Jak
tu zacząć wspominanie Tarnowa? Pewnie od tego, że jako maleńki,
biały, bielutki, bieluchny i strasznie mały chłopiec leżałem w
wózeczku na balkonie i filozofowałem. A prababka Janka brała mnie
na ręce i tuliła. Pewnie zapomniałem o tym, że druga babka Janka
wciąż w moich snach stoi przy piecu kaflowym i grzeje plecy. Musi
się grzać, nawet nie wiecie, jakie to jest ważne, kiedy jest
człowiekowi ciepło i ma, co jeść. Ja tego nigdy nie doceniałem,
nawet wtedy, kiedy usiłowałem doceniać albo owo docenianie
udawałem. Pamiętam, z takim człowiekiem rozmawiałem, na pierwszym
roku studiów, nie szła mi rozmowa z tym człowiekiem, byłem
zdenerwowany, spięty, ale pomyślałem sobie taką rzecz:
najważniejsze to mieć, co jeść, mieć, gdzie mieszkać i pić co
wieczór ciepłą herbatę z cytryną. A potem to ja poznałem wielu
takich, niedobrych ludzi na moich studiach, a potem jeszcze innych
ludzi ja poznałem i do dzisiaj ci niedobrzy ludzie mnie prześladują,
tak jak tamten, pierwszy, napotkany człowiek mnie prześladował, bo
jestem pewien, że on nie wiedział, że najważniejsze to mieć dach
nad głową, ciepłe jedzenie, skarpety, bambosze, kalesony. Ja
bardzo wielu niedobrych ludzi spotkałem ci ja na swojej drodze i
bardzo też niedobre, toksyczne baby ci ja spotkałem na swojej
drodze, ale spotkałem ci ja przepięknych ludzi na swojej drodze i
piękne, dobre kobiety z białym sercem synogarlicy, która wzbija
się w powietrze w jasnym słońcu nad arką.
Więc
tak. Na podwórku to stał ci trzepak. Ten trzepak metalowy, szary do
dzisiaj stoi. Ale z nikim się pod tym trzepakiem nie bawiłem. Nawet
nie straszyłem kotów. Tylko dokuczaliśmy z Dziudzią takiemu
starszemu gościowi, co ciągle palił papierosy i żył bardzo
długo: ty dziadu stary, ty dziadu, a on się na nas wściekał. Albo
ci ja przykleiłem do włosów gumę naszej koleżance z sąsiedztwa,
czego teraz bym nie zrobił, bo uznaję takie gesty za niepotrzebne.
Może zatem dlatego, że tak psociłem i byłem niedobry dla moich
rówieśnic i rówieśników (jednego tak ośmieszyłem podle, że
tańcząc z nim sambę, wylądowała pupa jego nieśmiało w koszu na
śmiecie). Taki ci ja byłem niedobry. Do dzisiaj mam tę
nienawiść do ludzi sporą, ogromną olbrzymią, kiedy są dla mnie
niedobrzy i równocześnie przeolbrzymią czułość, zmiłowanie,
wyrozumienie i troskliwość, kiedy są dla mnie dobrzy, czyli kiedy
mnie chwalą i podziwiają. Jestem bowiem bezwzględny dla tych,
którzy mnie łają i ganią i niezwykle pobłażliwy i kochający
dla tych, którzy mnie chwalą, głaszczą i podziwiają. Taki ci już
jestem, ale chwalić Boga wcale może taki nie jestem, tylko tak
siebie opisuję, a to może co innego? Choć przecież prawda zawsze
jest z ciała i krwi, czasem jest z głębokiej czerni ziemi, czasem
z zieleni drzew, kiedy jest poetycko i przez firanki do pokoju wpada
słońce. A właśnie z tymi, którzy mnie ganią, to ja się nie
umiem porozumieć, albo nie chcę ci ja z nimi rozmawiać, a z tymi,
którzy mnie chwalą, to chcę ci ja ciągle rozmawiać i ciągle z
nimi przebywać i pić z nimi wódkę anyżówkę do białego rana, a
