niedziela, 15 czerwca 2014

Opowieści z dziupli. Głębsze dzieciństwo.

Jak tu zacząć wspominanie Tarnowa? Pewnie od tego, że jako maleńki, biały, bielutki, bieluchny i strasznie mały chłopiec leżałem w wózeczku na balkonie i filozofowałem. A prababka Janka brała mnie na ręce i tuliła. Pewnie zapomniałem o tym, że druga babka Janka wciąż w moich snach stoi przy piecu kaflowym i grzeje plecy. Musi się grzać, nawet nie wiecie, jakie to jest ważne, kiedy jest człowiekowi ciepło i ma, co jeść. Ja tego nigdy nie doceniałem, nawet wtedy, kiedy usiłowałem doceniać albo owo docenianie udawałem. Pamiętam, z takim człowiekiem rozmawiałem, na pierwszym roku studiów, nie szła mi rozmowa z tym człowiekiem, byłem zdenerwowany, spięty, ale pomyślałem sobie taką rzecz: najważniejsze to mieć, co jeść, mieć, gdzie mieszkać i pić co wieczór ciepłą herbatę z cytryną. A potem to ja poznałem wielu takich, niedobrych ludzi na moich studiach, a potem jeszcze innych ludzi ja poznałem i do dzisiaj ci niedobrzy ludzie mnie prześladują, tak jak tamten, pierwszy, napotkany człowiek mnie prześladował, bo jestem pewien, że on nie wiedział, że najważniejsze to mieć dach nad głową, ciepłe jedzenie, skarpety, bambosze, kalesony. Ja bardzo wielu niedobrych ludzi spotkałem ci ja na swojej drodze i bardzo też niedobre, toksyczne baby ci ja spotkałem na swojej drodze, ale spotkałem ci ja przepięknych ludzi na swojej drodze i piękne, dobre kobiety z białym sercem synogarlicy, która wzbija się w powietrze w jasnym słońcu nad arką.
Więc tak. Na podwórku to stał ci trzepak. Ten trzepak metalowy, szary do dzisiaj stoi. Ale z nikim się pod tym trzepakiem nie bawiłem. Nawet nie straszyłem kotów. Tylko dokuczaliśmy z Dziudzią takiemu starszemu gościowi, co ciągle palił papierosy i żył bardzo długo: ty dziadu stary, ty dziadu, a on się na nas wściekał. Albo ci ja przykleiłem do włosów gumę naszej koleżance z sąsiedztwa, czego teraz bym nie zrobił, bo uznaję takie gesty za niepotrzebne. Może zatem dlatego, że tak psociłem i byłem niedobry dla moich rówieśnic i rówieśników (jednego tak ośmieszyłem podle, że tańcząc z nim sambę, wylądowała pupa jego nieśmiało w koszu na śmiecie). Taki ci ja byłem niedobry. Do dzisiaj mam tę nienawiść do ludzi sporą, ogromną olbrzymią, kiedy są dla mnie niedobrzy i równocześnie przeolbrzymią czułość, zmiłowanie, wyrozumienie i troskliwość, kiedy są dla mnie dobrzy, czyli kiedy mnie chwalą i podziwiają. Jestem bowiem bezwzględny dla tych, którzy mnie łają i ganią i niezwykle pobłażliwy i kochający dla tych, którzy mnie chwalą, głaszczą i podziwiają. Taki ci już jestem, ale chwalić Boga wcale może taki nie jestem, tylko tak siebie opisuję, a to może co innego? Choć przecież prawda zawsze jest z ciała i krwi, czasem jest z głębokiej czerni ziemi, czasem z zieleni drzew, kiedy jest poetycko i przez firanki do pokoju wpada słońce. A właśnie z tymi, którzy mnie ganią, to ja się nie umiem porozumieć, albo nie chcę ci ja z nimi rozmawiać, a z tymi, którzy mnie chwalą, to chcę ci ja ciągle rozmawiać i ciągle z nimi przebywać i pić z nimi wódkę anyżówkę do białego rana, a potem przez cały następny dzień pić z nimi piwo, żeby potem, następnego dnia, cały dzień przespać pijąc nieustannie kefir i zsiadłe mleko dla regeneracji ciała i duszy. Więc. Więc niewątpliwie poeci. Nienawidzę tej kasty, jest straszna, okropna, wykolejona, wygnałbym ich w siną dal albo zepchnął do najgłębszych podziemi. Jest to kasta do głębi i ze wszechmiar niezrównoważona psychicznie i emocjonalnie i ja naprawdę nie wiem, jaka jest ich misja na ziemi, jakie powołanie, co oni tutaj chcą zrobić swoim nieustającym piciem, pisaniem, narzekaniem, płakaniem, pierdzeniem w stołek, mędrkowaniem, pseudo intelektualnymi wynurzeniami, jak również dobrymi, czasem bardzo dobrymi wierszami, czasem wierszami przyzwoitymi, czasem niezłymi, a czasem oszałamiająco dobrymi. Więc mnie się wydaje tak tylko nieśmiało, żeby nie zwracać uwagi na poetów, przynajmniej niektórych, bo jak się spotka porządnego poetę, co pije herbatę z cytryną i grzeje plecy przy piecu kaflowym, to na niego trzeba zwrócić uwagę, porozmawiać z nim, przypochlebić się mu i podlizać, bo to przeważnie poeta sukcesu (przeważnie spektakularny sukces literacki osiągają poeci pijący herbatę a nie ci, którzy żłopią tę przeklętą wódę, czy piją to prostackie, przeklęte piwsko). Więc z takim poetą trzeba się przyjaźnić, chodzić na jego spotkania, dzwonić do niego z okazji świąt i okrągłych rocznic, bo to poeta poważny i uznany, który może przynieść korzyść. Natomiast nie należy zaznajamiać się i kolegować z innymi poetami, którzy nic innego nie robią oprócz tego, że piją,łkają, wrażliwi są i pięknie piszą, otóż z takimi poetami nie należy się kolegować i wręcz powiem, że należy takich poetów unikać, zmykać przed nimi, gdzie pieprz rośnie. Na swojej drodze spotkałem kilku poetów i najbardziej właśnie nienawidziłem lewicujących, niby wrażliwych na cudzą ułomność poetów lewicy, którzy podszywają się jedynie pod miłosierdzie, a tak naprawdę niemiłosiernie kpią z tych, których niby ochraniają, czyli wiadomo z kogo.Otóż takich poetów ci ja nie znosiłem i było mi z nimi nie po drodze i uznałem ci ja ich za niedobrych ludzi i do dzisiaj tę nienawiść do nich i niechęć do nich noszę w sercu. I spotkałem ci ja na swojej drodze kilku ludzi prawicy i uważam, że oni mogą być również niewiarygodnymi wprost bałwanami, bufonami, zgredami, zarozumialcami, i żywię jak najbardziej ambiwalentne uczucia do ludzi prawicy, chociaż bliżej mi do ludzi prawicy niż do lewicujących, niby wrażliwych poetów lewicy, ale nie mogę wykluczyć, że również ludzie prawicy są zdolni mnie wyprowadzić z równowagi przez swoją olbrzymie zadufanie i bufonadę, jakby to do nich wyłącznie należał przywilej pisania arcydzieł. Aczkolwiek uważam, że jeśli mowa o prawdziwym pisarzu, to mowa przede wszystkim o pisarzu reakcyjnym i ortodoksyjnie, wręcz hermetycznie katolickim, który na nikim nie zostawia suchej nitki. I jeśli mowa o prawdziwym pisarzu, to o takim mowa, który jest przede wszystkim solistą, nie śpiewa w żadnym chórze, w tym, może nawet przede wszystkim w chórze akademickim.
