czwartek, 16 stycznia 2014

O pojęciu przeżycia

Cierpko dzisiaj, sennie, rano dość marzłem, żeby wybudzić się i iść we mgłach na basen, pływać, więc pływałem, trochę się wyzłościłem i wyżyłem, ochłonąłem, parę kropel ze mnie spłynęło, wytarłem się ręcznikiem, wypiłem kawę, poczytałem książkę, kojące, spokojne wejście w dzień, w drodze powrotnej, Wisłą, układałem kolejne frazy, kolejne zdania, w drodze na basen ułożyłem buntowniczy i jakże odważny wiersz przeciwko ŚRODOWISKU, w drodze z basenu do domu układałem rozmowę ze sobą samym, pozorne soliloqium, jak to nazwałem idąc Wisłą, obserwując biegaczy i rowerzystów, nasycając się ładną pogodą, sam czując się, cóż: sportowcem? chyba tak, chyba poniekąd tak, kiedy ruch fizyczny, chodzenie, skojarzyłem z ruchem myśli i układałem w głowie te frazy i zdania na tego bloga (ten blog), to pozorne soliloqium, tę opowieść, która zdaje się, że nie ma końca, dopóki będzie dopisywać mi zdrowie.
Więc myślałem o moich bliźnich, o moich ludziach, o moim ŚRODOWISKU, które jest mniej lub bardziej mnie przychylne, które w mniejszym lub większym stopniu pieści moje natręctwa i nadwątla moje ego, no myślałem o tych wszystkich ludziach, z którymi jestem, z którymi byłem, a którzy jakby mnie nie dotyczą, bo nie ich dotyczy moja opowieść, choć tak bardzo jest z nimi związana. No i dowiedziałem się też o mojej dawnej koleżance, że miała kłopoty i że wychodzi z kłopotów, że podejmuje nową pracę i ja pomyślałem sobie, że również mam kłopoty, że jestem na zakręcie, że mój doktorat odrzucił na razie promotor, że mój doktorat nie może być moim doktoratem, ale musi stać się pracą doktorską, pro publico bono, że ja w końcu muszę zacząć komuś lub czemuś naprawdę służyć, bo skończy się ta jasna, ciemna, zimowa sielanka i zostanę bez środków, bez bliskich, bez wsparcia, na opuszczonym archipelagu, cyplu. I jedliśmy dzisiaj pizzę z Piślem i włączyliśmy taki program i ten program na mnie bardzo złe wrażenie zrobił, bo widziałem ludzi, którzy nie dość że żyją "prawdziwym" życiem, to jeszcze co rusz udowadniają, gotując różne potrawy, że ich potrawa jest lepsza, a tamtego czy tamtej to ta potrawa jest gorsza i w zasadzie "moja" opowieść jest jedynie warta uwagi, a nie inne opowieści, mniej warte uwagi i ja powiedziałem do Piśla, żeby to wyłączył, bo nie daję już rady. No i wziąłem tego najnowszego Stasiuka i powiem, że mi się podoba, że to się stopniowo rozkręca, nabiera rumieńców i że Stasiuk to ten typ pisarza, który przeczytał o jedną książkę za dużo i to bardzo silnie widać w języku, bo w zasadzie ten język sam się tłumaczy i nie trzeba wiele więcej, że jest to język zupełnie anty filozoficzny i skrajnie literacki, że jest to język, który dotyka świata od wewnątrz (w prozie a nie w poezji, bo to istotna różnica, gdyż Stasiuk jak dla mnie poetą jest kiepskim).
No i koresponduję sobie jeszcze z takim Panem doktorem i ten Pan doktor mnie wspiera słowem i w ogóle jest dobrze i nie narzekam i narzekać nie będę.
I niedługo idę do babci na małą kolację, na wieczorną herbatę i powoli zamykam ten dzień w moim pragnieniu i tęsknocie i otwierają się białe nieba i białe i szare chmury i z nich różowy ptaszek z różowymi skrzydełkami, zwiastun pewnie czegoś nowego.
A ja miałem przecież pisać o przeżyciu i że ten blog zabiera mi przeżycie, że nie mogę już nic więcej pisać, tym bardziej wierszy, poezji. I pomyślałem sobie dzisiaj tak: postanawiam pracować nad tym blogiem na ćwierć etatu (dwa razy w tygodniu), pracuję fizycznie na pół etatu (chodzę na basen trzy razy w tygodniu), naukowo pracuję na trzy czwarte etatu (licząc doktorat, krytykę literacką, lekturę książek naukowych), artystycznie pracuję na cały etat, jakkolwiek to nie zabrzmi. I jestem zapracowanym, skrajnie zajętym człowiekiem, który wszelkiej innej pracy chorobliwie się boi.
A wracając: co to takiego to przeżycie? I czy blog je zabiera? Ja traktuję ten blog jako formę rozmowy ze sobą, czyli z tym kimś zewnętrznym i wewnętrznym jednocześnie, do którego się zwracam idąc Wisłą i rozmyślając w języku, bo jeśli ja rozmyślam, to czasem rozmyślam w języku, układając opowieść, strofy zdania, itp.
No a przeżycie to przecież również natchnione, dzikie przeżycie, które trzeba oswoić zapisując je i takim przeżyciem jest dla mnie poezja (bez wyłączania rzecz jasna intelektualnej podstawy).
A mnie się poza tym wszystkim wydaje, że próba poukładania tej układanki w całość skończy się tak sobie. I tak przegródki są sztucznie stwarzane, co nie znaczy, że nie muszą istnieć, bo muszą. Więc ten blog: praca na ćwierć etatu, pozorne soliloqium, zapis, który jest mi potrzebny, żeby rozmawiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...