Intuicja: odnoszę wrażenie, a raczej mam
przeświadczenie, że język w swojej najgłębszej strukturze nie jest samodzielny,
innymi słowy to nie my nim władamy, ale bardziej jesteśmy mówieni, jesteśmy
pisani.
Język dostosowuje się do
rzeczywistości: obojętnie, czy zewnętrznej, czy wewnętrznej.
Najpierw jest motywacja, potem czyn, a dopiero potem praca języka, czyli
nazywanie.
Być może Paruzja języka będzie polegała na odwróceniu tego linearnego porządku:
rzeczywistość będzie kształtowała się pod wpływem języka, zresztą już tak
poniekąd się dzieje, tylko mało kto o tym wie, dlatego język jako narzędzie de
facto najpotężniejsze, jest traktowany bardzo źle, ale paradoksalnie to bardzo
dobrze dla języka, bo im gorzej jest on traktowany, tym bardziej rośnie w siłę
jego faktyczne znaczenie.
Dopóki człowiek nie zrozumie, jak bardzo język jest ważny, że jest de facto
ważniejszy aniżeli rzeczywistość, świat, będzie
cierpiał niebywałe męki.
Dogłębna bowiem znajomość języka i
jego mechanizmów, daje de facto nieskończony dystans do rzeczywistości, choć to
może być oczywiście bujda, bo sam język nie załatwi tego, co jest od języka
głębsze nieskończenie: czyli samego człowieczeństwa.
A człowieczeństwo to coś, co jest nie do nazwania, ale do przeżycia i do bycia.
Efekt płaskości języka, kiedy wie
się już w zasadzie wszystko, co wiedzieć trzeba i po prostu zdaje się relację,
referuje swoją wiedzę, jest bardzo nieciekawy,
bo nie na tym powinno polegać władanie językiem.
Myślę, że właściwym miejscem
prawdziwego wydarzania się języka jest rozmowa: z niewidzialnym Bogiem po
pierwsze, a po drugie z człowiekiem.
Coś się pozmieniało w
komunikacji. Świat i czas niebywale przyspieszył.
Słowa do niczego nie prowadzą, są jakimś faktem, konieczną przerwą, która nic
nie znaczy.
Kolejne rozważania o języku - to, czego nie mówimy,
jest ważniejsze aniżeli to, co wypowiemy, bo to, co wypowiemy zastyga w gotową
i martwą strukturę, a język ożywia to, co niewymówione moim zdaniem - im więcej
prześwitów tego niewymówionego, tym żywszy jest i bogatszy język, choć zapewne
sam akt powoływania do życia wypowiedzi ma
swoje źródło w
nieświadomym. Chodziło mi o to, że tak naprawdę naszym językiem rządzi
nieświadome, ale wstyd się do tego przyznać, stąd ten Gombrowicz, ergo gotowe,
instytucjonalne gotowe struktury języka, które zapewniają np. tytuł naukowy,
bazujące na pewnych gotowcach. A im mniej tych gotowców, tym żywszy moim zdaniem
jest język, często te gotowce są pewnym wytrychem w relacyjnej strukturze
języka, który chce maskować prawdziwe intencje i naturalną bezpośredniość. A mnie
chodzi właśnie o badanie relacyjnej natury języka – pochodna zapewne terapii i
przyglądania się temu, jak tam funkcjonuje język, a raczej jak nie
funkcjonuje... Stąd te kwestie podniesione powrotu do raju
(w tym wypadku
językowego), bez tych wszystkich mediatyzacji, konwencji, stąd trzeba czytać z
tytułem, czyli tym Lucyferem i szminką... Nie wiem, czy moja "teoria"
języka nie byłaby możliwa jedynie w warunkach ambulatoryjnych, ludzie są za
dumni, by się przyznać do tego, jak dziecinni są... , co w ogóle nie jest
niczym złym, ale naturalnym - chodzi raczej o to, że w sensie relacyjnym moim
zdaniem język nie działa i nie może w społeczeństwie w miarę uporządkowanym
działać naturalnie. Być może "dorosły" język możliwy byłby jedynie
w niebie.
