poniedziałek, 16 marca 2015

Noc na Podkarpaciu

Czytam teraz Iłłakowiczównę. Myślę o tym, czym jest poezja. Zapewne pojedynczą i nagłą dostawą świetlistej energii duchowej, nie więcej. Ewelinka śpi. Wczoraj wiele łez wylałem w środku w tym swoim czarnym swetrze, z papierosem, okularami, szkłami, dymem, parą. Iłłakowiczówna podoba mi się bardzo, ponieważ jest bardzo kobieca, w jej pisaniu, w jej opisach jest ciągły nawrót do przeszłości kresowej, do tego kraju przeciętego światłem, do tych dolin nadrzecznych, do tych drzew, które kołyszą się nad wodami, cichą szemrzą liście drzew nad cichymi, czystymi strumieniami, gdzie można było umyć ręce, albo nieco się schłodzić. Świat. Na bok zostawiam kwestę ateizmu, on jest domniemany, ateizmem jest po prostu brak uczestnictwa w życiu rozumianym, jako ciągła, naprzemienna wymiana pokoleń, młode zastępuje stare, nowe wypiera to, co było kiedyś, rodzą się dzieci, dojrzewają, zajmują później miejsce swoich rodziców. Więc to jest prawdziwa wiara: wiara w Pana Boga niczym innym jest jak pokorną wiarą w życie i to, że jest ono mimo wszystko sensownie urządzone od pokoleń, choć przecież można się zżymać, niektórzy się zżymają, żyją nieco inaczej, mają pewno trochę racji, ale stary, sprawdzalny archetyp rodzinny, który zwie się cudem narodzin nowego człowieka, jest od pokoleń niepodrabialny i dla niego, jak sądzę, jest potrzeba i konieczność żyć.
Wczoraj dyskusje o śmierci, o życiu po śmierci. Wiele rzeczy po prostu odbijało się od mojego ucha, zapewne mam czasem nieco kamienne ucho, jak wielu, wieloletnich wychowanków Akademii, którzy swoje terminowanie w literaturze pojętej bardzo szeroko, właśnie z nią związali: los ich jest potwierdzeniem starych, łatwych do zobaczenia prawd: uśmiechają się i ożywiają jedynie wtedy, kiedy słyszą coś znanego, rzecz, która ich swoim językowym kształtem nie zainteresuje, po prostu nie ma prawa bytu, choćby przez najsympatyczniejsze i najbardziej inteligentne usta była wymówiona.
Beata, czarna Beatka, z wykształcenia filozof, matka siedmioletniego synka, dziennikarka, z nieśmiałego (aż nazbyt nieśmiałego, bo przechodzącego w rozbujaną pychę), hobby, pisarka. Nic od niej do mnie nie trafiło, dlatego sądzę, że może być dobrą pisarską, nie skażoną przez nadmierną erudycję, świadomość i wiedzę, które owszem, umożliwiają spokojne i ciekawe życie, ale jakże przy tym generalizują niepotrzebnie najbłahsze i najzwyczajniejsze doznania życia, zamieniając je w intelektualne arcydzieło, zamiast w zgrabną opowieść z wieloma słowami, upstrzoną od czasu do czasu interesującym i trafiającym w sedno detalem, odpowiedzią na fałszywie zobaczone okrucieństwo świata, które niczym innym się staje w tym cudzie jednorazowej przemowy, jak zwykłą prostotą szczerego serca, które jest wierne i oddane. To mogą zobaczyć tylko ludzie otwarci na zwykłą dobroć, prostotę i szczerość. Nadmiernie arystokratyczni mężowie pióra, mieszkańcy niedosiężnych, wysoko położonych wież z ponurego marmuru, nie zobaczą niczego prócz urażonego czubka własnego nosa, fałszywie pojętej dumy, która zabrania im zniżyć się w rejon pospólstwa, ogolonych głów, kwadratowych karków, łańcuchów na szyi, które przecież tutaj, na Podkarpaciu, nikomu niczego złego nie chcą wyrządzić, szukają dobrej, ładnej żony, chcą przekonać świat, że są mu potrzebni, stąd ich pewna nadmierność, która może być wynikiem rozpaczliwego poszukiwania, ale jakże tu nie rozpaczać, skoro ścieżka, którą wytyczyli ojcowie jest momentami tak trudna i tak zarazem prosta, że niemożliwa do wiernego powtórzenia. Moment próby staje się zatem niekiedy momentem błędu, cóż.
