sobota, 27 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 13

 

Jeśli za swoje pisanie nie jest się albo kochanym albo znienawidzonym, to nie warto w ogóle pisać.

Najbezpieczniejsza i najbardziej zarazem nudna jest konwencjonalna wypowiedź, zawierające poprawne treści, która nie szkodzi absolutnie niczemu ani nikomu.
Taką wypowiedzią jesteśmy obecni obdarzani w zdecydowanym nadmiarze, ergo nastąpiła swoista inflacja tego, co „mądre”.
Przypuszczam, że najmądrzejsi obecnie są ludzie, którzy niczego z pisaniem nie mają wspólnego.

Największymi szkodnikami literackimi są arbitrzy pozbawieni gustu, dzisiaj ludzie z gustem nie mają chyba za wiele wspólnego z czymś, co obecnie określa się mianem literatury.

W zasadzie, czy ktoś napisał kiedyś rozprawę albo traktat o dobrym guście?
Utarło się, że de gustibus non disputandum, ale dobry gust to warunek sine qua non wszelkiej działalności estetycznej, czy intelektualnej – obecny jednak terror w ogóle o tym nie wspomina, stale karcąc i napominając: „nie szata zdobi człowieka”.

Jaka jest zależność między Duchem św. a wolną wolą?
Nie mam pojęcia, ponieważ Duch św. to totalny anarchista.
Jaranie blantów, słuchanie mocnej muzyki, picie, ćpanie, czy wizyty w burdelu, to niewinność niemowlęcia przy Jego rozpasaniu.

Kiedy zaczęło się z hukiem, trzeba skończyć konwencjonalnie, dbając przede wszystkim o higienę widza.

Zachować sztuczki i akrobacje cyrkowe na bardzo kameralny oraz intymny wręcz występ.
Przed większą publicznością pokazać bardzo niewiele, tyle, co konieczne.

Dla człowieka nadwrażliwego, a szczególnie uzdolnionego, dobrze jest wykonywać jakąś pracę bardzo zwyczajną, która byłaby przeciwwagą dla jego nadmiernej wrażliwości, a jednocześnie zachowującą relację z materią jego tworzywa.
Stąd człowiek pracujący nad słowem własnym, powinien jak najczęściej komentować słowa cudze, aby w ten sposób uzyskać dystans do tego, co jest słowem i tego, co jest „ja”.

Jestem człowiekiem lubiącym prostotę, dlatego chcę wierzyć i ufać, że Duch św. działa linearnie, po prostej mojego życia.

Ludziom służy się mówiąc do nich językiem dla nich zrozumiałym.
Ale czy człowiek, który mówi w sposób zrozumiały, ma cokolwiek ciekawego do powiedzenia?

A może by napisać rozprawę o wyższości języka konwencjonalnego nad językiem indywidualnym?
Zachowawcza i poczciwa część środowiska nie będzie wiedzieć o co chodzi, mniej poczciwa i bardziej inteligentna część środowiska przeciwstawnego pozostanie chłodna i obojętna.

Przejawiam bardzo mało inicjatywy własnej, prawie wszystko przerzucam na Boga, dlatego mam, co mam, czyli niewiele.

Być może psychiatrzy mają rację, żeby zapomnieć całkowicie o sobie i jakimś tam, rzekomym powołaniu. Życie jest ważniejsze niż jakakolwiek pisanina.

Znaleźć swój język przeciw czy wobec?
A może jedno i drugie.

Po moich urodzinach nachodzi mnie refleksja, że z roku na rok coraz bardziej młodnieję.
Być może dlatego, że w nikim innym nie odbijam się prócz Boga.
Kiedy miałem 20 lat, byłem zdecydowanie większym staruchem.
Żyję samotnie, jestem wolny, nie odbijam się niekorzystnie i staro w gderającej i wiecznie niezadowolonej żonie.  I rzecz jasna w  tzw. „relacjach” artystycznych, które mnie między Bogiem a prawdą, średnią cieszą. Poznałem osobiście dwóch, wielkich artystów, którzy mi bardzo pomogli: Zagajewskiego i Wiśniaka, po co mi więcej.
Mam jeszcze swoich Przyjaciół prawdziwych, ale umawiałem się z kimś, pewnie ze sobą, że o dobrych rzeczach w Wyimkach pisać nie będę, bo na to, co dobre, najłatwiej napluć, rzadko który desperat będzie dodatkowo obsrywał uprzednio już dostarczone gówno.

Najbardziej z całego towarzystwa kochał mnie chyba mój tato, człowiek szlachetny i niebywale głęboki, choć w dupę czasem potrafiący też dać, jak to zawsze w rodzinie.

Naszła mnie refleksja, że człowiek kocha zawsze na odległość i zawsze z perspektywy, nieuchronną konsekwencją bliskości, w podstawowym, geograficznym wymiarze, trwającej dłużej, jest konflikt.

Projektując moje relacje z domu i moje doświadczenia, kobiecie nie wiem, czy którejkolwiek zaufam, ponieważ na „miłość” tych stworzeń trzeba zawsze zasłużyć, natomiast dla facetów byłem po prostu kumplem, lubili przeważnie moje dziwactwo.
Niektórzy faceci starają się być dla mnie „matkami”, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza, mam taki kod już, że facetów traktuję zawsze luźno, do kobiet jestem przeważnie bardzo spięty, nie ufam im. Chyba, że mi się nie podobają albo mi na nich nie zależy.

Kobitki mają w sobie zawsze więcej ciemności niż faceci – to jest uwarunkowane biologią – kobieta rodzi i w tym samym momencie odbiera życie, bo nienowa to prawda, że z chwilą narodzin umieramy. Facet ma z tego procesu jedynie radochę i przyjemność. Zresztą na pogrzebach przeważnie płaczą kobiety.

Być może życie w społeczeństwie polega na pełnieniu jakiejś roli, ale cóż to za bezsens zupełny, ciągle spełniać oczekiwania Wielkiego Brata, który zna moją duszę i moje potrzeby lepiej niż ja.

Jedynym wiarygodnym, obiektywnym oraz nieprzekraczalnym sędzią moich poczynań, jest pani w Zusie. To już dostateczny myślę powód, aby z owej rzeczywistości emigrować, albo wysadzić ją w powietrze bądź też palnąć sobie w łeb.

Nie poszedłem do zakonu, ponieważ musiałbym całe życie wymądrzać się na temat jakiegoś faceta, który podobno mnie stworzył i który jest ode mnie nieskończenie mądrzejszy – to groteskowe i infantylne, aby mrówka opowiadała szczegółowo o zwyczajach oraz upodobaniach słonia, lecz z drugiej strony pewnie rozczulające i dla słonia jakoś miłe.

Cała ta nasza „wolność” skończy się pewnego dnia zupełną katastrofą komunikacyjną, pomieszaniem języków, niemożliwością porozumienia z kimkolwiek.
A wojny czym niby są, jeśli nie chorobą albo jakąś nieświadomością języka?
Ale wojna zakłada stan jakiegoś odniesienia jednak, choć to może dziwne w tym kontekście, bo owa apokalipsa komunikacyjna będzie według mojego mniemania i obserwacji polegała na takim świecie, w którym już nikt do nikogo się nie odnosi, bo każda monada stanowić będzie odrębne i nieprzeźroczyste królestwo.

Niezbyt lubię tych wszystkich, radykalnych klechów, wieszczących rychły koniec świata, ale coraz bardziej przekonuję się, że mogą oni mieć dużo racji.

Kiedy po dwunastu latach mordęgi, Lewiatan uczelni wypluł mnie w końcu na bezludną wyspę, całe moje, późniejsze życie polegało na użeraniu się z tym trudnym do pojęcia systemem w Polsce, o którego wątpliwe dobrodziejstwa zabiegają wszyscy w kraju mym mieszkający.

Kobieta to produkt z jednej strony niezbędny a z drugiej wysoce umowny – egzemplarze wyjątkowe i niewymienialne w fabryce tego gatunku po prostu nie zdarzają się.

I choć seksualnie ukierunkowany jestem na kobiety, to od kobiet niczego, ale to doprawdy niczego naprawdę dobrego w życiu nie zaznałem.

Mężczyzna posiada jedną, niewątpliwą, moralną wyższość nad kobietą: jest zdecydowanie bardziej niedbały. Z drugiej strony, świat, w którym mieszkaliby sami mężczyźni, przypominałby wieczną, ponurą spelunę, pełną zakazanych mord, ergo chciałoby się z takiego miejsca jak najszybciej spierdalać.

Coś się ewidentnie zjebało w tym świecie, któremu brak miłości.
Faceci gadają między sobą, kobiety między sobą, są tak sobą zmęczeni i poranieni, że nikt już nie ma na tyle poczucia humoru, dobrej woli i beztroski, żeby raz jeszcze podjąć tę beznadziejną, z góry skazaną na porażkę grę.

Najsympatyczniejsza rzecz, jaka mi się dziś zdarzyła to rozmowa z dwoma menelami pod Zwisem, którzy uśmiechali się od ucha do ucha po wymianie zdań ze mną i serdecznie mnie pozdrawiali. O wiele bardziej ufam im, aniżeli tym wszystkim, spedalonym gogusiom, porozsiewanym po różnych stołkach tego nieszczęsnego kraju, jak morowe powietrze.

 

 

 


sobota, 20 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 12

Humaniści określają mianem poszukiwania prawdy to, co psychologowie nazywają emocjonalną labilnością.

Drogi różne na wiele lat się rozchodzą, by potem nagle i nieoczekiwanie się zejść.
Niby banalne i proste, a jednak zawiera się w tym jakaś przygoda, coś, co czyni życie ciekawym, może nawet znośnym.

Życie to niebywale męczący proces, po którym nie następuje żadnego gratyfikacja a podczas owego życia rzadko udaje się osiągnąć coś naprawdę satysfakcjonującego.

Cóż za komfort rzekomej prawdy, kiedy duchowni opowiadają o kimś, kogo nie ma.

Sztuka (wielka) nie od Boga pochodzi, ale z genitaliów.
Cały paradoks i całe okrucieństwo stworzenia w tym się zawiera.

Znałem kiedyś gościa, który na tym świecie trochę pożył, a potem na własną rękę postanowił go opuścić. W chwili śmierci jednak bardzo żałował swojej decyzji.

Najszczęśliwsi są ci, którzy nigdy nie narodzili się.
Nie przeżyli nigdy żadnego zranienia, dramatu, rozdarcia, konfliktu, tragedii, zdrady ani opuszczenia. Pływają w metafizycznej zupie niebytu, są błogo nieświadomi.

Dziadek Freud był wyjątkowo bezwzględny, ale wygląda na to, że miał rację.

Żeby być zadowolonym z życia, czy cieszyć się życiem, trzeba być jednak choć trochę prymitywnym. Zauważcie Państwo, że najweselsza grupa społeczna to ci, którzy interesują się sportem.

Najgłupsze co można powiedzieć do smutnego człowieka, to ciesz się bracie życiem, życie jest piękne, akurat uwierzy, że czarne jest białe.

Tak na dobrą sprawę, to nie mam kompletnie z kim porozmawiać, dlatego głównie rozmawiam ze sobą.

Ludziom szczerym powinny uchodzić płazem nawet złość czy niezręczność, ponieważ przeważnie mają do wyrażenia jakąś prawdę.
Reszta udaje albo nadyma się albo jedno i drugie.

Dowartościować świat pozoru, masek, ról, konwenansów?
Ależ to właśnie czynią wariaci, często przepraszając resztę gawiedzi za to, że mają nieco głębsze dusze.

Życie w swojej najgłębszej istocie jest proste jak budowa cepa, dlatego wymaga prostych i zdecydowanych rozwiązań.
Niestety natury subtelne zupełnie nie odnajdują się w tego rodzaju strukturze.

Dostojewski najwnikliwiej przedstawił wyższość wierności nad prawdą.
Niestety ludzie wierni mają najmniej przyjaciół, albowiem cenieni są przede wszystkim specjaliści od prawdy, którzy grupują się w pseudo przyjacielskie grona wierności nie wobec siebie, ale wobec idei. Szczerze?
Pierdolić ideę.

Kiedy będę miał syna, powiem mu: synu nie martw się nigdy, jeśli ktoś do ciebie odnosi się, choćby krytycznie… Najbardziej wulgarnym i zmasowanym atakiem pogardy jest obojętność.

Sam dobrze wiem, ile odniosłem ran na tej wojnie.
Teraz odwracam się od ludzkiego mrowiska, siedzę samotnie w swoim centrum dowodzenia i knuję. Obmyślam strategię.

Zdejmijcie w końcu te błazeńskie maski i przebrania.
Wyjdźcie z gołymi siurkami i pipkami na rynek.

Zgromadzenie wariatów zwie się często happeningiem i nikomu nic się nie dzieje.
Samotny wariat, który wcześniej wpadł na ten sam pomysł i realizuje go, najczęściej kończy zamknięty w psychiatryku.

Moja strategia polegająca na ograniczeniu kontaktów międzyludzkich do minimum, jest w zasadzie najbardziej higieniczna.

Zastanawiam się, czy znowu wchodzić w picie czy nie.
Kiedy znów wejdę w picie, otworzy się możliwość rozmowy, przebywania, itp.
Bez tego, najczęściej się żremy, albo nie mamy sobie niczego do powiedzenia,  przynajmniej my Polacy. Wyobrażacie sobie spędzić z kimś na trzeźwo parę godzin, o ile nie jest to sytuacja np. w pracy, czy jakiejś innej sytuacji przymusowej, ewentualnie wspólnego oglądania czegoś ciekawego?
Ja tak nie potrafię.
Alkohol jest jak muzyka, łączy ludzi.

Teoretycznie i fikcyjnie oraz iluzorycznie, mam dookoła siebie pełno ludzi.
W rzeczywistości mam dwie towarzyszki, którym naprawdę ufam i które mnie nie zawodzą: są to książka oraz flaszka.
Jest jeszcze jeden mój przyjaciel: lek przeciwpsychotyczny rispolept, który mnie umacnia, dlatego żyję, piję i biorę prochy. 

Wczoraj wypiłem samotnie całą flaszkę ruskiego szampana, którego  trzymałem od obrony doktoratu. Uwaliłem się słuchając swojej ulubionej muzyki.

Z drugiej strony jednak zdaję sobie sprawę, że jak będę chlał znowu, to znów mnie to zaprowadzi do psychiatryka, a tego wolałbym uniknąć.

Przeniknąłem kobiety i dlatego one wszystkie kochają mnie, ale na odległość, dla własnego bezpieczeństwa.

Życie nieprawdopodobnie deformuje człowieka, dlatego wszyscy jesteśmy potworami, ergo kochamy się, kiedy nas muzyka alkoholu ulula.
Bóg musiał umrzeć na krzyżu, więc nie dziwmy się temu, że jest tak a nie inaczej, bo nigdy dobrze nie będzie.

Na ludzi, poza tymi, którzy nas naprawdę kochają (czyli mama i tata), trzeba po prostu bardzo uważać. Ta uważność na ludzi to nic innego jak uważanie na ludzi, dzisiaj to widać bardzo mocno, mało kto ma w sobie na tyle dystansu i poczucia humoru, żeby tak beztrosko bywać tam i ówdzie.

Wszelkie próby uzdrowienia tego świata czy wprowadzania tzw. miłości, kończyły się zawsze krwawą hucpą. A to dlatego, że istota ludzka bardziej niż życie kocha grę w to życie.
Ergo tzw. miłość była wprowadzana na ten świat w mundurze.
Co ma wspólnego miłość z mundurem?
Nic. Tyle co Pan Bóg z biskupim ciuszkiem.

Wielu ludzi nie potrafi porzucić swojej skóry i spróbować wejść w skórę cudzą, stąd tyle ran, konfliktów, nieporozumień.

Najcieńsze włókno duszy to Ewelinka, najgrubsza warstwa duszy to mama.

Być może przez to, że tak mocno krwawię, że tak mocno się wykrwawiam, uczestniczę w męce Chrystusa.

Najważniejszy jest dla mnie krzyż Chrystusowy.

Wierzymy, że był ktoś taki jak Jezus, który jako Jedyny był absolutnie w porządku.

W życiu literackim nie ma przyjaźni.
Są interesy, plemiona, obozy, kliki, tzw. środowiska, które łączy jakaś iluzoryczna wspólnota celów przeciwstawionych z pozoru innym celom.
Czego bym chciał uniknąć, to skończenia w roli jeszcze jednego gadającego o swojej poezji poety, nabzdyczonego własną, domniemaną potęgą.

Obecna pan narracja, aby każdego jednakowo kochać, czyni może ów padół łez nieco mniej toksycznym, ale z drugiej strony nudnym, jałowym, przewidywalnym, bez odpowiedniego pieprzu i prztyczka w nos dla tych, którzy na niego ewidentnie zasługują, choćby przez połączenie z jednej strony pychy a z drugiej ignorancji.
Wskutek love przede wszystkim dla debili, debile przyjęły miłość z całym dobrodziejstwem inwentarza i stali się owi niepodzielnymi władcami aktualnego świata.
Cham otrzymał królewskie berło za darmo i jeszcze na kolanach, więc mamy co mamy panowie pięknoduchy.

Jestem już nieprawdopodobnie zmęczony rolą idioty, która niesie ze sobą możliwość przetrwania w tym szambie zwanym podobno krajem, moim krajem.

To, że samych siebie będziemy określać, nawet w relacji z kimś, jako Boga, Jezusa, Mozarta, Salieriego, czy Johnego Deepa, niewiele tak naprawdę znaczy…
Bo słowa są najsłabszym tak naprawdę wehikułem sensów.
Określa nas wyłącznie nasza postawa wobec  rzeczywistości i podejmowane wybory, które mogą wkurzać bądź onieśmielać.

 

 

niedziela, 14 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.11

 Cały czas mam nadzieję, że jakiś poczciwiec czy poczciwina mnie znienawidzi za te moje zapiski.

Ale nic się nie dzieje, nikt nie daje się nabrać.

Tak, czuję się prowadzony przez Ducha św., jakkolwiek to zabrzmi, nie wiem, czy megalomańsko, czy „chrześcijańsko”, ale to jedyna osoba Trójcy św., z którą czuję się w bardzo bliskiej komitywie.
Do Pana Boga nie mam cierpliwości, Pana Jezusa nie rozumiem, jedynie Duch św., ten Trzeci, jest jakby dla mnie „namacalny”.

Być może wszystko, czym żyłem, wszystko, co robiłem, jakoś odgrywałem.
Prócz wierszy.

Czy schizofrenia jest mózgojebną chorobą, powodującą totalną degradację?
To się właśnie okazuje, wszak to właśnie teraz, dla Was, tańczę na tej scenie złożonej z desek.

Chciałbym, żeby mi ktoś kiedyś mądrze rzekł: „nie doceniasz kobiet”.
Bo może faktycznie nie doceniam, może coś, jakiś cholernie ważny szczegół, wciąż umyka mojej uwadze.

Artysta ci nigdy słowa prawdy nie powie, bo by musiał albo położyć się na tobie i rozryczeć albo cię zabić.

Ćwiczenia w konwencji społecznej – dotyczy wszystkich umundurowanych, czyli de facto wszystkich członków społeczeństwa.

Czasami wydaje mi się, jakby Szustak nie zamieszkiwał tego, wspólnego nam wszystkim świata, ale czynił swoją osobą i działaniami jakąś imitację nieba, na większym speedzie.
Ale to mu się ostatnio mniej udaje, jest już wyraźnie zmęczony, to widać.

Sami o sobie niczego nie wiemy, bo ziemia jest sterowana przez kosmitów, stąd te wszystkie nieporozumienia.

Ktoś powie, że jestem niezrównoważony albo po prostu pieprznięty, ale przynajmniej jestem prawdziwy w tej całej mojej, miejmy nadzieję, że błogosłowionej nieuważności.

Wzrost człowieka odbywa się zawsze w dół: ku ziemi. 

Artysta zawsze ma albii, że to nie on napisał, jeśli kogoś uraził, lub sprowokował jakąś niemiłą sytuację, ale że odpowiedzialna za to lub owo, jest jego nieświadomość, na którą nie ma wpływu.

O ile ludzie przeważnie, mniej lub bardziej cieszą się życiem, o tyle artysta bardziej cieszy się formą życia.
Nie tyle ludzie go interesują, ale formy oraz bryły, również relacje międzyludzkie traktuje jako kształty układające się we wzajemne powikłania oraz zależności, dla artysty nie ma relacji, jest forma danej relacji, w związku z tym jest on od ludzi odgrodzony totalnie.

Ów język, który napotykam, czy to literacki, czy krytycznoliteracki, nie jest jednakowoż językiem (na mój gust), który cokolwiek o świecie i życiu miałby do powiedzenia naprawdę ciekawego.
Milczenie pacjentów na grupach terapeutycznych, w szpitalach psychiatrycznych, niesie ze sobą o wiele większy ciężar semantyczny.

Uczenie się języka, jakiegokolwiek, mówię tu o umiejętności świadomego używania go , to trud taki sam jak najcięższa, fizyczna praca.

A gdyby tak odcedzić ze słów ich semantykę i do każdego, napotkanego przechodnia, z uśmiechem na ustach mówić: „wal się pedale”, albo: „pierdol się kurwo”.

Takie proste stwierdzenie na dziś: najważniejsza w życiu jest przyjaźń, która wyraża się w wierności na dobre i złe.
I nie byłbym sobą tych w tych wyimkach, gdybym nie napisał, że to stwierdzenie przeważnie nie dotyczy kobiet, gdyż te najczęściej są niewierne, kiedy sytuacja staje się, najoględniej rzecz ujmując, chujowa.

Dostałem lewego sierpowego od Boga. A potem prawego sierpowego.
A jednak stoję i nadal, choć ledwo, ledwo, to jednak w tym dziwnym ringu jakoś się poruszam.

Gdybym miał wskazać wiodącą i główną ideę, a lepiej anty ideę tych czasów, to jest nią egoizm i chęć zaskarbienia sobie followersów.
Wierzę jedynie anonimowym mnichom, zamkniętym w eremach.
Są wiarygodni, bo nie ma ich na fejsbuczkach, youtubkach, nie ma ich nawet w księgarniach.

Tak się dzisiaj stało, że najbardziej intymnym naszym bytem dzielimy się w mediach społecznościowych. W związku z tym w kontakcie bezpośrednim jesteśmy dla siebie nieprzystępni. Nie potrafimy już normalnie ze sobą rozmawiać.

Cudze buty zawsze są najwygodniejsze.

Człowiek uczy się władania szablą, mieczem, szpadą.
Uczy się fechtowania przy pomocy jakiegoś wyuczonego języka.
Moje wyimki przypominają wrzask samotnego, pijanego wariata na środku rynku, który odrzucił wszelką broń.

Poprzez liczne zranienia moja maska się zmienia.

Wynika z tego, wynika z wyimków, że muszę stale pobudzać się jakąś niezgodą, konfliktem, zgrzytem, wtedy dopiero zaczyna pracować moja wyobraźnia.
Wynika to z tego pewnie, że jako człowiek nie jestem do końca zdrów i stale przyzwyczajam się do noszenia ran, które zresztą przeważnie sam sobie zadaję, ale bez nich, bez ran tych, jakby nie mogę żyć…

Wszyscy mówimy tym samym językiem, jedyne, co nas dzieli, to miejsce, które zamieszkujemy.

Poezja czysta trzyma się tego, co na powierzchni.
Poeci podziemni są totalnie zagubieni w relacjach powierzchniowych.

Jeśli kiedyś wpadłem na trop najważniejszego języka, który istnieje i nazwałem go językiem relacji międzyludzkich, językiem najtrudniejszym do zdefiniowania, to nadaję się do tego wyśmienicie, ponieważ niczego nie wiem o relacjach jakichkolwiek.

Mieszkam już dawno poza językiem. 

 








 




poniedziałek, 8 maja 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 10

Od początku działam w pojedynkę, co nie znaczy, że jestem autonomiczny, bo oczywiście jestem uzależniony od rozmaitych pierdoletów, którymi jestem obarczany, aby utrzymać się na tzw. powierzchni życia.

Obecna pan moda na niepełnosprawność uczyniła mnie w pewnym sensie wybrańcem losu.
Rozmaici, zacni mężowie tego świata pokazują się w moim towarzystwie po to, aby pokazać nie tylko swoją wielką mądrość, ale i wielkie serce, czym niewątpliwie wzruszają resztę świata, patrzącą na nich z podziwem.

Czy chrześcijaństwo jest odpowiedzią na cierpienie w świecie, czy też jego psychologiczną przyczyną, nie umiem na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć.
Chrześcijaństwo to religia najpiękniejsza ze wszystkich, ale jednocześnie powodująca najwięcej bólu.

Któż jak nie Bóg, dzierży w opiece cały ten świat i sprawia, że się w nim zadomawiamy, że jesteśmy jego mieszkańcami?

Chrześcijaństwo jako jedyna, możliwa religia, dająca wolność?
Najprawdopodobniej tak.

Literaci są najczęściej obdarzeni kompletnym brakiem poczucia humoru w stosunku do samych siebie. Być może ludzie naprawdę obdarzeni poczuciem humoru, w ogóle nie biorą się za pisanie czegokolwiek.

Być może ludzie, którzy naprawdę mają dystans do samych siebie to ci, którzy nigdy nie narodzili się.

Szustak albo jest faktycznie albo gra pluszowego misia i z Pana Boga też robi pluszaka, do którego i przytulić się można i wypłakać, bo On, to znaczy Pan Bóg, to największy i najmilszy pluszak na świecie.

Chrześcijaństwo w piękny sposób opowiada o kimś, kto nie istnieje.

Religia jest rzeczą dobrą dla ludzi dobrych i poczciwych, dlatego religia jest rzeczą dobrą.

Teologia jest moim zdaniem najpoważniejszą dziedziną wiedzy.

Jedynym, który jest w stanie uniemożliwić mi nacieszenie się wiecznotrwałą sławą, jest Pan Bóg, dlatego walę wszelkie plany, prócz zobowiązań.

Cóż znaczy wiecznotrwała sława, wobec możliwości przedłużenia swojego mizernego  bytu w kolejnym nieszczęśniku, ulegającego w pewnym momencie dyktatowi kolejnej klaczy, rozwalającej w druzgi cały jego potencjał?

Artyści generalnie non stop się wydurniają, coś tam między sobą pierdolą, albo coś pieprzą do publiczności, a światem i tak rządzi forsa, do której dostęp mają jedynie ściśle wybrani.

Jedyne czego pragnę, to zostać znienawidzonym przez kobiety.
Bo nie ma nic gorszego, aniżeli być przez kobietę wielbionym.
Zawsze są to srogie i niebezpieczne do tego pozory.

Mężczyzna dla kobiety idealny, to taki, wobec którego jest uczuciowo obojętna.
Takim zawsze łatwo sterować.

Kobieta zakochana to zjawisko zawsze przejściowe w tym okrutnym, precyzyjnym jak szwajcarski zegarek, zaplanowanym przez Lucypera świecie.
Dzięki temu, krócej lub dłużej trwającemu zmąceniu, możliwe jest rozmnożenie gatunku ludzkiego, ergo dalsze pozycjonowanie koniecznego do przetrwania chaosu.
Wierne żony są już reliktem pięknej przeszłości.

Kobieta nigdy nie przyzna się do instrumentalnego traktowania mężczyzny, dopiero jej późniejsze czyny o tym świadczą, ale kolejni poczciwcy dalej gonią za tym największym nieporozumieniem, któremu na imię związek.

Jeśli mnie kochasz, puść mnie wolno, co w tłumaczeniu na angielski, w piosence Dylana brzmi: „We act like we never have met”.

Nie ma bardziej zakompleksionej kasty aniżeli kasta akademicka, pomijając jednostki naprawdę wybitne. Z konieczności muszą ich słuchać dzieci w szkole, to jedyne ich de facto audytorium, reszta jest słusznie znudzona wylewającą się z obecnych murów uniwersyteckich banałem, sztampą, nudą i marazmem.

 Większość ludzi, jeżeli nie wszyscy, przegrywają swoje życie, przegrywają je w momencie przyjścia na świat, przegrywają je w sposób całkowicie niezawiniony a i tak notorycznie są obwiniani za tę porażkę.

Uwielbiam dokopywać tym wszystkim afirmatorom życia, grubasom z wiecznie rozdziawianą i uśmiechniętą gębą – jedyna ich ochronna strategia, kiedy ich twarz zacznie wykrzywiać się w agonalnym paroksyzmie bólu.

Kiedy sobie pomyślę o niektórych, moich szlachetnych Przyjaciołach, humor nieznacznie mi się poprawia, ale nie na tyle bynajmniej, bym mógł orzec, że ten świat ma jakikolwiek, głębszy sens.
Jest on raczej wynikiem fatalnego błędu, który my tutaj, z konieczności, musimy gospodarować.
Mało przyjemna robota.

Jestem zdumiony, że z taką, dziecięcą ufnością patrzę na krzyż Chrystusowy.

Od dziecka wbija się nam, jakie to życie jest wielkim cudem i darem.
A co jeśli nim nie jest?
W najlepszym razie niczym specjalnym, ani dobrym, ani złym.
Jeszcze jednym przykładem na nieomylność biologii.

Gdybym nie wierzył w Boga, zwariowałbym.

Czy te zapiski są kreacją?
Oczywiście, że są.
Prawdziwy jestem wtedy, kiedy mogę sobie robić jaja.
Sęk w tym, że mało, co mnie śmieszy.

Za geniusza humoru uważam mojego dziadka.
Jedynie jego postawa wobec rzeczywistości, rozjaśnia moją marsową minę.

Niewielu ludzie mnie rozumie. Być może najlepiej rozumieją mnie ci, którzy się do mnie nie odnoszą.

Czy cierpienie czemuś służy?
Nic nie jest warte moim zdaniem, niczemu nie służy, żadna z niego nauka ani żaden pożytek, nie uszlachetnia z pewnością i wbrew temu, co chrześcijaństwo przekazuje, nie prowadzi do zbawienia.
Świadczy jedynie o totalnej pomyłce wpisanej od zarania w ten dziwny projekt, jedynie umownie zwany życiem, bo czym jest życie prawdziwe, ciężko doprawdy stwierdzić.

Bardzo dużo i bezmyślnie pierdoli się o rzekomych pożytkach, płynących z tzw. relacji, nie mając na uwadze w ogóle tego, że zdecydowana większość owych jest po prostu dla zdrowia psychicznego i duchowego niszcząca.
Szustak też pierdoli, że Pan Bóg jest relacyjny w Trójcy Świętej, owszem jest, ale to jest jeden Bóg, w trzech, zdecydowanie nietoksycznych osobach, natomiast obecna, przeważająca część populacji, toksyczną owszem jest, nawet nie do końca sobie z tego zdając sprawę, bo tak przepastnie jest w sobie rozkochana.
Niewykluczone, że największym szczęściarzem w dziejach był samotny Robinson na bezludnej wyspie.

Za komuny kwitły relacje, bo wszędzie pełno było wódy.
W obecnym, sterylnym społeczeństwie, w którym panuje moda na trzeźwość, nie tyle z wyboru, co w dużej mierze z ograniczeń farmakologicznych (dzisiaj prawie każdy coś bierze na samopoczucie), czas zetknięć z bliźnim, czy to głosowych, czy wizualnych, jest limitowany.
I tak też za możliwość porozmawiania dzisiaj (najczęściej z terapeutą), przeważnie się płaci,
wyjątkiem są konfesjonały, które przeważnie są opuszczone, nikt już chyba nie wierzy w uzdrawiającą moc wiary.

Gdyby śmierć była definitywnym końcem, po którym brak jest jakiegokolwiek podsumowania, byłoby to bardzo smutne, ale tak niestety zapewne jest, co nie przeszkadza temu, że nowi osobnicy zaludniają tę absurdalną pustynię sensu, daremnie poszukując czy to szczęścia, czy odpowiedzi, ergo umierają zawsze z nieugaszonego pragnienia.

Na trzeźwo trudno mi znieść kogokolwiek, ale łażę jednak do tego Zwisu dla niepoznaki, że dalej „lubię ludzi”.
Generalnie potrzebuję ludzi od siebie zdolniejszych i bardziej utalentowanych, aby móc czegoś od nich się nauczyć, a ludzie jako tacy, jako ludzie, nie są mi do niczego potrzebni,
zawracają jedynie przysłowiową gitarę.







wtorek, 20 grudnia 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.9

W obecnych czasach współżyć z bliźnimi, znaczy nie przejmować się nimi. Ci, którzy przejmują się czyimś losem, nazywani bywają stalkerami albo natrętami.


Nie ma literatury i nie ma krytyki, jest środowisko i pewne mechanizmy, struktury przetrwania.

Być może język prawdziwie wynaleziony to taki, który odrywa się od gleby osobistego doświadczenia i swobodnie dryfuje w sfery uniwersalne.
Z kolei język prawdziwie odnaleziony to taki, który nigdy z osobistym doświadczeniem nie zrywa.
Pierwszy jest charakterystyczny dla naukowców, drugi dla artystów.
Ciekawe są punkty przecięcia obu tych języków – tym wydaje mi się język krytyki literackiej.

Relacje międzyludzkie często polegają na grze wzajemnych odbić.
Relacje prawdziwe mają gdzieś korzystne lustro, czy to dla jednej czy drugiej strony.

Myślałem, że wynajdę nowy język do opisu tego, co jest, ale to, co jest, dawno już zostało opisane przez dwóch Panów, którzy nazywali się Platon i Arystoteles.

Wszystko, co napisałem do tej pory, napisałem nieświadomością, która rzecz jasna działa w sposób utajony, niejawny, głęboki i ukryty.
Kiedy nieświadomość wyłazi na wierzch jak flaki, doświadczam owładnięcia psychozą.

Z kim mam najgłębszą relację?
Wszystko wskazuje na to, że relację najgłębszą mam z Bogiem, jeśli Bóg jest językiem, a wszystko wskazuje na to, że nim całe szczęście nie jest.
Jeśli ktoś Boga traktuje wyłącznie jako język, nie umie z Nim w ogóle rozmawiać.


Obawiam się, że wszystkie możliwości zostały już wyczerpane – została usilna chęć ich penetracji, która jest silniejsza od stanu faktycznego i chyba głębiej umotywowana – tym samym ważniejsza aniżeli sam repertuar czy gama, stała się motywacja, która w obrębie wciąż tego samego repertuaru czy gamy niejako operuje.
Motywacją tą powinno być pragnienie rozwoju, natomiast często jest nią narcystyczna pobudka, łaknącego pieszczot ego.

Zakładam kolejne, konwencjonalne maski, po to, by ludzie byli zadowoleni.
Ja tylko udaję zadowolonego.

Ten, kto pracuje w języku, zazwyczaj w sposób bezpośredni nie przysłuży się swoim bliźnim.
Zabawne, że każda służba domaga się imienia, chyba że pragnie bez imienia pozostać.
Dziś nie ma imion mocniejszych i słabszych, są imiona.
Idiomatyczne.

Kategorią, która daje się przetłumaczyć na imię wspólne, jest kategoria sukcesu, merkantylnego i medialnego. Imiona tej kategorii pozbawione, warczą wściekle w piekle imion anonimowych.
W piekle swojej nieprzetłumaczalnej partykularności.

Czy język stwarza rzeczywistość czy rzeczywistość język?
Co było pierwsze? Jajko czy kura?

Wszelkie języki literackie są konwencjonalne i służą jako pretekst do prężenia muskułów i nadymania się.
Niewypowiadalna jest miłość, będąca na antypodach prężenia muskułów i tego, co skonwencjonalizowane. Tuszę, że z momentem ustania terroru konwencji, ustałby, idący z nią w parze, terror nienawiści.
Paruzja będzie polegać na zniesieniu konwencji.

Bycie człowiekiem z diagnozą psychiatryczną jednocześnie przeszkadza i pomaga.
Przeszkadza, bo „profesjonaliści” traktują cię jak idiotę, pomaga, bo zawsze możesz wypuścić flarę, że jesteś idiotą, kiedy okoliczności ku temu zaistnieją i bycie idiotą okazuje się pomocne.

Czy rodzajem misji i powołania jest poznawanie drugiego człowieka?
Czy wszelkie zawody nie na tym polegają?
Chyba wyjąwszy tych, którzy nie muszą już tego robić i doskonale znają ludzkie potrzeby, zbijając na nich fortunę.
Przekleństwem mojej egzystencji, jest przebywanie w ramach struktur relacji konwencjonalnych, stwarzających iluzoryczne wspólnoty.
Wszelki ich byt, rzecz jasna efemeryczny, bierze się ze strachu przed prawdziwą bliskością.

Nie odbyłem żadnej rozmowy istotnej od ponad trzech lat.
Muszę chyba powrócić do dawnego zalewania pały, bo tak się dłużej nie da.
Jestem człowiekiem niewyobrażalnie wręcz samotnym.

Próbuję dociec, skąd we mnie tak głęboka nienawiść do rodzaju ludzkiego.
Być może dlatego, że rodzaj ludzki nie pojmuje, iż łączenie się w pary, a następnie płodzenie, jest niewybaczalnym błędem.

Cóż jest lepszego ponad łączenie się w pary i to nerwowe zapylanie kwiatu?
Ten kiczowaty artysta Bóg nie wymyślił niczego lepszego.

Tak czy siak, skazani jesteśmy wszyscy na afirmację, nawet samobójcy afirmują niebyt.
Ten, kto wymyślił taką niewolę, niewolę nieustającego potwierdzania, musiał być tyranem.

Pokochać świat, znaczy rozgościć się wygodnie w swojej niewoli.
Najweselsi więźniowie nie rozstają się z flaszką, może właśnie oni mają najwięcej rozumu.

Ależ Artysto, gdyby nie rodzili się kolejni spacerowicze tej cudownej łąki, któż mógłby Ciebie podziwiać? Czyżbyś był nieskończonym Narcyzem?
Jedynie kapłanów zwolniłeś od obowiązku przymnażania klakierów Twojego, nieskończonego majestatu. Czy był w tym jakiś zamysł?

Prędzej niż w Boga i te wszystkie bajki o niebie i piekle, wierzę w kosmitów, czyli w istoty ode mnie mądrzejsze i za mnie w jakiś sposób odpowiedzialne.

Jestem głębokim apologetą chrześcijaństwa, które uczyniło ludzkie doświadczenie niezmiernie głębokim oraz bogatym, a jednocześnie głęboko się z nim nie zgadzam, bo to właśnie chrześcijaństwo uczyniło ludzi połamanymi, nieszczęśliwymi, pełnymi napięć, konfliktów, wewnętrznych zranień, traum, poczucia winy. Uczyniło ich pomiętymi, poranionymi, uczyniło z ludzi de facto śmieci.
Ale to już robota św. Pawła, który prawdopodobnie radykalnie zdeformował nauki Jezusa.

Jeśliby życie ograniczało się do pomidorówki w sobotę, rosołu w niedzielę, karpia na Wigilię czy jajeczka na Wielkanoc, to doprawdy, przychodzenie na teren tak bez reszty gówniany, nie miałoby najmniejszego sensu.

Nie może jakaś jedna wrażliwość narzucać swojej woli cudzej wrażliwości. Chrześcijaństwo z jednej strony głęboko traumatyzuje teren ludzkiego doświadczenia oraz de facto unieszczęśliwia ludzi, ale z drugiej jest religią najbardziej tolerancyjną.
Chrześcijaństwo głęboko chroni cudzą wrażliwość, to chrześcijaństwo najgłębsze, najbardziej Chrystusowe. Dlatego jest religią ludzi dobrych.

A cóż znaczy szczęście?
Jeśli szczęście byłoby tylko brakiem cierpienia, to najszczęśliwszy byłby niebyt, dlaczego więc tego niebytu tak wszyscy się boją?
Najszczęśliwsi byliby ci, którzy nigdy nie przyszli na świat, oni osiągnęli stan szczęścia doskonałego, nie wkładając w to żadnego wysiłku.
Żyć w tym świecie znaczy nigdy de facto nie zaznać szczęścia.
Być może stan bliski prawdzie, ergo szczęściu, polegałby na możliwie głębokim współodczuwaniu ze światem w jego męce, biedzie, poniżeniu, absurdzie i niekończącym się szaleństwie, z którego wybawić może jedynie chwilowy obłęd.


 



 

 

 


piątek, 9 grudnia 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.8

 

Najpiękniejsza dla artysty jest śmierć, wtedy jego dzieło najbardziej dojrzewa.

Nagle zdałem sobie sprawę, że zajmuję się rzeczami skrajnie niepoważnymi.
Jak jednak na poważnie podchodzić do języków humanistycznych, które nie mają przed sobą żadnej przyszłości? Należałoby je zamknąć do kufra razem z molami.
Przyszłością jest jakiś cyber język, który z jednej strony niesłychanie uprości komunikację, a z drugiej nadzwyczajnie ją skomplikuje.
Ostanie się język prawdziwej poezji, którego nie będzie w stanie podrobić żadna, najbardziej inteligentna nawet maszyna.

Nie przepadam za uczonymi, nie umieją w ogóle bawić się w codzienności.

Artysta, w przeciwieństwie do uczonego, nie hierarchizuje rzeczywistości, jego interesuje dosłownie wszystko, nawet pierdnięcie może wywołać w nim stan bliski iluminacji.
Z byle powodu raduje się i z byle powodu płacze.

Kiedy tak patrzę na obecne czasy, to nie widzę różnicy między moją psychozą, a tym, co się dzieje obecnie. Więcej: moja psychoza miała przynajmniej jakiś cel, nazwijmy go pozytywnym: było nim zbawienie Lucyfera przez ostatniego człowieka.
Dzisiaj natomiast celem jest totalna demolka wszystkiego.

Być może prawdziwa mądrość i prawdziwe zwycięstwo polega na kompromisie.
Bezkompromisowi bywają ludzie nadmiernie ambitni, mający często kompleks Mesjasza.

Przepychanki w świecie literackim mają swój ponury urok, albowiem nigdy nie wiadomo o co w nich chodzi. Ludzie zajmujący się literaturą, będąc w miarę precyzyjnymi w języku, są wybitnie nieprecyzyjni w swoich działaniach i posunięciach, co skutkuje bardzo często rujnowaniem karier ludziom naprawdę utalentowanym.

Niejedna święta była kurwą i niejedna kurwa jest święta.

Obecna rzeczywistość nie zasługuje nawet na to, żeby z niej emigrować.

Codziennie wieczorem, z perspektywy wspólnego balkonu na korytarzu, oglądam pustą ulicę a na niej od czasu do czasu jakichś zbłąkanych Zombie.
Zaprawdę powiadam Wam, bezludna wyspa jest rajem w porównaniu do tego ponurego kraju, w którym de facto nikt z nikim nie rozmawia, a wątpliwa kultura rozmowy polega na udowadnianiu swoich przewag, racji i wzajemnym przekrzykiwaniu się.

Co byłoby w takim razie owym językiem wspólnym?
Na oko strzelam, że byłby to język publicznej debaty.
Im kto bardziej publiczny, tym bardziej zapomina języka w gębie.
Literatura jest jednak sprawą indywidualną, czy całkowicie aspołeczną, nie wiem, temat do dyskusji.

Im dłużej żyję w Krakowie, tym silniej utwierdzam się w przekonaniu, że mam do czynienia albo z półgłówkami albo z ludźmi całkowicie pozbawionymi dobrej woli.
W Krakowie, owo nagminne przywiązanie do tytułomanii oraz rozmaitych hierarchii i zależności, powoduje u mnie odruch wymiotny.

W Krakowie zawsze najsilniejsza była gwardia, która miało bardzo mało ciekawych rzeczy do powiedzenia. Dlatego ludzie z talentem są w tym mieście kneblowani.

