sobota, 2 września 2023

Wyimki, fragmenty, intuicje, błyski _ cz. 23

 Literatura obecna po prostu pozbawiona jest jaj. Podoba się przeważnie podstarzałym paniom pensjonarkom, wiecznym pracownicom prowincjonalnych uniwersytetów.

Przechadzam się ulicami tego nieszczęsnego miasta i napotykam tych wszystkich skurwieli, którzy z niewiadomych przyczyn mówią mi cześć. To bez sensu, ja im odpowiadam, choć najchętniej skopałbym z lubością ich fałszywe ryje.

Dlaczego mam poczucie, że ludzie chcą mnie rozszarpać? Może rzeczywiście chcą mnie rozszarpać?

Żyję w popierdolonym świecie, pozbawionym tęgich autorytetów, które by trzymały za mordy tę rozwrzeszczaną i rozwścieczoną barbarię.

W tym rozparcelowanym świecie, każda wysepka ma swojego boga, niechaj w końcu wody potopu przykryją ten absurd i tę zgniliznę.

Że nie lubię ludzi? Nie ma już prawie ludzi, więc kogóż tu lubić? Daję przyzwolenie jakiemuś przypadkowi chujowi, żeby mnie zajebał… Zniknie mi z oczu ten koszmar, bardzo nieciekawy koszmar.

Nie  lubię wszystkich tych, pogodnych grubasków, którzy mniemają się za inteligentnych i dowcipnych, oszukują siebie i innych.

Tkacze pozytywnych marzeń rozumieją bardzo dobrze prawdziwą, realną mordęgę życia.

 Można mieć bardzo głęboką duszę i robić cokolwiek nie na miejscu. Poeta powinien pławić się w gównie.

Nie zależy mi na wydaniu kolejnej, kretyńskiej książki, która nie jest nikomu potrzebna, wolałbym zostać zalanym przez fale gówna.

Nie spotkałem nigdy bardziej optymistycznego pesymisty aniżeli Bartula. Uważa on, że trzeba cieszyć się, że na świat nie spadła jeszcze bomba atomowa. A wszyscy są teraz rozwydrzeni tym dobrobytem i chcieliby być nie wiadomo kim.

Moja pogoń za sławą powinna ograniczyć się do regularnego spożywania schabowego z kapustą albo mizerią, wtedy byłbym naprawdę szczęśliwy, ale czy  byłbym?

Nie podobają mi się w ogóle wiersze Różyckiego. Są wystudiowane, wykoncypowane, akademickie, nie ma w nich spontaniczności. A ongiś fenomenu Dyckiego w ogóle nie rozumiem, to nie poezja, tylko mielenie młynkiem.

Zobacz siostro, jestem klownem, pracuję w cyrku.

Zapomnieliśmy o wierszu, Wawrzyński nadstaw swoje oboje słyszących uszu.. W Tobie nadzieja… Gdybyś umiał tylko ziać ogniem…

Jeśli mnie kto zabije za moje Wyimki, popełni w świetle obowiązującego prawa, zbrodnię niedopuszczalną, albowiem w świetle dostępnych i obowiązujących papierów, jestem niepełnosprawnym umysłowo kaleką.

O niczym innym nie marzę, tylko o jednym: aby mnie wypierdolili z wszelkich możliwych, społecznych struktur, w których się duszę. Wyrzutkom i pojebanym zawsze w głowie świeże powietrze.

I tak wszystko przekabaci się na błazeńską stronę: najczęściej na salony zapraszają za obrazę majestatu. Sokrates nie byłby wieczny, ani Chrystus, gdyby uprzednio porządnie nie wkurwili tych albo owych.

Jakże łatwo wkupić się w łaski byle klechy z byle przydrożnej plebanii… Wystarczy stwierdzić, że Bóg istnieje i że żałuję za grzechy… No słabo, naprawdę kurwa słabo…

Nie chciałbym zostać ojcem, Broń Cię Panie Boże… Wprowadziłbym niewinne, bezbronne życie do świata, który de facto nie istnieje, zatem popełniłbym nieodwracalny błąd. Jakże bowiem inaczej można nazwać tę idiotyczną motywację gasnącego ego, która każe przedłużać zapasy w tym smutnym miasteczku w nieskończoność?