Materia świata: alkohol i papierosy, szynka, chleb, herbata, filmy dokumentalne, historyczne, materia świata. Przeżycie mistyczne: msza święta w klasztorze Kapucynów w Rozwadowie, ksiądz Kapucyn w fioletowym ornacie, starszy, siwy, potem podnosił kielich, potem wypijał wino z białymi okruszkami opłatka, potem spijał to wino i te okruszki, potem wycierał chustą kielich, białą chustą (veraikon), odciśnięty ślad świętej Weroniki. Weroniko, gdzie jesteś, co robisz? Wczoraj do Ewelinki, zły, młody człowiek, starszy ode mnie, nie robiłem niczego, czytałem salę, alkohol, papierosy, nawet się nie męczyłem, rzeczywistość nie jest w żadnym wypadku kłamstwem, cóż jednak mam poradzić na to, że Kapucyn we fioletowym ornacie był nierzeczywisty jak ten klasztor w Rozwadowie, jak ten Kapucyn, który chodził o kulach z nogą owiniętą bandażem, jakąż on musiał mieć pokutę, jego pokutą, czy to nazwać pokutą, ale to: codzienne całowanie ran Chrystusa przez płatki róży jak święta Rita. Dzisiaj piłem wódkę, alkohol się we mnie wlewał, jestem padnięty, jestem zmęczony, piję już drugi dzień z rzędu, do tego palę, martwię się o Ewelinkę i że ona, idealnie kwadratowe skwery, otóż życie w swojej płaskości przypomina właśnie kwadrat, doskonałe jest kulą, czyżby? Może okręgiem? To przypomina cykl, otóż życie może przypominać cykl, w tym sensie nie jest całkiem linearne, powracamy cały czas, jak te małpoludy, gdyby nie ingerencja Boga..., ale co ja wiem. Poszukiwanie światła. To jedyne możliwe zadanie w ten dzień, jutro niedzielę mam wolną od krakowskiego Kościoła, tutaj ten mistycyzm kapucyński, Rozwadowski, ten Kapucyn kulał, miał kule, miał obandażowaną nogę, on jest bratem, przecież on jest bratem i on w tych kwiatach i fiołkach kapucyńskich, niestrudzona, nieustająca modlitwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy, codziennie gorliwie odmawiany różaniec, wiersz, jak i sztuka potrzebują światła, w świetle spotkać można Pana Boga, w świetle, ciemności i dymie, boję się, trochę martwię się o Ewelinkę, idealnie kwadratowe skwery pośrodku tej jesiennej zimy, pośrodku tej wiosny, która zaczyna się, wczorajsza noc na Podkarpaciu i dzisiejszy dzień, jakbym przebywał w zupełnie innej czasoprzestrzeni, przecież za każdym razem prawie tak samo ją oswajam i prawie tak samo do niej podchodzę, mam jest majestat, to Ewelinka, do niej pasuje to stwierdzenie, dziewczyny ze Stalowej Woli i Rozwadowa, mam jej majestat. 
Iłłakowiczówna: jako pisarka przeżyła wojnę, a poeta nie musi nic przeżyć, wystarczy, że będzie czytał, a jak jeszcze coś przeżyje, to tym lepiej, może będzie wielkim poetą.
A Beatka? Wiedziała, próbowała coś wiedzieć, nic nie wiedziała, myślałem, że wymyka mi się jak węgorz, ale to na jej, a nie moje życzenia, po prostu ona nie miała ochoty dostąpić, wolała się wymykać, wolała być węgorzem, trzymać się swojej czarnej ziemi i syna, a także życia.
Tutaj w Krakowie życie jest nieco bardziej rzeczywiste. Leniwość, ospałość, podstawowe lęki o życie i dalszy los, trochę strachu, nieco nadziei, trochę ciemności, porcja światła. Lektura książki o poezji Iłłakowiczównej, zwrócenie uwagi na dłuższy fragment o poznaniu mistycznym. Intuicja: czy poprzez fiołki można poznać Pana Boga? Myślę, że w klasztorze, w Rozwadowie jest to możliwe, takie fiołkowe poznanie, przez fioletowe kwiaty, ach rzeczywistość! Dumnie brzmi to słowo i znaczy dopiero wtedy, kiedy zagrożony zostaje nasz spokój życia duchowo-cielesno-artystycznego, spokojnego, nie troszczącego się o przyszłość, o niewiele zabiegającego prócz ciepłego kąta i dobrej, również ciepłej strawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyimek _ Poemat nowy _ cz. 2

Wieniu, kiedy będę umierał, powiem Tobie w zaufaniu: pamiętaj stary, najważniejsze jest lizanie gnata. Przegrać z Panem Bogiem to jak wygrać...