poniedziałek, 8 września 2014

Czytanie świata.

Ciągle poszukuję języka. Nie istnieje chyba ten jeden, właściwy język-dajmy na to język poezji, język wierszy. Ich jest spora ilość. A wszystkie są rozwibrowane, rozfalowane, nieco meandryczne, kapryśne, chaotyczne, można powiedzieć wszechświatowe, ale w swoim rdzeniu istotne, gdzieś w tej czarnej jedności, nicości, zjednoczone. Głęboka, czarna dziura Wszechświata jest zszyta białą albo czarną nitką (białe króliki). Wydaje mi się, że gęstość świata odpowiada gęstości języka. W tym sensie myśl ściśle przylega do życia, nie odkleja się. Pojęcia i rzeczy trwają zjednoczone w silnym uścisku. Tak jest. Czytam świat tak jak książki, innych ludzi również czytam jak książki, wiersze, poematy, poezje, prozę poetycką. Jedna rzecz, na którą chce zwrócić uwagę to migotliwość i wielość rozmaitych poetyk, ale i to za mało, żeby oddać jakąkolwiek całość, więcej: za mało, żeby do jakiejkolwiek całości się zbliżyć. Jest poetyka różnych czasopism i różnych opcji, dajmy na to, kiedy przeglądam ten wirtualny świat, rozmaite jego strony i warianty, niektóre poetyki wydają mi się absurdalne i obłędne, wariackie, maniackie wręcz. Nie posądzam tych poetyk o manipulację, dobra manipulacja to taka, która dba pozornie o bezpieczeństwo i psychiczny komfort manipulowanego, do czasu, do czasu oczywiście, kiedy temu czy owemu nie przyjdzie zapłacić sporej sumy za swoją wrażliwość. Jest taka na przykład strategia wyłudzaczy pieniędzy niedaleko rozmaitych teatrów, dziewczyny i chłopcy z organizacji dobroczynnych, które chcą uzdrawiać świat. Rozmowa pewnie może być bardzo miła do czasu, kiedy nie zejdzie w sferę konkretów, czyli pieniędzy. Jesteśmy mili dla Ciebie, kliencie, kiedy możemy Ciebie doić jak dojną, mleczną, białą (oraz kawową) krowę. Kiedy nam się wymykasz, jesteś co najmniej obojętny. Wymykają mi się gdzieś, na obrzeża, to i tamto. Ten nie przedstawia, bo nie ma, tamten tak, bo ma to i tamto, nazwisko, nagrody, wyróżnienia, laury i mówi głosem jakiejś tam stajni czy obory, czy obozu, rzadko przemawia głosem swoim, przeważnie jest to głos takiego czy innego, zapewne mniej lub bardziej lumpenproletariackiego środowiska. W istocie, ciężko jest mi czasem przemóc nienawiść, wściekłość, chociaż zupełnie nie mam powodów, żeby o cokolwiek się wściekać i kogokolwiek lub czegokolwiek nienawidzić, ja nie wchodzę w drogę tym lub innym, tamtym i onym i dla tamtych lub onych obojętny jestem mniej lub bardziej skrajnie, jako nikt lub pan nikt, niewidzialny, biały, szary, przeźroczysty człowiek.
Jeżeli piszę już, to piszę tym moim pokawałkowanym, szarym mydełkiem frazy. Generalnie jest we mnie silny pęd do oddania całości moich przeżyć i całości mojego świata. Jest na to sposób taki: poprzez wyliczenie: byłem tu i tu, na Kopcu Kościuszki, na Kopcu Krakusa, w Zoo, na Kopcu Piłsudskiego, w Szczawnicy, wyjechaliśmy na Palenicę, potem, przez Wysokie Skałki, zeszliśmy do Homola, następnie w Jaworkach zjedliśmy pyszne placki z gulaszem, posypane oscypkiem. Więc mógłbym przez wyliczenie i oddanie zjawisk: żółte, czerwone, zielone liście, krajobraz nasycony słońcem, złotem, niebieskim niebem, białymi chmurami, zielonymi polanami, łąkami, dolinami, drzewami, widokami na zieloność i białe domy, i widok pasących się białych owiec i pilnujących tych owiec białych psów. Więc mógłbym tak pisać, że ominąłem psa, że nadepnąłem na kamień, że odcisk, oścień, oścież, że ziemia w grudkach kamieni.
