sobota, 15 marca 2014

Roztopy

Dzisiaj śledzę te roztopy od początku dnia. Wstałem i patrzę: czajnik nie działa i nie działa lodówka. Wszystko do wyrzucenia. Rano, na kacu, w chłodnym deszczowym dniu, ubrałem się i poszedłem po drożdżówki. Wiał wiatr, dość przenikliwy, więc mocniej się zapiąłem, chyba pod samą szyję. Zjadłem te drożdżówki z herbatą, którą zagotowałem w garczku i słabość mnie olbrzymia dopadła. Zacząłem spać, długo, przeciągle i przenikliwie spać. Śniłem sen ni to tarnowski ni to krakowski, sen, do którego nie miałem siły się przyznać, że tak, to mój sen był, nie czyjś inny sen. Zostałem ze swoją samotnością i próbowałem z nią walczyć, nie wiem, czy mi się to udawało, jedynie próbowałem. Śniłem dawne lądy, lata, wyspy, słońca.
Wtem przyszedł kolega i zaczął ten dzień ubierać w coś tam, przyszedł, wypił herbatę, nie ciastka nie zjadł, nie chciał zjeść ciastka. Udawaliśmy doniosłość tej codzienności, ale to codzienność nas pożera jak małe bułeczki mleczne z masełkiem. Mówiłem mu: pamiętasz, byłem bibliotekarzem w Tarnowie, pamiętasz, przyjeżdżałeś i pytałeś: a książka dla mnie? a książka dla mojej lubej? a pamiętasz? "Przeminęło z wiatrem" ci pożyczyłem, mówiłeś, że się zaczytałeś i że potem twoja nie mogła się oderwać, mówiłeś mnie, dziękuję ci za ten wybór, pamiętasz? A potem ja, po robocie, między tymi regałami, wiesz potem ja, czy to jesień czy zima, wiosna czy lato, tak samo zawsze Wieniu ja robiłem: przychodziłem do domu mego ojca, tam jadłem kolację, a potem zaszywałem się w kąt i długo czytałem. Nie, udawałem, że czytam, raczej marzyłem o czymś, o kimś, chciałem wielkiej miłości, wiesz, ciągle zmagałem się ze swoją samotnością, pamiętasz?
Dzisiaj już tak nie jest. Wielu ludzi z mojej przeszłości odeszło i zamieniło się w chodzące cienie. Dzisiaj ułożyłem epitafium tym cieniom, ułożyłem wiersz nad ranem, chciało mi się tego wiersza, tej łąki, tego kosmosu, tamtych kwiatów, moich rodziców, jeszcze młodych i mnie, który chorował na te jabłka jesienne, jesiennie, górskie jabłka z chrzęszczącą skórką, smaczną, zdrową, świeżą.
Dzisiaj jakby grypa mnie złapała, ale nic to. Świeci się światło na górze w pokoju, za oknem już ciemno, ciemności okryły promieniste miasto Kraków. Ten kolega, co ja Wam mówiłem, to on poszedł do swojej dziewczyny, ja raczej w tym ciemnym pokoju zostałem, sam tak siedzę, wiecie, że w Sylwestra też sam siedziałem? Nikt do mnie nie przychodził, nikt mnie nigdzie nie zaprosił, po prostu siedziałem i wesele w Bombaju oglądałem, jakiś film bollywoodzki, źle ten film ja przeżyłem, chciałem uciec z pokoju, ale pomyślałem, że gdzie pójdę, skoro nie ma celu wędrówki.
A Wy wiecie, że ja sobie dzisiaj pomyślałem, że ludzie udają cele i w ogóle ciągle udają i grają, ja sobie tak pomyślałem, że to wszystko jest na pokaz, że już dawno w innym wymiarze żyję i że dawno już umarłem i teraz tylko mary, cienie. A przecież nie, ja tak przecież teraz myślę, a kiedy przyjdę do tych ludzi, co siedzą przy stole i co to im się wydaje, że oni są ważni, to ja myślę im się podporządkować, ich celowi, ja nie myślę się buntować, tylko im się podporządkować, ich celowi, żeby już tej własnej pustki i samotności i szarości i ciemności nie czuć.
Ale dzisiaj nie mam siły nawet sobie do końca się podporządkować, po prostu znowu wymyślam alfabet. Czy Wy wiecie, że ja dla Was piszę, żeby Wam pokazać, odsłonić, ujawnić i jeszcze to ładnie napisać? Czy Wy wiecie, że ja bez Was to ja w ogóle nie mógłbym pisać i chyba bym się na jakiejś wyspie bezludnej sam zajebał, albo bym tonął w rozpaczy i strasznie za Wami tęsknił.
Chciałem Wam jeszcze powiedzieć o tym, że jędza z usposobienia jest samotnikiem. Ja zawsze chciałem być taki jak jędza. Wiecie, kto to jędza? Sąsiadka mojej babki, która ją torturuje psychicznie, ale oto zjawiam się ja, wnuk, rycerz na białym koniu i mówię Wam: pomóżcie mojej babce i niech ta jędza od niej w końcu pójdzie. Niech przyjdzie trzech albo pięciu i jędzę postraszą, niech jej się odechce tych figli. Przecież ja wierzę mojej babce, przecież ja też nie mam(mam) świra, ale ta jędza to chyba jeszcze gorsza niż świry, niż ja sam.
Kiedyś napisałem o jędzy wiersz. Ona ma kościste ciało i wygląda tak jak taka starucha na portrecie, który patrzy na mnie, kiedy leżę na łóżku w moim domu w Tarnowie.
Ja Wam chcę jeszcze powiedzieć, że nadchodzą takie puste, ciemne i szare dni, że wszystko powoli przestaje być ważne. A panie w sekretariacie na Gołębiej dalej się puszą i profesorstwo dalej się puszy (brak im duszy), i nie wiem, czy im różę podarować (podporządkować się jak ostatnia gnida), czy jakieś zapachy fekalne, intensywne na tej Gołębiej rozpuścić, żeby im się za dobrze nie żyło. Kiedyś ktoś, jakiś pan, takie zapachy rozpuścił i ja się tak strasznie się z tego cieszyłem i śmiałem, śmiałem się, że jest jakiś dym. A może bluźnię? Jak można mieć po dziurki tego biednego studiowania, skoro korporacja robi z ciebie potwora? Jak można mieć po dziurki w nosie, ja nie mam i nie chcę mieć, bo ja chcę i  w ostateczności to woźnym tam zostanę, ewentualnie bibliotekarzem i będę se tam żył, póki Pan Bóg siwobrody mnie z tego życia nie weźmie i nie zaprowadzi do swojego domu.
Podobno ciało astralne przebywa w specjalnych szpitalach, tam po drugiej stronie, żeby odpocząć po trudach ziemskiej wędrówki, chorowania, słabości, śmierci. Podobno o ciało astralne dbają tamtejsze pielęgniarki.
Pielęgniarki natomiast to szare i brązowe wróbelki, które machają szybciutko swoimi maleńkimi skrzydełkami.
Kosmos noszę w sobie na swoje podobieństwo, tak jak to życie i tamto i to, które ma nadejść.
O jedno Was tylko proszę, życzcie mi powrotu do siebie, jak do swojego przytulnego pokoiku, żebym mógł zdrowy i silny swoją Ewelinkę tulić w kołderkach i pościelach w różyczki, które dostałem od mojej babki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...