Pisanie, choćby nie wiem jak dobre i znakomite, zawsze będzie sztuczne,
konwencjonalne i wtórne, ale to w mówieniu trzeba odważyć się być na maksa
odważnym – nawet kiedy rozmowa zakłada pewne konwencjonalne obyczaje właściwe
obyczajom piśmiennym. To jest wtedy rewelacyjne i zarazem bardzo ryzykowne, bo
może przyjechać karetka i odwieść do psychiatryka, kiedy w mowie, w obyczaju
konwencjonalnym, coś chcemy pokazać z siebie – do tego dążyć powinna mowa – do
przełamywania konwencji właściwej obyczajom piśmienniczym, do przezwyciężenia
dominacji kultury pisma.
Psychoza moja: walka z Cerberem z
Vis a Vis, zbawianie Lucyfera, to tylko nazwy zewnętrzne, zewnętrzne oznaki
bardzo głębokich, utajonych konfliktów, który wyszły na wierzch w postaci
nieudanego obłędu.
Instytucjonalna teoria literatury to
w dzisiejszych czasach żart i mrzonka. Mamy do czynienia z poważnym kryzysem
wszelakich instytucji, co nie znaczy też, że życie podziemne i utajone jest
bardziej „poczytne”. Czas jest tak bardzo obecnie chaotyczny, że jedynym
gwarantem przetrwania jest trzymanie się z góry albo oddolnie, wyznaczonej
struktury oraz rytuału. Żyjemy w czasach wielkiej ciszy, na którą odpowiedzią
może być jeszcze większa cisza. To w istocie prowadzi do głębokich załamań,
psychoz, nerwic oraz dezintegracji. Pozostaje szermowanie wciąż tymi samymi
liczmanami i gotowymi formułami słownymi oraz intelektualnymi w nadziei, że przykryją
naszą bezradność w obliczu tego, co jest i nadchodzi, czyli gigantycznej wręcz
Apokalipsy komunikacyjnej, mogącej prowadzić nawet do zniknięcia
dotychczasowego języka porozumiewania się i zastąpienia go czymś lepszym. Taki
stan, czegoś bardzo przejściowego i bardzo nienazywalnego, może być
wytłumaczeniem dla obecnego kryzysu literatury i jednoczesnego, nawet niezłego
stanu czytelnictwa, co prowadzi jakoś do konkluzji, że ludzkość szuka nowych
formuł, nowych nazw, nowego kodu swojego człowieczeństwa, o ile coś takiego jak
człowieczeństwo nie jest już formułą z lekka trącącą myszką, przestarzałą. To,
co najistotniejsze, nie w słowach ma miejsce, ale w specyficznej energii
słownej i plastycznych obrazach, będących odpowiedzią na rosnące spustoszenie
naszego świata, zarówno w wymiarze zewnętrznym, jak i wewnętrznym. Tego taranu
nadmiaru słów i jednoczesnego, kompletnego ich braku w ich wymiarze istotnie
treściowym, nic nie jest w stanie, jak się zdaje, już powstrzymać.
Zamieszkiwanie w kulturze jest oznaką
z jednej strony strachu przed życiem, a z drugiej daje do tego życia jakiś
olbrzymi dystans. Poza tym stawia pod znakiem zapytania, czym w ogóle jest
życie i czy coś takiego, jak życie w ogóle istnieje poza przyporządkowanymi
nazwami go określającymi.
Jest jeszcze moment niepewności:
poza schematami, określającymi naszą konwencjonalność, definiowalność, ergo
życie społeczne, jest jeszcze coś nieokreślonego, co nie daje się praktycznie
uchwycić w żadnej nazwie, to jest sam moment przemiany bytu konwencjonalnego w
nowy byt niekonwencjonalny i odświeżający dotychczasowe myślenie o świecie. A
świat będzie chodził wciąż tymi samymi szlakami właśnie przez to, że ów moment
przemiany jest poza definicją. I tego zapewne chce Pan Bóg J.
Moja teoria komunikacji jest bardzo
prymitywna i pewnie niemożliwa: żeby mówić nie o tym, co wiemy, ale o tym,
czego nie wiemy. Ujawnieniem nieświadomości jest psychoza.
To nie znaczy, że optuję za społeczeństwem szaleńców. Raczej chciałbym
tymczasowego zrzucenia maski w warunkach, czy jakichś trybach konwencjonalnych
czy instytucjonalnych i ujawnienia swojej faktycznej dziecinności, która za
wszelką powagą pewnie stoi. To praktycznie nie do przeprowadzenia, ponieważ
podważałoby autorytet wielu profesorów, którzy są jak dzieci i bawią się do
śmierci swoimi zabawkami. Noszenie maski zatem wydaje się być gwarantem
trwałości społecznego ładu, ergo generowaniem piekła, w którym żyjemy:
kompleksów, nerwic, psychoz oraz wielu dezintegracji. Wszyscy zakładają szaty.
Bycie nagim jest oznaką obłędu. Oznaką obłędu byłby powrót do raju po grzechu
pierworodnym, który podobno Pan Jezus zmył. Czyżbyśmy nie wsłuchali się uważnie
w Jego naukę, żeby być jak dzieci? Czy wygoda naszego ego nie pozwala nam na
ujawnienie naszej faktycznej bezradności wobec nieobjętości tajemnicy? Czy
ciągle musimy się puszyć naszym stanowiskiem, urzędem, funkcją? I czy nie jest
to de facto objaw naszego zdziecinnienia, który wywołuje jedynie uśmiech
politowania Aniołów? Baudelaire optował za szminką, która wydała mu się
bardziej naturalna aniżeli jej brak. Wiedział doskonale, że księciem tego
świata jest Lucyfer, ale nie wiedział, że można go zbawić, o czym z kolei
wiedział Stanisław Vincenz, ale to już temat na kolejną opowieść.
Słowo pisane, a w szczególności literatura i poezja, nie stracą nigdy swego posłannictwa ponaddziejowego. Wspóczesny techniczno- medialny kształt komunikacji, jest odarty z tego czym jest wartość metafory ludzkiego życia
OdpowiedzUsuńSerdecznie Pana pozdrawiam.