potem przez cały następny dzień pić z nimi piwo, żeby potem,
następnego dnia, cały dzień przespać pijąc nieustannie kefir i
zsiadłe mleko dla regeneracji ciała i duszy. Więc. Więc
niewątpliwie poeci. Nienawidzę tej kasty, jest straszna, okropna,
wykolejona, wygnałbym ich w siną dal albo zepchnął do
najgłębszych podziemi. Jest to kasta do głębi i ze wszechmiar
niezrównoważona psychicznie i emocjonalnie i ja naprawdę nie wiem,
jaka jest ich misja na ziemi, jakie powołanie, co oni tutaj chcą
zrobić swoim nieustającym piciem, pisaniem, narzekaniem, płakaniem,
pierdzeniem w stołek, mędrkowaniem, pseudo intelektualnymi
wynurzeniami, jak również dobrymi, czasem bardzo dobrymi wierszami,
czasem wierszami przyzwoitymi, czasem niezłymi, a czasem
oszałamiająco dobrymi. Więc mnie się wydaje tak tylko nieśmiało,
żeby nie zwracać uwagi na poetów, przynajmniej niektórych, bo jak
się spotka porządnego poetę, co pije herbatę z cytryną i grzeje
plecy przy piecu kaflowym, to na niego trzeba zwrócić uwagę,
porozmawiać z nim, przypochlebić się mu i podlizać, bo to
przeważnie poeta sukcesu (przeważnie spektakularny sukces literacki
osiągają poeci pijący herbatę a nie ci, którzy żłopią tę
przeklętą wódę, czy piją to prostackie, przeklęte piwsko). Więc
z takim poetą trzeba się przyjaźnić, chodzić na jego spotkania,
dzwonić do niego z okazji świąt i okrągłych rocznic, bo to poeta
poważny i uznany, który może przynieść korzyść. Natomiast nie
należy zaznajamiać się i kolegować z innymi poetami, którzy nic
innego nie robią oprócz tego, że piją,łkają, wrażliwi są i
pięknie piszą, otóż z takimi poetami nie należy się kolegować
i wręcz powiem, że należy takich poetów unikać, zmykać przed
nimi, gdzie pieprz rośnie. Na swojej drodze spotkałem kilku poetów
i najbardziej właśnie nienawidziłem lewicujących, niby wrażliwych
na cudzą ułomność poetów lewicy, którzy podszywają się
jedynie pod miłosierdzie, a tak naprawdę niemiłosiernie kpią z
tych, których niby ochraniają, czyli wiadomo z kogo.Otóż takich
poetów ci ja nie znosiłem i było mi z nimi nie po drodze i uznałem
ci ja ich za niedobrych ludzi i do dzisiaj tę nienawiść do nich i
niechęć do nich noszę w sercu. I spotkałem ci ja na swojej drodze
kilku ludzi prawicy i uważam, że oni mogą być również
niewiarygodnymi wprost bałwanami, bufonami, zgredami,
zarozumialcami, i żywię jak najbardziej ambiwalentne uczucia do
ludzi prawicy, chociaż bliżej mi do ludzi prawicy niż do
lewicujących, niby wrażliwych poetów lewicy, ale nie mogę
wykluczyć, że również ludzie prawicy są zdolni mnie wyprowadzić
z równowagi przez swoją olbrzymie zadufanie i bufonadę, jakby to
do nich wyłącznie należał przywilej pisania arcydzieł.
Aczkolwiek uważam, że jeśli mowa o prawdziwym pisarzu, to mowa
przede wszystkim o pisarzu reakcyjnym i ortodoksyjnie, wręcz
hermetycznie katolickim, który na nikim nie zostawia suchej nitki. I
jeśli mowa o prawdziwym pisarzu, to o takim mowa, który jest przede
wszystkim solistą, nie śpiewa w żadnym chórze, w tym, może nawet
przede wszystkim w chórze akademickim.
