sobota, 27 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 13

 

Jeśli za swoje pisanie nie jest się albo kochanym albo znienawidzonym, to nie warto w ogóle pisać.

Najbezpieczniejsza i najbardziej zarazem nudna jest konwencjonalna wypowiedź, zawierające poprawne treści, która nie szkodzi absolutnie niczemu ani nikomu.
Taką wypowiedzią jesteśmy obecni obdarzani w zdecydowanym nadmiarze, ergo nastąpiła swoista inflacja tego, co „mądre”.
Przypuszczam, że najmądrzejsi obecnie są ludzie, którzy niczego z pisaniem nie mają wspólnego.

Największymi szkodnikami literackimi są arbitrzy pozbawieni gustu, dzisiaj ludzie z gustem nie mają chyba za wiele wspólnego z czymś, co obecnie określa się mianem literatury.

W zasadzie, czy ktoś napisał kiedyś rozprawę albo traktat o dobrym guście?
Utarło się, że de gustibus non disputandum, ale dobry gust to warunek sine qua non wszelkiej działalności estetycznej, czy intelektualnej – obecny jednak terror w ogóle o tym nie wspomina, stale karcąc i napominając: „nie szata zdobi człowieka”.

Jaka jest zależność między Duchem św. a wolną wolą?
Nie mam pojęcia, ponieważ Duch św. to totalny anarchista.
Jaranie blantów, słuchanie mocnej muzyki, picie, ćpanie, czy wizyty w burdelu, to niewinność niemowlęcia przy Jego rozpasaniu.

Kiedy zaczęło się z hukiem, trzeba skończyć konwencjonalnie, dbając przede wszystkim o higienę widza.

Zachować sztuczki i akrobacje cyrkowe na bardzo kameralny oraz intymny wręcz występ.
Przed większą publicznością pokazać bardzo niewiele, tyle, co konieczne.

Dla człowieka nadwrażliwego, a szczególnie uzdolnionego, dobrze jest wykonywać jakąś pracę bardzo zwyczajną, która byłaby przeciwwagą dla jego nadmiernej wrażliwości, a jednocześnie zachowującą relację z materią jego tworzywa.
Stąd człowiek pracujący nad słowem własnym, powinien jak najczęściej komentować słowa cudze, aby w ten sposób uzyskać dystans do tego, co jest słowem i tego, co jest „ja”.

Jestem człowiekiem lubiącym prostotę, dlatego chcę wierzyć i ufać, że Duch św. działa linearnie, po prostej mojego życia.

Ludziom służy się mówiąc do nich językiem dla nich zrozumiałym.
Ale czy człowiek, który mówi w sposób zrozumiały, ma cokolwiek ciekawego do powiedzenia?

A może by napisać rozprawę o wyższości języka konwencjonalnego nad językiem indywidualnym?
Zachowawcza i poczciwa część środowiska nie będzie wiedzieć o co chodzi, mniej poczciwa i bardziej inteligentna część środowiska przeciwstawnego pozostanie chłodna i obojętna.

Przejawiam bardzo mało inicjatywy własnej, prawie wszystko przerzucam na Boga, dlatego mam, co mam, czyli niewiele.

Być może psychiatrzy mają rację, żeby zapomnieć całkowicie o sobie i jakimś tam, rzekomym powołaniu. Życie jest ważniejsze niż jakakolwiek pisanina.

Znaleźć swój język przeciw czy wobec?
A może jedno i drugie.

Po moich urodzinach nachodzi mnie refleksja, że z roku na rok coraz bardziej młodnieję.
Być może dlatego, że w nikim innym nie odbijam się prócz Boga.
Kiedy miałem 20 lat, byłem zdecydowanie większym staruchem.
Żyję samotnie, jestem wolny, nie odbijam się niekorzystnie i staro w gderającej i wiecznie niezadowolonej żonie.  I rzecz jasna w  tzw. „relacjach” artystycznych, które mnie między Bogiem a prawdą, średnią cieszą. Poznałem osobiście dwóch, wielkich artystów, którzy mi bardzo pomogli: Zagajewskiego i Wiśniaka, po co mi więcej.
Mam jeszcze swoich Przyjaciół prawdziwych, ale umawiałem się z kimś, pewnie ze sobą, że o dobrych rzeczach w Wyimkach pisać nie będę, bo na to, co dobre, najłatwiej napluć, rzadko który desperat będzie dodatkowo obsrywał uprzednio już dostarczone gówno.

Najbardziej z całego towarzystwa kochał mnie chyba mój tato, człowiek szlachetny i niebywale głęboki, choć w dupę czasem potrafiący też dać, jak to zawsze w rodzinie.

Naszła mnie refleksja, że człowiek kocha zawsze na odległość i zawsze z perspektywy, nieuchronną konsekwencją bliskości, w podstawowym, geograficznym wymiarze, trwającej dłużej, jest konflikt.

Projektując moje relacje z domu i moje doświadczenia, kobiecie nie wiem, czy którejkolwiek zaufam, ponieważ na „miłość” tych stworzeń trzeba zawsze zasłużyć, natomiast dla facetów byłem po prostu kumplem, lubili przeważnie moje dziwactwo.
Niektórzy faceci starają się być dla mnie „matkami”, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza, mam taki kod już, że facetów traktuję zawsze luźno, do kobiet jestem przeważnie bardzo spięty, nie ufam im. Chyba, że mi się nie podobają albo mi na nich nie zależy.

Kobitki mają w sobie zawsze więcej ciemności niż faceci – to jest uwarunkowane biologią – kobieta rodzi i w tym samym momencie odbiera życie, bo nienowa to prawda, że z chwilą narodzin umieramy. Facet ma z tego procesu jedynie radochę i przyjemność. Zresztą na pogrzebach przeważnie płaczą kobiety.

Być może życie w społeczeństwie polega na pełnieniu jakiejś roli, ale cóż to za bezsens zupełny, ciągle spełniać oczekiwania Wielkiego Brata, który zna moją duszę i moje potrzeby lepiej niż ja.

Jedynym wiarygodnym, obiektywnym oraz nieprzekraczalnym sędzią moich poczynań, jest pani w Zusie. To już dostateczny myślę powód, aby z owej rzeczywistości emigrować, albo wysadzić ją w powietrze bądź też palnąć sobie w łeb.

Nie poszedłem do zakonu, ponieważ musiałbym całe życie wymądrzać się na temat jakiegoś faceta, który podobno mnie stworzył i który jest ode mnie nieskończenie mądrzejszy – to groteskowe i infantylne, aby mrówka opowiadała szczegółowo o zwyczajach oraz upodobaniach słonia, lecz z drugiej strony pewnie rozczulające i dla słonia jakoś miłe.

Cała ta nasza „wolność” skończy się pewnego dnia zupełną katastrofą komunikacyjną, pomieszaniem języków, niemożliwością porozumienia z kimkolwiek.
A wojny czym niby są, jeśli nie chorobą albo jakąś nieświadomością języka?
Ale wojna zakłada stan jakiegoś odniesienia jednak, choć to może dziwne w tym kontekście, bo owa apokalipsa komunikacyjna będzie według mojego mniemania i obserwacji polegała na takim świecie, w którym już nikt do nikogo się nie odnosi, bo każda monada stanowić będzie odrębne i nieprzeźroczyste królestwo.

Niezbyt lubię tych wszystkich, radykalnych klechów, wieszczących rychły koniec świata, ale coraz bardziej przekonuję się, że mogą oni mieć dużo racji.

Kiedy po dwunastu latach mordęgi, Lewiatan uczelni wypluł mnie w końcu na bezludną wyspę, całe moje, późniejsze życie polegało na użeraniu się z tym trudnym do pojęcia systemem w Polsce, o którego wątpliwe dobrodziejstwa zabiegają wszyscy w kraju mym mieszkający.

Kobieta to produkt z jednej strony niezbędny a z drugiej wysoce umowny – egzemplarze wyjątkowe i niewymienialne w fabryce tego gatunku po prostu nie zdarzają się.

I choć seksualnie ukierunkowany jestem na kobiety, to od kobiet niczego, ale to doprawdy niczego naprawdę dobrego w życiu nie zaznałem.

Mężczyzna posiada jedną, niewątpliwą, moralną wyższość nad kobietą: jest zdecydowanie bardziej niedbały. Z drugiej strony, świat, w którym mieszkaliby sami mężczyźni, przypominałby wieczną, ponurą spelunę, pełną zakazanych mord, ergo chciałoby się z takiego miejsca jak najszybciej spierdalać.

Coś się ewidentnie zjebało w tym świecie, któremu brak miłości.
Faceci gadają między sobą, kobiety między sobą, są tak sobą zmęczeni i poranieni, że nikt już nie ma na tyle poczucia humoru, dobrej woli i beztroski, żeby raz jeszcze podjąć tę beznadziejną, z góry skazaną na porażkę grę.

Najsympatyczniejsza rzecz, jaka mi się dziś zdarzyła to rozmowa z dwoma menelami pod Zwisem, którzy uśmiechali się od ucha do ucha po wymianie zdań ze mną i serdecznie mnie pozdrawiali. O wiele bardziej ufam im, aniżeli tym wszystkim, spedalonym gogusiom, porozsiewanym po różnych stołkach tego nieszczęsnego kraju, jak morowe powietrze.

 

 

 


sobota, 20 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 12

Humaniści określają mianem poszukiwania prawdy to, co psychologowie nazywają emocjonalną labilnością.

Drogi różne na wiele lat się rozchodzą, by potem nagle i nieoczekiwanie się zejść.
Niby banalne i proste, a jednak zawiera się w tym jakaś przygoda, coś, co czyni życie ciekawym, może nawet znośnym.

Życie to niebywale męczący proces, po którym nie następuje żadnego gratyfikacja a podczas owego życia rzadko udaje się osiągnąć coś naprawdę satysfakcjonującego.

Cóż za komfort rzekomej prawdy, kiedy duchowni opowiadają o kimś, kogo nie ma.

Sztuka (wielka) nie od Boga pochodzi, ale z genitaliów.
Cały paradoks i całe okrucieństwo stworzenia w tym się zawiera.

Znałem kiedyś gościa, który na tym świecie trochę pożył, a potem na własną rękę postanowił go opuścić. W chwili śmierci jednak bardzo żałował swojej decyzji.

Najszczęśliwsi są ci, którzy nigdy nie narodzili się.
Nie przeżyli nigdy żadnego zranienia, dramatu, rozdarcia, konfliktu, tragedii, zdrady ani opuszczenia. Pływają w metafizycznej zupie niebytu, są błogo nieświadomi.

Dziadek Freud był wyjątkowo bezwzględny, ale wygląda na to, że miał rację.

Żeby być zadowolonym z życia, czy cieszyć się życiem, trzeba być jednak choć trochę prymitywnym. Zauważcie Państwo, że najweselsza grupa społeczna to ci, którzy interesują się sportem.

Najgłupsze co można powiedzieć do smutnego człowieka, to ciesz się bracie życiem, życie jest piękne, akurat uwierzy, że czarne jest białe.

Tak na dobrą sprawę, to nie mam kompletnie z kim porozmawiać, dlatego głównie rozmawiam ze sobą.

Ludziom szczerym powinny uchodzić płazem nawet złość czy niezręczność, ponieważ przeważnie mają do wyrażenia jakąś prawdę.
Reszta udaje albo nadyma się albo jedno i drugie.

Dowartościować świat pozoru, masek, ról, konwenansów?
Ależ to właśnie czynią wariaci, często przepraszając resztę gawiedzi za to, że mają nieco głębsze dusze.

Życie w swojej najgłębszej istocie jest proste jak budowa cepa, dlatego wymaga prostych i zdecydowanych rozwiązań.
Niestety natury subtelne zupełnie nie odnajdują się w tego rodzaju strukturze.

Dostojewski najwnikliwiej przedstawił wyższość wierności nad prawdą.
Niestety ludzie wierni mają najmniej przyjaciół, albowiem cenieni są przede wszystkim specjaliści od prawdy, którzy grupują się w pseudo przyjacielskie grona wierności nie wobec siebie, ale wobec idei. Szczerze?
Pierdolić ideę.

Kiedy będę miał syna, powiem mu: synu nie martw się nigdy, jeśli ktoś do ciebie odnosi się, choćby krytycznie… Najbardziej wulgarnym i zmasowanym atakiem pogardy jest obojętność.

Sam dobrze wiem, ile odniosłem ran na tej wojnie.
Teraz odwracam się od ludzkiego mrowiska, siedzę samotnie w swoim centrum dowodzenia i knuję. Obmyślam strategię.

Zdejmijcie w końcu te błazeńskie maski i przebrania.
Wyjdźcie z gołymi siurkami i pipkami na rynek.

Zgromadzenie wariatów zwie się często happeningiem i nikomu nic się nie dzieje.
Samotny wariat, który wcześniej wpadł na ten sam pomysł i realizuje go, najczęściej kończy zamknięty w psychiatryku.

Moja strategia polegająca na ograniczeniu kontaktów międzyludzkich do minimum, jest w zasadzie najbardziej higieniczna.

Zastanawiam się, czy znowu wchodzić w picie czy nie.
Kiedy znów wejdę w picie, otworzy się możliwość rozmowy, przebywania, itp.
Bez tego, najczęściej się żremy, albo nie mamy sobie niczego do powiedzenia,  przynajmniej my Polacy. Wyobrażacie sobie spędzić z kimś na trzeźwo parę godzin, o ile nie jest to sytuacja np. w pracy, czy jakiejś innej sytuacji przymusowej, ewentualnie wspólnego oglądania czegoś ciekawego?
Ja tak nie potrafię.
Alkohol jest jak muzyka, łączy ludzi.

Teoretycznie i fikcyjnie oraz iluzorycznie, mam dookoła siebie pełno ludzi.
W rzeczywistości mam dwie towarzyszki, którym naprawdę ufam i które mnie nie zawodzą: są to książka oraz flaszka.
Jest jeszcze jeden mój przyjaciel: lek przeciwpsychotyczny rispolept, który mnie umacnia, dlatego żyję, piję i biorę prochy. 

Wczoraj wypiłem samotnie całą flaszkę ruskiego szampana, którego  trzymałem od obrony doktoratu. Uwaliłem się słuchając swojej ulubionej muzyki.

Z drugiej strony jednak zdaję sobie sprawę, że jak będę chlał znowu, to znów mnie to zaprowadzi do psychiatryka, a tego wolałbym uniknąć.

Przeniknąłem kobiety i dlatego one wszystkie kochają mnie, ale na odległość, dla własnego bezpieczeństwa.

Życie nieprawdopodobnie deformuje człowieka, dlatego wszyscy jesteśmy potworami, ergo kochamy się, kiedy nas muzyka alkoholu ulula.
Bóg musiał umrzeć na krzyżu, więc nie dziwmy się temu, że jest tak a nie inaczej, bo nigdy dobrze nie będzie.

Na ludzi, poza tymi, którzy nas naprawdę kochają (czyli mama i tata), trzeba po prostu bardzo uważać. Ta uważność na ludzi to nic innego jak uważanie na ludzi, dzisiaj to widać bardzo mocno, mało kto ma w sobie na tyle dystansu i poczucia humoru, żeby tak beztrosko bywać tam i ówdzie.

Wszelkie próby uzdrowienia tego świata czy wprowadzania tzw. miłości, kończyły się zawsze krwawą hucpą. A to dlatego, że istota ludzka bardziej niż życie kocha grę w to życie.
Ergo tzw. miłość była wprowadzana na ten świat w mundurze.
Co ma wspólnego miłość z mundurem?
Nic. Tyle co Pan Bóg z biskupim ciuszkiem.

Wielu ludzi nie potrafi porzucić swojej skóry i spróbować wejść w skórę cudzą, stąd tyle ran, konfliktów, nieporozumień.

Najcieńsze włókno duszy to Ewelinka, najgrubsza warstwa duszy to mama.

Być może przez to, że tak mocno krwawię, że tak mocno się wykrwawiam, uczestniczę w męce Chrystusa.

Najważniejszy jest dla mnie krzyż Chrystusowy.

Wierzymy, że był ktoś taki jak Jezus, który jako Jedyny był absolutnie w porządku.

W życiu literackim nie ma przyjaźni.
Są interesy, plemiona, obozy, kliki, tzw. środowiska, które łączy jakaś iluzoryczna wspólnota celów przeciwstawionych z pozoru innym celom.
Czego bym chciał uniknąć, to skończenia w roli jeszcze jednego gadającego o swojej poezji poety, nabzdyczonego własną, domniemaną potęgą.

Obecna pan narracja, aby każdego jednakowo kochać, czyni może ów padół łez nieco mniej toksycznym, ale z drugiej strony nudnym, jałowym, przewidywalnym, bez odpowiedniego pieprzu i prztyczka w nos dla tych, którzy na niego ewidentnie zasługują, choćby przez połączenie z jednej strony pychy a z drugiej ignorancji.
Wskutek love przede wszystkim dla debili, debile przyjęły miłość z całym dobrodziejstwem inwentarza i stali się owi niepodzielnymi władcami aktualnego świata.
Cham otrzymał królewskie berło za darmo i jeszcze na kolanach, więc mamy co mamy panowie pięknoduchy.

Jestem już nieprawdopodobnie zmęczony rolą idioty, która niesie ze sobą możliwość przetrwania w tym szambie zwanym podobno krajem, moim krajem.

To, że samych siebie będziemy określać, nawet w relacji z kimś, jako Boga, Jezusa, Mozarta, Salieriego, czy Johnego Deepa, niewiele tak naprawdę znaczy…
Bo słowa są najsłabszym tak naprawdę wehikułem sensów.
Określa nas wyłącznie nasza postawa wobec  rzeczywistości i podejmowane wybory, które mogą wkurzać bądź onieśmielać.

 

 

niedziela, 14 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.11

 Cały czas mam nadzieję, że jakiś poczciwiec czy poczciwina mnie znienawidzi za te moje zapiski.

Ale nic się nie dzieje, nikt nie daje się nabrać.

Tak, czuję się prowadzony przez Ducha św., jakkolwiek to zabrzmi, nie wiem, czy megalomańsko, czy „chrześcijańsko”, ale to jedyna osoba Trójcy św., z którą czuję się w bardzo bliskiej komitywie.
Do Pana Boga nie mam cierpliwości, Pana Jezusa nie rozumiem, jedynie Duch św., ten Trzeci, jest jakby dla mnie „namacalny”.

Być może wszystko, czym żyłem, wszystko, co robiłem, jakoś odgrywałem.
Prócz wierszy.

Czy schizofrenia jest mózgojebną chorobą, powodującą totalną degradację?
To się właśnie okazuje, wszak to właśnie teraz, dla Was, tańczę na tej scenie złożonej z desek.

Chciałbym, żeby mi ktoś kiedyś mądrze rzekł: „nie doceniasz kobiet”.
Bo może faktycznie nie doceniam, może coś, jakiś cholernie ważny szczegół, wciąż umyka mojej uwadze.

Artysta ci nigdy słowa prawdy nie powie, bo by musiał albo położyć się na tobie i rozryczeć albo cię zabić.

Ćwiczenia w konwencji społecznej – dotyczy wszystkich umundurowanych, czyli de facto wszystkich członków społeczeństwa.

Czasami wydaje mi się, jakby Szustak nie zamieszkiwał tego, wspólnego nam wszystkim świata, ale czynił swoją osobą i działaniami jakąś imitację nieba, na większym speedzie.
Ale to mu się ostatnio mniej udaje, jest już wyraźnie zmęczony, to widać.

Sami o sobie niczego nie wiemy, bo ziemia jest sterowana przez kosmitów, stąd te wszystkie nieporozumienia.

Ktoś powie, że jestem niezrównoważony albo po prostu pieprznięty, ale przynajmniej jestem prawdziwy w tej całej mojej, miejmy nadzieję, że błogosłowionej nieuważności.

Wzrost człowieka odbywa się zawsze w dół: ku ziemi. 

Artysta zawsze ma albii, że to nie on napisał, jeśli kogoś uraził, lub sprowokował jakąś niemiłą sytuację, ale że odpowiedzialna za to lub owo, jest jego nieświadomość, na którą nie ma wpływu.

O ile ludzie przeważnie, mniej lub bardziej cieszą się życiem, o tyle artysta bardziej cieszy się formą życia.
Nie tyle ludzie go interesują, ale formy oraz bryły, również relacje międzyludzkie traktuje jako kształty układające się we wzajemne powikłania oraz zależności, dla artysty nie ma relacji, jest forma danej relacji, w związku z tym jest on od ludzi odgrodzony totalnie.

Ów język, który napotykam, czy to literacki, czy krytycznoliteracki, nie jest jednakowoż językiem (na mój gust), który cokolwiek o świecie i życiu miałby do powiedzenia naprawdę ciekawego.
Milczenie pacjentów na grupach terapeutycznych, w szpitalach psychiatrycznych, niesie ze sobą o wiele większy ciężar semantyczny.

Uczenie się języka, jakiegokolwiek, mówię tu o umiejętności świadomego używania go , to trud taki sam jak najcięższa, fizyczna praca.

A gdyby tak odcedzić ze słów ich semantykę i do każdego, napotkanego przechodnia, z uśmiechem na ustach mówić: „wal się pedale”, albo: „pierdol się kurwo”.

Takie proste stwierdzenie na dziś: najważniejsza w życiu jest przyjaźń, która wyraża się w wierności na dobre i złe.
I nie byłbym sobą tych w tych wyimkach, gdybym nie napisał, że to stwierdzenie przeważnie nie dotyczy kobiet, gdyż te najczęściej są niewierne, kiedy sytuacja staje się, najoględniej rzecz ujmując, chujowa.

Dostałem lewego sierpowego od Boga. A potem prawego sierpowego.
A jednak stoję i nadal, choć ledwo, ledwo, to jednak w tym dziwnym ringu jakoś się poruszam.

Gdybym miał wskazać wiodącą i główną ideę, a lepiej anty ideę tych czasów, to jest nią egoizm i chęć zaskarbienia sobie followersów.
Wierzę jedynie anonimowym mnichom, zamkniętym w eremach.
Są wiarygodni, bo nie ma ich na fejsbuczkach, youtubkach, nie ma ich nawet w księgarniach.

Tak się dzisiaj stało, że najbardziej intymnym naszym bytem dzielimy się w mediach społecznościowych. W związku z tym w kontakcie bezpośrednim jesteśmy dla siebie nieprzystępni. Nie potrafimy już normalnie ze sobą rozmawiać.

Cudze buty zawsze są najwygodniejsze.

Człowiek uczy się władania szablą, mieczem, szpadą.
Uczy się fechtowania przy pomocy jakiegoś wyuczonego języka.
Moje wyimki przypominają wrzask samotnego, pijanego wariata na środku rynku, który odrzucił wszelką broń.

Poprzez liczne zranienia moja maska się zmienia.

Wynika z tego, wynika z wyimków, że muszę stale pobudzać się jakąś niezgodą, konfliktem, zgrzytem, wtedy dopiero zaczyna pracować moja wyobraźnia.
Wynika to z tego pewnie, że jako człowiek nie jestem do końca zdrów i stale przyzwyczajam się do noszenia ran, które zresztą przeważnie sam sobie zadaję, ale bez nich, bez ran tych, jakby nie mogę żyć…

Wszyscy mówimy tym samym językiem, jedyne, co nas dzieli, to miejsce, które zamieszkujemy.

Poezja czysta trzyma się tego, co na powierzchni.
Poeci podziemni są totalnie zagubieni w relacjach powierzchniowych.

Jeśli kiedyś wpadłem na trop najważniejszego języka, który istnieje i nazwałem go językiem relacji międzyludzkich, językiem najtrudniejszym do zdefiniowania, to nadaję się do tego wyśmienicie, ponieważ niczego nie wiem o relacjach jakichkolwiek.

Mieszkam już dawno poza językiem. 

 








 




poniedziałek, 8 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 10

Od początku działam w pojedynkę, co nie znaczy, że jestem autonomiczny, bo oczywiście jestem uzależniony od rozmaitych pierdoletów, którymi jestem obarczany, aby utrzymać się na tzw. powierzchni życia.

Obecna pan moda na niepełnosprawność uczyniła mnie w pewnym sensie wybrańcem losu.
Rozmaici, zacni mężowie tego świata pokazują się w moim towarzystwie po to, aby pokazać nie tylko swoją wielką mądrość, ale i wielkie serce, czym niewątpliwie wzruszają resztę świata, patrzącą na nich z podziwem.

Czy chrześcijaństwo jest odpowiedzią na cierpienie w świecie, czy też jego psychologiczną przyczyną, nie umiem na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.
Chrześcijaństwo to religia najpiękniejsza ze wszystkich, ale jednocześnie powodująca najwięcej bólu.

Któż jak nie Bóg, dzierży w opiece cały ten świat i sprawia, że się w nim zadomawiamy, że jesteśmy jego mieszkańcami?

Chrześcijaństwo jako jedyna, możliwa religia, dająca wolność?
Najprawdopodobniej tak.

Literaci są najczęściej obdarzeni kompletnym brakiem poczucia humoru w stosunku do samych siebie. Być może ludzie naprawdę obdarzeni poczuciem humoru, w ogóle nie biorą się za pisanie czegokolwiek.

Być może ludzie, którzy naprawdę mają dystans do samych siebie to ci, którzy nigdy nie narodzili się.

Szustak albo jest faktycznie albo gra pluszowego misia i z Pana Boga też robi pluszaka, do którego i przytulić się można i wypłakać, bo On, to znaczy Pan Bóg, to największy i najmilszy pluszak na świecie.

Chrześcijaństwo w piękny sposób opowiada o kimś, kto nie istnieje.

Religia jest rzeczą dobrą dla ludzi dobrych i poczciwych, dlatego religia jest rzeczą dobrą.

Teologia jest moim zdaniem najpoważniejszą dziedziną wiedzy.

Jedynym, który jest w stanie uniemożliwić mi nacieszenie się wiecznotrwałą sławą, jest Pan Bóg, dlatego walę wszelkie plany, prócz zobowiązań.

Cóż znaczy wiecznotrwała sława, wobec możliwości przedłużenia swojego mizernego  bytu w kolejnym nieszczęśniku, ulegającego w pewnym momencie dyktatowi kolejnej klaczy, rozwalającej w druzgi cały jego potencjał?

Artyści generalnie non stop się wydurniają, coś tam między sobą pierdolą, albo coś pieprzą do publiczności, a światem i tak rządzi forsa, do której dostęp mają jedynie ściśle wybrani.

Jedyne czego pragnę, to zostać znienawidzonym przez kobiety.
Bo nie ma nic gorszego, aniżeli być przez kobietę wielbionym.
Zawsze są to srogie i niebezpieczne do tego pozory.

Mężczyzna dla kobiety idealny, to taki, wobec którego jest uczuciowo obojętna.
Takim zawsze łatwo sterować.

Kobieta zakochana to zjawisko zawsze przejściowe w tym okrutnym, precyzyjnym jak szwajcarski zegarek, zaplanowanym przez Lucypera świecie.
Dzięki temu, krócej lub dłużej trwającemu zmąceniu, możliwe jest rozmnożenie gatunku ludzkiego, ergo dalsze pozycjonowanie koniecznego do przetrwania chaosu.
Wierne żony są już reliktem pięknej przeszłości.

Kobieta nigdy nie przyzna się do instrumentalnego traktowania mężczyzny, dopiero jej późniejsze czyny o tym świadczą, ale kolejni poczciwcy dalej gonią za tym największym nieporozumieniem, któremu na imię związek.

Jeśli mnie kochasz, puść mnie wolno, co w tłumaczeniu na angielski, w piosence Dylana brzmi: „We act like we never have met”.

Nie ma bardziej zakompleksionej kasty aniżeli kasta akademicka, pomijając jednostki naprawdę wybitne. Z konieczności muszą ich słuchać dzieci w szkole, to jedyne ich de facto audytorium, reszta jest słusznie znudzona wylewającą się z obecnych murów uniwersyteckich banałem, sztampą, nudą i marazmem.

 Większość ludzi, jeżeli nie wszyscy, przegrywają swoje życie, przegrywają je w momencie przyjścia na świat, przegrywają je w sposób całkowicie niezawiniony a i tak notorycznie są obwiniani za tę porażkę.

Uwielbiam dokopywać tym wszystkim afirmatorom życia, grubasom z wiecznie rozdziawianą i uśmiechniętą gębą – jedyna ich ochronna strategia, kiedy ich twarz zacznie wykrzywiać się w agonalnym paroksyzmie bólu.