Między Wyimkami a filmikami rozgrywa się moja choroba schizofreniczna, jak między nieprzystosowaniem a przystosowaniem… Przystosowani są jedynie głupcy, niestety.

Jędze zaczną się na mnie zaraz wydzierać, że gdybym miał żonę i dzieci na utrzymaniu, inaczej bym śpiewał. Drogie i kochane jędze, nie mam ani mieć nie będę ani jednego ani drugiego, nie oceniajcie proszę mojego wyboru, może wasz świat sukienek z Zary i sobotnich przyjęć nie do końca mi odpowiada, mam do tego prawo. Jeszcze…

Jedyna kobieta, której wierzyłem, nazwała mnie pozerem, więc jej również kop w zad…
Nie mam dystansu do swojej świętej misji…

Hej buraki, jakbyście nie wiedzieli, to ostatnie było na żarty…

Rozstrzelajcie mnie, niech poczuję, że żyję…

Mierzi mnie cały ten Szustak, ma duży talent do Pana Boga… Ale cóż to znaczy mieć duży talent do Pana Boga? Może znaczy to tyle, że nie ma się talentu do niczego.

Cóż to znaczy poznać kogoś naprawdę? To znaczy móc zamieszkiwać jego intymność. Już nikogo tam nie wpuszczę, walcie się wszyscy.

Odnoszę wrażenie, że mimo wszechobecnie panującej głupoty, ludzie w swojej pojedynczości nie są głupi. Wiernie oddają Wielkiemu Bratu, co jego, ale jednocześnie zachowują swoje prywatne zdanie. W tym widziałbym szansę na ocalenie i na prawdziwą przemianę.

Że byłeś Mesjaszem karmiącym w podartych portkach ziarnem gołębie… Teraz śmiało, możesz łeb swój dać pod topór.

Ożywić język teatralnej maski? Obawiam się, że wszelkie próby dogadania się z tym światem, kończyły się mniej lub bardziej zakamuflowaną jego negacją.

Niby mam oko i ucho wyczulone na fałsz, ale zawsze byłem, jestem i będę niebotycznym wręcz frajerem.

Po co ja to piszę? Bo mi się nie chce uczyć żadnej, innej, przyzwoitej, konwencjonalnej formy. Za dużo mozolnej, nudnej i w gruncie rzeczy prawie nikomu niepotrzebnej, poza garstką kompletnych dziwaków, dziabdzianiny.

Ludzie prawie nigdy nie myślą samodzielnie i indywidualnie, przeważnie myślą konwencjonalnie oraz instytucjonalnie, ergo nie myślą, ale walczą o uznanie i na przewagi.

Czasem głęboki sekret, którego nie wyjawiamy, daje nam jakąś, tajemniczą siłę. Podzielenie się tym sekretem, osłabia promieniowanie tajemnicy, więc osłabia naszą siłę. Trzeba być bardzo pewnym swojej mocy, aby beztrosko podzielić się sekretem.

Są grafomani nieszkodliwi i poczciwi i grafomani zaburzeni, będący prawdziwym wrzodem na dupie. Literatura, bądź to, co niesłusznie określa dziś się tym mianem, z lewej czy prawej strony, to obecnie, jedno i to samo de facto nieporozumienie.

Życie wśród ludzi to najlepsza terapia. I najlepszy sposób na przybicie do krzyża. Sam się nie oszczędzałem, poddając się rozmaitym terapiom, które czyniły ze mnie albo kretyna albo potwora.

Właściwie to Wielki Brat zwyciężał od zawsze i będzie zwyciężał. Któż nie chce być wzorowym uczniem w szkole świata i dostawać nieustannie świadectwo z paskiem od swojego korporacyjnego wodza? Czyż nie jest to powód, aby czymś konkretnym pochwalić się na sobotnim przyjęciu, wśród falujących sukienek z Zary?















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...