Czy każdy człowiek jest równie
ważny? Pamiętani są ci najważniejsi, tak pokazuje historia, która jest
pragmatyczna w swoich wyborach. Wybitne jednostki przechodzą do historii.
Fenomen Szustaka polega na tym, że pokazał, że każdy może przejść do historii,
możemy ją nazwać historią zbawienia, bo każdy dla Boga jest najważniejszy. W
tym sensie przeciętność wyzbyła się kompleksów, zranienie stało się siłą,
słabość potęgą. To piękne i zarazem skrajnie niepragmatyczne. I o Szustaku i
jego stadku, historia rychło zapomni. Choć może nie.
Może ta jego propozycja jest na tyle fenomenalna i nowatorska, że nie zapomni…
Przecież Internet polega na totalnej demokratyzacji, dodajmy, że bardzo
pozornej, bo wszelka demokratyzacja jest pozorna, dlatego, że rządzą zawsze
wybrane przez społeczeństwo elity. Gatunek ludzki tak jest stworzony, że
potrzebuje przywódcy, przewodnika, a tutaj nagle każdy może mieć pod sobą wcale
niezgorszą rodzinkę. Każdy może być przywódcą niezłego stadka. Dla mnie to
oszustwo, cwaniactwo, hucpa. Ale jaka piękna.. Dać się wypowiedzieć
najsłabszym, najgorszym, najgłupszym i dawaj… oni mają tyle samo ważnych rzeczy
do przekazania co Dante i Kopernik. Czy to nie piękny paradoks i jednocześnie
jakaś szlachetna wiara w to, że w każdym człowieku, nawet tym najmarniejszym,
drzemią ukryte skarby, niezmierzony potencjał, który demokratyczny Internet,
wywlecze na dzienne światło, a wnet spłynie blask sławy, Jupiterów, czerwone
dywany… Każdy człowiek pragnie mitu, najczęściej o samym sobie, chyba nie ma
ludzi całkowicie skromnych… Mitologizacja, choćby własnego mikrokosmosu, daje
poczucie wyjątkowości i że może tego życia nie przegrało się do końca, skoro
jeden czy dwoje przyjaciół, potrafi poświęcić ci uwagę zajmującą o tobie
historią. Nawet najgłębsza samotność i najgorsze poniżenie intelektualne może
okazać się zwycięską kartą przetargową w drodze na Parnas wiecznotrwałej sławy.
Ale do tego trzeba również potężnej dewiacji, bycia piranią, normalne ryby
normalnie umierają w wodzie i tylko woda o nich przechowuje pamięć. Czymże jest
pamięć spokojnej wody, wobec efektownego spektaklu piranii? Otóż masz drogi
czytelniku odpowiedź na pytanie, czym jest Internet w swojej istocie
najgłębszej: spektaklem krwiożerczych piranii. A spokojne wody świata przykrywają
rzesze sprawiedliwych, spokojnych i wybitnych ludzi. Sęk w tym, że basen
piranii stał się teraz o wiele większy aniżeli spokojne wody świata,
powiedziałbym nawet, że przykrył i pokrył je. Stąd normalne ryby są przez
piranie zjadane.
Opis jest konieczny moim zdaniem jednak. Sęk w tym, że dzisiaj coraz mniej
aktualny, nie może udźwignąć tego, kim dzisiaj jest człowiek. A Szustak wie o
tym o wiele więcej, stąd jego przekaz trafia do bardzo wielu, bardzo różnych
ludzi. Odnoszę wrażenie, że przekaz dąży teraz do maksymalnego uproszczenia,
dlatego, że sprawy nadmiernie się skomplikowały. Nawet skomplikowane języki
opisu pewnych sytuacji egzystencjalnych, intelektualnych czy duchowych nie
wyczerpują tematu, którym jest nadmiar wszystkiego... Zależy od sił, Szustak
mówi prosto o rzeczach skomplikowanych, stąd jego audytorium jest bardzo spore.
Ale nawet najbardziej skomplikowany język opisu nie jest w stanie wyczerpać tej
komplikacji i poplątania z jaką mamy do czynienia dzisiaj. Coraz częściej
dyskurs terapeutyczny przeplata się z filozoficznym... Potem duchowy przeplata
się również z terapeutycznym, psychologicznym. Nastąpiło wielkie pomieszanie
komunikacyjne języków. Swoista Wieża Babel, w której jest niezliczona ilość
pretendentów do pierwszeństwa. Tak jak zauważyłaś, Szustak poszedł na pewien
kompromis między własnym wyrafinowaniem a potrzebami publiczności, którą zna
lepiej niż ona siebie zna, stąd jego olbrzymi sukces i popularność. Jeśli
chodzi o mnie, uważam, że uziemienie jest konieczne, ponieważ tego wymaga
elementarna, intelektualna uczciwość, ale nie należy na tym uziemieniu
poprzestawać, trzeba szukać dalej, przede wszystkim chyba w głębi siebie. A
gdyby nam odebrano możliwość wyrażenia siebie poprzez język, nie bylibyśmy ludźmi,
ale to raczej truizm. Język adekwatny definiuję jako wyrażający prawdę - albo
czegoś obiektywnego (takich języków jest więcej), albo czegoś subiektywnego,
intymnego (takich języków jest mniej). I niekoniecznie to, co intymne musi
zostać wyrażone językiem poezji - można też przekazywać prawdy intymne i
subiektywne na sposób dyskursywny, warunkiem tego jednak jest dogłębna
znajomość dyskursu, do tego dochodzi się bardzo długo. Ale to jest moim zdaniem
najciekawsze i przepraszam, świadczy o tym, czy ktoś ma naprawdę coś do
powiedzenia, czy jest w sposób oczywisty i po prostu np. bardzo dobrym,
rzetelnym naukowcem. Przy czym talent naukowy moim zdaniem trzeba mieć również
w wypadku przekazywania tych prawd "trudniejszych", subiektywnych,
intymnych, właściwie nieprzetłumaczalnych - ale oswojonych i tłumaczonych za
pomocą jakiegoś jednak uniwersalnego języka pojęć, schematów, itp.
A Dybel pisał o zagrożeniach
Internetu - ja się z nim nie zgadzam, w te zagrożenia wpadają głupsi ludzie. Ci
mądrzejsi widzą, że największa klęska, jaka spotkała obecne czasy, to klęska
jednorodnego w gruncie rzeczy komunikatu, który każdy wysyła na swój własny
sposób - ale ten komunikat pozostaje w gruncie rzeczy taki sam. Zaczęły panować
pewne mechanizmy wewnętrznej cenzury - na poziomie nieświadomym i podświadomym.
Pal licho poprawność polityczną, ta cenzura dotyczy głębokiego rdzenia języka -
naszej, wewnętrznej istoty. Generalnie cokolwiek się powie, brzmi tak samo,
choć odmienione przez poszczególne przypadki. Czasy stały się bardzo ubogie pod
względem tego, co oryginalne, a oryginalność zawsze bierze się z konfliktu -
wewnętrznego najczęściej. Obecne czasy nie lubią konfliktu, gdyż jest
"toksyczny", ergo nie mamy porządnej literatury. Lepiej było kiedyś,
kiedy się dostawało kijem od pani "uczycielki" albo linijką po łapach
od księdza, człowiek był ciekawszy... Teraz jest pozorną hybrydą tych samych elementów,
z których składa się cały świat.