sobota, 29 marca 2014

Polski Proust. Włodzimierz Odojewski, "Wyspa ocalenia".

Wydana w 1964 roku przez wydawnictwo Czytelnik. Rzucił mi się w oczy pęd frazy, galop, językowy strumień świadomości po pierwsze. A po drugie bogactwo tej prozy przejawiające się w umiłowaniu szczegółu dnia codziennego. Poza tym przywiązanie do wartości rodziny. To wszystko sprawia, że „Wyspę ocalenia” Odojewskiego uważam za arcydzieło polskiej prozy poetyckiej. Najważniejszym zagadnieniem filozoficznym moim zdaniem, które interesuje Odojewskiego, jest zagadnienie czasu. W zasadzie cała ta powieść jest relacją ze strumienia pamięci, który z kolei zaplątany jest w sferę czasu. Bohater tej książki jest zasadniczo bohaterem Proustowskim. Przecież i on smakuje herbatę u swojej babci, i on kocha opowieści swojego dziadka, i on także zachwyca się drobnymi elementami piękna świata: jak koncert wróbelków przed zmierzchem. Tak, ale to jest także, może przede wszystkim powieść historyczna, albo z ciągłym odniesieniem do historii,  to jest powieść opowiadająca o bratobójczych walkach polsko-ukraińskich.
Ale żeby napisać znakomitą powieść historyczną, trzeba dać sprawiedliwość Historii i historii.
Kiedyś już pisałem o tym rozróżnieniu. Historia to jest uwikłanie jednostki w grę polityczną, której ona przeważnie jest niezawinioną ofiarą, natomiast historia to jest nic innego jak pojedynczy los, na który składają się miłość, cielesność, sensualność, zachwyt, codzienność. Więc tak jak w każdej dobrej literaturze, która odwołuje się do Historii, historia, ta mała, jest zdecydowanie ważniejsza, ponieważ to właśnie poprzez codzienność rozstrzyga się nasz poszczególny, pojedynczy los.
Historia tworzy zewnętrzne ramy strukturalne tego losu, czyli albo daje gwarancję bezpiecznego rozwoju, albo przynosi wojnę.
Natomiast historia jest od tego, żeby badać uważnie świat zastany i miniony. Poszczególny los rozstrzyga się bowiem u Odojewskiego zawsze (także w „Wyspie ocalenia”), poprzez dwie kategorie: pamięci i czasu. Pamięć, która myśli obrazami, odpryskami, fragmentami i za pomocą meandrów i zakrętasów, bocznych odnóg, przywołuje czas miniony. To oczywiście ma wpływ na poczucie tożsamości głównego bohatera, która przecież też jest rozchwiana, niepewna, labilna.
W zasadzie możemy powiedzieć, że główny bohater tej powieści, Piotr Czerestwienski, jest poetą, jego sylwetka psychiczna jest sylwetką psychiczną poety, jego jaźń jest jaźnią twórczą. Piotr bowiem ciągle marzy, w zasadzie możemy powiedzieć, że śni na jawie. I owa senność, tak świetnie oddana w narracji, ów trop mistyczno-romantyczny, o którym kiedyś pisała Maria Janion w kontekście prozy Odojewskiego, jest bardzo dobrze zestawiony (ale nie na zasadzie opozycji, tylko przenikania), z tropem wojennym, politycznym i historycznym. W zasadzie możemy powiedzieć, że te rzezie ukraińskie mają w tle tego rodzaju atmosferę: duszną senność, ciemność opuszczonego domu, dławiący dym z papierosa i przeszywającą, bolesną samotność, która najbardziej lęka się o samą siebie, czy przetrwa, czy uda jej się uniknąć okrutnej śmierci.
Niesłychana jest również fraza Odojewskiego, właśnie dokładnie oddająca to, co jest jej przedmiotem: ona również jest hipnotyczna, senna, transowa, wciągająca, niebywale konsekwentna w swoim języku, który przecież płynie jednocześnie rwąco i leniwie: jak szara rzeka, która niesie ze sobą trochę brudu, ale przecież w swych najgłębszych głębiach jest krystalicznie czysta, źródlana.
Kiedy czytałem „Wyspę ocalenia”, nie mogłem oderwać się od tego znakomitego języka i jednocześnie, w poczuciu pewnej senności, zapadałem się w fotel. Tutaj doszedłem do paradoksu tej wielkiej literatury, którą powołał do życia Włodzimierz Odojewski. Otóż wydaje mi się, że ta literatura nie jest przecież przeźroczysta, język jak najbardziej zwraca na siebie uwagę i to język jest tutaj najważniejszy, w zasadzie poza niego nie ma wyjścia, choć za nim przecież stoją: świat, przeżycia, emocje, doświadczenia, zmysły, intelekt, a więc nie tylko język, a przede wszystkim człowiek, jako jego twórca i ten, który nad nim panuje. Ale jednocześnie, ten język, tak genialnie sprytny, nie jest żadną przeszkodą, ja miałem wrażenie, że ten język Odojewskiego mnie gdzieś zabiera w daleką podróż, że już nie muszę być tutaj, z moimi problemami, rozterkami, ale właśnie tam, z bohaterami powieściowymi, właśnie z tym całym, niesamowitym światem, który powołał do życia pisarz. Jednocześnie kiedy poddawałem się sennym, dymnym oparom tej podróży, zacząłem uważnie przyglądać się swojemu życiu, zaczęły mi do głowy przychodzić różne pomysły, refleksje, ów wewnętrzny napęd, który w ruch wprawia rytmiczny układ zdań autora „Zasypie wszystko, zawieje”, udzielił się również mnie: również i ja dotarłem, niejako otarłem się o to życie wewnątrz mnie ukryte, o to życie wewnętrzne, dzięki któremu i ja mogę pamiętać i ja mogę żyć i ja mogę tworzyć swoją aktualność na swoją miarę, być twórcą swojego życia poprzez relację refleksu, zapośredniczenia swojego życia i widzenia w widzeniu innych pisarzy, innych twórców.