A
jeśli chodzi o moje dzieciństwo, to szczęśliwe ci ja miałem
dzieciństwo. Teraz to ja sobie, ja ci ja sobie nie wyobrażam
takiego dzieciństwa, że mógłbym ci ja znowu, w Tarnowie, przeżyć
powtórnie takie dzieciństwo, choć przecież wszystko jest możliwe,
nawet, kiedy wczoraj zostałem wysłany na górniczą emeryturę
przez poetkę ze Śląska. Więc miałem wspaniałe, wręcz cudowne
dzieciństwo, bo pamiętam, że było mi dobrze w swoim dzieciństwie
jak w białym, przytulnym kokonie, wypełnionym delikatnymi nitkami
pajęczyn i babiego lata, ale z drugiej strony, kiedy patrzę na
swoją dzieciństwo teraz, jako starzec, widzę, że miałem ci ja z
drugiej strony bardzo samotne dzieciństwo, chociaż przecież
dokazywałem ciągle z kolegami, pamiętam ci ja przecież, że jako
jedynak od urodzenia, byłem ci ja zaprogramowany, jeśli nie na
solistę, to na samotnika. Więc sam ze sobą bawiłem się ciągle i
tak mi już zostało. Najłatwiej jest opowiedzieć swoje życie,
trochę trudniej jest opowiedzieć cudze życie, a mnie się wydaje,
że o wiele lepiej opowiedzieć cudze życie niż własne życie
opowiedzieć, bo co za sztuka opowiedzieć własne życie. Więc ja
lubię czytać o cudzym życiu, ja ci ja na przykład ks.
Twardowskiego „Autobiografię” ostatnio przeczytałem i uważam
ja ci ja zupełnie, najzupełniej, że to jest bardzo ciekawa i
bardzo piękna książka. I myślę ci ja, że takim o wiele jeszcze
bardziej pięknym procesem jest zgłębianie cudzego życia,
wgryzanie się w cudze życie, kiedy jest się na przykład
historykiem literatury albo pisarzem, albo psychoterapeutą czy
księdzem. Myślę, że życie, które opowiada o cudzym życiu jest
ciekawsze, aniżeli takie życie, które jedynie o sobie samym
potrafi opowiadać, bo cóż to za sztuka? Owszem, można o sobie
opowiadać zajmująco, ale myślę ja ci ja, że ja ci ja już tę
sztukę jeżeli nie utraciłem, to mocno nadszarpnąłem w związku z
pewną nadwyżką obiektywizacji, obiektywizacji, która stała się
nieuchronną częścią mojego wieloletniego studiowania, które
sprawiło, że z powodów najpierw przyziemnych i pragmatycznych, z
powodu konieczności dostosowania się do wymogów studiowania,
musiałem ci ja uznać wyższość cudzego życia nad swoim.
I
długo, bardzo długo przeciw temu, mniej lub bardziej buntowałem
się, dopóki nie poddałem się i nie zacząłem pisać wierszy,
nawet wtedy, kiedy o sobie, to o innych ludziach, bo ja nie pamiętam,
czy ja ci ja kiedykolwiek napisałem wiersz o sobie, nawet kiedy ten
wiersz bowiem tylko mnie dotyczy, to w dalszym ciągu nie jest on o
mnie, ale zupełnie o czymś innym, czego ja tutaj na razie nie
podejmuję się nazwać, bo to by zepsuło, całkowicie zepsuło całą
zabawę. Ale właśnie ów problem, problem jakże szlachetny i
ważny, życia cudzego mnie nurtuje istotnie. Nie mówię tutaj o
wulgarnym przeniesieniu i zaczytywaniu się albo w autobiografiach
albo w poradnikach czy pismach o celebrytkach i celebrytach, czy nie
mówię już tutaj o zwykłym podsłuchiwaniu sąsiadki albo sąsiada,
albo całej rodziny, albo sąsiadki, która gra w brydża ze swoimi
kompanami, staruchami i staruszkami, nie, o tym nie mówię, a nawet,
kiedy mówię o tym, to w ogóle nie to mam na myśli i mówię o
czymś całkowicie innym.
Więc
jeśli już pisać, to przede wszystkim o cudzym życiu, innym życiu,
nie swoim życiu, po co pisać o swoim życiu?
Przecież
to, co mamy naprawdę pod ręką, to jest pisanie tylko o swoim
życiu. I jednocześnie, to co naprawdę ważne w tym życiu, mam
wrażenie, nie do końca mną jest, o ile coś takiego jak „ja” w
ogóle istnieje, ale pewną, bardzo istotną interakcją ze światem,
bo, by tak rzec, bez tejże ze światem interakcji, nie ma mowy o
życiu, a bardziej jest mowa o śmierci, bo śmierć to jest nic
innego jak brak interakcji ze światem. Więc nawet, kiedy piszę o
zdarzeniach, które się mnie przytrafiły, uruchamiam tutaj nie
„siebie”, nie „sobą”, ale dziwnym, choć przyznam, czasem
ciekawy moment interakcji ze światem, w którym coś się mniej lub
bardziej jasno klaruje, moje życie, ale nie ja.
Wszystko
to piszę tylko po to, aby usprawiedliwić mój nieokiełznany
narcyzm, bo kiedy tak sobie czy to truchtem czy galopem, wchodzę w
zaczarowany czy odczarowany obszar mojego dzieciństwa, to nie o
dzieciństwo znowu pytam, ale o perspektywę, która na dzieciństwo
pozwala mi spojrzeć jakoś tak albo jakoś inaczej.
Więc
tak. Moja perspektywa znowu nie należy do mnie, ale jest wypadkową
rozmaitych czynności i energii kosmicznych, na które mam znikomy
wpływ. Więcej powiem, jestem coraz bardziej istotnie przekonany, że
krajobraz mojego świata (zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego),
dość mocno odstaje od pozostałych krajobrazów światowych,
zewnętrznych i wewnętrznych. Co nie znaczy, że nie da się ze mną
porozmawiać, bo się da, nie jestem aż tak obłąkany, natomiast
problematyczna byłaby ze mną korespondencja we wszelkiej formie,
włączam w to rozmaite czaty, rozmowy na forach literackich, w
których mój awatar musiałby się nieudolnie dostosować do awatara
cudzego, co w wielu przypadkach byłoby po prostu żenujące i
nieprawdziwe, dlatego unikam ci wszelkich form korespondencji, bo
wtedy jasno widzę, że to do niczego nie prowadzi oprócz klęski
zupełnej i kompletnej katastrofy, że ja w tym wymyślonym „ja”,
to nie ja jestem, nie sobą, i ten ja cudzy, którego stwarzam,
zupełnie jest nieprzekonujący i dla mnie i dla innych moich
respondentów jak myślę. Więc wolę tutaj sobie, w cichości, przy
herbacie malinowej, ten dialog ze sobą prowadzić ważny mniej lub
bardziej, dialog, którego celem jest przyłapanie siebie na gorącym
uczynku, próba odnalezienia pogrzebanego pod zwojami i fałdami
czasu, minionego i pradawnego „ja”, „siebie”, „sobą”,
aby postmodernistom udowodnić, że istota jest, żyje i ma się
całkiem dobrze, że jestem jednością ducha, ciała, duszy, że
żyję i myślę podobnie jak myślałem, choć przecież...
Na
dzisiaj koniec. I nie obchodzi mnie pierwsze wspomnienie, może żadne
wspomnienia mnie nie obchodzą, zadaję sobie teraz gruntowne i ważne
pytanie, co mnie naprawdę obchodzi, ale na dzisiaj koniec. Idźcie
spać. I poczytajcie wcześniej dzieciom do snu moje bajki, bo Wam
nie mówiłem jeszcze, ale przyśniła mi się piękna opowieść o
dziejach pradawnych pszczół, opowieść dla dzieci, młodzieży,
dorosłych i starców, dzieło totalne, ale już dość. Idźcie
spać. I dzieciom swoim do snu opowiedzcie bajki, niech się kołderką
przykryją, niech głowę do podusi przyłożą i niech sobie zasną
słodko, te królewny i królewicze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz