sobota, 18 stycznia 2014

Czekając na Piśla

Cóż. Siedzę sam w pokoju. Czytałem Bachtina o polifonicznym dziele Dostojewskiego, słowie cudzym, dialogu, gawędzie, skazie, parodii. Zamierzam Bachtina pożyczyć książkę o karnawale. To jest wielka, literaturoznawcza powieść, czasem zastanawiam się, czy nie większa i lepsza, niż to co napisał Rabelais.
Potem, przez mgnienie, po rozmowie z tatą Michel Butor "Odmiany czasu", następnie powrót do Bachtina, by potem znów, na kilka chwil i kilka łyków herbaty z mlekiem poczytać najnowszą rzecz Stasiuka.
Jedno, co powiem: bardzo słoneczny ten Stasiuk, nie świetlisty może, ale słoneczny. Większy tekst o tej książce pewnie napiszę, kiedy ją przeczytam całą.
Piślo pojechało do Stalowej Woli. Więc samotność w pokoju, drobne, czarne muszki, bzyczenie, biały parapet. Rozmyślam o tym, co Stasiuk napisał o swojej ciotce, która mieszka sama na zapadłej wsi.
Rozmyślam o tym jak to tak można i czy nie jedyną obroną ciotki przed czasem, zmianą, nicością, rozpaczą i pustką nie jest opowieść? Cholera wie, ja bym bronił się słowem, wydaje mi się, że każdy mniej lub bardziej świadomie broni się językiem przed śmiercią, więc czemu nie ciotka?
Śmiertelność jest faktem, to truizm. Śmiertelność rozłożona w czasie staje się faktem mniej lub bardziej uświadamianym. Pięknie Stasiuk pisze o paleniu papierosów i w zupełności się w tym odnajduję i się z tym zgadzam. Nie tylko dym jest ważny, nie tylko samo palenie, nie tylko substancje, które uzależniają i niszczą organizm, nie tylko tytoń, ale również wspomnienie palenia i wiele światła, które z tego wspomnienia wynika, kiedy w cieniu lampy wiją się smużki białego dymu.
Stasiuk jest mistrzem zmysłowego języka. Jest to język, który równocześnie przybliża i oddala od świata, bo to nie świat jest najważniejszy, ale przeżycie tego świata w języku. Wyobrażenie? Pewnie tak, choć niekoniecznie, bo znowu powracam do myśli z wcześniejszych postów: im lepiej koszula rzeczywistości przylega do ciała danego podmiotu, tym lepsze dla świata medium, zapośredniczenie, język i opowieść.
Więc Stasiuk to taki pisarz, który niezwykle mocno czuje język, a jak tu nie czuć rzeczywistości, skoro tak mocno czuć język? Niemożliwe staje się wtedy widzenie inne aniżeli wewnętrzne, przenikające.
I teraz dygresja na zasadzie poematu dygresyjnego. Wczoraj byłem na wieczorze poezji, który źle wspominam. Pretensjonalni chłopcy recytujący pretensjonalne wiersze oraz inni, z szytym na wyrost ego, młodzi "bogowie" jedynie słusznej wojny, pnący się do góry jak usmarowane ołowiem i smołą pociski.
Chcący się przebić, gdzie się przebiją? Nawet ten, który recytował, recytował w próżnię w gruncie rzeczy, bo sala choć pełna, nie reagowała. Jak można reagować na takie rzeczy inaczej niż wyrazem "cichego uznania" dla wierszy i obrazów, których się nie rozumie i nie czuje, które nie przewiercają, ale nie wypada ich nie szanować, cenić i podziwiać? Cały Gombrowicz. Oraz chytrzy, cwani oraz bardzo dobrze wykształceni manipulatorzy. Ale nie ze mną te numery, ja się na to nie nabieram.
Więc powracam spokojnie do Stasiuka. Jak mówiłem: słonecznie bardzo u Stasiuka i bardzo zmysłowo. Czerwone, żółte i niebieskie kwiaty, podróż do ciotki mieszkającej na odludziu, wspomnienie wiejskiego domu dziadków (pojawia się również w "Fado"), impresyjność, ale nie rozbełtana i wylewająca się, ale mocno ściśnięta spoiwem świetnego, bardzo zdyscyplinowanego języka.
A Bachtin? Cóż, czyta się jak powieść, choć pewnie moim błędem jest, że czytam Bachtina jak powieść, zamiast skupiać się na naukowym przekazie, ja się skupiam na tym jak tam świetnie język gra i jak pojęcia przeskakują i tworzą piękną, zgrabną całość. Choć oczywiście i przesłanie staram się wyśledzić, wydobyć, nie tylko falowanie powierzchni mnie obchodzi, że nie czyta się Bachtina jak Derridy, u którego chodzi przecież tylko o sam, stale ponawiany gest czytania bez końca, bez pokrycia w przesłaniu, list został wysłany, ale gdzie trafi, cholera wie.
Ale tak, takie pojęcia, nasycone głębokim, cudownym, literaturoznawczym sensem: cudze słowo, cudza mowa, dialog, polifoniczność, różnojęzyczność, wielopłaszczyznowość, hybrydyzacja, wymieszanie, konglomerat, niskie i wysokie.
Tak się i we mnie płaszczyzny mieszają niskiego z wysokim, karzełka i głupka z kimś, kto chciałby być kimś poważnym w życiu, w końcu.
Więc czekam na Pisla w samotnym pokoju. Czarna, włochata mucha chodzi po stole, omija żółty kubek z herbatą, na dnie już same fusy, głęboka ciemność, wróżba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...