Mógłbym poprzez ziarnistość i gęstość do świata, mógłbym poprzez gęstość i ziarnistość. Towarzyszył mi w tej górskiej wędrówce, w tej zieleni, w tym niebieskim niebie, w tym spacerze przez łąki, towarzyszyła mi w myślach książka "Trzecie królestwo" Kuśniewicza, takie coś na pograniczu eseju i powieści, czyli coś, co lubię bardzo, do tego dodam, że tam jest, tam występuje silny erotyzm, wręcz zwierzęcy, zwierzęcy, czyli ludzki, no to jest powieść mocno zmysłowa, sensualna, tam wszystko się pleni, buja, kwitnie od znaczeń, treści, kwiatów, zwierzęcej sierści, nagiego, dotykalnego ciała - skóra, jak się okazuje, potrafi mówić. Więc z jednej strony ten zwierzęcy erotyzm a z drugiej jakieś silne, ukryte, podskórne pragnienie religijności. Podczas procesji Bożego Ciała można tego doświadczyć, kiedy malutkie dziewczynki w wiankach rzucają czerwone i białe kwiaty na drogę, to bardzo ciekawe, bardzo polskie do tego, gdzieś tam w tych dekoracjach, teatralności, gdzieś tam, płynie nurt żywego. I teraz złe słowa: teatralność i dekoracja to nie Kuśniewicz, to Różewicz, on się lubował w teatralnych, gazetowych makietach. Kuśniewicz się lubuje natomiast w takim niedźwiedzim, psim i wilczym popędzie, żeby to wszystko zeżreć i pożreć, żeby ten świat w jego zmysłowej, namacalnej postaci zeżreć i pożreć. To się z Miłoszem kojarzy, być może, pewnie tak, ale Miłosz pożerał, rzeknę, filozoficznie, Miłosz nie tylko pożerał, ale miał także określoną filozofię pożerania, on pożerał z wdziękiem, filozoficznie, nie był drapieżnikiem, raczej był pożeraczem roślinożernym, Kuśniewicz natomiast jest pożeraczem mięsożernym, gdzieś tam, gdzieś w głębi, jest ukryty silny nurt zjadania, łaknienia, łączenia się w seksualnym spazmach i splotach, gdzieś tam drzemie jak niedźwiedź bardzo mocno zwyczajne, ludzkie pożądanie i wyuzdanie, tak, Kuśniewicz jest mięsożercą, Miłosz jest roślinożercą, Miłosz je przyrodę, Kuśniewicz zwierzęta, ludzi, mięso, sierść, wysysa chyba nawet do nagiej, białej kości. Do tego jest Kuśniewicz wrażliwy na zewnętrzność i powierzchnię bardzo (i nie mylić tutaj powierzchni z dekoracją). Wyjaśniam różnicę między tym, co powierzchniowe a tym, co dekoracyjne. To, co powierzchniowe nieuchronnie implikuje to, co głębokie, choćby sprzeniewierzając się temu, co głębokie, chodzi o to, że źródło, ciemne źródło nawet, istnieje, a nawet, kiedy odmawiamy mu realnej mocy czy nawet istnienia, ono poprzez zaprzeczenie dalej sobie spokojnie bytuje, istnieje, nicościuje. Natomiast dekoracja (w sensie Różewiczowskim, bo powierzchnię wyjaśniam w kontekście Schulza i Kuśniewicza), istnieje jako teatr, gazeta, teatralna makieta. Generalnie nic nie ma, kurtyna podnosi się w górę, kurtyna opada i to wszystko, całe przedstawienie, początek, środek, koniec, nie ma tam żadnej tajemnicy, jest spokojna dekoracja, podnosi się i opada, podnosi się i opada. Dekoracja, makieta, teatr, gazeta, "Śmierć w starych dekoracjach", przypominam dłuższe opowiadanie Różewicza.
Dlatego mnie jest Kuśniewicz bliższy, ten zwierzak jeden sierścisty, ten niedźwiedź, ten psi pisarz, w swoim spsieniu przecież na swój sposób genialny.
Wracam do początku. Poszukiwanie języka to jest trochę jak przyjaźń ze zwierzątkiem, wewnętrznym, sierścistym zwierzątkiem w sobie. Poszukiwanie języka to jest również ciągle wychylenie ku temu, co zewnętrzne. Zewnętrzne oznacza powierzchniowe, dialogiczne, międzyludzkie, ale również wypływa z tego, co wewnętrzne; chodzi bowiem o to, żeby zewnętrzność i wewnętrzność, no wiadomo o co chodzi, pokój, harmonia itd.