A jeśli chodzi o moje dzieciństwo, to szczęśliwe ci ja miałem dzieciństwo. Teraz to ja sobie, ja ci ja sobie nie wyobrażam takiego dzieciństwa, że mógłbym ci ja znowu, w Tarnowie, przeżyć powtórnie takie dzieciństwo, choć przecież wszystko jest możliwe, nawet, kiedy wczoraj zostałem wysłany na górniczą emeryturę przez poetkę ze Śląska. Więc miałem wspaniałe, wręcz cudowne dzieciństwo, bo pamiętam, że było mi dobrze w swoim dzieciństwie jak w białym, przytulnym kokonie, wypełnionym delikatnymi nitkami pajęczyn i babiego lata, ale z drugiej strony, kiedy patrzę na swoją dzieciństwo teraz, jako starzec, widzę, że miałem ci ja z drugiej strony bardzo samotne dzieciństwo, chociaż przecież dokazywałem ciągle z kolegami, pamiętam ci ja przecież, że jako jedynak od urodzenia, byłem ci ja zaprogramowany, jeśli nie na solistę, to na samotnika. Więc sam ze sobą bawiłem się ciągle i tak mi już zostało. Najłatwiej jest opowiedzieć swoje życie, trochę trudniej jest opowiedzieć cudze życie, a mnie się wydaje, że o wiele lepiej opowiedzieć cudze życie niż własne życie opowiedzieć, bo co za sztuka opowiedzieć własne życie. Więc ja lubię czytać o cudzym życiu, ja ci ja na przykład ks. Twardowskiego „Autobiografię” ostatnio przeczytałem i uważam ja ci ja zupełnie, najzupełniej, że to jest bardzo ciekawa i bardzo piękna książka. I myślę ci ja, że takim o wiele jeszcze bardziej pięknym procesem jest zgłębianie cudzego życia, wgryzanie się w cudze życie, kiedy jest się na przykład historykiem literatury albo pisarzem, albo psychoterapeutą czy księdzem. Myślę, że życie, które opowiada o cudzym życiu jest ciekawsze, aniżeli takie życie, które jedynie o sobie samym potrafi opowiadać, bo cóż to za sztuka? Owszem, można o sobie opowiadać zajmująco, ale myślę ja ci ja, że ja ci ja już tę sztukę jeżeli nie utraciłem, to mocno nadszarpnąłem w związku z pewną nadwyżką obiektywizacji, obiektywizacji, która stała się nieuchronną częścią mojego wieloletniego studiowania, które sprawiło, że z powodów najpierw przyziemnych i pragmatycznych, z powodu konieczności dostosowania się do wymogów studiowania, musiałem ci ja uznać wyższość cudzego życia nad swoim.
I długo, bardzo długo przeciw temu, mniej lub bardziej buntowałem się, dopóki nie poddałem się i nie zacząłem pisać wierszy, nawet wtedy, kiedy o sobie, to o innych ludziach, bo ja nie pamiętam, czy ja ci ja kiedykolwiek napisałem wiersz o sobie, nawet kiedy ten wiersz bowiem tylko mnie dotyczy, to w dalszym ciągu nie jest on o mnie, ale zupełnie o czymś innym, czego ja tutaj na razie nie podejmuję się nazwać, bo to by zepsuło, całkowicie zepsuło całą zabawę. Ale właśnie ów problem, problem jakże szlachetny i ważny, życia cudzego mnie nurtuje istotnie. Nie mówię tutaj o wulgarnym przeniesieniu i zaczytywaniu się albo w autobiografiach albo w poradnikach czy pismach o celebrytkach i celebrytach, czy nie mówię już tutaj o zwykłym podsłuchiwaniu sąsiadki albo sąsiada, albo całej rodziny, albo sąsiadki, która gra w brydża ze swoimi kompanami, staruchami i staruszkami, nie, o tym nie mówię, a nawet, kiedy mówię o tym, to w ogóle nie to mam na myśli i mówię o czymś całkowicie innym.