W Krakowie jedyną możliwością przetrwania jest umiejętność śmiania się z samego siebie, która wprawia w konfuzję pomieszaną z nienawiścią pozostałych mieszczan krakowskich, którzy owej sztuki nie posiedli.
Wszyscy są tutaj potomkami królów i hrabiów, w najgorszym razie profesorami. 

 W Krakowie, żeby przetrwać, trzeba często grać głupszego niż się jest.
Ten balans jest wyjątkowo trudny a czasem niemożliwy do utrzymania, kiedy mądrość nie jest wyuczona ani zakłamana, a jest darem, talentem od Pana Boga.
Wtedy wychodzi to, co w Krakowie najpowszechniejsze, czyli kompleksy.

Poprzez nasłuchiwanie różnych języków, czy to teologicznych, czy psychiatrycznych, czy literaturoznawczych, w których z kolei jestem w miarę obyty, kształtuję język własny, na przecięciu tych trzech.
Zauważam też między tymi językami wiele podobieństw.

Wszystkie nasze wysiłki, aby zaistnieć, czy to to doraźnie, w przestrzeni publicznej, czy też w przestrzeni dzieł wiecznych, są dla Pana Boga rozczulające.

W obecnej rzeczywistości społecznej oazą spokoju i normalności są szpitale psychiatryczne.

Oswajaniem absurdu narodzin i życia ludzkiego zajmuje się chrześcijaństwo, chcące za wszelką cenę ukazać sensowność każdego, marnego żywota.

Czemuż służy powoływanie na świat nowych nieszczęśników, jeśli nie budowaniu warownej twierdzy własnego ego?
Osobnicy wyzbyci aspiracji z ego związanymi, najczęściej rezygnują z posiadania potomstwa, poświęcając się w zamian jakiejś idei czy sprawie społecznej, ale tacy są w mniejszości, ergo świat w swojej zasadniczej strukturze trwał będzie jeszcze wiele lat, bo struktura ego u normalnego człowieka nie będzie się raczej zmieniać.

W obecnych czasach już coraz mniej bredzi się o ratującej wszystko miłości, oczywiście rozumianej w odniesieniu do relacji między kobietą a mężczyzną.
Otóż zdano sobie chyba sprawę, że sprawa ta, pomimo naturalnych uwarunkowań i sprzyjających okoliczności natury biologicznej, stała się de facto niemożliwa do pomyślnego przeprowadzenia w dłuższej perspektywie życiowej.
Obie płci bowiem z jednej strony zanadto się do siebie upodobniły wskutek rozmaitych procesów społecznych, a z drugiej jeszcze nigdy kontrast między nimi nie był aż tak widoczny, ergo poczynają się tworzyć coraz częściej, w każdym, większym bądź mniejszym gremium, pewne wyspy kobiet i wyspy mężczyzn – wszystko wskutek obawy przed tykającym jak bomba zegarowa konfliktem.

Obecnie ludzie, wskutek całkowitej dezorientacji i równoczesnej, usilnej chęci zachowania twarzy, totalnie zdziecinnieli.
Najdojrzalsi intelektualnie wydają się pracownicy fizyczni, albowiem najmniej mówią.

Czyżby najbardziej dziecinną potrzebą u człowieka nie byłaby potrzeba wiary w dobrego Pana Boga, który się nami opiekuje?
Czyni z nas ona gorliwych wyznawców idei, że codzienne wstanie z łóżka ma sens.
Czy naprawdę ma?

Jestem pełen podziwu dla monotonii tematów Ojca Szustaka, w zasadzie jednego tematu i dla techniki, którą niezmiennie stosuje, aby ów temat naświetlić.
Ileż jeszcze razy usłyszę, że tak, jestem w najgorszym syfie, ale Pan Bóg ma plan…
Ta płyta zaczyna się już zacinać.

Najczęstszym zarzutem kobiet wobec mężczyzn jest fakt, że są Narcyzami.
Lecz jakże człowiek bez reszty oddany jakiejś sprawie, może nie być Narcyzem?
Przecież wypełnia bez reszty daną ideę sobą.
Dlatego kobiety nie są zdolne traktować sztuki serio.
Nawet te uprawiające sztukę, czynią to jakby dla rozrywki bądź z braku laku, pomijając egzemplarze głęboko zaburzone.

Dla kobiet nie istnieje wymarzony małżonek. Istnieje jedynie małżonek. Wymarzeni mężczyźni, owszem, istnieją.

Jeśli kiedyś jakaś lewicowa badaczka bądź lewicowy badacz, podejmą się analizy moich zapisków, stwierdzą zapewne, że jestem kryptogejem, mizoginem i faszystą, który nie dokonał zbawiennej dla siebie transgresji. 
Strategia lewicy polega na permanentnej próbie nieujawniania swojej bezradności za cenę pognębienia tego, z którym przecież w sposób niejawny się zgadza.
To cena, jaką się płaci za ukrytą miłość do swojego przeciwnika – atak.





piątek, 18 listopada 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.7

 Niepojęty jest bieg życia i niezliczona mnogość wypadków, która nas spotyka, czyniąc nasze życie bezmiarem zagadki nie do ogarnięcia.

W obliczu tego żywiołu, zdecydowanie przewyższającego zdolności pojmowania, trzeba zdać się na jedynie słuszny i prawdziwy wybór:
prowadzenie przez Ducha św. i ufności w Najświętsze serce Jezusa, bez tego przegramy najpewniej nasze życie.

Niestety, w życiu, aby osiągnąć tzw. sukces, cokolwiek to słowo by znaczyło,
trzeba bardzo często grać nieczysto – przede wszystkim względem samego siebie i własnego sumienia, ale to mówiąc oględnie, banał.

Gdyby Bóg miał wszystkich rozliczać w sposób skrupulatny, trzeba byłoby rozszerzyć piekło o niebo i czyściec.

Wydaje się, że ludzie bardzo skrupulatnie przywiązani do unikania grzechu,
grzeszą najbardziej, bo nienawidzą tego, co jest ludzkie najbardziej, czyli słabości.

Zdumiewające, jak za wszelką sytuacją społeczną, stoją określone mechanizmy językowe, które są oczywiście częściami składowymi wielu innych mechanizmów.
Jednak ludzie językowo świadomi niekoniecznie radzą sobie lepiej w życiu.

Świat jest podzielony na mężczyzn, którzy pracują bądź nie i na kobiety, które rozliczają mężczyzn z ich pracy.
Czyżby Pana Boga bawiła ta okrutna buchalteria, że „mężczyzną i niewiastą stworzył ich”?
To w istocie dość okrutne poczucie humoru.
Ale tylko ono zasadniczo czyni ten świat możliwym do zamieszkania, w przeciwnym razie rozpadłby się on, albo zastygł w głębokiej stagnacji, poprzedzonej zapewne intensywnym żywiołem alkoholowym, a następnie zgasłby pogodnie śmiercią naturalną.
Głęboki dramat i tragedię życia zawdzięczamy kobietom, dlatego bezżenni czują się bezpiecznie jedynie w towarzystwie innych samców, boją się wciąż, że padną łupem nienasyconej, żądnej świeżej krwi i mięsa kobiety, która wyda na nich bezwzględny wyrok potępienia za to, że  ośmielili się nie mieć przesrane jak większość przedstawicieli gatunku samczego.

Pisarz nie tyle jest od pisania, co od zapisywania tego, co jakby nie od niego pochodzi, dlatego przeważnie wzbudza on w towarzystwie konfuzję, bo jest on człowiekiem notorycznie niepracującym, pomimo tego, że jest w pracy nieustająco.


Okresy, czasem dość długie i częste, kiedy pisarz po prostu niczego nie jest w stanie napisać, są dla niego szczególnie frustrujące oraz obciążające, gdyż wzbudzają w nim ogromne poczucie społecznej winy.
Przedtem był nierobem pozornym, teraz jest po prostu nierobem w sensie namacalnym.

Kobiety bezdzietne będą miały do końca życia poczucie winy, że nie zaprzęgły do pługa nowych oraczy ziemskich.
Z kolei dla bezdzietnych mężczyzn, którzy w sferze operowania pługiem, są o wiele bardziej łagodni, bezdzietność owa oznaczać będzie możliwość twórczej realizacji w zakresie niczym nie zakłóconej wolności.
Oczywiście mowa tu o jednostkach kreatywnych, które przeważnie nie garną się do ożenku, dla większości mężczyzn, pług, który przeznaczyła im kobieta, jest po prostu najbardziej właściwą realizacją ich życiowego powołania.
Już w Księdze Rodzaju widzimy, że Adam nie grzeszył nadmiernym rozumem ani wyobraźnią.

Myślę, że brak mojego sukcesu zawodowego, nie mówiąc o życiowym, podyktowany jest tym, że za bardzo staję okoniem wobec kobiecej perfidii, zamiast przyjąć ją jako dobrodziejstwo czy nawet łaskę od losu.
Nie wykluczam, że Bóg również może być niewiastą, skoro w raju uczynił niewiastę decyzyjną o dalszym rozwoju wypadków.

Słowo prokreacja ma zdecydowanie większy ciężar semantyczny, aniżeli to jałowe, zwłaszcza dzisiaj słowo kreacja.
Efekty prokreacji są wymierne i sprawdzalne, mówi się nawet o cudzie narodzin, natomiast efektów kreacji, w sensie jej społecznego rezonansu, można nie zobaczyć nigdy.
Stąd artyści to na ogół ludzie głęboko ponurzy i wewnętrznie puści i prawdopodobnie ich chęć prokreacji jest o wiele silniejsza aniżeli chęć kreacji.

Wypowiedziałem wojnę całemu, obecnemu światu, nie mając żadnej armii, dysponując jedynie skromnym oddziałem i niezbyt dużymi środkami finansowymi.
Czyste szaleństwo, powie ktoś i pewna przegrana.
Ale w gruncie rzeczy wszystko zależy od przyjętej strategii.

Nie muszę rozumieć swojej drogi i racjonalizować jej, by służyć temu, Który mnie nią prowadzi.

Są rzeczy poza racjonalnością, które nie dadzą się wysłowić.
W nich celują kobiety.
Wnikają pod skórę mężczyzny, wiedzą o nich najwięcej.
Kobieta wie wszystko, na pewno więcej niż mężczyzna.
Kobieta zakochana to przeciwnik wyjątkowo groźny.
Kobieta zakochana niemożliwie oznacza dla Bogu ducha winnego mężczyzny niekiedy zgon, w lepszych razach utratę pracy przez mężczyznę, który znalazł się w sytuacji jakiejś etatowej zależności od danej kobiety.

Nie dość, że ten świat jest popsuty, to jeszcze niebywale niebezpieczny, gdzie o błąd jest zdecydowanie łatwiej, aniżeli o jakiś ruch, który prowadziłby do zwycięstwa.
Cóż za przyjemność bawić się na takim podwórku?
A jednak większość bawi się na nim do końca.

Walka na śmierć i życie – literatura.

Zaufać Bogu – to jedyne, co można zrobić, by nie zwariować.

Życie poddane mitologizacji jest łatwiejsze do zniesienia, nawet gdy fakty temu ewidentnie przeczą.

Opanować precyzyjnie naukowe języki opisu świata i być fachowcem od znajomości jego mechanizmów, wydaje się jednak nieco nudne, nudne, bo skończone.

O wiele prawdziwsze i bardziej istotne, aniżeli te wszystkie, literackie walki o własną pozycję, jest codzienny luz, humor i cieszenie się życiem.
Dystans do własnego, mniej lub bardziej domniemanego talentu, jest oznaką talentu prawdziwego.

Ludzie niezbyt lubią rzeczy całkiem nowe.
Być może najlepsza rzecz nowa to taka, która zachowuje jednocześnie jakiejś cechy rzeczy minionej. Stąd tłumaczy się konieczność noszenia munduru w społeczeństwie, zmian dokonuje się i dokonywało zawsze w mundurze: czy to naukowca, księdza, artysty albo lekarza.
Ludzie prawdziwie wybitni nie lubią mundurów, bo ich korci zawsze wiedza inna, która w danym mundurze po prostu się nie mieści.
Choć każdy był czytany zawsze poprzez swój mundur, poza Chrystusem, który w wyniku braku owego, został ukrzyżowany.
Dzisiaj umundurowani wyjaśniają, kim był.
Zrzucam mundur literata, ubieram mundur pacjenta, by dogadać się z danymi ludźmi bądź instytucjami, bo to teoretycznie jedynie ułatwia komunikację.
Być może Paruzja polegać będzie na tym, że przestaniemy ze sobą rozmawiać w mundurach, a zaczniemy jak ludzie i powiemy, nawet otwarcie wykrzyczymy, jak jest nam wszystkim po prostu chujowo.

Posiadanie pieniędzy to pochodna noszonego munduru.
Zlikwiduj mundur, nie będą ci potrzebne pieniądze.
Zamiast pracować, spróbuj współpracować.

Wyobrażacie sobie świat, w którym nie płaci się forsą, ale dobrym słowem?
Ja o takim świecie marzę.
 

 

 

 





wtorek, 8 listopada 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski_ cz.6

 Nie rozumiem współczesnego świata, ale ci, którzy go dobrze rozumieją, zwykle przegrywają w długofalowej perspektywie.


Czy istnieje coś takiego, jak inteligencja duchowa?
Uważam, że Wódz, Tomasz Nowak OP, jest obdarzony niezwykłą inteligencją duchową.
Choć rzecz jasna, zdarzają mu się bruzdy.

Moje nieporadne intuicje teologiczne podyktowane są poczuciem bezradności i bezsiły, ale i w nich może tkwić coś w rodzaju przewrotnej siły.

Nie wierzę w to, że każda wypowiedź i każdy człowiek są interesujący, nie mówiąc o tym, że są wyjątkowi, to bujda z chrzanem, przez którą obecni kaznodziei po prostu krzywdzą swoją trzódkę.
A obecna narracja, a raczej wszech – narracja, nie tylko zresztą duchownych, jest w tym duchu, „śpiewać każdy może”.
No może, ale co z tego?

Zdecydowana większość śmiertelników, poza nieśmiertelnym Panem Jezusem, dostała się na ten padół łez wskutek jakiegoś ponurego zbiegu okoliczności.
I nikomu nie spieszy się ten padół łez opuszczać, przynajmniej zdecydowanej większości.
Być może na tym polega święty paradoks życia, na nieznajomości i strachu przed tym, co życiem nie jest, a co może być w sumie całkiem ok.

To prawdopodobnie nie kto inny, jak Pan Bóg, obdarzył nas wolą życia, wolą rozwoju, pokonywania przeszkód, przekraczania siebie,
podnoszenia się z najgorszych upadków, ergo uczynił nas najbardziej upartymi osłami w odmętach totalnego absurdu i skandalu, jakim jest życie.

Podziwiam ludzi totalnie oddanych Bogu, podziwiam ich święte zaślepienie, co nie przeszkadza i mi klękać codziennie przed Tym, którego nie znam i prosić Go o pomoc w najprostszych sprawach.

Nigdy nie rozumiałem zdania: „każdy jest kowalem własnego losu”, zawsze odnosiłem je do pyszałków.

Czy wierzę w Boga?
Czy gdyby nie moja zupełna bezradność i bezsiła wobec nieprzewidywalnego żywiołu życia, potrzebowałbym jeszcze Boga?
Czyż moja domniemana i hipotetyczna wiara nie wypływa z bezbrzeżnego wręcz egoizmu i strachu o siebie?
 Być może prawdziwie wierzą ci, którzy są kowalami własnego losu.
Z pewnością wiara ich jest zdrowsza, być może nie potrzebuje nawet lekarza.

W obecnych czasach tzw. siła wyraża się w braku jakiegokolwiek odniesienia do kogokolwiek.
W związku z tym kultura polska jest zasobna w samych mocarzy.
Skutkuje to tym, że życie literackie przypomina cmentarzysko.
Owo siłaczenie ma swoje rzecz jasna odzwierciedlenie w stosunkach międzyludzkich, nastąpiła niejako ich utylizacja.
Ostatni ludzie kryją się po ostatnich, literackich knajpach oraz kościołach.

Jeżeli te zapiski są przykładem mojego języka wewnętrznego, prywatnego, intymnego, cóż zrobić z językiem zewnętrznym, publicznym, oficjalnym, językiem recenzji, szkiców, artykułów, czy takim, którym usiłuję się komunikować na co dzień z bliźnim?
Czy któryś z nich jest prawdziwszy?
A może żaden nie jest prawdziwy, gdyż oczywistością będzie stwierdzenie, że nic nie fałszuje tak skutecznie rzeczywistości jak język.
Cóż jednak podstawić za język?
Codzienność prostych czynności, maskę uświęconego tradycją rytuału, powtarzalność skromnego gestu?

Cały problem a zarazem dobrodziejstwo komunikacyjne, polega na tym, że zawsze mamy na względzie dobro naszego bliźniego, a ile jesteśmy ludźmi obdarzonymi dobrymi sercami.
Ergo, wymiar wspólnotowy języka być może będzie tym pierwszym najbardziej.
Szczególne są niektóre języki poetyckie, które owego wymiaru nie potrzebują, chcąc skomunikować się przede wszystkim z ukrytą tajemnicą, która nie dotyczy większości zgromadzonych we wspólnocie, ale tylko nielicznych, czułych na jej podziemne promieniowanie.

Trudno mi sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego lubię literaturę.
Być może pozwala mi ona na dystans do rzeczywistości.
Dystans aż niezdrowy, bo rzeczy widzę jakby literacko, w tym krzyk, spazm, ucieczkę, lament, płacz oraz agonię.
Jedynie radość cudza mnie jakoś niebywale drażni.
Mam jedynie zaufanie do śmiechu ludzi, którzy wiedzą doskonale, że nie ma się zupełnie z czego śmiać. Radość bezwarunkowa, którą obserwuję niekiedy u bliźniego, wydaje mi się często wymierzona we mnie, w moje cierpienie.

Czy wolę przeto ludzi ponurych, nieszczęśników, mizantropów i samotników?
Tak, albowiem tylko oni wiedzą, czym jest prawdziwy humor, wymierzony w sam oścień głębokiego tragizmu, jaki życie ze sobą niesie.


Procesy butwienia, gnicia, rozkładu i rozpadu towarzyszą od zawsze ludzkiemu światu.
Osoby, które ten niezbity fakt chcą przemilczeć, są pozbawione elementarnego poczucia humoru – w pierwszej kolejności w stosunku do samych siebie.

Notoryczni pacjenci szpitali psychiatrycznych wybrali najmądrzejszą ścieżkę w tej całej chujozie świata. Alkoholicy i pijacy w porównaniu do psychiatrycznych recydywistów to głupie, cienkie Bolki, choć jedni i drudzy przeważnie bardzo się lubią, bo droga do szczęścia wiedzie u tych wybrańców Bożych poprzez jedyny, słuszny stosunek do tego, co jest: poprzez negację, a w najlepszym razie wykpienie.

Od dłuższego czasu towarzyszy mi poczucie zupełnego absurdu i totalnej rozwałki mojego życia.
Pomimo tego, czuję opiekę Bożą i to, że ta moja dziwna droga do czegoś niewytłumaczalnego doprowadzi, co jednak nie będzie zwycięstwem.
Za bardzo idę na udry z tym światem, żeby to, co robię, zostało przez ten świat zaakceptowane.

Starając się być do końca w porządku wobec wszystkich, możesz nie być do końca w porządku wobec samego siebie.

Najszczęśliwsi są zmarli oraz ci, którzy nigdy się nie narodzili.
Przeżywają idealny stan tego, co można zdefiniować jako egzystencję idealną, całkowicie wyzbytą bólu i wszelkich dolegliwości, czy to fizycznych, czy psychicznych.
Tylko wyjątkowo sadystyczni osobnicy wymyśleli piekło czy niebo, jako ewentualne możliwości przedłużenia tej mizerności tutaj.
Doskonale szczęśliwy jest bowiem niebyt.
Ci, którzy żyją, zdani są na pastwę nielicznych, szczęśliwych momentów i przeważających momentów cierpienia, bądź, w lepszym razie, dojmującej szarzyzny oraz ułudy życia.

Chrześcijaństwo jest jedyną, możliwą religią, usprawiedliwiającą bezsens tego istnienia, którego mechanizm działa na wyjątkowo perfidnej zasadzie kija i marchewki.
Otóż docenisz szczęście bracie, kiedy będziesz go pozbawiony, jak bowiem mógłbyś znać smak słodyczy, nie skosztowawszy uprzednio, jak smakuje gorycz?
Nikt rozsądny nie przystanie na takie dictum, dlatego świat składa się niemal wyłącznie z szaleńców, wyłączywszy samobójców.
Tak, trzeba być rąbniętym zdrowo, żeby żyć.
Niemniej, pławienie się wyłącznie w ekstazie zaprzecza jakby temu, co znamy jako życie, ergo żyć to znaczy być poniekąd skazanym na niespodziankę.
Stąd żyją jakby najpełniej ludzie ciekawi tego, co życie przyniesie.
Nudą bowiem byłoby wyłączne smakowanie rozkoszy.

Pomysł, że Bóg istnieje,  że ludzie są dobrzy i że życie ma sens, jest zgoła tak absurdalny, że nie sposób się nim nie zainteresować.

Wariaci to jednostki najbardziej racjonalne, słusznie zbuntowane przeciwko owej, uwłaczającej zasadzie życia, o której pisałem już.
Reszta to cynicy, despoci, kłamcy, manipulatorzy, figuranci i cwaniacy, nie przyjmujący przeważnie z należytą pokorą do wiadomości faktu swojego uwięzienia, który nastąpił wraz z dniem narodzin.
Jednak i wśród tych więźniów zdarzają się geniusze bądź jednostki wybitne utalentowane, czyż bowiem nie śpiewa się pieśni w więzieniu?

Obecne czasy są zasobne w niespotykany dotąd chaos.
Każdy ciągnie w swoją stronę, w związku z czym mamy rzeczy jedynie umownie zwane wspólnymi, albowiem naczelną zasadą czasów obecnych jest zasada rozpadu.