Natomiast nicościujący aspekt języka, nihilistyczny aspekt, aspekt ateistyczny, aspekt lewicujący.
To jest pytanie (dla mnie) o to, kto pierwszy wpadnie w depresję. Czy poeta, co wzrok swój kieruje na prawo, czy też ten autor, co na lewo? Chciałbym unieważnić tę dychotomię na rzecz czegoś, co nazwę po prostu strumieniem życia, pięknym, nieprzewidywalnym, ale też takim, który powinien być trzymany w karbach, czyli jednak ważny jest plan wewnętrzny (i zewnętrzny), porządek (wewnętrzny i zewnętrzny również), trochę kurzu, ale nie za dużo, od czasu do czasu dym z papierosa, ale po dłuższej przerwie, żeby lepiej smakował i tak dalej, wyjścia na balkon w godzinach nocnych, głębszy namysł nad swoim życiem, rozmyślanie o otaczających mnie ludziach, znajomych, przyjaciołach, rodzinie, dziewczynie.
Mam głębsze przeczucie, oparte na powierzchniowej, jesiennej intuicji, że eksperyment i zdrada są możliwe, o ile istotnie ocierają się o jesień, jesienne liście, kolory, góry jesienią, Tarnów jesienią i tak dalej. Chodzi mnie mniej więcej o to, że kiedy idę ulicami Tarnowa na przykład, wchodzę w inną całkiem czasoprzestrzeń. Silne jest to podczas święta Wszystkich Świętych, kiedy odwiedzam groby, nigdy tak silnie nie mieszają się porządki miłości i śmierci, Eros i Thanatos zaczynają grać w tym samym teatrze, występować w tych samych dekoracjach-namacalnych mocno, a jednak dość znacznie jednak odległych. Odległych? Tak, bo oddziela je mimo wszystko (dekoracje od życia), zamglona szybka ciała. Więc zwierzątko ma sierść, dajmy na to szarą albo brązową, więc żre to zwierzątko świat, pożąda go i łaknie i nie ma w tym nic zdaje się złego. Można powiedzieć, że wyobraźnia poniekąd naturalnie wybiera, zależy jej wybór od kilku czynników: zdrowia, urody, fizycznej tężyzny, stanu psychicznego, duchowej kondycji. Tak czy inaczej przywoływanie duchów zmarłych jest przecież wyborem miłosnym, zdradą wobec tu i teraz, fatalną siłą erotyczną, która sprowadza na manowce. Jakże jednak piękne są te manowce ucieleśnionej wyobraźni, w nich przecież jakoś objawia się żywe ciało świata, nie mogę tego inaczej nazwać niż właśnie w ten sposób: żywe ciało świata, jak biała hostia, sakrament, który prowadzi do nieosiągalnego Pana Boga, Który jest jednocześnie na wyciągnięcie ręki: na przykład w tym skromnym, małym drewnianym Kościółku na dróżce prowadzącej na Kopiec Kościuszki.
Powracam tedy do Kuśniewicza, klucząc i meandrując: już powiedziałem, tam w sposób szczególny i zwierzęcy, a może dlatego szczególny, że zwierzęcy, jest oddana uroda świata, nieco szara, nieco pokawałkowana, ale przecież nie pozbawiona kwiatów, kubków na herbatę, może nawet bud jarmarcznych. Więc mnie się wydaje teraz taka rzecz: istotny jest bardzo aspekt ludyczny świata i właśnie owe jarmarczne budy, bardzo ważne jest również kino i seanse kinowe, generalnie poprzez ludyczność (teraz nad moją ulicą i osiedlem zawisł żółty jak mój kubek do herbaty księżyc), to, co zabawowe, dalej idąc: rytualne, dokonuje się istotna inicjacja nie tylko w kulturę, ale również w życie.
Kolejna sprawa do rozważenia: odmienność poetyk. Zwróciłem uwagę ostatnio, że większość poetyk, z którymi mam do czynienia (i przepraszam, że to mówię), poetyk rozumianych jako różne warianty istnieniowe bytowania w świecie wirtualnym, jest dla mnie do przewidzenia łatwa. Tym niemniej rozróżniam poetyki mi bliższe i dalsze. Bliższa jest mi, przyznaję, poetyka kościelna, poetyka, jakkolwiek bluźnierczo to zabrzmi, mszy świętej, czy też wspólnego uczestnictwa co niedzielę w nabożeństwie. Więc poetyka katolicka jest mi bliska zdecydowanie-to znaczy nastawienie nie na umieranie i śmierć, ale na życie i ciągłe przeżywanie, wibracje elementów wewnętrznych i zewnętrznych. Bliska jest mi również poetyka spotkania i dialogu, wiąże się z nimi również poetyka zabawy. Poetyka zabawy, czyli znów wracam do aspektu ludycznego, dla mnie jednego z najważniejszych w kulturze, dzięki któremu można osiągnąć istotne oczyszczenie. Mam bowiem wrażenie, że takie nasze, swojskie, ludowe i ludyczne katharsis, to jest między innymi katharsis alkoholowe. Idę dalej. Wyższą formą wtajemniczenia w ludyczność jest możliwość zaprezentowania swojej pracy (traktowanej jako po prostu pożyteczna forma spędzania czasu a przez to w pewien sposób ocalająca przed czarną kością nicości), szerszemu forum. Otóż taka forma zabawy, czy ludyczności ukrywa się pod nazwą pracy pro publico bono, a możliwość prezentacji swoich światów jest nie tylko zaszczytem i wyróżnieniem, ale również formą pracy dla dobra i pożytku publicznego.
To, co robię, nie tylko dla siebie robię, ale dla innych, chcę, by moje nie tylko moje było, ale wspólne.
Docieram powoli do wrażliwych i drażliwych dla mnie kwestii prac naukowych (w tym momencie żółty księżyc ukrywa się za żółtą poświatą, stopniowo znika jak u Kuncewiczowej o zmierzchu w dworze jaśnie państwa).
Kwestii drażliwych dla mnie z powodów rzecz jasna oczywistych, o których tutaj nie będę wspominał. Są to bowiem rzeczy tak oczywiste, że nie ma sensu o nich wspominać. A jednak.
Istotny jakkolwiek problem nieprzystawalności między usposobieniem literackim a literaturoznawczym, który ja osobiście uważam za wydumany problem polski. W Stanach tego sztucznie nie rozdzielają (literatury i literaturoznawstwa), większość doktoratów to niestety rzeczy przepisane, pomnożone byty, choć uważam, że niektóre z nich na pewno potrzebne jako cenne źródło informacji. Z tym, że raz (kiedy doktorat pisze poeta), doktorat przeważnie jest źródłem wiedzy o poecie doktorat piszącym, innym razem (kiedy doktoratu nie pisze poeta), praca taka to cenne źródło informacji o jakimś innym pisarzu, poecie, zjawisku, prądzie literackim, et caetera.
Tutaj dochodzę powoli do konkluzji, że praca poety jest wymyślona i społeczeństwu niepotrzebna.
Lepiej żeby poeta na stałe między gwiazdami zamieszkał i nie zawracał głowy normalnym i przyzwoitym ludziom. A jednak musi poeta jeść, pić, mieć schronienie, ciepły kąt, gdzie może głowę oprzeć na poduszce, poczytać trochę Kuśniewicza, trochę Foucaulta, zgłębiać to i tamto, alchemię, ezoterykę, magię, wiedzę tajemną i być przy tym do szczętu i startej sierści religijnym. Jest poeta czasem potrzebny również i wtedy, kiedy przy pomocy poezji myśl trafną i głęboką wyrazi. Jest zatem, a jednak, powiem to, potrzebna światu praca poety. Niech on sobie tam duma dalej, kiedy księżyc już na dobre skrył się w ciemnościach, niech pod kwiatkiem zielonym, drzewkiem szczęściem od dziadka, swoje refleksje o świecie i dumania snuje jak nić pajęczą, nić babiego lata, niech czasem wybłyśnie z niego wiersz jak rzadki okaz zwierzęcia, małpy, lwa, tygrysa, hipopotama, żyrafy lub ptaka. Jest światu potrzebny poeta. Niech świat ten o poetę zadba.











Wyimek _ Poemat nowy

To dziwne, nawet nie zdajemy sobie sprawy, że każdy, dosłownie każdy dzień jest prezentem od Boga i może on być ostatnim nie tylko dla nas, ...