piątek, 26 czerwca 2020

O potrzebie spalenia wszystkich książek

Byłem dzisiaj w Zwisie i spotkałem Dymitra. Pił wódkę. Opowiadał o Annie Achmatowej, że podobno gruba była i fotel się pod nią załamał. Niedługo potem doszedł Biały. Opowiadał, że jego siostrzenica wyszła z odwyku, nie pije, poszła się z kimś spotkać. Ja piłem białą, dużą kawę i soczek pomarańczowy, alkoholu mi nie wolno. Biorę leki. Miałem rok temu bardzo ciężkie przejścia psychiczne. Posiedziałem z nimi chwilę. Chyba się przesłyszałem, ale Dymitr nazwał mnie "wielkim poetą". Pewnie dlatego, że postawiłem mu setkę wódki, nie pierwszą zresztą. Czasem dochodził do nas Marek Wawrzyński, poeta i barman z Vis a Vis. Marek, jak zwykle pouczał mnie, że powinienem uczyć się białoruskiego i rosyjskiego, jako że pracuję w Katedrze Wschodniej. Opuściłem w końcu ten stolik. Dymitr rzucił na odchodnym, że jestem brzydki, ale że pięknie piszę i że Mariola mogłaby przymknąć oko na mój dyskretnie wystający brzuszek. Mariola to barmanka z Vis a Vis. Cały czas do niej łażę i daję jej swoje książki i wiersze. Zatem opuściłem Pawła zwanego przeze mnie Białym i Dymitra i poszedłem na spacer. Taki sam jak zwykle. Wiślną, potem Plantami, zakupy w sklepie i dom. Na spacerze trochę rozmyślałem, ale niezbyt dużo. Myślenie męczy. Było mi może smutno.
Chciałem jak najprędzej uciec do książek. W domu dokończyłem "Życie sposób użycia" Mariana Pilota i podobało mi się. Próbowałem dalej czytać artykuł Stefana Ossowskiego w "Bibliotekarzu Podlaskim", który zacząłem na obiedzie, ale nie zmogłem. Artykuły literaturoznawcze to wciąż i zazwyczaj, więcej: przeważnie albo nawet może zawsze ten sam bełkot o niczym. Raz ładniej, raz gorzej napisany. Naukowcy muszą się sporo namordować, żeby udowadniać za każdym razem, że mają coś istotnego do powiedzenia o świecie i życiu. Nie mówią tutaj celowo o wielkich uczonych, którzy byli zawsze pisarzami, ale o tysiącach, milionach pracownikach naukowych, którzy z rozmysłem mordują drzewa i mają za to suto płacone. Doszedłem dzisiaj do wniosku, że pisanie książek nie ma tak naprawdę sensu. Bo o czym tutaj pisać? Życia i tak nikt nigdy nie wypowie. Pisarze, naukowcy, mają płacone za to, że piszą i to jest wielkie nieszczęście dla ludzi i przyrody. Powinno się moim zdaniem drukować jedynie klasykę, czytać jedynie klasykę i robić egzaminy ustne wszystkim, od studenta do profesora z klasyki. Pisanie kolejnej, nudnej jak flaki z olejem rozprawy o Norwidzie jest bez sensu. Obecni naukowcy nie mają moim zdaniem niczego mądrego, nowego, świeżego ani ciekawego do przekazania o literaturze. Piszą to, co już dawno zostało odkryte i napisane, po prostu ciągle coś przepisują, potem to wydają i każą tym biednym, już bardzo nielicznym studentom polonistyki czytać swoje dzieła, nudne niewymownie, w których więcej jest przypisów aniżeli tekstu głównego. A do tego piszą ciągle o tym samym. Wszyscy już do znudzenia wiemy, że rozprawa naukowa będzie dotyczyć miłości, prawdy, dobra, piękna, albo nihilizmu, rozpaczy, czy dekonstrukcji. Jest to nieprawdopodobne wręcz nudziarstwo. Nie ma już żadnych, zdolnych literaturoznawców i krytyków, bo wymarli. Obecni pracownicy naukowi jedynie czernią papier niepotrzebnie. Powinno im być płacone za wiedzę, którą niewątpliwie mają, ale nie za brak talentu do pisania, którym ciągle błyszczą.
Rzadko, który pisarz ma zresztą talent do pisania. Ma tylko rozdęte ego i pragnie, aby inni go podziwiali za jego "piękno". Nawet Pan Bóg jest kiepskim twórcą, skoro stworzył tak nieudany w sumie świat i bardzo często nieciekawy.
Często się wadzę z Bogiem, bo nie jestem pewien po co mnie stworzył. Na pewno nie do pisania, bo nie mam do tego kompletnie talentu moim zdaniem (tak jak zdecydowana większość, która pisze, wyłączywszy tych, którzy nie piszą, a mogliby), a piszę jedynie z powodu egocentryzmu i narcyzmu. Owszem, bardzo lubię czytać, ale na czytaniu bardzo często należy poprzestać. Można jedynie dziennie napisać dwa, trzy zdania i nie więcej, bo strona to już o wiele za dużo, strona dziennie to barbarzyństwo, dzika horda mongolsko - tatarska, nieujarzmienie, nieumiarkowanie, a nie żadna niestety pracowitość. Naprawdę pracowity pisarz powinien do minimum ograniczyć pisanie i pisać jedynie pod nieznośnym przymusem i zarazem w poczuciu wolności, piszę, ale nie dlatego, że muszę, tylko, że mam coś do powiedzenia, albo wydaje mi się, że mam. Niekoniecznie trzeba dzielić się tym ze światem. Bardzo dobrze wyszedł na tym Kafka, że sam nie spalił swoich dzieł, ale kazał spalić. Być może najdoskonalsze dzieło to dzieło albo spalone albo nigdy nienapisane. Za to uznaję, że zdecydowanie lepiej czytać: czytanie to cięższa praca aniżeli pisanie, albowiem przedzieramy się przez mozół i gąszcz tych wszystkich, którzy pisali, a moim zdaniem prawie wszyscy, którzy piszą, nie piszą dobrze. Nie ma chyba na świecie ani jednej, dobrej książki. Są książki, które się podobają, ale czy znaczy to, że są dobrymi książkami?
Pisanie czegokolwiek jest bardzo podejrzane. Bo właściwie po co? Jeszcze pisanie poezji, prozy tak, to rozumiem, bo idzie często za tym potrzeba serca. Książki literaturoznawcze natomiast mogą się podobać, bo widać w nich techne, warsztat, to miłe dla oka, ale nic poza tym. Jeszcze żadna książka, żadna wypowiedź pisemna nie wymazała z mojego odczuwania życia jego głębokiego absurdu i bezsensu. Poczynając od tych, które absurd głoszą, a skończywszy na tych, które absurd znoszą.
Czytanie książek uważam za głęboki obowiązek i powinność każdego człowieka, co czynią jedynie aktualnie pracownicy naukowi. Natomiast pisanie książek uważam w tym momencie za niepotrzebne.
Żeby książkę napisać naprawdę, trzeba ją uprzednio spalić. Żeby zacząć żyć naprawdę, trzeba umrzeć w jakiś sposób. Ludzie, którzy mają coś do powiedzenia, cały czas milczą. Najprawdziwsze w literaturze jest milczenie.
Natomiast pisanie o literaturze to już całkiem inna sprawa. Tutaj trzeba głębokiej pobożności i pokory. Bardzo często jednak jest nuda. Czemu? Chyba dlatego, że pewne kategorie literaturoznawcze, tym samym samym kategorie życia mocno się już zużyły. Czy miłość jest dalej miłością śmierć śmiercią a ból bólem? W momencie przekroczenia pewnej granicy, niemożliwe zdaje się pójście dalej. Ratunkiem może być jedynie śmierć, ale gdy ona nie przechodzi, przestaje tym samym być śmiercią, a zatem czymś tak bardzo potrzebnym i koniecznym. Jedynie pobożność wobec wszystkiego, co napisane, może uratować ból w jego istocie, śmierć, miłość, choć one już nigdy nie będą tym samym. Świat się zmienił, a wraz z nim zmieniły się kategorie do jego nazywania. Myślę, że nigdy tak, jak teraz, należy zaufać głęboko pisarzowi i wymówić modlitwę przez niego napisaną, ale nie jego słowami. W tym widzę obecnie zadania, obowiązki i powinności dziedziny najważniejszej dla literatury polskiej, czyli krytyki. Dzieła literackie są przeważnie nieudane, komentarze do nich są często nieudanymi, nadbudowanymi nad nimi dziełami, a tu chodzi o rozmowę. Trzeba umieć pomodlić się razem z pisarzem, chociaż on nie musi znać słów tej modlitwy.