Nie będzie odkryciem, jeżeli powiem, że prawda jest wyborem odpowiedniej konwencji, nałożeniem na siebie maski, to wiedział już Gombrowicz.
W związku z tym istnienie albo nieistnienie Boga jest również kwestią zmiany dekoracji, to nieco przerażające.

Jestem człowiekiem niewiarygodnie leniwym. Dlaczego?
Bo nie uznaję sensu pisania czegokolwiek na siłę.

Na czym polega sukces w życiu?
Być może na uczynieniu swojej narracji częścią narracji oficjalnej, choć żeby dana narracja oficjalną się stała, najpierw musi, niekiedy bardzo długo leżakować w bezpiecznym kokonie nieoficjalnego.

Myślę, że właściwa prawda nauk humanistycznych powstaje w zetknięciu z brudem, nijakością, bylejakością, tandetą, plebejskością, nieudanymi oraz pokracznymi tworami ducha.
Człowiek, który całe życie czytał klasyków i o klasykach pisał, niczego świeżego, ciekawego ani odkrywczego o literaturze nie będzie miał do powiedzenia.
 


 
 


 

piątek, 21 października 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.5

 Mocne trzymanie się realności de facto blokuje naturalny impuls twórczy, który nie wypływa z ugruntowanego poczucia hierarchiczności świata, ale wręcz odwrotnie: z totalnego zamazania a nawet odwrócenia hierarchiczności tego, co światowe.


Świat jest li tylko marną sceną, którą śni ktoś niezrównoważony psychicznie. 
W antraktach, schorowani przez sam fakt życia aktorzy, wołają kompulsywnie: nie puszczaj mojej ręki. Daremnie, gdyż i na nich czeka nieuchronna klapa, kiedy z trzaskiem zamknie się wieko trumny, kończące to żałosne przedstawienie, przez omyłkę jedynie nazwane cudem życia.

Wierzę w ciągle zielonego Boga.

Ateizm, jak mi się wydaje, jest zawsze jakimś wydumaniem, pretensjonalnością.

Jestem mało oryginalnym naśladowcą Chrystusa: tak jak On, mam w swojej drużynie moczymordów, łobuzów, pieprzniętych oraz przegranych w tym świecie.

Czy lubię dewotki? Nie wiem, w gruncie rzeczy są mi obojętne.
Czy lubię wojujące dewotki?
Niczym nie różnią się od wojujących wyznawczyń ideolo z drugiej strony barykady, więc unikam.

Czy jestem upośledzony, dlatego że podobają mi się teksty oczywiste i nie potrafię tego uzasadnić?
A może jestem małym człowiekiem, kierującym się niskimi pobudkami i w rzeczywistości odczuwam perwersyjną radość z powodu dominacji?
Kocham Was, geniusze i odkrywcy lądów dawno odkrytych, przynosicie mojemu domowi pokój i bezpieczeństwo, które, nie waham się tego powiedzieć: jest święte.
Pytanie w jakim celu i co chcę tak naprawdę osiągnąć, idąc tym dziwnym traktem, pozostaje dla mnie w wymiarze mojego upośledzenia…


Obecnie nie ma ludzi szarych, każdy jest wyjątkowy. W związku z powszechnym panowaniem wyjątkowości, która stała się rodzajem poprawności politycznej, zapanowała powszechna nuda i marazm, która może doprowadzić do końca świata, jaki znamy.

Co to znaczy wierzyć?
Być może wierzyć znaczy otworzyć się na to, co dla nas zupełnie niewygodne, co zupełnie nam nie po drodze i afirmować to, co nam z gruntu obce.

Schulz przestał mi się podobać, za bardzo gwiazdorzy w tym swoim pisarstwie.

Zauważyłem, że obecnie bardzo często używa się słowa, które powinno być używane jak najrzadziej, gdyż niewiele, jeśli nie nic, możemy na jego temat powiedzieć.
Tym słowem jest słowo „Bóg”.
Bliźniaczym słowem do słowa „Bóg” jest moim zdaniem słowo „nic”, ale kapłani wolą jednak używać tego pierwszego słowa, czynią to nadmiernie, więc de facto nie wiadomo o czym mówią.

Z Bogiem nie można niczego innego zrobić prócz antropomorfizowania Go.
Myślę, że mrówki podobnie patrzą na nas, po mrówczemu…

Tylko jeden człowiek był wobec mnie uczciwy,  po intensywnej i nawet trochę trwającej przyjaźni, suto zakrapianej piwem, powiedział, że mnie nie zna, że nie wie, kim jestem i zerwał ze mną wszelkie kontakty.
Reszta zna mnie doskonale i na wylot.
Albowiem zabawa społeczna na tym właśnie polega:
wszyscy doskonale wiemy z kim rozmawiamy i dlatego czujemy się dobrze.
Zdecydowanie wolimy kogoś znać niż nie znać.
Najlepiej rzecz jasna znają nas urzędnicy, w dalszej kolejności psychologowie i psychiatrzy, na końcu barmani.

Człowiek całkowicie prawdomówny w obecnych czasach byłby poczytany za największego zbrodniarza, złoczyńcę, łotra, w najlepszym razie straszliwego grzesznika albo wariata.
Prawda dzisiaj to nic innego jak wybór danej konwencji towarzyskiej czy środowiskowej.
Ergo, prawda przestała istnieć.
Dzisiaj umrzeć za prawdę znaczy tyle, co popełnić środowiskowe harakiri.
Instynkt przetrwania stał się o wiele silniejszy aniżeli wierność czemukolwiek bądź komukolwiek.
Niedługo niemodne stanie się bycie człowiekiem i do lamusa w ogóle odejdzie pojęcie człowieka.
Zastąpi się go nowym, bardziej modnym.
Orwell triumfuje i rwie włosy z głowy jednocześnie.

Myśląc o relacji, nie mam na myśli budowania przymierza terapeutycznego, gdyż języka psychologicznego po prostu nie rozumiem, choć nie zaprzeczam, że jakoś on może wpływać
na danego pacjenta.
Mówiąc o relacji, mam na myśli głęboką rozmowę bądź wspólne przebywania dwojga bardzo bliskich sobie osób.
Takich w swoim otoczeniu nie mam.

Cóż znaczy zdjęcie maski?
Znaczy to tyle, co stać się bezbronnym.
W tym sensie życie społeczne, relacje międzyludzkie, to nieustająca wojna, batalie, potyczki, bardzo wyczerpujące. Tylko przed najbliższymi możemy spokojnie być nadzy, choć i to czasem bywa trudne.

Wielu poetom brakuje odwagi, albo rzeczywiście są tak żałośnie banalni.

Im dłużej przeglądam facebook, tym większą ochotę mam z niego się wycofać, choć w moim wypadku groziłoby to środowiskowym harakiri.
Tym samym instynkt przertwania zwyciężył we mnie nad pragnieniem życia w prawdzie.
Gdybym nie był tak samo brzydki, jak sytuacje, które opisuję, nie byłbym w stanie ich opisać.

Dojrzałość społeczna polega na posłuszeństwie wobec gorszych i mniej świadomych od siebie.
To niestety jedyny sposób na to, żeby zachować wewnętrzną autonomię.

Jedyne co może ocalić obłęd pojedynczego życia, zanurzonego w obłąkanym systemie wśród zidiociałych do imentu obywateli, to wiara w Boga.

Człowiek, który nie potrafi żartować z siebie, jest przeważnie nieszczęśliwy.
 

 

 

 

 



 

piątek, 7 października 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.4

Czuję odruch buntu wobec niektórych tez ks. Pawlukiewicza, ale nie sposób odmówić mu głębokiej, życiowej mądrości, odpowiednio teologicznie przefiltrowanej, co jego kazania czyni atrakcyjnymi, choć często konstruowanymi na perserweracyjnej zasadzie powrotu wciąż tych samych motywów, wątków, tematów.

Niektóre jednak jego sądy, choćby na temat natury mężczyzn i kobiet, obecnie mogą być jedynie atrakcyjne dla małych i zamkniętych społeczności, które nasycone są odpowiednio przerysowanymi stereotypami, aby utwierdzić się w swoich rolach, czy to męża czy żony.
Pawlukiewicz chciałby powrotu do polującego mężczyzny i siedzącej w domu kobiety – straszny z niego w tego rodzaju kazaniach wyłazi mizogin, do tego kompletnie nie znający życiowej praktyki mizogin. Zresztą chyba większość, jeśli nie wszyscy księża, to mizogini – stąd adoracja księży, głównie przez starsze panie, bo dla większości obecnych dziewcząt księża są w najlepszym  wypadku obojętni.
Frustrację związaną z brakiem adoracji ze strony płci przeciwnej, obecni kapłani najczęściej rozładowują przy pomocy wódki.

Czy obecnego kryzysu kościoła chciał Pan Bóg czy Antychryst, trudno powiedzieć, ale na tego drugiego bym nie zwalał: raczej sami decydenci kościoła uczynili go chlewem i stajnią zamiast świątynią Bożą.

Bycie wiernym synem kościoła w obecnej sytuacji, ogólnej masakry religijnej i społecznego buntu, jest wyjątkowo trudną rzeczą. Oznacza albo bezmyślność, kiedy jak ślepe barany, idziemy pod nóż, albo próbę ocalenia za wszelką cenę status quo i zachowania tradycji, czytaj świętego spokoju mimo wszystko, co przeważnie oznacza po prostu ukryty indyferentyzm religijny.
Sami księża są maksymalnie pogubieni, nie wiedzą, czy mają być fajnymi kumplami od kieliszka, czy w lepszym razie hamburgera, czy przewodnikami albo autorytetami dla zbłąkanych duszyczek.
Jeśli kumpel, to cię bracie szanować nie będę, a jeśli autorytet, to nie kumpel.
Trzeba wybrać, bo w tej sytuacji róża trzecia nie istnieje.
Tym samym księża zamienili się w cyrkowców albo obwoźne teatrzyki internetowe, lud Boży ogląda aktualnie błaznów, mając z tego radochę, błazen zwyciężył kapłana.
Błazen ów wieszczy niekiedy Apokalipsę i nadejście Antychrysta, ale to wciąż błazen.
Droga bratania się, kumplowania, cyrkowych występów, może trwać długo, nawet bardzo długo, ale w końcu lud Boży straci zainteresowanie puszczaniem ogni, bo ileż można tego samego i wtedy trupa cyrkowa rozpadnie się.
Zostanie kościół.