Tutaj dochodzę do kwestii, jak wiele może dać tego rodzaju czytanie i przeżywanie literatury, które nie polega tylko na prostym utożsamieniu się z głównymi bohaterami, przeżywaniu ich przygód jakby były moimi.
Wydaje mi się, że istotne wtajemniczenie w literaturę, polega przede wszystkim na takim przeżywaniu języka danej powieści, jakby to był mój język. Innymi słowy, cudze widzenie jest moim widzeniem, cudzy zapis na chwilę, na tych parę chwil lekturowego aktu, jest moim zapisem, ja też mógłbym tak pisać, po to się utożsamiam z cudzą frazą, bo ona jest moja.
To nie polega tylko na relacji lustrzanej, na relacji odbić, kiedy zimne zwierciadło stanowi pewien archimedesowy, niezmienny punkt, kamienny, zimny, lustrzany. Istotą tej relacji lekturowej jest moje, empatyczne wejście w cudzy świat, będąc bowiem uczestnikiem tego świata, staję się równocześnie jego twórcą, więc do pewnego tylko momentu bariera podmiotowo-przedmiotowa znika. Po lekturze bowiem książki, która wywarła na mnie istotne wrażenie, ja używam swojego języka, który moje doznania opisuje, ja używam swojego, miłosnego języka, ja na swój sposób z danym tekstem romansuję i za każdym razem, można powiedzieć, jestem jednocześnie tym samym i innym kochankiem (jak u Gadamera, przypomnijmy definicję święta, które jest jednocześnie takie samo(w swoim rdzeniu) oraz inne(w okolicznościach historycznych).
Więc moje wniknięcie w dzieło, stara się być wniknięciem w jego istotę, esencję. I tutaj jedna uwaga: u Odojewskiego, co ważne, głębia jest jednocześnie powierzchnią. Więc język, który uważnie bada powierzchnię sensualną świata widzialnego, nie jest rozdzielony arbitralnym szarpnięciem od głębokiego przeżywania tejże powierzchni. Tutaj, mam wrażenie, dokonuje się istotne życie tej prozy. W gruncie rzeczy, dzieje się coś podobnego, co u Leopolda Buczkowskiego, Zygmunta Haupta, a później Wiesława Myśliwskiego: mamy do czynienia z prozą żywą, z mową żywą. I powiem jeszcze, że tego rodzaju żywe pisanie, w zasadzie żywe mówienie, które jest jednocześnie literackie głęboko, jest charakterystyczne dla pisarzy kresowych bądź tych, którzy o kresach piszą, kresami się zajmują. Piłsudski powiedział, że Polska jest jak obwarzanek: najciekawsze rzeczy ma na brzegach. Bo też trzeba przypomnieć casus Schulza, Kuśniewicza, Vincenza, wymienionych już Buczkowskiego i Haupta, także Miłosza, a współcześnie Stasiuka, oni wszyscy gdzieś na rubieżach i obrzeżach. I wiem, że takich przykładów z pewnością jest wiele więcej w literaturze polskiej.
Dodać jeszcze trzeba, że „Wyspa ocalenia”, tak jak i inne powieści pisarza, to jest proza poetycka w sensie głębokim. Czasem jeden szczegół świata przedstawionego wydaje się niesłychanie ważny.
Jak stara wieśniaczka, ubrana w czerń, żebrząca pod Kościołem, który to kadr był przyczynkiem do wywołania refleksji o przemijaniu, czasie, pamięci.
Mnie się wydaje, że wychodząc od szczegółu, ta proza buduje coś w rodzaju żywego, rwącego traktatu poetyckiego o świecie. Filozoficzna ogólność jest tutaj stowarzyszona z uważnym przyglądaniu się światu w jego szczegółach i drobnostkach. Tak jak u Prousta. Wychodzimy od filiżanki herbaty, ciasteczka, a kończymy na filozoficznych rozważaniach o pamięci i czasie.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na psychologię postaci głównego bohatera: ona jest budowana z odłamków, odprysków, śladów i fragmentów pamięciowych, które składają się na jego poetycką tożsamość. Oniryzm tej postaci w tym właśnie między innymi się ujawnia: bohater tkwi na pograniczu snu i jawy, nie wie do końca, gdzie jest i kim jest, stara się odzyskać siebie poprzez powrót do rodzinnego domu, ale tam zastaje rozpad.
Więc w zasadzie jest powieść „Wyspa ocalenia” Odojewskiego relacją z rozpadu pewnego świata, który opierał się na czymś trwałym i niezmiennym.
Teraz jednak, po rozpadzie, po czasie, wszystko zaczyna płynąć i ta rzeka czasu ze sobą wszystko zabiera, trochę niszczy, niewiele oddaje, ale przecież zawsze zostaje pamięć i ślad pamięciowy w postaci literackiego utrwalenia.
Tutaj z kolei widzę podobieństwo z Faulknerem, u którego ten żywioł niszczący czasu stale chyba przeważa. Więc z jednej strony Proust ze swoją nadzieją na ocalenie, a z drugiej Faulkner ze swoją destrukcją. Mnie się wydaje, że Odojewski jest jakoś, po polsku, rozpięty między Prousta a Faulknera, i po polsku specyficzny i  po polsku jedyny, wyjątkowy, genialny.
Czytałem „Wyspę ocalenia” jako wspaniały, poetycki traktat o ludzkim życiu uwikłanym w historyczne zawikłania, traktat, którego filozoficzne spojrzenie na egzystencję człowieka jest esencjalne dla zrozumienia tego, o co w niej naprawdę chodzi. Człowiek jest wypadkową Historii i historii, jawy i snu, realności i fantazmatu, człowiek jest bytem zawieszonym pomiędzy rzeczywistość a złudę.
I tak, niepewny, krocząc między różnymi, sprzecznymi żywiołami, w tym zawikłanym konglomeracie rozmaitych wizji, pojawia się szansa ocalenia i trwania, wspaniała epifania czasu, przezwyciężenie przemijalności poprzez opowieść o przemijalności jako kategorii niemal wieczystej:

Doświadczywszy bezmiernego, niszczącego, a zarazem krzepiącego zalewu czasu, trwałego jak mogą być tylko trwałe: ziemia, powietrze, ogień i woda, czasu niepokonanego i żywiołowego, znajdował w sobie przeświadczenie, że nie należy mu ulec i poddać się jego miotającej w przeszłość i przyszłość fali, lecz ją ujarzmić w jakiś dostępny sobie sposób i spróbować w tę przyszłość, otwierającą przed nim posępne podwoje, świadomie wejść, aby trwać. I trwać”.1

Autonomia wobec czasu jest u Odojewskiego specyficzna: człowiek jest jednocześnie władcą czasu i poddanym. Albowiem czas w „Wyspie ocalenia” został odnaleziony i przezwyciężony w sensie paradoksalnym: poprzez poddanie się jego bezwzględnej sile. Nawet za cenę możliwości porażki(możliwość wygranej jednak również wchodzi w grę). Trwanie jest ważne, nadzieja na to, że trwać się będzie jest jeszcze ważniejsza.



1Włodzimierz Odojewski, „Wyspa ocalenia”, Warszawa 1964, s.261

2 komentarze:

  1. Znakomity,głęboki komentarz.Tak empatycznie mógł się zanurzyć w nurt porywająco-onirycznego języka prozy Odojewskiego tylko poeta, którym autor tego eseju, jak widać,nie tylko " bywa".
    Krystyna Rodowska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znakomity,głęboki komentarz.Tak empatycznie mógł się zanurzyć w nurt porywająco-onirycznego języka prozy Odojewskiego tylko poeta, którym autor tego eseju, jak widać,nie tylko " bywa".
    Krystyna Rodowska.

    OdpowiedzUsuń

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...