W jakich rejonach
świadomości czy nieświadomości znajduje się niewypowiedziane, nie wiem i nie
wiem, czy ktokolwiek wie... Natomiast język jest narzędziem komunikacji,
porozumiewania się, to standardowa i powszechna definicja języka. Ale ma on
oczywiście wiele odmian: język artystyczny, naukowy, publicystyczny,
krytycznoliteracki, poza tym język muzyki, malarstwa, język ciała, itp... Barwa
głosu również jest odmianą języka. Natomiast w mojej, amatorskiej teorii języka
chodzi bardziej o to, że tak naprawdę nie wiemy tego, co chcemy powiedzieć i dostosowujemy
się do rozmówcy, sytuacji, okoliczności, medium, poprzez które wydarza się
język (np. Internet), itp... Więc to niejako podziemna definicja języka, w
której tak naprawdę go nie znamy, to raczej nic odkrywczego, ale pobawić się
tym można . Więc czym jest język? Tym, czego nie znamy, a co staje się, wydarza
w interakcji, w danej sytuacji komunikacyjnej... Taką sytuacją komunikacyjną
jest dialog, ale również tworzenie dzieła, np. pisanie jakiejś pracy naukowej -
mamy na względzie odbiorcę, czyli gremium akademickie, przywykłe do
precyzyjnego definiowania tego, co chce się powiedzieć... Ergo w tej definicji
język istnieje jedynie jako twór społeczny. A mnie
chodzi bardziej o powrót
do języka adamickiego.... , sprzed upadku, który był wyjściem z Ogrodu, a
wejściem w świat. To takie Heideggerowskie, jak zapomnienie o byciu, u mnie
zapomnienie o języku.
Jeśli chodzi o komunikację,
warunkiem jej przetrwania, może nie tyle porozumienie jest, co zgrzyt w tym
porozumieniu.
I kolejna rzecz: mówimy zawsze do
kogoś, do jednego łatwiej nam się mówi, do drugiego trudniej i od wielu
czynników to zależy, a czynnikiem podstawowym jest tzw. oswojenie sytuacji
komunikacyjnej, kiedy przy danym rozmówcy, mogę poczuć się komfortowo, a czasem
wręcz wolny. Ponieważ udana komunikacja, to komunikacja oparta na wolności.
Wolność ta zakłada powiedzenie tego, co na ten moment wydaje się
najistotniejsze.
Nieciekawa jest komunikacja oparta jedynie na wymianie pojęć, o ile za tymi
pojęciami nie stoi jakaś odświeżająca energia inteligencji, która daną skorupę
konceptualną rozbija, ergo ożywia.
Gotowe schematy komunikacyjne, tzw.
gotowce, są użyteczne, potrzebne, a niekiedy nawet konieczne w konwencjonalnej
oraz utylitarnej poniekąd sytuacji komunikacyjnej.
Komunikacja, która jest w jakiś sposób nieutylitarna, zakłada dwie rzeczy:
1). Rozmowę z samym sobą.
2). Odniesienie do świata.
Komunikacja, w której przeważa
aspekt tego, co utylitarne, w mniejszym stopniu zakłada rozmowę z samym sobą, w
większym zaś odniesienie do świata, a przede wszystkim do rozmówcy, ergo do
tego, kto jest kreatorem danej sytuacji komunikacyjnej i jest kluczowy dla
danej treści komunikatu ze strony adresata. Metoda położnicza to metoda będąca
zawsze po stronie nadawcy komunikatu, to on zawsze stwarza swego Pigmaliona,
innymi słowy to prowadzący dane spotkanie kreuje daną sytuację komunikacyjną, a
nie jego bohater, który jedynie dostosowuje się mniej lub bardziej udolnie do
danej sytuacji komunikacyjnej.
Sytuacja komunikacyjna, która nie jest wywiadem, może być monologiem,
zakładającym jednak, że ktoś danych treści wysłucha, bądź je przeczyta.
Ten typ monologu nie jest ani wywiadem, ani całkowitym monologiem, nie
zakładającym żadnego odbiorcy, należy on
do przejściowej sytuacji komunikacyjnej.
Może on charakteryzować się celowym brakiem czytelności, jasności wywodu, oraz
zaciemnianiem sensów. Jest on taki również ze swej istoty i powołania, ponieważ
nie posiada vis a vis swojego nadawcy, który niejako cyzeluje dane treści, jest
ich jawnym bądź skrytym jubilerem, dany diament szlifuje do połysku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz