czwartek, 28 czerwca 2018

Jasność ciemnej głębiny. O korespondencji między Zbigniewem Herbertem a Tadeuszem Chrzanowskim.


  Zanim przystąpię do omawiania samej korespondencji między Zbigniewem Herbertem a  Tadeuszem Chrzanowskim, chciałbym przez chwilę zastanowić się, po pierwsze nad cechami genologicznymi listu jako takiego, po drugie nad różnymi odmianami listu, po trzecie nad samą istotą listu, jako formy komunikacji między nadawcą a adresatem.
     List (podążam w tym momencie za uwagami Stefanii Skwarczyńskiej, pomieszczonymi w jej „Teorii listu”[1]), może być formą literacką, choć nie musi.
List, za Skwarczyńską, zaliczamy do typu literatury stosowanej czy użytkowej.
Dominują w nim cechy utylitarne – np. załatwienie jakiegoś interesu, prośba o pomoc w pewnej sprawie czy poparcie.[2]
List nie należy zatem do literatury „czystej”.
     Jednak list może być również „jądrowy” oraz „bezjądrowy”.[3]
Ten podział Skwarczyńskiej interpretuję następująco.
Pierwszy typ listu niesie ze sobą istotne cechy egzystencjalnej głębi, pewnej „aury”, jakby powiedział Benjamin, która sprawia, że dana korespondencja nie pozbawiona jest elementów tajemnicy, czegoś głębszego.
Jądrowość owa to właśnie implikuje – ukryte, głębokie, tajemnicze jądro, które jakoś emanuje na daną korespondencję, mimo, że w warstwie powierzchniowej (pozornie bezjądrowej), dominują sprawy błahe – np. opowieść o pozostawieniu przypadkiem kwitka w pralni.
W korespondencji nie jest bowiem ważne (jak uważam), to, co się pisze w sensie explicite, ale rodzaj relacji, która wytwarza się, kiedy porusza się nawet sprawy błahe i z pozoru nieważne.
     Owa „aura”, tajemnica czy głębia nie jest zatem wynikiem poruszanych wątków, problemów, treści, ale jakby podskórnego promieniowania, promieniowania między wierszami listu, tego, co dla danej korespondencji jest najistotniejsze.
Nie wynika ona (owa aura, tajemnica czy głębia), z powodu wymiany dwóch, trzech, czterech listów, ale przede wszystkim z długości trwania danej korespondencji, kiedy relacja między nadawcą a adresatem mogła rozwijać się i nabierać owych cech głębokich.
 Jednak nie każda, nawet najdłuższa korespondencja, wytwarza ową aurę głęboką.
Niekiedy wymiana listów, dotycząca pewnych, poważnych, intelektualnych problemów, może być pozbawiona promieniowania aury głębokiej.
Natomiast korespondencja z pozoru błaha, pozostająca jakby w cieniu tego, co byłoby filozofią czystą, albo poważnym problemem intelektualnym, może wytworzyć rodzaj promieniowania aury głębokiej.
Powstawanie w korespondencji aury głębokiej jest bowiem głównie związane ze stopniem zażyłości emocjonalnej oraz intelektualnej między nadawcą a adresatem, jak również z tym, jakie problemy życiowe poruszają oni w swojej korespondencji, a przede wszystkim zależy ona (aura głęboka), od rodzaju reakcji adresata na list nadawcy i vice versa.
Zatem dialog istotny dla epistolografii kształtuje się na linii: komunikat nadawcy oraz odpowiedź adresata.
W zależności od tego, jaki będzie komunikat nadawcy i jakiego rodzaju odpowiedź adresata, możemy mówić o powstawaniu, a potem promieniowaniu aury głębokiej w danej korespondencji.[4]
     List przeważnie nie jest tworem fikcjonalnym (wyłączywszy powieści epistolarne).
Jest raczej rodzajem komunikacji bezpośredniej, która w sposób możliwie komunikatywny, przystępny oraz transparentny opowiada o tym, co wydarza się w życiu nadawcy albo adresata.
Dlatego list, idąc za Skwarczyńską, jest formą możliwie najbardziej wieloraką a zarazem żywą. W liście nie trzeba zakładać masek lirycznych (larvatus prodeo), w liście można pozwolić sobie na szczerość.
     W przypadku korespondencji między Herbertem a Chrzanowskim, mamy do czynienia ze specyficznym dualizmem a nawet opozycją, o czym powiem w dalszym ciągu mojego wywodu.
Zasadnicza opozycja dotyczy bowiem typu nadawcy – ekstrawertyka oraz adresata - introwertyka.[5]
W wypadku omawianej przeze mnie korespondencji, podmiotem ekstrawertycznym byłby Tadeusz Chrzanowski, podmiotem introwertycznym, a nawet czasem występującym za specyficznie konstruowaną maską liryczną, byłby Zbigniew Herbert.
      Między Zbigniewem Herbertem a Tadeuszem Chrzanowskim zawiązała się przyjaźń. Jeden, poeta, trochę lekkoduch, włóczykij, chodzący własnymi ścieżkami. Drugi, przykładny mąż, ojciec, człowiek trzeźwo stąpający po ziemi.
U jednego widać było pierwiastki ciemności, rozpaczy, wycofania się z życia.
U drugiego za to przeważała swoista wola życia, jasna jego strona, ukazywanie wartości rodziny a zarazem wartości sztuki, wartości piękna.
U Tadeusza Chrzanowskiego piękno rodzinne i piękno sztuki były ze sobą zintegrowane, żył pełnią życia.
Natomiast Herbert od początku wiedział, że wybierze tak naprawdę jedynie poezję.
Czy wobec tego był uboższy względem swojego kolegi?
Można jedynie powiedzieć, że był nieco inny od Chrzanowskiego i potrzebował przyjaciela autentycznie, jako dobrej i jasnej przeciwwagi dla swoich stanów rozpaczy, wycofania.
Tadeusz Chrzanowski przynosił Herbertowi w darze jasność życia.
     Herbert praktycznie w ogóle o sobie nie opowiada.
Nie mówi o tym, co robi.
Recenzuje głównie próby poetyckie swojego przyjaciela.
Jakby ukrywał się cały czas za słowem,
za maską poetycką:

Co do wiersza, to chyba się nie mylę, jeśli go nazwę jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym z Twoich. Mam za sobą opinię zgodną dwóch uczonych warszawskich (…). Wiersz jest dla mnie świetny ze względu na element tragizmu i porachunku z samym sobą. Cała zapładniająca moc smutku, zwątpienia i ironii nadaje mu siłę, bardzo deklaratywną oczywiście w bluszczach najlepszej formy („…garstka popiołu drży powoli na swych skrzydełkach szaro-gorzkich”, owe „proste, białe deski ludziom służące w każdej drodze”, nurty słojów, apostrofa do wierszy i serca, która ufa).
W sumie i wydźwięk i piękności tysiąc.
    Pozatem (co nie jest odkryciem) i to język sposobny a nie manieryczny.
Własny. A wszyscy, którzy coś tam z Twoich rzeczy czytali, mówią, że Chrzanowski pisze nowe wiersze, a była obawa, że zesztywnieje, że „mózg mu przestanie się pocić”; więc-raczej powód do gratulacji niż do alarmów. Co prawda niektóre wiersze przeszłe niepokoiły mnie, że tyle tam dobrego miąższu, a pestka taka mała. Ale w ostatnich pestka jest i to twarda. Więc brać się w garść-proszę Dedusia – i pisać, pisać, pisać. Bo kto ma pisać. Bracia marxiści coraz bardziej schodzą na psy i szakale. A więc kupą, kolego Tadeuszu! Hejże! Łubudu”.[6]

Herbert najwięcej otwiera się przed swoim przyjacielem, kiedy komentuje jego twórczość.
Chrzanowski natomiast jest otwarty wobec swojego kolegi przez cały czas trwania wymiany listów, przyjacielski, opowiada mu o różnych zdarzeniach ze swojego życia, np. o tym, jak pojechał na narty do Zakopanego, o wymówkach żony, że ją zaniedbuje, o trudach bycia początkującym tatą, o licznych obowiązkach, o pracy naukowej i twórczej, na którą mimo wszystko znajduje czas.
Chrzanowski jawi się w tych listach, jako człowiek otwarty, szczery, jasny, pełen entuzjazmu i zapału do życia, niezwykle przy tym pracowity, biorąc pod uwagę spory ciężar obowiązków rodzinnych i godzenia ich z pracą zawodową.
Herbert natomiast mocno „trzyma gardę”, nie ujawnia się, od czasu do czasu rzuci jakąś radą, może nieco ironiczną nawet, że człowiekiem można zostać dopiero po ślubie, choć sam ze swoim ślubem będzie jeszcze czekał przez wiele lat.
Herbert jawi się w tej korespondencji jako zagadkowy Sfinks, nie ujawniający swoich „prawdziwych” uczuć, ale z uwagą czytający wiersze i inne prace swojego kolegi, jakby:
a). tylko to było naprawdę istotne
b). widział w nim talent, ergo był dla niego przewodnikiem, nauczycielem, Mistrzem.
Zresztą Chrzanowski (widać, że niestety nieco słabszy intelektualnie od Herberta), w pewnym momencie pisze do niego: „Mistrzu”.
Herbert na to nie odpowiada, w ogóle są okresy, kiedy długo milczy w korespondencji, do spraw rodzinnych Chrzanowskiego odnosi się zdawkowo,
najważniejszy dla Herberta jest Chrzanowski  - pisarz.
Jakie to paradoksalne!
Z jednej strony,  jestem o tym głęboko przekonany, dla Herberta tak naprawdę najważniejszy był aspekt rodzinny życia Chrzanowskiego (tj. dla psychiki Herberta),
z drugiej natomiast w ogóle nie odnosi się do tego aspektu rodzinnego w listach, traktując Tadeusza, jako przede wszystkim kolegę po piórze (i poza tym oczywiście przyjaciela).
     W miarę rozwoju korespondencji, obojgu Panom przybywało lat, ale nie ubywało humoru. Z listów wynika, że przechodzą na „ty” w roku 1952, kiedy Herbert ma lat 28, a Chrzanowski 26.  Zwracali się do siebie pieszczotliwie, żartobliwie, np. „Cherbercina” (celowy zapis z błędem ortograficznym), „Chrzan”, „Ded” („ksywki Chrzanowskiego), „Patryk” („ksywka” Herberta),
albo nawet padały zwroty o całusach w „pępuszek”, „brzuszek”, czy o perwersyjnym całowaniu żony Tadeusza Chrzanowskiego, Teresy przez Herberta.
Wszystko to są oczywiście żarty, dowcipy i wygłupy, które odzwierciedlają bliskość między przyjaciółmi, wyrażającą się przede wszystkim poprzez wspólne, podobne poczucie humoru.
     W korespondencji, pod względem ilościowym, dominuje głos Chrzanowskiego. Herbert czasem długo milczy. Przyczyną mogła być jego choroba dwubiegunowa afektywna, którą wykryli francuscy lekarze.
W tej chorobie najpierw występują stany podwyższonej euforii, entuzjazmu, radości, by potem przejść w stany głębokiej rozpaczy, depresji, zwątpienia, przygnębienia, apatii, niemocy, niezdolności do działania i pracy.
 Być może zaważyła również na tych przerwach niemoc nieco innej natury.
Herbert ożenił się dopiero, kiedy miał 44 lata.
Małżeństwo z Katarzyną Herbertową z Dzieduszyckich nie wydało na świat potomstwa.
Chrzanowski był już wtedy zaawansowanym ojcem rodziny i kiedy miał 41 lat, urodziła mu się druga córka, Agnieszka, 7 VII 1965 roku.
Herbert za trzy lata będzie brał ślub.
Poeta był w całości poświęcony sprawie sztuki i na tym polu wygrał w sposób, można powiedzieć, całkowity i zupełny.
Natomiast jego „start” życiowy nieco się opóźnił, nawet bardzo.
Być może długie okresy milczenia Herberta spowodowane są jego utajonym „kompleksem”, wobec szczęścia rodzinnego Chrzanowskiego.
Szczęścia, ale dodajmy jeszcze do tego, ile nerwów, zachodu i naprawdę ciężkiej pracy nad wychowywaniem córek, musiało kosztować to szczęście przyszłego profesora historii sztuki.
Wyjawia zresztą ów stan niedogodności Tadeusz Chrzanowski w listach, z których równocześnie przeziera i prześwieca cudowność owej niedogodności, życiowe spełnienie (jednak pomimo wszystko, pomimo ciągłego braku snu i odpoczynku).
Codzienne awantury w domu, w tym z żoną Teresą, która w miarę upływu czasu, była coraz mniej zadowolona z życia (na początku traktowała swojego przyszłego męża, Tadeusza, jako geniusza), rosnąca odpowiedzialność Chrzanowskiego za dom i jego utrzymanie, nie były, jak się zdaje sprawami łatwymi.
Chrzanowski jednak jawi się w tej korespondencji przede wszystkim, jako człowiek psychicznie silny, życiowo zaradny, potrafiący sprostać życiowym sytuacjom i niedogodnościom. Był ojcem.
Można powiedzieć, wysnuć taką hipotezę, że był „ojcem”, również dla swojego przyjaciela, Zbigniewa Herberta, mimo, że to Herbert był od niego o dwa lata starszy.
     „Ded”, jak go nazywał autor „Struny światła”, był człowiekiem o temperamencie opiekuńczym, w pewnym sensie stwarzał warunki bezpieczeństwa.
Na pewno dla swojej rodziny, co musiała czuć jego żona, zostając z nim do końca.
Autor tomu „Rovigo”, jednak jakby wymykał się tej „opiece” swojego przyjaciela,
trochę się przed nią bronił.
Chciał być dla „Deda” przede wszystkim mentorem w sprawach sztuki, poezji.
W wielu listach pouczał go, recenzował teksty „Chrzana”, wskazywał mu drogi artystycznego wyboru.
Pisał o tym, co jest dobre w tekstach profesora, a co wymaga poprawek, nawet gruntownego przeredagowania. Rolą Herberta jakby stało się arbitrażowanie w dziedzinie elegancji literackiej.
Daje temu wyraz w liście z 1953 roku, w którym bardzo dobrze widać olbrzymią świadomość literacką Herberta (ma zaledwie 29 lat).
List jest w dużej mierze recenzją z prozy Tadeusza Chrzanowskiego (Herbertowi bardzo podobały się wiersze przyjaciela i oczekiwał ich z prawdziwą przyjemnością, natomiast w wypadku prozy „Chrzana” jest już o wiele bardziej krytyczny i ostrożny, czego przykład przytaczam).

Z Autora wyłazi poeta, co daje nieraz niepotrzebne prozie takie efekty: (chwile) „zbutwiały w pokładach pamięci”, (partyzanci) jak „garść szczurów ratujących się z tonącego okrętu, (słońce) „ostre oczko”, które padało na twarz gorącym wnikliwym
spojrzeniem”, „kurtyna tramwaju”, „krótkotrwałe maleńkie ameryki uczuć”, „gałązka wołała pod butem ostrzegawczo”, „łoskot wrósł i rozłamał się w kołujące rzężenie”.
     Proza ta ma charakter wylewno-narracyjny a nie skrótowo-wizyjny. To już wybór metody, o którym niepodobna dyskutować, ale mimo to są fragmenty rozgadane. Zamiast jednego celnego słowa kilka: (zamysł) „budowany z fantazji, zapału, wiary i niedoświadczenia”, (chwila) „zwątpienia, wahania, zdziwienia wystarczyła, by przytłumić syntezę jego zmysłów – czujność; a także pewne nawroty i powtórzenia, jak o tym „łagodnym kręgu lampy” – co samo w sobie owszem dobre.
     Nie jestem zwolennikiem krzepienia prozy brutalizmami. I co dziwne te najgrubsze (dupa i kurwa) jako tako siedzą, ale tam gdzie już nie ma partyzantów, ten „szmelc”, „facet”, to „patrzenie na grandę”-naprawdę niepotrzebne”.[7]