Totalne rozproszkowanie idei przeniosło się oczywiście na kapłanów.
Co jeden to inna interpretacja prawd wiary, ale to w sumie mały pikuś w gruncie rzeczy, choć bardzo przeszkadzający. Za odejściem ludzi z kościoła nie stoją tak naprawdę skandale, pedofilia, itp. To są jedynie wytrychy i preteksty, bardzo ważne co prawda, ale dlatego, że tak silne to usprawiedliwiające coś silniejszego: powszechne znudzenie tą totalną decentralizacją idei, kiedy powszechnie zatriumfował kult interpretacji prawa, zamiast jasnego wyłożenia dogmatu.
To super, że można robić, co się chce w instytucji, która rzekomo wszystkiego zebrania, super, ale jednocześnie to super prowadzi do ogromnego znużenia kościołem, kiedy ów kościół stał się po prostu przedłużeniem McDonalda.
A jeśli taki się stał, cóż za wyzwanie on jeszcze może stanowić, jaką atrakcję dla potencjalnych, nowych członków ludu Bożego?
Po co mi chodzić do kościoła, skoro hamburgera mogę zjeść na mieście?
Do tego kapłanom coraz mniej chodzi o służenie Bogu, a coraz bardziej o własny wizerunek cyrkowy – czy dobrze wypadną na danym trapezie teologicznym, czy gorzej.
Tak rodzą się te absurdalne zawody błaznów w sutannach i habitach.
Jak już wspomniałem, to się może spodobać przez pewien czas, może dłuższy czas,
ale to nie jest istotą kościoła.
Istotą kościoła jest łamanie chleba wśród ludzi, a nie występy w obwoźnych teatrzykach internetowych. 

Szustak to taki genialny kaznodzieja od życiowych spraw.
Jego przekaz jest na tyle szeroki, że wiele grup społecznych może pomieścić, łącznie chyba z ludźmi uczonymi.
Niemniej czasem mówi z tego ekranu do ludzi jak do dzieci – dzieci nie w sensie niewinności, ale  w sensie ich niedojrzałości oraz infantylizmu, to nieco upokarzające,
jakby dobrze znał programowanego przez siebie odbiorcę.

Stałem się urzędnikiem od literatury, pracującym w swoim biurze na ul. ks. Gurgacza w Krakowie.

W sensie intelektualnym jestem w stanie wyobrazić sobie, że Bóg jest jakąś realnością.
W sensie empirycznym nie daję rady.
Między Bogiem, a empirią jest jakieś nieprzekraczalne
hiatus.  Być może ci, którzy chcą dowodu empirycznego są słabi jak św. Tomasz.


Między obecną a dawną kinematografią również zauważam nieprzekraczalne hiatus.
Obecna jest jakoś śmiertelnie serio, brak jej lekkości, poczucia humoru, zmrużenia oka, jest niekiedy ciężka jak czołg radziecki.
Zresztą owa ciężkość nie tylko filmów dotyczy, ale chyba całej kultury.
Figlarność i poczucie humoru zachowali jedynie kapłani, co jest sytuacją zgoła paradoksalną.
 

 
 


 

 
 

 
 

czwartek, 29 września 2022

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz.3

 Po co się pisze?

Właściwą chyba intencją pisania jest dominacja nad otoczeniem, co stoi jednocześnie w sprzeczności wobec postawy samego piszącego, który przeważnie nie jest zainteresowany żadną władzą ani dominacją w sensie dosłownym.
Jest to bowiem przeważnie osobnik skryty oraz zupełnie wycofany, który dlatego zajmuje się pisaniem, ponieważ w sensie estetycznym prawidła świata i życia społecznego napawają go głębokim wstrętem oraz obrzydzeniem.
Pisaniem rekompensuje sobie zgrzebność realności i czyni ją, czyli realność, w tym sensie nieosiągalną. Innymi słowy, między pisarzem, a rzeczywistością, nie ma tak naprawdę kontaktu, gdyż rzeczywistość pisarza tak naprawdę nie obchodzi.
Interesuje go jedynie rozmowa, o którą obecnie najtrudniej i która przybrała obecnie jedną formę: rozmowy o interesach, a w najlepszym razie rozmowy interesownej, gdzie dany rozmówca ma pewien interes w tym, aby przed danym adwersarzem się wypowiedzieć za nic sobie mając i lekce sobie przeważnie ważąc jego komfort, jako odbiorcy.
Albowiem moja prawda zawsze była „mojsza” i tak już będzie zawsze.  

 Każdy człowiek jest de facto schizofrenikiem, jeśli pojmować tę kategorię jako rozszczepienie na to, co się mówi i na to, co się myśli.
Ludzie chorzy na schizofrenię to wcieleni autentyści, którzy naiwnie i idealistycznie myśleli, że w życiu społecznym można mówić prawdę i tylko prawdę.
Dlatego chorych na schizofrenię, trzeba od nowa nauczyć udawać i mniej lub bardziej udolnie kłamać, aby byli tymi schizofrenikami właściwymi, czyli de facto stanowili jednolitą bryłę z całym społeczeństwem.

Pisarz to schizofrenik, który ma komfort zwany pod nazwą licentia poetica.
W każdej chwili może użyć swojej legitymacji zasłaniając się językiem literackim – przecież ja wcale tak nie myślę, ja to tylko napisałem,
w gruncie rzeczy bardzo mi się wszystko podoba a najbardziej ludzie, w przeciwnym razie nie pisałbym przecież takich brzydkich rzeczy o ludziach.

Człowiek, który ma coś do powiedzenia, jest przeważnie przez swoich bliźnich niezbyt lubiany.
Najbezpieczniej, na pewno w Polsce, być profesorem – safandułą, który wciąż sadzi te same sadzone jaja truizmów i nikt się go nie czepia, wręcz przeciwnie: udaje, że słucha z zachwytem, choć najchętniej potężnie by ziewnął: wszak bojkot prawdziwych talentów w dziejach świata był zawsze normą i podejrzewam, że nigdy od tej normy nie będzie odstępstwa.

Do czego Pan Bóg powołał artystę?
Odpowiedź jest prosta i niewesoła: przeznaczył go do męczarni.
Czy artysta chce siebie wywyższyć?
Niekoniecznie bycie skazanym na mozolne rzeźbienie w talencie, który ma się od Boga, oznacza wywyższenie danego artysty: to raczej skutek uboczny jego ciężkiej pracy, której oczywiście końcowym efektem jest hejt i ostracyzm społeczny.
Artysta nie ma jakby wyjścia: zatrudnił go Pan Bóg i dla Niego pracuje – o wiele łatwiej mają kapłani, którzy są zatrudnienie w boskiej firmie w nieco bardziej literalny sposób, pomijając kapłanów – artystów w swoim zawodzie, którzy najczęściej są hejtowani za swoje niekonwencjonalne podejście.
Pan Bóg lubi metaforę i niejednoznaczność, jak również ma nieco dziwne czasem i dla nas niezrozumiałe poczucie humoru: nie masz wyjścia bracie, pracujesz dla Mnie, więc się męcz i nastaw się na to, że:
a). nikt Cię za życia nie pozna
b). jeśli Cię nawet pozna to go niewiele obejdziesz
c). jeśli go nawet obejdziesz i tak nic z tego de facto nie wyniknie
d). śmierć dla Ciebie i tak nie będzie żadnym rozwiązaniem.
(kurtyna opada, słychać chichot zza kulis).

Jako że artysta bardzo mało rozumie z czegokolwiek, musi dać się prowadzić Panu Bogu niemal na smyczy po drodze, która jest absurdalna.
Stąd artyści, w przeciwieństwie do kapłanów, na ogół z Bogiem rozmawiać nie lubią, bo jak tu rozmawiać z kimś, kto im robi takie ziaziu.

Artyści są na ogół o wiele bardziej egocentryczni od najbardziej egocentrycznych kapłanów, ale to nie jest ich wina, ale pochodna tego w co zostali wyposażeni.

Pisząc, piszę tak naprawdę wciąż o sobie, albo o świecie, postrzeganym arcysubiektywnie.
Normalni ludzie piszą o rzeczywistości obiektywnej, którą da się nazwać oraz wymierzyć.
Ja w taką rzeczywistość po prostu nie wierzę, co prawdopodobnie jest wyjaśnieniem zagadki mojego nieustającego bezrobocia.
 
Krytykuję obecną rzeczywistość, a jednocześnie niezwykle ulegam jej wpływom i staram się korzystać z możliwości, które ona ze sobą niesie, oczywiście bez większego sukcesu, bo mój przekaz, bez względu na medialny nośnik, pozostaje tradycjonalistyczny, ergo całkowicie dzisiaj nie do przyjęcia.

Żyję w świecie, w którym ludzie żyją na wyspach ze sobą nie komunikujących się,
przez co mają coraz mniej spraw wspólnych.
Wyspa na której żyję, tonie.
Niedługo zostanę na niej jedynym rozbitkiem, o ile nie wymrę przed członkami mojego plemienia.
Sam na przeciw pandemonium okrucieństwa, którego warunki istnienia dyktuje opętańczy, obłąkany monolog Antychrysta, który większość przyjmuje jako dobrodziejstwo.
Ale to nie potrwa długo. Paruzja coraz bliżej.

Literaci opanowują doskonale rozmaite rejestry języka: od całkiem prostych do niebywale wyrafinowanych. Niezbyt dobrze wychodzi im język relacji międzyludzkich, gdyż i w nich traktują medium języka niejako „zawodowo”, więc często są (nie z ich winy), odrzucani poza zdrowe wyspy społeczne, które zwyczajnie cieszą się życiem i byciem razem.
Literat cieszy się najbardziej (jak dziecko), gdy ktoś do niego mówi, bo sam od siebie rzadko cokolwiek potrafi powiedzieć, co nie będzie poczytane za dziwactwo.

Literaci uwielbiają wmyślać się w rzeczywistość, to dla nich przednia zabawa, jak dla dzieci fikanie koziołków. Rzadko kto uważa ich zajęcie za sensowne i rzadko kto im płaci za tę ich „zabawę”, stąd najczęstszym wrogiem literata, przed którym czmycha, gdzie pieprz rośnie, jest urzędnik, który go rozlicza ze społecznej przydatności, najczęściej na jego niekorzyść.

Najczęstszym towarzyszem literata w jego samotnej wędrówce przez życie, jest jego wewnętrzny język, który prowadzi go do tego, co nazywa się umownie dziełem literackim.
Najczęściej literat udaje rozmowę z innymi ludźmi, poza tymi, których kocha.
Miłość do kobiety w wypadku literata to coś więcej aniżeli uzgodnienie języków (wszak literat również jest człowiekiem i kocha jak wszyscy ludzie), lecz jednak, gdy te języki nie zostaną uzgodnione, coś literata gryzie w sensie niedopasowania języków. Przechodzi nad tym jednak do porządku dziennego, gdyż aspekt ludzki u dobrego literata zawsze zwycięży i będzie miał pierwszeństwo nad aspektem komunikacyjnym.
Literat jest bowiem komunikacyjnym anarchistą i w życiu codziennym traktuje on język byle jak, niedbale, co potem zostaje mu odpłacone w postaci jego człowieczeństwa, które aż do śmierci będzie chyba nieuformowane.

Najbardziej kochałem Ewelinkę, która mnie znała lepiej niż ja sam siebie; czułem przy niej komfort i bezpieczeństwo w postaci niekonieczności używania języka, mogłem przy niej być po prostu Michałem, co dawało mi poczucie spełnienia w miłości. Jednak potem, po wielu latach, inny mój język dopomniał się o naszą relację: był to niszczący język mojej psychozy i alkoholizmu, który wywrócił do góry nogami całą moją dotychczasową rzeczywistość.

 



 





 

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 70

Wczoraj pokonałem Skazę, ocaliłem córkę, w Narni w końcu zapanuje pokój. Albowiem? Albowiem nasze matki są naszymi żonami, nasze żony są nas...