Rozmowa krytyka z pisarzem to prawie zawsze dwa, oddzielne monologi. Pisarz mówi swoim językiem, krytyk swoim. A powinni modlić się wspólną modlitwą bez słów. Powinni razem milczeć przez kilkadziesiąt tygodni i dopiero wtedy przemówić. Każdy z nich powinien spłonąć w osobnym słupie ognia. Pisarz w ogniu nie swoich słów i krytyk w języku, który poznał zbyt dobrze. Powinno się zacząć wreszcie dziać coś nowego, bo inaczej nasza literatura umrze. Z nudów.
A pisanie jest podejrzane, bo po co tak naprawdę pisać o świecie i życiu, skoro każdy inaczej dokumentnie odczuwa świat i życie i widzi je całkiem inaczej. Czy literatura może być jeszcze sprawą wspólną? Bardzo w to wątpię. Ludzi nie łączy dzisiaj nawet polityka. Po prawdzie nic dzisiaj ludzi nie łączy poza pozornie wspólnym językiem narodowym. Są pozamykani wszyscy obecnie na jakichś wyspach,mniej lub bardziej przypadkowych. Tematy do rozmów wyczerpały się, choć przewodnimi pozostają jeszcze dobre jedzenie, tragedie, choroby i koniecznie czyjeś życie. Dlatego pisarz jest najbardziej wiarygodnym członkiem społeczeństwa, bo de facto nie zamienił z nikim ani słowa, poza wewnętrzną, głęboką, uczciwą i szczerą rozmową z samym sobą. Tymczasem dzisiaj każdy wie najlepiej. Czy możliwe jest zbudowanie w tym świecie autorytetu pisarza, a zatem człowieka, który, jak napisałem, nie potrafi pisać? Są pisarze, którzy świetnie potrafią ludzi czytać i ci są bardzo dobrymi pisarzami, bo się świetnie sprzedają i są czytani a jakie może być inne, rozsądne kryterium? Moje jest mniej rozsądne, bo uważam, że należy czytać przede wszystkim tych pisarzy, którzy nie umieją czytać tego, co chcieliby inni ludzie, dla mnie tacy pisarze są wiarygodni, tacy, którzy nie umieją de facto pisać, bo nikt ich nie chce czytać. Prowadzą oni swój dziwaczny monolog, który często nie wiadomo po co jest i to jest moim zdaniem prawdziwy autentyzm. Literatura nie powinna być nikomu potrzebna, poza kilkoma maniakami, którzy nie wiedzą po co żyją, dlatego piszą i czytają książki, których nikt inny nie czyta. Ci bowiem, którzy wiedzą po co żyją, są po pierwsze nudni a po drugie nadęci. Nie ma większej formy zbłąkania w życie, nie - życie, aniżeli literatura. Zajmowanie się nią nie jest przeznaczone dla tych, który cokolwiek wiedzą o czymkolwiek, ale dla tych, którzy nic o niczym nie wiedzą i niczego kompletnie w życiu nie potrafią, a przede wszystkim nie potrafią tego, co jest ich dziedziną, czyli nie potrafią niczego dobrego, czyli tego, co będzie czytane, napisać. Im pisarz gorszy, czyli mniej czytany, tym moim zdaniem bardziej ciekawy i wiarygodny z ludzkiego punktu widzenia oraz filozoficznego, aksjologicznie, bo jest przeźroczyście i krystalicznie uczciwy w tym, co robi, a raczej w tym, czego kompletnie nie umie.
Czy może być bowiem bardziej wiarygodny człowiek w życiu niż ten, który kompletnie żyć nie potrafi? Jedynie ludzie pyszni i nudni umieją żyć "naprawdę", wiedzą co to życie, znają je i wszystkich dookoła pouczają. Ludzie z ludzkiego punktu widzenia o wiele ciekawsi o niczym nie mają pojęcia i dlatego własnie zajmują się tym na czym kompletnie się nie znają. Literatura najbardziej kocha bezradność, ale o tym dzisiaj nikt nie chce wiedzieć.

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 43

  Dostaję tak po jajach, kiedy tylko słówko powiem o Bogu… Kto wie, może od samego Boga… Tak zwany rozwój, oparty na przyroście wiedzy, dopr...