Układam słowa – zawsze przypadkowo, ale czasem sens one tworzą
nieprzypadkowy, konieczny. A kiedy czytam, to zawsze intuicją, nigdy rozumem,
nigdy znaczeniem. Znaczenie zostawiam dla starych pryków. Zresztą znaczenie
jest ograniczone, znaków jest nieskończoność. Mnie bardziej znaki interesują
niźli znaczenie. Można te znaki układać dowoli i jak się zachce. Te znaki są
kapryśne, chimeryczne, nie chcą słuchać, podążają w taką stronę w jaką im się
podoba. A ja jestem dla tych znaków jakimś Bogiem – znaczeniem. To ja znaki
beztreściowe obdarzam treścią. A one kryją się w moich fałdach brzucha – ptaki
potulne.
Myślę, że moje pisanie, raczej
bazgranie, wynika ze ślepoty. Nie jest ani świadomym pisarstwem, ani świadomym
nawet odbiorem czytelniczym, wszystko jest u mnie intuicyjne, nawet treści
przyswajanych porządnie nie filtruję intelektualnie…
Czy bycie schizofrenikiem może
okazać się zabawą w schizofrenika? Okazuje się, że przy dużym dystansie do
własnej choroby i siebie, tak. Grać siebie, udawać siebie, wygłupiać się, robić
ten dumny teatr jednoosobowy, który do niczego nie prowadzi, prócz mglistych
przeczuć co do jakiegoś kształtu. On się tak łatwo nie wyłoni, musi być jakieś
tarcie czy starcia, najlepiej tarcia i starcia wielokrotne i to najchętniej z
tymi, z którymi nam nie po drodze. Najlepiej działa krytyka, szyderstwo czy
nawet zakamuflowane poniżenie, tak hartuje się stal, powiedzielibyśmy.
Ludzie zawsze ciągną do czegoś
bezpiecznego, to nic dziwnego. Albo czegoś zadziwiającego z drugiej strony,
oswojonego jednak przez nadrzędną instytucję kultury, co przez to staje się
bezpieczne. Albo czegoś totalnie nieudanego, kretyńskiego, co również czyni
bezpieczną ich delikatną naturę, nie lubiącą poniżenia. I tak ładna czuje się
dobrze przy brzydkiej, mądry przy durniu, szczupła i zgrabna przy grubej i
niezgrabnej. Prawdziwa mądrość jednak najlepiej się czuje przy większej od
siebie mądrości, niestety takiej pozbawione są uniwersytety, gdzie zależność
pewnej, intelektualnej niewoli opiera się głównie na realizacji niskich
instynktów panów profesorów i profesorek krytych pod zgrabnie generowanym,
szlachetnym kameleonizmem uczoności, który najlepiej uwidacznia swoje braki i
negatywy, gdy dochodzi do konfrontacji realnej, na inteligencję i mądrość wrodzoną
a nie jej fikcje i rzecz wtórną oraz nabytą, jak „naukawe” konstrukty, które
służą jedynie utwierdzaniu złej monety, aby ten lub tamten miał na kim i na
czym się wyżywać, a przy okazji potwierdzać swoje dobre samopoczucie kosztem
monety dobrej.
Nie jestem od nauczania, a jedynie od
wczuwania, ponieważ przyswajałem i przyswajam wiedzę całym sobą. To moje
wczucie, tak, jestem zwolennikiem teorii wczucia, ma również negatywne
konsekwencje, mianowicie, że nie potrafię zdystansować się od rzeczy negatywnych,
mnie spotykających, bo jestem z nimi zespolony zbyt ściśle, za blisko są one
mojej koszuli i jak szata Dejaniry palą mnie. Oczywiście wzmożona obecność
rzeczy pozytywnych również nie jest dobra, bo grozi odlotem, tyle że w drugą
stronę. Dlatego w moim przypadku najlepszy jest stan między tymi skrajnościami,
czyli umiarkowanego, znośnego nieszczęścia, z którym da się żyć na co dzień nie
szczerząc jednak michy z byle powodu. Uwielbiałem pić niegdyś alkohol, bo
frunąłem, miałem poczucia romantycznej przygody. Teraz moje serce jest wypalone
i na tych pogorzeliskach tam rumianek a tam mięta, cosik rośnie pomalutku, ale
co to jest, Bóg wie tylko. Całe szczęście mam wokół siebie (jeszcze) ludzi, z
którymi mogę wymieniać (o ile to możliwe), pewne poglądy i spostrzeżenia. Piszę
„o ile to możliwe”, ponieważ bardzo często mam wrażenie dysproporcji
komunikacyjnej, ale może to tylko moje niewinne złudzenie po czasie, kiedy
utraciłem niewinność.
Czym jest dla mnie „pisarstwo”?
Jest wyostrzeniem rysy obecnej w każdym życiu, bo nie ma życia bez rysy.
Wyostrzeniem oczywiście karykaturalnym i groteskowym, bo pisanie jest
karykaturą życia, jak wszelka działalność artystyczna, bo życie samo w sobie
kształtu jednak nie posiada.
Człowiek prawdziwie mądry nie bierze się za pisanie, ten jarmark próżności i
narcyzmu.
Mądrość to łagodzenie wszelkich wyostrzonych rysów, czyli coś, co stoi na
antypodach pisarstwa. Za pisanie nie bierze się kapłan, ale błazen.
Mądre pisarstwo to pisarstwo bezpłciowe, tylko dureń przykuwa uwagę, a
najlepiej, żeby to był uzdolniony pisarsko dureń.
W tym sensie, w świecie mądrze urządzonym, pisarze nie powinni się znaleźć.
Co innego zapisywacze, sekretarze, protokolanci.
Ci są pożyteczni i potrzebni.
Czy świat potrzebuje rysy?
Nie tyle potrzebuje, co ją immanentnie posiada, dlatego siłą rzeczy, świat,
który wypiera się swojej rysy, opiera się na fałszu.
Nie będzie nowe, co powiem, że w
karykaturze zawsze najlepiej widać to, co najbardziej szlachetne. Ergo, świat
pozbawiony pisarzy, jest światem wyzbytym szlachetności i na tym dzisiaj
zakończę.