    Na uwagę zasługuje fakt w tej korespondencji, że autor „Martwej natury z wędzidłem”, bardzo rzadko odnosi się do kwestii posiadania potomstwa przez swojego przyjaciela, w tym do narodzin jego dwóch córek.
Tak jakby fakty te były dla Herberta albo niewygodne, albo nieważne, w co głęboko wątpię.
     Wysuwam bowiem w tym momencie może śmiałą, a nawet zbyt śmiałą tezę, że największym dramatem życiowym Herberta był jednak brak posiadania potomstwa, implikujący pewną, życiową pustkę, jakby izolację od tego, co w życiu najważniejsze.
Jest bardzo prawdopodobne, że przesadzam.
Nie wie nic o posiadaniu dzieci ten, kto ich nigdy nie posiadał.
Jednak rewersem tego stwierdzenia, może być konstatacja inna:
marzy podświadomie o posiadaniu potomstwa ten, kto nie wydał go na świat.
Herbert jest bardzo uczciwy w tej korespondencji, przede wszystkim intelektualnie uczciwy: w małym stopniu odnosi się w  korespondencji z Chrzanowskim do  życia rodzinnego swojego przyjaciela, poza paroma, kurtuazyjnymi uwagami, nie mającymi wiele wspólnego z autentycznym i głębokim wejściem w ów świat „prawdziwy”, czyli świat rodzinny swojego przyjaciela, o którym Chrzanowski pisze non-stop, jakby ów właśnie świat stanowił dla niego najistotniejsze jądro tożsamościowe (najpierw jest ojcem rodziny, potem profesorem, na końcu pisarzem, choć potem zupełnie porzuca swoje ambicje artystyczne). 
Herbert czasem jedynie rzuci żart w kierunku żony Tadeusza Chrzanowskiego i to wszystko.
Milczy przeważnie na temat dzieci.
Milczy, ponieważ ich nie ma.
Co może powiedzieć o dzieciach ten, kto nie ma dzieci?
Herbert jest logiczny w swoich listach, wie, że nie może powiedzieć niczego na ten temat.
Dlaczego jednak Chrzanowski, właściwie stale i ciągle pisze do Herberta o swojej rodzinie?
Wysuwam na ten temat następujące hipotezy:
1). Był spełnionym człowiekiem i dumnym ze swojego spełnienia życiowego,
chce jednocześnie przykryć owym spełnieniem swoją „ułomność” artystyczną, ponieważ chyba do końca chyba posiadał Chrzanowski pewne ambicje pisarskie, artystyczne.
2). Skrycie zazdrości Herbertowi jego olbrzymiego talentu, dlatego ciągle podsuwa mu pod nos do powąchania „kwaśne kupki” swoich pociech.[8]
To oczywiście żart, ale wyczuwa się w tonie listów Chrzanowskiego, poza dobrodusznym śmiechem, również pewną frustrację.
3). Dzieli się po prostu, „prostolinijnie” swoim, życiowym doświadczeniem z przyjacielem (hipoteza ta jest bardzo mocno wątpliwa).
4). Wyrzuca Herbertowi niejako, że tamten ma „święty spokój” i może spokojnie pracować nad tym, co ważne, podczas gdy on, „Chrzan’, codziennie musi użerać się z tzw. rzeczywistością.
     Najbardziej zastanawiające, a jednocześnie w pewien sposób logiczne, są owe uniki Herberta. Widać w nich szlachetność wyboru i szlachetność gestu.
Chrzanowski cały czas pisze o rodzinie do człowieka, który nie ma rodziny i ożeni się, kiedy już będzie w późnym wieku.
Jest to, mówiąc oględnie, trochę niedelikatne.
W tej korespondencji to Chrzanowski jest tą stroną aktywną, Herbert jakby więcej rozumiał z tej sytuacji, stąd te przerwy moim zdaniem.
Dodać możemy, że na początku to Herbert pisał o wiele więcej aniżeli „Ded”.
Na początku, w młodym wieku, od 1950 roku datują się bowiem te listy, kiedy Herbert ma 26 lat, Chrzanowski 24.
W listach z początkowego okresu widać nawet pewien entuzjazm Herberta z powodu nowej i ciekawej przyjaźni.
Młodość przyniosła ze sobą sporą dozę beztroski i to widać również.
W przypadku Herberta tak, ale nie w wypadku jego przyjaciela, który od początku, w tych listach, widoczny jest, jako człowiek odpowiedzialny, myślący o życiu „poważnie”.
Na początku to Chrzanowski się wycofywał, trochę chyba nawet mu ta znajomość, mówiąc kolokwialnie, „nie leżała”.
Przyszły profesor historii sztuki myślał nade wszystko o ułożeniu sobie życia pod kątem nie tylko profilu intelektualnego (a może to było w jego przypadku najmniej ważnym, niewinnym hobby, po którym prawie nic nie zostanie?),
ale przede wszystkim zawodowego oraz życiowego, rodzinnego.
Stąd informacja o ukończonych z tytułem magistra studiów z historii sztuki, zaręczynach, potem ślubie.
A potem, nie mające w zasadzie końca i dna, następujące epopeje o życiu rodzinnym ”Chrzana”.
Na początku, widać, że „Ded” czy „Chrzan”, jakby „czai się do skoku”, do skoku w życie.
Stąd pewna wahliwość w pierwszych listach z Herbertem, właśnie tym najprawdopodobniej spowodowana, owym „przyczajeniem” i „niepewnością”.