Kiedy sobie pomyślę o niektórych, moich szlachetnych Przyjaciołach, humor nieznacznie mi się poprawia, ale nie na tyle bynajmniej, bym mógł orzec, że ten świat ma jakikolwiek, głębszy sens.
Jest on raczej wynikiem fatalnego błędu, który my tutaj, z konieczności, musimy gospodarować.
Mało przyjemna robota.

Jestem zdumiony, że z taką, dziecięcą ufnością patrzę na krzyż Chrystusowy.

Od dziecka wbija się nam, jakie to życie jest wielkim cudem i darem.
A co jeśli nim nie jest?
W najlepszym razie niczym specjalnym, ani dobrym, ani złym.
Jeszcze jednym przykładem na nieomylność biologii.

Gdybym nie wierzył w Boga, zwariowałbym.

Czy te zapiski są kreacją?
Oczywiście, że są.
Prawdziwy jestem wtedy, kiedy mogę sobie robić jaja.
Sęk w tym, że mało, co mnie śmieszy.

Za geniusza humoru uważam mojego dziadka.
Jedynie jego postawa wobec rzeczywistości, rozjaśnia moją marsową minę.

Niewielu ludzie mnie rozumie. Być może najlepiej rozumieją mnie ci, którzy się do mnie nie odnoszą.

Czy cierpienie czemuś służy?
Nic nie jest warte moim zdaniem, niczemu nie służy, żadna z niego nauka ani żaden pożytek, nie uszlachetnia z pewnością i wbrew temu, co chrześcijaństwo przekazuje, nie prowadzi do zbawienia.
Świadczy jedynie o totalnej pomyłce wpisanej od zarania w ten dziwny projekt, jedynie umownie zwany życiem, bo czym jest życie prawdziwe, ciężko doprawdy stwierdzić.

Bardzo dużo i bezmyślnie pierdoli się o rzekomych pożytkach, płynących z tzw. relacji, nie mając na uwadze w ogóle tego, że zdecydowana większość owych jest po prostu dla zdrowia psychicznego i duchowego niszcząca.
Szustak też pierdoli, że Pan Bóg jest relacyjny w Trójcy Świętej, owszem jest, ale to jest jeden Bóg, w trzech, zdecydowanie nietoksycznych osobach, natomiast obecna, przeważająca część populacji, toksyczną owszem jest, nawet nie do końca sobie z tego zdając sprawę, bo tak przepastnie jest w sobie rozkochana.
Niewykluczone, że największym szczęściarzem w dziejach był samotny Robinson na bezludnej wyspie.

Za komuny kwitły relacje, bo wszędzie pełno było wódy.
W obecnym, sterylnym społeczeństwie, w którym panuje moda na trzeźwość, nie tyle z wyboru, co w dużej mierze z ograniczeń farmakologicznych (dzisiaj prawie każdy coś bierze na samopoczucie), czas zetknięć z bliźnim, czy to głosowych, czy wizualnych, jest limitowany.
I tak też za możliwość porozmawiania dzisiaj (najczęściej z terapeutą), przeważnie się płaci,
wyjątkiem są konfesjonały, które przeważnie są opuszczone, nikt już chyba nie wierzy w uzdrawiającą moc wiary.

Gdyby śmierć była definitywnym końcem, po którym brak jest jakiegokolwiek podsumowania, byłoby to bardzo smutne, ale tak niestety zapewne jest, co nie przeszkadza temu, że nowi osobnicy zaludniają tę absurdalną pustynię sensu, daremnie poszukując czy to szczęścia, czy odpowiedzi, ergo umierają zawsze z nieugaszonego pragnienia.

Na trzeźwo trudno mi znieść kogokolwiek, ale łażę jednak do tego Zwisu dla niepoznaki, że dalej „lubię ludzi”.
Generalnie potrzebuję ludzi od siebie zdolniejszych i bardziej utalentowanych, aby móc czegoś od nich się nauczyć, a ludzie jako tacy, jako ludzie, nie są mi do niczego potrzebni,
zawracają jedynie przysłowiową gitarę.







Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...