Trąbi się wciąż i bez sensu, że życie to dar. Skoro dar, to czemu muszę nieustannie płacić za to, że żyję? Pal licho sens metafizyczny, że płacę za „dar” życia chorobami, a w efekcie muszę to życie zwrócić z powrotem do nicości, ale sytuacji nie umila również to, że ciągle muszę płacić forsę za de facto wszystko, gdzie się nie ruszysz, musisz coś wydać. Najbezpieczniejsi i najbogatsi są chyba ci, którzy nic nie mają, ale tych jest zdecydowanie mniej.
Niektórzy, nie do końca rozumiejący, co piszę, mogą mi postawić zarzut, że
stawiam się wyżej nad samego Boga czy Mesjasza. Odpowiem im, że w myśleniu
mitopoetyckim wszystko jest możliwe, a tylko o takie w gruncie rzeczy mi
chodzi.
W niedzielę, u Augustianów, widziałem samego Boga. Jego twarz była mądra i
nieprzenikniona, z pokorą przyjął Komunię św.
Jeśli mnie kto zapyta o genialnego artystę słowa, wskażę rzecz jasna na siebie.
Ludzi nie tyle obchodzi prawda, czy autentyczność, co sensacja, skandal,
generalnie coś negatywnego. Ciekawe, że właściwą odpowiedzią na mordęgę życia,
miałoby być jakieś głębokie szambo.
Świat głębokich wartości jest obecnie schowany w najgłębszej niszy, do której
nie wpada żadne światło.
Byłem i jestem przez ludzi wszelakich bardzo silnie atakowany i gnębiony, jakby
przeczuwali moje anielstwo i że kiedyś na nich spadnie mój karzący miecz.
Nieprawdopodobnie się męczę. Rękę podają mi jedynie w ten czy inny sposób
walnięci albo również potężnie pogruchotani przez los.
Ludzie przeważnie nie kumają o co mi chodzi, uważają, że się wywyższam albo
gram w ciula. A ja jestem znużony swoją chorobą i nie mam siły na ten chleb
powszedni dla wszystkich, czyli powszechne udawanie, gra w palanta, gra w
ciula, która jest wszechobecna, włączając w to wszystkie terapie, wizyty u
lekarzy, itp.
Podobno pacjent uzdrowiony to taki, który wyjątkowo posmakował w grze w ciula,
a mnie się zwyczajnie chce rzygać.
Nieodmienną częścią mojej strategii kroczenia przez ten bardzo niebezpieczny
bajzel, była asekuracja, ale chciałbym kiedyś chodzić po mojej wariackiej linie
bez żadnych zabezpieczeń.
Świat to bracie wielkie oszustwo, arena cieni, najrozsądniej byłoby wymiksować
się z tego interesu
Ten, który uczciwie zadaje sobie pytanie, po co żyje, nie powinien w ogóle do
tego świata należeć, bo go zeżreją.
Środowisko krakowskie stosuje nagminnie strategię zaczepno obronną, że skoro
już nie mogą pomóc, to przynajmniej nie będą przeszkadzać. Stąd wielu czuje się
jak porzucone truchła na pustyni.
Jeśli masz w sercu taniec, zatańcz z Jezusem.
Rzeczywistość, cóż to jest? Nic ciekawego to nie jest. Turniej domniemanych
przewag, żałosne zapasy rozwścieczonych liliputów.
Jeszcze nigdy podziemna wściekłość w ludziach nie była tak wielka jak dzisiaj.
Stąd tyle zewsząd pozornego „dobra”, uśmiechów, uścisków oraz innych głupot
maskujących nędzę rzeczywistych motywacji.
Co widzę codziennie? Ten sam jarmark próżności. W sumie to nikt nie jest
godzien dziś zaufania, nawet sprzedawcy na targu, bo są przeważnie prymitywni.
Diogenes szukał po zmroku człowieka i go nie znalazł. Każdy uczciwie myślący
człowiek jest takim Diogenesem, którego u kresu swych poszukiwań spotka to samo
utrapienie i rozczarowanie.
Po co właściwie żyjemy? Być może rację ma mój dziadek, iż żyjemy po to, aby
nawiedzać cmentarze i chodzić na pogrzeby tych, od których świat już nie może
zażądać zapłaty.
Właściwie to powinienem być na wszystkich obrażony, ale jednak dzwonię, piszę,
ganiam, spotykam się i rzecz jasna niczego prawie nie otrzymuję w zamian. To
naprawianie świata jest totalnie bez sensu, ale z drugiej strony podtrzymuje
przy życiu, które marne, bo marne, ale jest.
Im bardziej i silniej jestem zaszyty w mojej dziupli, tym większą widzę
przepaść między tym, co w mojej dziupli się wytwarza, a resztą świata, którego
maszyny intelektualne jakby stoją ciągle w miejscu. I choć prawie nikt mnie nie
lubi, obawiam się, że to właśnie moja dziupla przetrwa każdą, pierdoloną
zawieruchę.
Zamiast dawać po mordzie, piszę te Wyimki. A powinienem robić jedno i drugie.
Wyrzuciłem jakiegoś chuja za burtę mojego statku, który w ogóle mi nie szkodził
i był w sumie sympatyczny, ale trudno, trzeba pogodzić się, że już go nie ma.
Jeśli zwariować i umrzeć, to tylko wśród grafomanów. Mają oni najpiękniejsze,
najbardziej niewinne i najczystsze serca, nieskażone talentem, który zawsze
pochodzi od diabła.
Muszę udawać idiotę, żeby przetrwać, to niezwykle bolesne, czasem odnoszę
wrażenie, że wyzwoleniem byłaby zgrabnie zawiązana pętelka.
Naukowcy to przeważnie pożyteczni, ale niezbyt inteligentni ludzie. Poeci to
naukowcy niespełnieni, jeszcze głupsi niż ci pierwsi, ale będący na ich smyczy.
Tylko bezdomni i bezpańscy, mają cokolwiek ciekawego i odświeżającego do
powiedzenia o rzeczywistości. Ich pszczeli ród jednak ginie w brudnych
piwnicach, nieogrzewanych mieszkaniach i podłych spelunach.
Pójście na kompromis z tzw. rzeczywistością, jest zwycięstwem niepokornego. Sęk
bracie w tym, że idziesz na kompromis z czymś mało w sumie ciekawym i
pociągającym.
Te Wyimki czerpią ze świata o tyle, że są wobec niego w totalnej opozycji.
Gdyby ludzie byli między sobą szczerzy, a nie zawracali głowy ciągłym, jałowym
pierdoleniem o kulturze spotkania, potrzebie dialogu i temu podobnych
chujostwach, świat byłby terenem łatwiejszym do życia.
Zastanawiam się właściwie, czemu nie nauczyłem się pisać w sposób naukowy. Prawdopodobnie
byłem na to zbyt gnuśny i leniwy.
Kim jest tzw. profesjonalista? To albo totalny, ale inteligentny cynik albo
totalny głupiec, oddający się szczerze i z pasją swojej pracy, wierzący jeszcze
w coś tak absurdalnego jak powołanie.
W każdej strukturze bracie znajdziesz siostrę Rachel, która nie znosi wyjścia
poza konwenans gwarantujący jej władzę i poczucie bezpieczeństwa. Smutny los
tych samotnych straceńców, którzy przeciwko temu potulnemu dyktatowi próbują
się buntować, forsując swoją opowieść.
Gdybym władał takim językiem, który w sposób mniej prostacki, aniżeli ten,
który czynię, rozpierdolił to, co jest, nie byłbym tu, gdzie jestem, a nie ma
mnie nigdzie.
W tych Wyimkach mam w dupie wszelkie niezłomne i niezmienne prawa życia,
dlatego jestem w nich niepełny i nieprawdziwy.
Odniosłem już zbyt wiele ran na tej wojnie, żeby móc swobodnie maszerować i
podśpiewywać swoją piosenkę.
Po prawdzie chciałbym już umrzeć i mieć z tym cyrkiem święty spokój. Po śmierci
zacznie się zapewne solidne a solenne biurokratyzowanie mojego trupa. Jak mnie
kto wtedy przywróci do życia, to go zabiję.
Diogenes niewłaściwie zdefiniował człowieka i dlatego szukał stosując metodę porównawczą, porównując człowieka do siebie .To za słaba teza. Należąc do tych walniętych wcale nieźle się z tym czuję. Czasami chciałbym również umrzeć, ale dopiero po śniadaniu.
OdpowiedzUsuń