Poprzedni
tomik Marty Półtorak pt. "Wersal show" nosi wszelkie cechy zjadliwej autoparodii, groteski, świadomego siebie kiczu, nawiązania do swoistego danse macabre w sztuce. Bo w istocie można pogubić się, kiedy narrator liryczny jest serio, a kiedy z czytelnika drwi, a przy okazji z samego siebie. Tomik ten ma wszelkie cechy święta, rozumianego jako karnawał, zbratanie wszystkich ze wszystkimi a przy okazji odwrócenia ról i rysowania zaskakujących, nieprzewidywalnych sytuacji karnawałowych, kiedy np. głupiec staje się królem karnawału,
a kicz dyktuje warunki właściwego postrzegania sztuki. W świecie tego tomiku ciężko o rozeznanie, gdzie przebiega linia graniczna między prawdziwą sztuką a tą buffo czy kiczową (zresztą autorka pisze o swojej fascynacji kiczem we wstępie).
Dlatego, że nie mamy jasnych
kryteriów, panuje pomieszanie i swoisty bal maskowy, gdzie za maskami kryją się i prawdziwy artyści i zwykli pozerzy, cwaniacy, udający i podszywający się pod prawdziwych artystów kłamcy, którzy jednak również biorą udział w balu na równych prawach. Dlatego w tomiku Marty Półtorak mamy w rezultacie do czynienia jedynie z maską, rolą, oszustwem, a narrator liryczny przybiera rolę obserwatora uważnie śledzącego przemiany współczesnego świata, który niejako celebruje swój upadek i kompletne pomieszanie gustów. Bawmy się, cóż, tyle można powiedzieć i tyle można wysnuć (aż tyle i tylko tyle), ale nie zapominajmy, że smutna to w rezultacie konstatacja, bo tak naprawdę powodów do zdrowego śmiechu i autentycznego humoru jest niewiele, o czym w przekonujący artystycznie sposób, parodiując liryczne role i persony,
świadomie przedrzeźniając style, pisze Marta Półtora w tomiku "Wersal show".
W tomie "Adrenalina" mamy
do czynienia z kontynuacją pewnego poezjo myślenia, które miało miejsce w
tomiku "Wersal show", wzbogacone jednak o wymiar
"adrenaliny", która nadaje tomikowi tempo, życie, bardzo czasem
niebezpieczne, na granicy wypowiedzenia... Dalej mamy do czynienia z balem
kostiumowym, ale teraz aktorzy jakby są nieco bardziej niecierpliwi, można
powiedzieć, że chcą być nadzy, zdjąć a nawet zedrzeć gwałtownie swoje kostiumy
i maski i zacząć uprawiać pewien taniec i karnawał ciał aż do zatracenia.
Podmiot mówiący w tych wierszach jest bardzo żywy, żywo mówi, żywo gestykuluje
poetyckim gestem, dobiera czasem słowa na zasadzie zaskakujących i celnych
zestawień oraz paradoksów. Wszystko tutaj sprawia wrażenie nieco obłąkanego
tańca nagich ciał, które zrzuciły kostiumy, ale nadal mniej niż prawda,
wyzwolenie, klasyczny umiar, obchodzi podmiot i bohaterów lirycznych tych
wierszy podrzędna sfera kiczu, pruderii, masek, pozorów i całego tego karnawału
tandety, ukrywającego się za płaszczykiem elegancji. Martę Półtorak obchodzą
niejako kuluary, garderoba duszy, to co, dzieje się przed spektaklem, aniżeli
to, co przedstawia sam spektakl, którzy zawsze przecież jest udawany,
wystudiowany. Aktorski grymas, wyrażający niezadowolenie, upudrowanej twarzy
aktora, który swojego ocalenia w sztuce szuka w kiczu i tandecie. Nazwałbym
tomiki Marty Półtorak śledzeniem podskórnego życia kiczowego, które przecież
ukryte jest w każdym artyście, bo rewersem klasycznej prawdy o dobru i pięknie,
jest kiczowy potwór, który szczerze zawsze niezgrabnie swoje zęby nad każdą, z
pozoru udaną frazą. Gdyż każda fraza, jak myśli o tym podmiot mówiący wierszy
Marty Półtorak, jest w gruncie rzeczy nieudana, już w samym zalążku, zawiera w
sobie niezgrabny teatr duchowej garderoby, który z każdej, "wielkiej"
sztuki czyni w gruncie rzeczy sztukę małą, gdyż każdy artysta jest tylko
człowiekiem ergo jest tylko aktorem, albowiem nie mówi prawdy, gdyż o prawdę w
sztuce nie tyle ciężko, ale jest to niemal niemożliwe. Niemniej "Adrenalina"
przedstawia jednak taką gorączkową, nieustającą tęsknotę za nagą prawdą, bez
zasłon, bez gier, bez masek karnawałowych, tęsknotę, można powiedzieć za
szczerą, prawdziwą rozmową twarzą w twarz bez wzajemnego przedrzeźnienia się.
Tęsknotę, dodajmy, która na razie nie może być zrealizowana, gdyż na razie w
tym świecie trwa nieustający teatr i jednoczesne pragnienie by porzucić swoją
rolę... Napięcie jest duże, stąd tytułowa adrenalina, która czasem nie
wytrzymuje napięcia ciągłej gry, tego ciągłego nakładania na siebie pudru, spod
którego coraz częściej płyną kiczowate łzy... Niemniej nawet zaciskając pięści
i połykając skrycie łzy, trzeba grać, "show must go on", to w gruncie
rzeczy nieco tragiczna konstatacja będąca równocześnie deformacją prawdziwej
twarzy, o którą najtrudniej.
Zachęcam do wspierania mojej działalności na Patronite: https://patronite.pl/pietniewicz?podglad-autora Bardzo dziękuję moim Patronom: Ewie Piętniewicz,
Józefowi Baranowi, Markowi Burskiemu, Jakubowi Ciećkiewiczowi, Wojciechowi
Kaczmarkowi, Jackowi Dziewińskiemu, Markowi Kasperskiemu, Wieniowi oraz Sieciechowi J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz