
To o co chodzić może w postaci Jezusa, to prawdopodobnie o jakiś straszny,
potwornie bolesny błąd, ale ja jestem za mały Misio, żeby to zrozumieć…
Proces poznania, czy dochodzenia do prawdy, polega chyba na tym, żeby słuchać
bardzo wielu różnych głosów oraz być otwartym na polifonię języków. Pomaga w
tym wyobraźnia i wrażliwość – dokładnie te same siły, które zawieść mogą do
psychiatrycznego pierdla.
Mam kolegę Srixona, który uważa, że najważniejsza jest dobra energia. Moim
zdaniem jednak energia, choćby najlepsza, bez należytej moralności, jest warta
tyle, co sraka, czyli z jednej strony dużo, z drugiej mało.
Pewne procesy niemożliwe byłyby do przeprowadzenia bez odpowiedniej dozy
naiwności oraz ufności. Owe cechy są równie ważne, jak się wydaje, w
dochodzeniu do pełnej mądrości, co dystans, sceptycyzm, nieufność.
Najczęściej ludzie obdarzeni dużym i głębokim poczuciem humoru, rzadko się śmieją
i uśmiechają. Najczęściej wykrzywiają w fałszywym grymasie kąciki ust. Jednak,
kiedy jakaś rzecz, najczęściej bardzo prosta, uderzy w czułą, odpowiedzialną za
śmiech, strunę ich duszy, trudno im przestać się śmiać, przez co często są oni
brani za jednostki nienormalne.
Najczęściej, jeśli chodzi o podejmowane wybory, byłem zaślepionym kretynem, ale
zawsze, co ciekawe, lądowałem na miękkim piasku.
Raz w życiu poważnie stłukłem dupę, innym porządnie się poobijałem, jeszcze
innym byłem o milimetry od falstartu, ale zawsze jakoś, w przedziwnych zbiegach
okoliczności, lądowałem na czterech łapach.
Oczekiwałbym ze strony terapeutów również większej pokory i uznania, że nie
znają wszystkich sił działających w świecie – żyjąc tu na ziemi, przywiązani do
swoich funkcji, urzędów, etatów, ciągle zapominamy, ba, gubimy nagminnie z oczu
fakt, że jesteśmy wszyscy częścią kosmosu.