Potem „Chrzan” „wskakuje”, najpierw zawodowo w uczelnię, potem rodzinnie, w zaręczyny i ożenek, a potem już zupełnie, „pełno rodzinnie”, Chrzanowski wskakuje z wprawą świetnego pływaka, na głęboką wodę życia, które implikuje zadania dla niego od początku najważniejsze, do których był w swojej strukturze psychofizycznej oraz intelektualnej, powołany najistotniej, od samego początku, czyli do zadania bycia mężem i ojcem rodziny.
Cóż za przedziwna koincydencja losów i cóż, jednocześnie za dziwny paradoks.
Przyjaźń tak dwóch, w sumie biegunowo różnych temperamentów, wydaje się mówiąc oględnie, niemożliwa, tu jednak, w tej korespondencji, zaowocowała czymś naprawdę niezwykłym i niezwykle, rzekłbym nawet, porażająco głębokim.
     Jak pogodzić to, co jest powołaniem do życia w rodzinie z tym, co jest powołaniem do całkowitego poświęcenia się sztuce?
Godzić to można, na przykładzie zestawienia tak mądrego, inteligentnego i dobrego człowieka, jakim był Tadeusz Chrzanowski i tak zagadkowego korespondenta, niezwykle tajemniczego, nie ujawniającego się ani nie odsłaniającego się, jakim był Herbert.
     Oba te głosy uzupełniały się w jakiś przedziwny, zaskakujący sposób, dodam, że jest to zjawisko w epistolografii polskiej XX wieku, dla mnie przynajmniej, niezwykle ciekawe, twórcze i zapładniające do wielu rozmyślań oraz odczytań, przynajmniej na kilku poziomach. Proponuję w tym momencie następujące poziomy odczytania korespondencji między Zbigniewem Herbertem a Tadeuszem Chrzanowskim:
1). Poziom literalny, czyli dosłowny. Zwykła wymiana listów o bieżących sprawach między dwojgiem przyjaciół.
2). Poziom symboliczny. Korespondencja na temat przeznaczenia człowieka, jego losu w świecie w oparciu o to, co w świecie ukryte i niedosłowne, świat symboli, których codzienne rekwizyty i zdarzenia z dnia codziennego są jedynie zaszyfrowanym znakiem, odsyłającym do rzeczywistości głębszej, ukrytej.
3). Poziom terapeutyczny. Próba zrozumienia swojej sytuacji w świecie poprzez opisy swojego działania, swojej aktywności w świecie.
4). Poziom aksjologiczny. Dzielenie się wspólnym światem wartości.
5). Poziom komiczny. Wygłupianie się i dowcipy dwojga przyjaciół, nie branie życia na serio, na poważnie.
6). Poziom majeutyczny.
Wyciąganie tajemnic Sokratesową metodą położniczą i otwieranie się wzajemne na przepływ tajemnicy. 
7). Poziom filozoficzny. Nie kończąca się i nie mająca dna, dyskusja o sztuce, literaturze.
8). Poziom metafizyczny – rzeczywistość domaga się dalszego „ciągu” w tym, co jest niejako poza tą rzeczywistością i która ją przekracza, a więc w sztuce.
9). Poziom religijny, eschatologiczny.
Sprawa ostatecznego poznania, kim byłem i kim jestem, kiedy stanę Twarzą w Twarz przed rzeczywistością, która zaczyna się wraz z nadejściem śmierci i końcem dotychczasowego pobytu na ziemi.
     Ta korespondencja nieco słabnie od końca lat 70 tych i lat 80 tych.
Widać, że jest nieco zdawkowa. Chrzanowski nadal pisze o swoim życiu rodzinnym, Herbert dość skąpo się do tego zagadnienia odnosi.
I nie poruszono w ogóle wyboru papieża Polaka na Stolicę Piotrową, wybuchu Solidarności, jakby te sprawy były oczywiste. Od początku zresztą jeden i drugi ucieka od polityki jak może. Była w tym przyczyna może prozaiczna: zwykły strach przed cenzurą.
Dlatego Herbert nie ujawnia, jak bardzo nie cierpi komunizmu ani nie może ujawnić tego Chrzanowski, gdyż groziłoby to w tamtym czasie bardzo poważnymi konsekwencjami, na przykład aresztowaniem.
     Po 1989 roku nagle wkracza w ich listy polityka i oczywiście, jak to bywa często, między dwojgiem przyjaciół, różnice światopoglądowe.
Chrzanowski bardzo sceptycznie odnosi się do „nieszczęsnego daru wolności”.
Herbert wciąż dumnie pręży pierś niezłomnego pisarza w czasie komunizmu.
Jednak zauważyć można jedną, zasadniczą rzecz w przebiegu tych listów.
Zasadniczą cezurą jest rok 1989 i idące później, jak można wyczytać, nie tylko pomiędzy wersami, ogromne rozczarowanie Polską lat 90 tych.
Jakiś smutek w tym się wyczuwa, przygnębienie, nawet depresję i nostalgię za tym, co było, za czasami lepszymi pod względem towarzyskim, międzyludzkim, nie mówiąc już o względzie kulturalnym, gdzie kultura w latach PRL-u była na najwyższym, światowym poziomie, co zauważa choćby Norman Davies (a więc nie Polak), w Bożym Igrzysku.[9]
 
   Chrzanowski jakby przeżywa stan wygaszenia, u Herberta wzmaga się stan depresji (pomimo wciąż wzniośle trzymanej gardy lirycznej maski) i wreszcie kończy się śmiercią (zapewne na tle psychofizycznym, do której labilne stany psychiczne wydatnie mogły się przyczynić).
     Z listów dodatkowo wynika fakt, że autor „Struny światła” nie chciał słyszeć o żadnej pomocy medycznej, nie chciał sobie pomóc, uważał, że jest całkowicie zdrowy – wbrew opinii wykfalifikowanych psychiatrów, którzy go badali.
Pisze nawet, że oparł się opinii i radom biegłych psychiatrów i dumnie wkroczył (ponownie), w życie, jakby zdrowszy i silniejszy, co, jak się później okaże, było złudzeniem Herberta.
Przytaczam fragment listu z roku 1991 (Herbert ma wtedy 67 lat).

Na szczęście byłem sam (Kasia w Warszawie), więc mogłem do rozpuku, bez obaw, że mnie znów wsadzą do kliniki dla wariatów, do której, klnę się, nigdy
nie wrócę. Zwymyślałem psychiatrów od imbecyli, w tem trzech profesorów, wyrzuciłem lekarstwa i po raz pierwszy od 25 lat jest mi dobrze. O czem z dumą donoszę”.[10]

     Pogłębiające się stany rozpaczy psychicznej, przy jednoczesnym poczuciu artystycznego spełnienia, doprowadziły w tej korespondencji Herberta do bycia coraz bardziej lakonicznym i coraz bardziej poetyckim i w owej poetyckości coraz bardziej wyrazistym. Wraz z upływem lat tężała jego szlachetna, liryczna maska, pisał coraz piękniejsze odpowiedzi na listy swojego przyjaciela „Chrzana”.
Ostatni jego list do przyjaciela, z Wielkanocy, z roku 1998 brzmi:

Kochany Dedusiu,
     Kiedy już wzbogacę się, kupię dom w Bayonne i będziesz przyjeżdżał dwa razy w roku w zimie i w lecie i będziemy chodzili nad brzegiem morza i rozmawiali o filozofii.
     A na razie z miasta deszczów dyluwicznych i neonomenklatury przesyła Tobie
 najlepsze życzenia
i gorące uściski
Twój
stary
druh
       Zbigniew”. [11]

     Odniosę się na koniec do tego, co napisałem na samym początku. Dwie, przeciwstawne pod względem temperamentu życiowego osobowości znalazły w listach wspólny język.
Dodam, że ze spotkania tego (owych dwóch osobowości epistolarnych), wytwarza się, można rzec, specyficzny „szyfr transcendencji”, opowiadający o postawach wobec życia, dzielności w czasach opresji, najistotniejszych, życiowych wyborach oraz obowiązkach.
     Mój ulubiony list Chrzanowskiego do Herberta, z roku 1974 (Chrzanowski miał wtedy lat 48, Herbertowi stuknęła 50 tka),  brzmi w sporym fragmencie tak:

„(…)przyjmij więc kilka myśli na Twój osobliwy temat. Otóż raz wreszcie musisz zrozumieć, że jesteś z gatunku „cypkarzy”. Sądzę, że już Ci wyjaśniałem etymologię tego terminu, ale powtarzam: cypkarzem jest ten, co się w cypku (krakowska wersja „czepka”) był urodził. No bo patrz: Ty się około 12 w południe budzisz, ślepka spluszczone przecierasz, a już Ci Kasiunia smakołyczki podtyka, gdy tymczasem inni – na ten przykład za przeproszeniem ja – już od 5 godzin tyłki po biurowych „zeslach” wycirają i w absolutnie bezpłodnej działalności papierkowo-gadaniowej grzęzną.
Może inni to lubią, ale ja – pożal się Boże kurwa-dyrektor- nie i nie. Potem, gdy już lico ogolisz i gatki na jajątka naciągniesz, siadasz za stołem, albo nie siadasz, tworzysz, albo nie tworzysz, a tak czy siak muza śpi spokojnie, spokojna o ostateczny wynik. Później – w jakimś momencie dnia-masz okazję oglądać, a nawet wymieniać poglądy z najznamienitszymi luminarzami kultury naszej ojczyźnianej, bo czasem i pułkownik pogada, i sam prezes barytonem zaszczyci, a inni to nic, tylko do trzeciej papierki i po próżnicy gadanie, a potem drzemki chwila , ciemnia( bo z dyrektorstwa nikt nie wyżył) i wieczorna nasiadówka z Mańkiem. A kiedy Ty już u szczytu natchnienia, a może i po kieliszeczku jakowym, w najwyższe regiony Parnasu wyniesiony, wzbogacasz Mickiewiczów i Słowackich o nowe perły w mowę ojczystą zawarte – inni już nie są zdolni do niczego innego jak tylko do zwalenia się do barłogu, przeczytaniu jednej a najwyżej dwóch stron Xięgi jakiej i lulu-aaa- bo o 6 –ej budzik do czynu ich wzywa.
No więc jak sądzę w sposób obrazowy przedstawiłem Ci jakiś jest cypkarz, a świadomość tego jest elementem niezwykle doniosłym i zwłaszcza w dniu imienin winna być aktywna”.[12]
 
Ów list przytoczyłem w sporym fragmencie, bo wydaje mi się on odzwierciedlać właśnie ową, jasną stronę tej korespondencji, tj. osobę Tadeusza Chrzanowskiego, który w pełen pogody i dobrodusznego humoru sposób, pisze o udrękach tzw. „odpowiedzialnego” życia, tej, tzw. „udręki” dorosłości i prawdziwej, męskiej dojrzałości.
     Widać, mam nadzieję po zacytowanych fragmentach, jak pięknie i mocno uzupełniali się dwaj rozmówcy. Jeden z nich miał to, czego nie posiadał drugi i vice versa. Jedną postawę można określić mianem postawy społecznej, nastawionej na działanie, drugą artystyczną, nastawioną na kontemplację i tworzenie. Życie, jak się zdaje, potrzebuje jednej i drugiej postawy.
Promieniowanie aury głębokiej bierze się właśnie z zestawienia tak dwóch, różnych podejść do tematu życia i jednoczesnym wypełnieniu jej (owej aury), w przymierzu przyjaźni ekstrawertycznej osobowości społecznej (Chrzanowski) oraz introwertycznej osobowości artystycznej (Herbert).
    Korespondencja między dwoma przyjaciółmi daje pretekst do pewnych rozważań filozoficznych, co usiłowałem w tym krótki szkicu uczynić. Jest ona ponadto pewnym źródłem informacji o samym Herbercie, jego stosunku do przyjaciół, wierności, lojalności, a także reakcji na to, co przynosi ze sobą życie, zarówno w jego aspekcie jasnym, jak i tragicznym.


Bibliografia:

1). Mój bliźni, mój bracie, Zbigniew Herbert-Tadeusz Chrzanowski, Listy 1950-1998”, Kraków 2016.
2). Stefania Skwarczyńska, Teoria listu, Lwów 1937.
3). Norman Davies,  Boże Igrzysko,  przełożyła Elżbieta Tabakowska, New York 1982.
 
 
 
 
 



 
 
 




[1] Stefania Skwarczyńska, Teoria listu,  Lwów 1937.
[2] Por. Stefania Skwarczyńska, Teoria listu,  Lwów 1937, s.37.
[3] Ibidem, s.138.
[4] Pojęcie „aury” przejąłem od Waltera Benjamina. Natomiast sformułowanie „aura głęboka” jest moim, autorskim pomysłem.
[5] Dyskutować oczywiście można ze stwierdzeniem Stefanii Skwarczyńskiej, że introwertyk nigdy nie będzie dobrym epistolografem (Teoria listu, s.114).
[6] Por. Mój bliźni, mój bracie, Zbigniew Herbert-Tadeusz Chrzanowski, Listy 1950-1998”, Kraków 2016, s.85Z-87.
[7] Mój bliźni, mój bracie, Zbigniew Herbert-Tadeusz Chrzanowski, Listy 1950-1998”, Kraków 2016, s.112-113.
[8] Por. Mój bliźni, mój bracie, Zbigniew Herbert-Tadeusz Chrzanowski, Listy 1950-1998”,  Kraków 2016, s.149.
[9] Por. Norman Davies, Boże Igrzysko. Historia Polski”, t.2, przełożyła Elżbieta Tabakowska, New York, 1982, s. 714.
[10] Por. Mój bliźni, mój bracie, Zbigniew Herbert-Tadeusz Chrzanowski, Listy 1950-1998”, Kraków 2016, s.301.
[11] Ibidem, s.321.
[12] Por. Mój bliźni, mój bracie. Zbigniew Herbert-Tadeusz Chrzanowski, Listy 1950-1998, Kraków 2016, s.253-254.

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43

  Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga… Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, dopr...