Więc jeśli już pisać, to przede wszystkim o cudzym życiu, innym życiu, nie swoim życiu, po co pisać o swoim życiu?
Przecież to, co mamy naprawdę pod ręką, to jest pisanie tylko o swoim życiu. I jednocześnie, to co naprawdę ważne w tym życiu, mam wrażenie, nie do końca mną jest, o ile coś takiego jak „ja” w ogóle istnieje, ale pewną, bardzo istotną interakcją ze światem, bo, by tak rzec, bez tejże ze światem interakcji, nie ma mowy o życiu, a bardziej jest mowa o śmierci, bo śmierć to jest nic innego jak brak interakcji ze światem. Więc nawet, kiedy piszę o zdarzeniach, które się mnie przytrafiły, uruchamiam tutaj nie „siebie”, nie „sobą”, ale dziwnym, choć przyznam, czasem ciekawy moment interakcji ze światem, w którym coś się mniej lub bardziej jasno klaruje, moje życie, ale nie ja.
Wszystko to piszę tylko po to, aby usprawiedliwić mój nieokiełznany narcyzm, bo kiedy tak sobie czy to truchtem czy galopem, wchodzę w zaczarowany czy odczarowany obszar mojego dzieciństwa, to nie o dzieciństwo znowu pytam, ale o perspektywę, która na dzieciństwo pozwala mi spojrzeć jakoś tak albo jakoś inaczej.
Więc tak. Moja perspektywa znowu nie należy do mnie, ale jest wypadkową rozmaitych czynności i energii kosmicznych, na które mam znikomy wpływ. Więcej powiem, jestem coraz bardziej istotnie przekonany, że krajobraz mojego świata (zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego), dość mocno odstaje od pozostałych krajobrazów światowych, zewnętrznych i wewnętrznych. Co nie znaczy, że nie da się ze mną porozmawiać, bo się da, nie jestem aż tak obłąkany, natomiast problematyczna byłaby ze mną korespondencja we wszelkiej formie, włączam w to rozmaite czaty, rozmowy na forach literackich, w których mój awatar musiałby się nieudolnie dostosować do awatara cudzego, co w wielu przypadkach byłoby po prostu żenujące i nieprawdziwe, dlatego unikam ci wszelkich form korespondencji, bo wtedy jasno widzę, że to do niczego nie prowadzi oprócz klęski zupełnej i kompletnej katastrofy, że ja w tym wymyślonym „ja”, to nie ja jestem, nie sobą, i ten ja cudzy, którego stwarzam, zupełnie jest nieprzekonujący i dla mnie i dla innych moich respondentów jak myślę. Więc wolę tutaj sobie, w cichości, przy herbacie malinowej, ten dialog ze sobą prowadzić ważny mniej lub bardziej, dialog, którego celem jest przyłapanie siebie na gorącym uczynku, próba odnalezienia pogrzebanego pod zwojami i fałdami czasu, minionego i pradawnego „ja”, „siebie”, „sobą”, aby postmodernistom udowodnić, że istota jest, żyje i ma się całkiem dobrze, że jestem jednością ducha, ciała, duszy, że żyję i myślę podobnie jak myślałem, choć przecież...
Na dzisiaj koniec. I nie obchodzi mnie pierwsze wspomnienie, może żadne wspomnienia mnie nie obchodzą, zadaję sobie teraz gruntowne i ważne pytanie, co mnie naprawdę obchodzi, ale na dzisiaj koniec. Idźcie spać. I poczytajcie wcześniej dzieciom do snu moje bajki, bo Wam nie mówiłem jeszcze, ale przyśniła mi się piękna opowieść o dziejach pradawnych pszczół, opowieść dla dzieci, młodzieży, dorosłych i starców, dzieło totalne, ale już dość. Idźcie spać. I dzieciom swoim do snu opowiedzcie bajki, niech się kołderką przykryją, niech głowę do podusi przyłożą i niech sobie zasną słodko, te królewny i królewicze.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...