Może lepiej, aby o Twoim życiu wiedziało jedynie kilka osób. Tłum nigdy nie pozna osoby.
Celowo hiperbolizuję pewne zjawiska, dla prowokacji, dla szoku, dla konfliktu
nawet. Prostoduszni to połkną i się przejmą, wytrawni wyjadacze zapewne oleją,
że za proste i nie ma w ogóle po co się tym zajmować.
Zupełnie nie wiem, po co wysłałem Stali listę moich publikacji. Ja Stali nigdy
nie interesowałem jako krytyk literacki, którym zresztą prawdopodobnie jestem
do bani, choć kto wie, cuda się też zdarzają.
Zacząłem czytać odrobinę więcej literatury psychologicznej, przez co widzę
miałkość psychologizowania w książkach literaturoznawczych.
Być może przyczyną klęki literaturoznawstwa jest potężny zwrot psychologiczny,
który teraz się dokonał, co jednak niczym dobrym nie poskutkowało. Oto toporne
bronienie własnej twierdzy jest teraz jedynym kryterium „prawdziwości”
kontaktów międzyludzkich.
Zostałem zaproszony do kolejnej fikcji; kolejnych zebrań, spotkań, debat,
konferencji.
Czyli jednym słowem zostałem zaproszony do kolejnej krainy cierpienia.
W środowiskach, w których tkwiłem i tkwię nadal, nie można mówić „prawdy”. Nie
istnieje coś takiego jak „prawda”, ponieważ wszystko co jest, jest rezultatem
jakiejś społecznej umowy. Powiedz, co cię naprawdę boli, a dostaniesz taką
fangę, że nie będzie czego zbierać.
Proces zdobywania wykształcenia trwa niby przez całe życie; zdobywanie
kolejnych stopni czy tytułów jest jak kolekcjonowanie zabawek w dzieciństwie.
Jak kolega zabierze ci pistolet albo strzelbę, niechybnie zastrzelą cię
Indianie. Najgorsze jest to, że niewinna z pozoru zabawa w Indian, w życiu
społecznym jest po prostu realnością.
Kim byłby człowiek mądry dzisiaj? Strasznie trudne pytanie, albowiem nie
wiadomo, czy człowiek mądry kiedykolwiek żył na tej planecie.
Jeśli masz coś do powiedzenia, to najpierw wypożycz książkę z biblioteki, a potem
zapomnij, że miałeś cokolwiek do powiedzenia. Na pewno szybko zostaniesz
profesorem.
Te wszystkie, nieudolne próby, aby czemuś sprostać, aby do czegoś dorosnąć, są
w gruncie rzeczy przerażające.
Nie wiem, czy ktokolwiek obecnie w Polsce zna tak dobrze i dogłębnie naturę
języka, jak Marian Stala. Nie dość, że przeczytał wszystko, to jeszcze ze
zrozumieniem.
Najlepszym jest Marian Stala czytelnikiem poezji, a do tego trzeba mieć
wyjątkowo czułe i wytrawne, trzecie oko.
Najgorszymi czytelnikami poezji bywają inni poeci i Broń Boże, aby jeszcze o
poezji pisali.
Obserwuję obecnie terror profesjonalizmu, który idzie od jakiegoś czasu z
terrorem ego.
Dawniej ludzie byli po prostu utalentowani, kochani za swoją spontaniczność,
nie musieli się prawie niczego uczyć, dzisiaj każdy katuje się nauką, pracą,
szkoleniami w efekcie czego ginie coś tak naturalnego i dobrego jak talent.
Czy odpowiada mi rola Eksperta Cogito, czyli pacjenta napierdalającego non stop
o swoich epizodach psychotycznych? Cóż, podobno mam schizofrenię i wyżej dupy
pewnie już nie podskoczę w innych obszarach, ale coś, coś we mnie rwie, domaga
się, rośnie…
Kiedy rozmawiam z Marianem Stalą, odbijam się w nim bardzo niekorzystnie, jak z
przeproszeniem, jakiś chuj. No, ten Pan, może i doskonały jest w czytaniu, ale
to pozbawiony całkowicie empatii autystyk.
Właściwie zdecydowana większość akademików to wyzbyci elementarnej nawet
empatii autystycy. Szczerze? Spaliłbym ich te wszystkie budki przydrożne, żeby
się wreszcie nauczyli żyć jak ludzie i czuć jak ludzie. I właśnie owym, tym
emocjonalnym kretynom, podoba się moja poezja. Czy to dobrze świadczy o moich
wierszach?
Tym durniom w budkach przydrożnych zależy tylko na najebaniu jak największej
ilości publikacji. A już chuj, że nikomu to po prostu niepotrzebne, oni muszą
czuć się potężni, buce.
Jakby mnie pozbawili tytułu naukowego za te moje wygibasy tutaj, to nie miałbym
strzelby, aby strzelać do Indian. Indianie by mnie zabili.
Jeżeli się o coś bałem najbardziej, to zawsze był to mój własny tyłek. Tym
tyłkiem, myślałem, zbawię świat.
Są ludzie dobrzy, ludzie źli oraz ludzie pierdolnięci. Ta trzecia grupa nigdy
nie wie o co jej chodzi, ale to ona posuwa ten świat do przodu.
Będąc artystą totalnym i genialnym, wszystko mam na niby. Rodzinę mam na niby,
Przyjaciół mam na niby, nawet siebie mam na niby. Tylko to gówno, które tutaj
uprawiam, jest niby nie na niby.
Wszystko wybrzydzam, na wszystko patrzę z pogardą, a sam nie umiem nic.
Zwis Cię bracie załatwił, Zwis Cię załatwił na cacy, wykastrowali Cię bracie ze
wszystkiego, te skurwysyny.
A o co kobietom chodzi? To chyba dość proste. O kłamanie i sianie zamętu.
Po co kobiety sieją kłamstwo i zamęt? Po to, aby kłamstwo i zamęt były
podtrzymywane przez kolejne pokolenia, generalnie uwielbiają kobitki robić
zadymę.
Tak mało wiem o świecie, innych ludziach, rzeczywistości. Siedzę całe życie na
dupie w czterech ścianach mało atrakcyjnego mieszkania. Nigdzie nie byłem, nic
nie widziałem, niczego nie doświadczyłem, a się wymądrzam, tkając jakiś
koszmar.
Moja świadomość tka jedno marzenie od czterech lat: nawalić się i zapomnieć.
„Jak bardzo możesz skurwić się, by zmienić swą piosenkę?” Frazę tę wyrecytuj
odpowiednio: zdolności adaptacyjne człowieka niemal każdego są ogromne oraz
nieskończone… Wyjątkiem są prawdziwi wariaci i prawdziwe talenty.
Piętniewicz jest większy niż Mickiewicz.
Nabrałem takiego wstrętu do bab, że gdyby nie to, iż jestem heteroseksualny, nieuchronnie przeistoczyłbym się w pedryla. Żadna z tych otaczających mnie kurew nie okazała mi serca.
Albo to ja jestem kamikadze, albo dzisiejszy świat każdą błahostkę, czy potknięcie, stara się traktować w białych rękawiczkach, by Broń Boże, nie umorusać się pierdnięciem, gorszym chyba aniżeli publiczna szubienica, która przynajmniej przyciąga gapiów.
Nienawidzę pucowania się tych wszystkich pożal się Boże gryzipiórków, mylnie zwanych pisarzami. Powiedzcie w końcu prawdę, jak Was życie boli, a jak Was nie boli to wypierdalać z tego interesu, bo nie jesteście, wy kurwy sprzedajne, wiarygodne. Kury wam szczać prowadzać, a nie literaturę robić.
Głaskanie po nieistniejących cipkach i fiutkach: oto stan obecnej literatury. Całujcie mnie wszyscy w zad, ja idę na spacer.
Kolegą jesteś w grodzie Kraka, dopóki nie poprosisz swojego kolegi o przysługę. Gdy o nią poprosisz, przestajesz być kolegą, stajesz się kimś niewygodnym.
Dzisiaj za byle gówno forsę biorą poprawni politycznie urzędnicy od literatury. Prawdziwi literaci śpią zarzygani i bezdomni po dworcach i parkach.
Literatura produkuje obecnie w zdecydowanym nadmiarze grzecznych pisarzy. Grzeszni pisarze przeważnie leczą się na głowę, aby z powrotem nabyć dobrych manier.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz